1657/1658r.
Księżyc oświetlał czarną noc. A była to niezwykła noc. Była to stypa i jednocześnie narodziny. Noc pożegnań i powitań. Noc należąca do przeszłości i przyszłości.
Na ziemi panowała niczym niezmącona cisza. Pozwalała jedynie wiatrowi zaszeleścić w gąszczu nagich drzew. Była to chłodna, mroźna noc. Śnieg przykrył wszystko puchową pierzyną. Zdawało się, że nic nie jest w stanie rozproszyć gęstej sieci, jaką na świat zarzucił sen.
Nagle na niebie zamigotała złota iskierka. Po niej druga i trzecia, wkrótce było ich tak dużo, że zlały się w jeden złoty pył. Iskierki zafalowały i zaczęły się obracać. Powoli i miarowo. A z tego blasku wyłoniła się smukła, pozłocona dłoń, potem ramię i twarz niby ludzka, ale jednak trochę inna. Powoli ukazała się cała postać w złocistej szacie. Ale nie tylko szata była złota. Jasna skóra, czarne włosy i brwi przybysza pokryte były złotym pyłem. Oczy połyskiwały miedzianym blaskiem. Wokół świetlistej postaci krążyły maleńkie istotki o wielkich głowach i ważkowatych skrzydełkach. W podniebnym tańcu okrążały złocistą istotę wykrzykując:
- Idź do niej! Idź! Idź!
Złocisty ignorował subtelny hałas duszków. A przynajmniej się starał. Znajomy ból w okolicach skroni zdawał się nasilać. Na wielkie słońce, jak nie przestaną, to dostanę nerwicy, myślał poirytowany do ostateczności. Duszki nieświadome cierpień swojego pana wydzierały się coraz bardziej.
Złocisty z kamienną miną wysłał im swoją myśli:
- Wy pokręcone robale! Jak się nie przymkniecie ryja, chociaż na pięć minut, to oszaleję!!!
Siła ekspresji podziałała. Duszki się zamknęły.
Niezwykły blask, jaki bił od tej kompanii budził zwierzęta, które w popłochu kryły się w gąszczach nocy.
Świetlisty podszedł do jednej z chat, stojących na skraju lasu. Zbliżył twarz do okna, by ujrzeć Hankę, swoją towarzyszkę na bal noworoczny. W tej chwili małe duszki wrzasnęły radośnie i to tak niespodziewanie, że złocisty walnął głową w okno.
- Kazałem się przymknąć, cholera! - wysłał im telepatycznie, choć miał niesamowicie wielką ochotę powiedzieć to mową artykułowaną.
- Pięć minut! Pięć minut! Minęło! - krzyczały podniecone.
Złocisty wzniósł oczy do góry.
- Za jakie grzechy, pytam…- westchnął.
Po chwili wziął się jednak w garść.
- No dobra. Teraz już zamknijcie gęby, bo ich pobudzicie.
Przeniknął przez ścianę. W izbie oprócz Hanki spały jeszcze jej trzy siostry i brat. Duszki przysiadły na podłodze i grubej pierzynie. Wzlatywały nad głową Hanki i siadały na jej czole. Kilka z odważniejszych zaczęło pchać się pod pierzynę w okolice jej dekoltu. Świetlisty zbliżył się do łóżka i machnął ręką nad twarzą Hanki.
- Zbudź się - rzekł.
Hanka otworzyła oczy.
Zaczyna się, pomyślał nieznajomy i przysuną sobie stołek, żeby spokojnie przeczekać, aż wybrance minie szok.
Dziewczyna chciała krzyczeć. Mało. Ona bardzo chciała krzyczeć. Dowodziły tego jej szeroko otwarte, wytrzeszczone oczy. Złocisty nigdy nie widział tak okrągłych, wypukłych i przerażonych oczu. Aż się pochylił nad nią z ciekawością. Hanka była z kolei przekonana, że widzi diabła. Ale po chwili jej mózg zarejestrował, że ten ktoś przed nią nie wygląda jak Zły. Tak, zdecydowanie nie pasował do opisów, którymi raczyli ją starsi.
Nie mogła wydobyć z siebie głosu. Szóstym zmysłem wyczuwała, że to czary. To, że nie mogła się poruszyć, to pewnie też sprawka magii.
Złocisty pomasował bolące skronie i zaczął:
- Nie bój się mnie, człowieku. Jestem Vignurr, duch leśny. Dziś jest niezwykła noc. Noc dorównująca przesileniu letniemu. Czas przełomu dwóch roków i ciebie wybrałem na moją towarzyszkę w świętowaniu. Udasz się ze mną na ucztę niewidzialnych pod jesionem Yggdrasil. Uczestniczyć w takim wydarzeniu dla śmiertelnika to zaszczyt, więc ufam, że mi nie odmówisz. A może odmówisz? Nigdy na dłuższą metę nie miałem do czynienia z ludźmi, a z opowieści innych wynika, że jesteście nieprzewidywalni. Jeśli będziesz stawiać opór, to i tak cię zabiorę. Zwiążę cię czarem, który będziesz długo odchorowywać. Nie stawiaj oporu. No więc, czy zgadzasz się być mi towarzyszką?
Dziewczyna pomruczała coś pod nosem.
- Że jak? - nachylił się nad nią - Głośniej.
Hanka mamrotała dalej, próbując coś powiedzieć.
- No nie! Czyżby ludzie nie mówili? - wykrzyknął cicho Vignurr - I nikt mi nie powiedział?!!
Głos zaczął mu się łamać. Zakrył dłonią oczy, kiwając z rezygnacją głową.
Prawie zaraz go olśniło. Czar kneblujący! Nie zdjął czaru!
No jasne! Gdy się tym zajął, dziewczyna głęboko odetchnęła i cichutko powiedziała:
- Zgadzam się.
Wstała, zarzuciła kwiecistą chustę na plecy.
- Nie będzie mi zimno? - spytała przestraszona.
- Nie martw się o to - odpowiedział i objął ją w pasie rękoma.
Hanka przeżegnała się szybko i zamknęła oczy. Gdy je otworzyła, ujrzała tysiące gwiazd i ciemny bór pod sobą. Spodziewała się podmuchów wiatru i ostrych ukłuć mrozu. Znała siłę i potęgę zimna. Jednak ten dziwny przybysz miał rację mówiąc, że nie będzie jej zimno. Delikatna poświata wokół niego stanowiła skuteczną zaporę przed mrozem i wiatrem.
Nie bała się już tak, jak na początku. Z trudem zdawała sobie sprawę z tego, co się dzieje i z kim ma do czynienia. A jednak strach zamienił się w ciekawość i podniecenie.
Vignurr nie odzywał się, pilnie wypatrując właściwego kierunku tej podniebnej wycieczki. Księżyc skrył się za chmurami. Krzykliwe duszki też gdzieś zniknęły i zrobiło się przyjemnie cicho.
Po dość długim czasie dotarli na miejsce. Niewidzialni rozproszyli się po całym lesie. Uczta swoim zasięgiem obejmowała ogromny obszar zdolny pomieścić setki gości. Mimo tej rozległości wyraźnie widać było centrum i jednocześnie najważniejsze miejsce wieczoru. Była to szeroka polana zastawiona stołami uginającymi się pod jedzeniem. Na środku stało wzniesienie udekorowane girlandami kwiatów. Na nim znajdował się szary, kamienny tron. Z posępną miną zajmował go przygarbiony starzec. Jego broda sięgała kolan, policzki były blade i zapadnięte. Kościste ręce oparte miał na rzeźbionym kosturze. Po jego bokach stały posągowe Cztery Pory Roku.
Vignurr postawił ją lekko na ziemi.
- Najpierw musimy iść pokłonić się Staremu Rokowi. Ten stary cap jest gościem honorowym - popatrzył na nią przez chwilę. Hanka miała na sobie długą, szeroką koszulę nocną i chustę w czerwone róże - Twój ubiór należy poprawić.
Wyciągnął dłonie i pojawił się na nich złoty, bogato zdobiony pas. Dziewczyna ciasno związała płócienną koszulę, zmieniając ją w coś zbliżonego do sukienki. Na głowę założył jej wieniec ze złotych, podłużnych liści, a na stopy złote sandały. Na polanie nie było śniegu. Kwitły zaś wszelkie możliwe kwiaty, o bardzo intensywnym zapachu.
Podeszli do tronu, przed którym pokłon składała grupa elfów. Gdy odeszli, Vignurr schylił się głęboko i rzekł:
- Witaj nam Stary Roku. Bądź pozdrowiony.
Skłonił się jeszcze raz. Starzec nawet na nich nie spojrzał, kiwnął tylko głową powoli. Hanka poczuła litość i współczucie. Chciała coś powiedzieć, by czoło starca się rozchmurzyło, ale Vignurr odciągnął ją na bok.
- Powoli robi się tłoczno. Rozejrzyj się dopóki masz okazję ujrzeć Niewidzialnych. Wprawdzie zapomnisz o dzisiejszym wieczorze, ale syć oczy dziwami, które kto wie, może gdzieś ci tam pozostaną.
Zaczęli przechadzać się po lesie.
- Nie ma tu nikogo z możnych i potężnych. Oni świętują gdzie indziej. Sama chołota się ostała, niestety - zaczął jej opowiadać o tych, którzy zebrali się na polanie. Nalał jej wina w srebrny puchar.
Cały las rozświetlony był przedziwnym światłem. Wśród świętujących najwięcej było rusałek, driad i wodnic. W jasnych sukienkach z wysokim stanem, w wiankach na głowach tańczyły przy ogniskach do muzyki faunów. Z uwagi na skąpe, prześwitujące odzienie wywoływały duże zainteresowanie wśród przybyłych gości płci męskiej. Zebrawszy się wokół ognisk pogwizdywali i przytupywali, zachęcając nimfy do coraz energiczniejszych tańców. W oddali przyglądały się temu obojętnie elfy, które skryły się pod drzewami, na tę jedną noc ozdobionymi świeżymi liściami.
Elfy podobały się Hance. Były wysokie i smukłe. Ich twarze ocieniały szerokie kapelusze. Panicznym strachem natomiast napawały ją fauny, podobne do opisów czarta, jakie co niedziela przed swoimi parafianami roztaczał ksiądz proboszcz.
Przy stołach siedziały brodate krasnoludy i niziołki. Po obrusach spacerowały maleńkie skrzaty. W źródełkach wodniki brały się za syreny, na co zazdrośnie patrzyły wodnice. Pojawił się nawet dwa jednorożce. W wielkie zdziwienie wprawiły ją dziwne istoty, z wnętrza których wypływał blask. Ich włosy były długie i jasne, prawie białe. Czasami z ciemnego rękawa wychylała się dłoń o przeźroczystej skórze. Dla ukrycia rażącego innych blasku, istoty te nosiły ciemne, szerokie płaszcze z głębokimi kapturami.
- To są Świetliki - rzekł Vignurr -Wiele wiedzą, ale żyją raczej samotnie. Światło, które wydzielają potrafi oślepić.
Hanka rozglądała się dalej. W odosobnieniu przy stole stało dwóch mężczyzn ubranych w elegancką czerń. Mieli kwaśne, nieprzyjazne miny. Jeden z nich miał po bokach głowy dwa rogi, a jego oczy były bardzo czarne. Drugi oczy miał zielone, połyskujące nienaturalnie w czarnej obwódce rzęs. Był bardzo blady. Vignurr nachylił się do niej.
- Ten z rogami to Isengrod, straszny snob z niego. Służy Arymanowi, przewrotnemu i wyjątkowo złośliwemu duchowi. A tego drugiego nigdy wcześniej nie widziałem. Isengrod nie cierpi tych naszych spotkań. Przychodzi tylko po to, żeby zobaczyć duchy zmarłych i się napić naszego wina, pasożyt jeden.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Kardemine · dnia 19.02.2011 21:19 · Czytań: 1292 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 6
Inne artykuły tego autora: