Nad lasem unosiło się potężne drzewo.
- To Yggdrasil, piękny jesion, prawda? Szkoda, że to tylko iluzja. Nie było komu się wystarać choćby o marny korzonek prawdziwego. Cóż, w końcu sama chołota tu, niestety.
Hanka nie wszystko rozumiała, co do niej mówiono. Tak właściwie, to rozumiała bardzo niewiele. Złocisty używał dziwnych słów, opisywał jej rzeczy i postacie, których nie potrafiła pojąć. Nie martwiła się jednak o to. Nie odzywała się wiele. Obserwowała.
Wśród tych dziwnych stworzeń widziała też innych ludzi. Niektórzy mieli nieobecny, mętny wzrok. Domyślała się, że rzucono na nich czar o którym wspomniał Vignurr. Widziała, jak Niewidzialni omijali ludzi z wyrazem niechęci na twarzach. Uderzyła ją nagle obcość tych stworzeń. Ich inność nie tylko fizyczna, ale przede wszystkim inność ich dusz. Jeśli takowe mieli. Poczuła się nieswojo i niepewnie wobec mijających ją dziwnych, nieprzyjaznych oczu.
Gwar rozmów przerwał dźwięk dzwonka. Był delikatny i subtelny, ale na jego odgłos rozmowy zniżyły się do szeptów.
- Chodźmy - rzekł Złocisty - Nowy Rok witać będą zmarli.
Zebrano się na polanie i pod koronami najbliższych drzew. Powiał wiatr, a szare, pierzaste chmury zakryły księżyc. Zrobiło się zimno. Hanka przysunęła się do towarzysza.
Zaczęło się od przeraźliwego wycia. Wiatr zmieszany z chmurami zaczął przybierać różne kształty, z których uformowały się dwie szponiaste ręce. A z nich wyłaniały się niezliczone ilości błyskających swym ostrzem kos.
Powiało zimnem i stęchlizną.
- To Śmierć - szepnął Vignurr.
Śmierć zatoczyła koło nad polaną. Zrywała wianki i kapelusze z głów. Tłum naturalnym odruchem, kulił się ze strachu i grozy. Nagle Śmierć zniżyła lot i jedna z kos błysnęła. Trwało to mniej niż sekundę, ale jeden z elfów upadł cicho, prawie bezgłośnie, z rozsypanymi płowymi, zakrwawionymi włosami i nienaturalnie wykrzywioną głową. Za chwilę usłyszeli kolejny jęk i przyciszony szloch driad opłakujących siostrę, którą Śmierć również zabrała do krainy cieni. Ciała zmarłych wyniesiono, a reszta wróciła do obserwowania nieba.
Między konarami Yggdrasila pojawili się wkrótce jeźdźcy. Elfy, ludzie, krasnoludy, gnomy, niziołki. Wszyscy oni dosiadali widmowych koni, a ich oczy połyskiwały czerwienią. Podarte sztandary łopotały na wietrze. Wśród tych szarych jeźdźców były duchy królów, paziów w bufiastych spodniach, rycerzy w pogniecionych zbrojach, wojowników w poszarpanych skórach, brunatnych od krwi. Byli zbójcy, felczerzy wojenni, maruderzy, złodzieje okradający trupy poległych. Były nawet kobiety.
- Kim oni są? - spytała dziewczyna, przekrzykując zgiełk i wrzask przetaczającej się armii.
- To potępieni, którzy zginęli na wojnach.
Gdy to straszne wojsko przegalopowało, pojawiły się skrzydlate stwory, wampiry, nietoperze, czarownice lecące na suchych gałęziach, kaci, magowie, którzy zaprzedali dusze diabłu. Robili niesamowitą wrzawę, o wiele większą niż widmowe wojsko. Ich dzikie wrzaski nie były jednak pełne mocy i radosnej złośliwości. Były to raczej potępieńcze jęki, żałosne i rozpaczliwe.
Hanka odwróciła głowę, by nie patrzeć na ten widok i napotkała wzrokiem pełną zachwytu twarz czarownika z rogami. Wpatrywał się w niebo, a jego czarne oczy błyszczały w zachwycie. Wyczuł jej wzrok, bo nagle spojrzał na nią. Uśmiechnął się krzywo. A uśmiech ten był zły. Przerażona skryła się za Vignurrem.
Gdy cała ta gromada przewinęła się przez czarne niebo, znów ukazał się księżyc.
Rozpoczęło się odliczanie.
Uwaga wszystkich skupiła się na kamiennym tronie zajmowanym przez Stary Rok. Hance wydawało się, że postarzał się jeszcze bardziej.
- Dziesięć…- zaczęto liczyć.
Na niebie zabłysła delikatna poświata.
- Dziewięć…
Zjawiły się jasne, zwiewne postacie promieniujące światłem i ciepłem. Vignurr wyjaśnił jej, że to dusze błogosławionych.
- Osiem…
- Siedem…
Wśród tych niebiańskich istot pojawiło się maleńkie niemowlę, które powoli zaczęło płynąć ku tronowi.
- Sześć…
Dziecko obniżyło swój lot na tyle, że Stary Rok chwycił je w kościste ręce i posadził na kolanach.
- Pięć…cztery…
W trakcie ostatnich sekund odliczania, dziwna błogość ogarnęła starca. Oczy zaczęły mu wilgotnieć, a na usta wkradł się uśmiech. Pierś oddychała swobodniej. Patrząc na małe, śliniące się dziecko, zaczął znikać.
- Trzy…dwa…jeden!
Stary Rok rozpłynął się pozostawiając następcę. Tron buchnął zielenią i pąkami kwiatów.
- Wiwat Nowy Rok! - donośne okrzyki rozlegały się wszędzie.
Nagle na nocnym niebie wybuchła niesamowita jasność błyszcząca tysiącem kolorów. Hankę ogarnęła niespotykana radość, poczuła wielki spokój. Uczucie to i jasność na niebie trwały tylko chwilę i prawie natychmiast zniknęły. Uroczysta chwila trwała dość długo. Po chwili rozległa się skoczna muzyka witająca Nowy Rok.
- Co to było, ta jasność?
- To Bóg.
Zaczęto się rozchodzić i kontynuować przerwane rozmowy. Vignurr pociągnął Hankę za ramię.
- Pewnie jesteś głodna.
Usiedli przy stole. Dziewczyna była tak przejęta, że nie czuła głodu, ale jadła posłusznie. Czasami jej wzrok napotykał złośliwe spojrzenia Niewidzialnych. Jednak większość tych stworzeń nawet jej nie zauważała.
- Zatańczymy? - spytał nagle Vignurr.
Klasnęła w dłonie.
- Polka, mazurek?
- Nie, walc.
Uśmiech znikł z jej twarzy.
- Ale ja nie umiem.
- To nic. Pokażę ci.
Wstali i nagle ulecieli wysoko, między konary jesionu. Kilka par tańczyło i wciąż zjawiali się nowi tancerze. Vignurr trzymał ja lekko i delikatnie. Z czasem sama poczuła się lekka a walc, kiedy nie ma się podłogi pod stopami, okazał się nie taki trudny. Wirowali w takt muzyki. Jej włosy falowały łagodnie. Tańczyli długo. Między konarami pojawiało się coraz więcej par, aż całe niebo zaroiło się od barwnie ubranych postaci.
Gdy wrócili do stołu, widać było po biesiadnikach skutki wina i zabawy. Wieczór osiągnął kolejny etap. W pijacki sen pogrążyły się najpierw elfy, gdyż nie piły wina, tylko krasnoludzką gorzałkę szybko uderzającą do głowy. Leżały pod wielkim dębem. Jeden na drugim. Fauny, których Hanka tak się bała, wyglądały teraz komicznie zataczając się i wykrzykując sprośne piosenki. Wodniki chrapały już w swoich stawach. Świadczyły o tym wydostające się na powierzchnię pieniste bąble i gulgoty ich oddechów.
Usiedli przy opustoszałym stole i posilili się. Później Vignurr zabrał ją przed tron. Kiedy zobaczył całe towarzystwo, tylko westchnął:
- Chołota, sama chołota, niestety.
Pory Roku tak majestatyczne, kiedy przyszli witać Stary Rok, teraz nie trzymały się najlepiej. Jesień z potarganymi włosami chrapała w najlepsze. Wiosna słodko spała w ramionach jednego z Miesięcy. Sądząc po złotawych włosach i kłosach zboża na ubiorze, był to Sierpień.
Zima siedziała na kamiennym podeście i trzymała się za głowę, a Lato za tronem zwracała zawartość żołądka. Tylko Nowy Rok był w znakomitej formie. Leżał w białym prześcieradle i klaskał w rączki uśmiechając się.
Vignurr i Hanka skłonili się przed nim i wrócili do tańca. Tańczyli tak długo, aż na wschodzie zaróżowiła się jutrzenka. Pierwsze promienie nowego dnia oślepiły ją. Zamknęła oczy, a wtedy Vignurr okręcił ją w tańcu i puścił. Poczuła, że kręci się i spada, ale nie czuła strachu. Takiej lekkości nigdy wcześniej nie doznała. Gdy jasność trochę zbladła i Hanka mogła otworzyć oczy, zdała sobie sprawę, że znajduje się w swojej rodzinnej chacie. Na sienniku dzielonym z siostrami. Przymknęła powieki próbując przypomnieć sobie nocny sen, którego już prawie nie pamiętała. Pozostało po nim jedynie przyjemne, nieokreślone uczucie.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Kardemine · dnia 22.02.2011 07:43 · Czytań: 1183 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 2
Inne artykuły tego autora: