Lubię, kiedy moralizujesz. Robisz wtedy takie małe oczka. Usta ci się układają inaczej. Mięśnie napinają się, kiedy prawisz mi kazania. Słowa do mnie mało docierają. Bardziej ton i ogólna ocena sytuacji. Dbasz o mnie prawie tak samo jak o siebie. W tym momencie. Wydychasz powietrze jak parowóz. Bo już się zdenerwowałeś, że chyba nie docierasz. Nie jest mi łatwo skupiać przez całe kazanie uwagę na jednym. Już dryfuję, a że nie podążasz, to co ja za to mogę. Może nie pożądasz podążać. Może wolisz kazania. Męczysz się przy tym jak staruszek wchodzący po schodach na czwarte piętro tych bloczków, co to w nich nie pomyślano windy. Ale przecież nie musisz. Nie mieszkasz na czwartym ani ja nie mieszkam na czwartym. To po co tak sapać? Bez sensu wyznaczasz sobie niemożliwe zadania resocjalizacji wedle twojego własnego pomysłu. Planujesz stworzyć wielkie dzieło. Nie przypadkiem będzie miało moje imię. Ciało i wewnętrzności już niekoniecznie.
Właśnie mnie moralizujesz. Mogłabyś to, tamto. Było na początku. Trochę później ściszyłam tobie głos i teraz to nawet nie słyszę już tonów, ale widzę, że poczerwieniałeś na twarzy. Chyba proces twórczy mechanicznej lali nie działa tak prosto i skutecznie jakbyś sobie zakładał wstępnie. Cóż, tacy są artyści boleśni. Myślą, że im wszystko się objawi za dotknięciem różdżki. Mogłabyś to, tamto. Myślę, że byś się nie pogniewał, gdybym sobie wstrzyknęła tu i ówdzie. Zwłaszcza w cycki. Zastanawiałam się swego czasu czemu mi nie urosły i dzisiaj jestem pewna, że to zależy od pozycji do spania. Kiedyś gdzieś to wyczytałam, że jak się śpi na biuście, on się spłaszcza i nie rośnie. Od dziecka spałam na biuście, więc mi się lekko tylko odznacza. To pewnie w tych chwilach w nocy, kiedy się przekręciłam na któryś z boków, zdążyły nieco przybrać. Tak czy owak, widzę w twoich ocznych gałkach, że za mało. Bo im niespecjalnie już poświęcasz uwagę. Przelatujesz i gadu gadu. Przyszła mi też idea w trakcie twoich wywodów, że musisz pewnie poruszać tematy mojego obycia. Zawsze patrząc ci w oczy, kiedy akurat wyjątkowo ci patrzę w oczy, odkrywam, że twoje we mnie widzą wszystko, tylko nie to, co powinny. Że ja jestem zbyt. Zawsze zbyt, za bardzo albo niewystarczająco. Śmiałam się obscenicznie a zaraz widziałam przed nosem palec mi grożący jak matczyny. Jesteś moją matką, ojcem, dziadkiem, babką, bratem, kotem, dalekim wujem, kumplem, lewą ręką, prawym butem, brzuchem, sędzią, oprawcą, wybawicielem, zegarkiem... Ale coraz częściej dochodzę do wniosku, że takie oddanie czynności życiowych komu innemu nie służy. Niczemu. Umysł ludzki jest skory do nieprzemęczania się, a jak ty mojemu zabierasz pracę, to ja niedługo będę nie potrafiła zrobić żadnej z niezbędnych czynności. Nie będę potrafiła się nie spóźnić, bo się przyzwyczaję, że zawsze budzi mnie telefon. Zapomnę świata. Bo sam wiesz jak to teraz wygląda. Ja udaję, że spełniam wymyślne role, a ty udajesz, że dbasz o mnie. Bo dbanie to jest rzecz okrutna. Dba się na sposobów wiele. Twojego jakoś nie ulubiłam, bo się ogranicza do dawania jedzenia, wyprowadzania na spacer, piętnastominutowych zabaw w dom, nakazania mi pójścia do fryzjera i wystawienia mnie na widok publiczny. Tylko nie pomyślałeś, że narażasz mnie na braki. Że powodujesz dysharmonię wewnątrz, nie dając elementów, które by mnie uspójniły. Nie oliwisz swojego robocika. A chcesz, żeby nie skrzypiał. Skrzypi z żałości, z tęsknoty do świata, z tęsknoty za przedmiotem z pustego miejsca z odchyleniem na lewą stronę klatki piersiowej.
I już. Oddech ci zelżał. Zamilkłeś. Popijasz jakiś mocny trunek ze szklanki. Wyzywająco na pojedynek na mnie spoglądasz. Ale chyba nie do końca na mnie, bo za mną jest przestrzeń. Myślę, że mi prześwituje głowa i ty po prostu patrzysz na kogoś, kto widocznie musi za mną stać. Widocznie tylko ty widzisz. W końcu przecież potrafisz poważnie bawić się w stwórcę, może to ktoś taki stworzony od podstaw za mną stoi. Nie ja, ja już taka nie będę całkiem według planu, bo już miałam części. Tak to jest jak się bierze części z komisu. I się pragnie odrestaurować. Wmawiasz sobie, że jesteś wszystkomogący, ale wiem, że nie.
Lubię twoje moralizatorstwo. Spuszczam nos na kwintę i znowu się czuję jak pięcioletnia dziewczynka co drugiej dziewczynce zabrała misia. Powrót do przeszłości mi fundujesz za darmo. Przecież to jest jak nagroda. Pamiętam, że ciebie wcale tam nie było. Może się jeszcze nie urodziłeś nawet. Nie ufam twoim dowodom tożsamości, bo masz ich za dużo.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
vilanne · dnia 08.03.2011 20:27 · Czytań: 3185 · Średnia ocena: 4,5 · Komentarzy: 13
Inne artykuły tego autora: