śniącym
Miałam to szczęście, że nigdy nie udało mi się upić. Pomimo zabiegów i starań połowy mojego świata (a przynajmniej większości męskiej części), pozostawałam niezbicie trzeźwa, cokolwiek i w jakich ilościach we mnie nie wlewano. Padałam raczej ze zmęczenia i w wiadomo czyje ręce. Przynajmniej odróżniałam je przez zamknięte powieki - jedne po bliznach, drugie po ich braku, pozostałe po kształcie i wielkości. Tyle z czasów alkoholowych. Później było tylko prościej, bo pomieszanie leków z czymkolwiek skutkowało efektami ciekawymi, nieprzewidywalnymi i niepowtarzalnymi w większości przypadków.
Obudzenie się w mieszkaniu jednego czy drugiego dawno już uznawałam za normę. Jeśli w swoim - tym lepiej. Dwóch pozostałych zachowywało naturalną (lub nie) dyskrecję. Trzeci nie bardzo mógł mnie podnieść - i z racji licznych protestów (w tym moich) i z racji budowy ciała, zbyt chudo-nisko-androgynicznej, by moja podświadomość ufała jego sile. Do pozostałych nie miałam obiekcji i - co gorsza - umiałam zasnąć na rękach po odpowiedniej mieszance.
Pobudki w samochodzie nie należały do tych przyjemniejszych. Od dzieciństwa uważałam, że jest to miejsce w którym należy spać. A to jak wiadomo - przy usilnej potrzebie i chęci - było ostatnią rzeczą, która by mi wyszła.
- Do ciebie czy do mnie? - wymamrotałam, nie otwierając oczu, kwestię bohaterek amerykańskich filmów.
- Ani tu ani tam.
Głęboki tembr mógł świadczyć tylko o jednej osobie i jednym adresacie.
- Jestem brzydka, nie patrz... - zmieniłam pozycję, czując rozpadłe sploty włosów i domyślając się roztartego już tuszu pod workami powiek.
- Nie jesteś brzydka. Nie dla niego, on chyba woli tę naturalną wersję, przynajmniej się rozczuli...
- Ależ jestem... - zaczęłam inteligentnie.
- Nie przerywaj mi kiedy prowadzę - uciął, pukając palcami w kierownicę. - Zwłaszcza po nocy. Chcesz zjeść śniadanie?
Nie odzywaj się nie pytana. Jak pytam - odpowiadaj. A co ja studentką byłam? Edytką Stein? Darowałam sobie werbalizację i jedynie mruknęłam potakująco.
- No i widzisz, ja też. A jest tylko jedna osoba, która o trzeciej w nocy będzie gotowa je szykować z uśmiechem, jakiego nigdy mieć nie będę. Ty zresztą też. Masz mój skrzyw, odbity już chyba na zawsze.
Mruknęłam coś niewyraźnie, uznając to za najlepszy sposób wyrażania emocji.
- Idź spać. - westchnął.
Mruknięcie przeczące.
- Idź spać. Liczę wstecz. Trzy... dwa... jeden...
Nigdy nie opanował tej sprawności, jakkolwiek zasnęłam z łatwością. Mój mózg potrzebował własnego odliczania, jednak w tym momencie ciąg dziesięciu liczb był zbyt długi i skomplikowany. I tu była jego rola, choć odliczanie od trzech w innej sytuacji uznałabym za bezsens i łatwiznę.
Przez mgłę usłyszałam, jak wydzieramy się pod oknem (on się wydziera, a ja mruczę, że chcę spać) - wobec absolutnej absencji dzwonka przy frontowych drzwiach.
Nie mógł nie otworzyć. Gdyby miał okulary, spojrzałby znad nich badawczo. Prawdopodobnie spytałby też o ostatnią rzecz braną na własną rękę. Jednak mój mózg mylił osoby i bez żadnych komplikacji udało nam się zaaplikować w cudzej sypialni i zapakować mnie do łóżka. Film urwał się równie czysto jak po alkoholu. Za to ranek przebiegał w szampańskiej atmosferze, zważywszy na brak kaca u wszystkich stron. Dwie sztuki w szlafrokach i ja w swetrze dwa razy za wielkim na moje ciało. Jajecznica smażyła się, a "smażyciel-marzyciel", choć jako jedyny nie przypalał, nucił coś pod nosem z szerokim uśmiechem - do którego rzeczywiście nigdy nie rozciągnęłabym warg. Wszystko kryło się w oczach - a z szarości niestety za wiele nie wykrzesasz.
- Wygląda jakbyśmy co najmniej spędzili ze sobą noc... - zamruczałam w ziewnięciu. - Amerykańskie śniadanie...
- Może i amerykańskie. - zgodził się "smażyciel". - I chyba jednak spędziliśmy.
Omlecik podleciał żwawo do góry wbrew prawom fizyki i wbrew znanym mi przepisom na jajecznicę.
Temat upadł wraz z potrawą, jakkolwiek ona trafiła idealnie w patelnię.
- Byłam naćpana jak kłoda. - powiedziałam ostrożnie, świadoma nieistnienia takiego porównania. Ale naćpana jak co? I to z zastrzeżeniem, że to tylko leki i drinki z palemką. Plus mleko.
Odpowiedziało mi radosne milczenie i podsunięcie pod nos śniadania i szczypiorku.
Szczypiorek. Pościel była chyba zielona, ale więcej odtworzyć mi się nie udało. W milczeniu zadałam pytanie jajecznicy o stosowność jej bycia i czy też ma coś wskazać, ale wzrok pozostałych kazał zaprzestać mi konwersacji z jedzeniem. Mimo wszystko.
Droga powrotna upływała w ciszy i moim ziewaniu. Nie gadałam nie pytana, jak długo druga strona nie była rozmowna, choć rano wydawało się przedstawiać inaczej.
- Ale kto z kim spał? - rzuciłam w końcu. Szlafroki nie dawały mi spokoju od śniadania, jakkolwiek pewnie nie znaczyły nic.
Brak odpowiedzi.
- Ze mną ktoś? Czy przytuliłam się do kołdry?
- Z tobą. W końcu zajmowałaś trzy czwarte łóżka, rozwalona jak rozgwiazda. Trzeba cię było zwinąć, by móc się położyć.
Forma nieosobowa.
- Mhm. - mruknęłam - A ty? Też?
- Nie chciałem psuć wieczoru. Po prostu zasnąłem w fotelu. Byłem równie padnięty, tylko mniej pijany...
- Nie byłam...
- Wiem. - przerwał zniecierpliwiony - Chodzi mi o efekt.
- A nie chciałeś...
- Chciałem. Tylko rozłożyłaś się jak księżniczka. Przynajmniej się wyspałaś... - złagodził ton.
Pretensje nie miały sensu.
- Spał z tobą całą noc - rzucił w przestrzeń. Luźna refleksja, nie powiązana z niczym. W domyśle: a ja męczyłem się sam w niewygodnym fotelu.
- A ty męczyłeś się sam w niewygodnym fotelu? - spytałam nienachalnie.
- Sam i w fotelu - tak. Ciała raczej nie czułem. Za to fotel miałem z widokiem...
"Męczenie" zostało ominięte.
- Całą noc?
- Cała noc.
- Nie kładłeś się?
- W fotelu się nie da.
Prychnęłam na głupie zbycie, ale pukanie w kierownicę nie dało szansy na ripostę.
- A co, miałem przegapić całą noc patrzenia? - fuknął. - Nie odwykłem od samotnego spania, ale w domu będę musiał coś nadrobić.
Ziewnęłam ostentacyjnie, czekając na rozwój wydarzeń. Był dobrą poduszką, więc mogło być ciekawie.
- Mówiłam, żebyś... - zaczęłam najbardziej irytującą konstrukcją, jaka wydała mi się naturalna.
- Oj, przestań.
Nie dał mi nawet skończyć, a to już była wściekłość. Opanowana przez przemęczenie i sytuację, ale zawsze.
Gdyby mógł, to by wyszedł. Z samochodu nie mógł i bawiło mnie to niezmiernie. Potrzebowałam tabletki, bo robiło się wesoło. W międzyczasie coś do mnie mówił. Miał okropnie - jak na mężczyznę - podzielną uwagę. Jak oni wszyscy. Na domiar złego mówił do mnie z sensem. Po tonie wyczułam, że padło pytanie, więc przytaknęłam najbardziej przekonująco jak mogłam.
Westchnął coś po swojemu, a ja tymczasem - bez liczenia - znów odpłynęłam w przestrzeń snu.
Poczułam zimne powietrze i - dla odmiany - niesienie mnie do domu. Uchyliłam powieki, by napotkać mieszankę bezczelności, pytania, dezaprobaty i troski.
- Co chcesz? Śpij, nie budź mi się na rękach. To krępujące.
"Z pewnością" - pomyślałam. - "Po tym wszystkim boisz się zwyczajnie mnie trzymać w garści."
"Albo rzucić mną o ziemię w przypływie realnych uczuć." - podpowiedział głosik w głowie.
- Co ty robiłeś w tym fotelu?
- Nic - odpowiedział, naiwnie przekonany, że nie zapamiętam.
Utrzymywałam go w tym przekonaniu wieki, no, miesiące może, ale jak dotąd pewność była niezachwiana.
Zamruczałam w celu otrzymania odpowiedzi, na co w bliżej nieokreślonej reakcji zostałam poprawiona w ramionach (choć przecież nie brzmiało to jak "spadam").
- Oj, nic nie robiłem. Siedziałem i patrzyłem.
- Całą noc? - jęknęłam, chcąc wyjęczeć raczej "nie trzęś mną" - Mówiłam ci, żebyś na mnie nie patrzył...
Podrzucił mnie jeszcze raz, żebym zamknęła się wreszcie, bo inaczej mną potrzęsie. Zrozumiałam ciąg przyczynowo-skutkowy, lecz nic to nie dało.
- Nie patrzyłem na ciebie, znalazła się egocentryczka. Patrzyłem na... hm... ogólny obraz.
Ta... Ogólny obraz to ze mną spał. A mnie też udało się to przegapić.
- Cudze szczęście, co? - burknęłam mu w koszulę.
- Cudze szczęście. - odburknął zaskakująco lekko. - Wystarczyło mi, że oboje jesteście szczęśliwi. Fotel nie jest wtedy ważny.
Naiwnie wierzył itd.
- Masz to jeszcze przed oczami? - spytałam, starając się wciąż brzmieć sennie i półprzytomnie. Egoista, egocentryk, drań, choleryk i maruda mógł mimo wszystko spędzić wieczność w rzeczonym fotelu, byle tylko zapewnić szczęście mnie - a przynajmniej tamtemu.
Chyba pokiwał głową, bo trzęsienie znów stało się nieprzyjemne. Albo weszliśmy na schody.
Łóżko było miękkie i przytulne. Pościel też chyba była zielona, z reguły się zgadzała. Cudowne deja vu.
Dzień zapowiadał się dobrze, zapisany jako noc pod wąskimi powiekami. Myślałam o tym całą resztę drogi - czyli nie tak znowu długo. Po trzech godzinach nieosiągalnego mieliśmy chyba jedno marzenie. Zielona pościel przyjęła nas, z zamkniętymi oczami. Paradoksalnie zmęczonych szczęściem. Niedopasowanych i niedotartych, za to identycznych i śpiących - tak nadzwyczajnie świadomie.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
mariamagdalena · dnia 09.03.2011 23:09 · Czytań: 741 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 7
Inne artykuły tego autora: