Kiedy umarła moja babcia
było trzydzieści stopni w cieniu.
Muchy urządziły sobie fiestę.
W trumnie wyglądała jak
porcelanowa laleczka z cepelii.
W naszej ostatniej rozmowie
opowiadała mi trochę o dziadku.
Dziadek zmarł dużo wcześniej.
Mróz był niemiłosierny. Było tak zimno,
że nas – dzieci – nie zabrano na cmentarz.
Moje myśli krążyły wokół zabawy
w doktora ze starszymi kuzynkami.
Pamiętam wieko z trumny oparte
o fasadę domku dziadków przy ulicy Ściegiennego.
Stało tam, jak przypadkowy przechodzień.
Dziadek potrafił zabić świnię
jednym uderzeniem obuchem siekiery.
Prosiaki z targu przywoził zawiązane w workach.
My – dzieci – graliśmy nimi w piłkę.
Kwiczały ku naszej uciesze.
Sierpień się skwarzył.
To normalne na tych szerokościach geograficznych;
idź, sprawdź czy znowu nie leje.
Miałem o tym nikomu nie mówić,
ale dziadek pierwszy raz szarpnął babcią
w dniu ich wesela. Poszło o jakiegoś
studencika. Babcia kochała taniec.
Powiedziała, że zrobi mi na złość
i nie umrze zanim się nie ożenię.
Teraz znowu jest chłodno.
Świat zawsze się kończy.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
WalKa · dnia 11.03.2011 19:30 · Czytań: 825 · Średnia ocena: 3,67 · Komentarzy: 5
Inne artykuły tego autora: