Lekarka w milczeniu wręczyła akt zgonu. Dopiero wtedy Weroniką wstrząsnęły spazmy rozpaczy. Nie mogła zrozumieć jak On mógł jej zabrać małego skrzacika, ukochane słoneczko, jak On mógł tak bez serca pozbawić Antosia życia.
- Nie mam szans przeżycia odłamki blachy przebiły mu płuco – jak przez mgłę dochodziły do Weroniki słowa lekarki.
Spokojny szept męża wzbudzał w niej jeszcze większą histerię.
- Nigdy go nie kochałeś tak mocno jak ja! – Krzyczała Weronika okładając Marka pięściami.
Na twarzy Marka malował się grymas cierpienie, jednak dla Weroniki to i tak nie miało już większego znaczenia. Była sama ze swoim cierpieniem… Sama z aktem zgonu…
***
Marta siedziała i w milczeniu wpatrywała się w kroplówkę. Kolejny tydzień bajek, kończył się jak zwykle zawodem. Jedynie Staś w pełni wierzył w to, że wszystko się ułoży.
- Musisz być twarda… - powtarzała za sobie za każdy razem, gdy łzy beznadziei pojawiały się na policzku.
Staś przeciągnął się leniwie i otworzył swe poważne oczy.
- Mamusiu, ty nigdy nie kłamiesz, prawda? – spytał, uśmiechając się delikatnie.
- Nie, nigdy nie kłamię – powiedziała Marta drżący głosem.
- To dobrze – Staś przymknął oczy i zaczął miarowo oddychać.
- Gdybyś znał prawdę, nigdy byś mamusi nie zaufał - powiedziała całując jego drobne rączki i wyszła z sali nie mogąc już powstrzymać łez.
.
***
Weronika otworzyła oczy, mając nadzieję, że zaraz usłyszy wesoły głos Antka, a cały ten akt śmierci okaże się głupim koszmarem. Niestety akt leżał obok na stole.
- Już się obudziłaś – Marek smutnymi oczami objął potargane włosy żony.
- Nie dotykaj mnie, w ogóle wynoś się z mojego życia! To przez ciebie on zginął! To ty mu pozwoliłeś jechać…! - Marysia rzuciła w męża kubkiem, który rozprysł się na ścianie.
- Marysiu, to był nieszczęśliwy wypadek – Marek zaczął pakować swoje rzeczy i po chwili wyszedł.
***
Marta siedziała na korytarzu obserwując powolne życie oddziału. Jeszcze niedawno wiodła radosne życie jako matka zdrowego przedszkolaka, który bawił się z innymi dziećmi w piaskownicy. Świat się zawalił nagle. Gdy mały zemdlał podczas zabawy w przedszkolu, Marta jeszcze niczego złego się nie spodziewała, myślała, że mały zasłabł na przykład z powodu niedojedzenia, ostatnio nie miał apetytu...
- Proszę pani, pani Staś się obudził… Płacze, chyba się trochę przestraszył pani nieobecnością – rozmyślania Marty przerwał dodający otuchy głos jednej z matek.
- Już idę – powiedziała Marta wycierając szybko łzy rękawem.
- Ja też najpierw to tak przeżywałam… Jednak to pani syn pani teraz najbardziej potrzebuje… - kobieta przytuliła delikatnie Martę, co dodało im obu sił.
***
Marek błąkał się bez celu po mieście, szukając odpowiedzi na nurtujące go pytania, gdy jego telefon zadźwięczał nieprzyjemnie.
- Dzień dobry, my ze szpitala… Otóż pana syn napisał oświadczenie, w którym zgadza się oddać swoje organy… Dzwoniliśmy do pańskiej żony, ale ona nie obiera telefonu...
- Słucham? – Spytał Marek lekko otumaniany sytuacją.
- No potrzebujemy państwa zgody na wycięcie organów – powiedziała pielęgniarka lekko poirytowanym głosem.
- Dobrze, muszę porozmawiać najpierw z żoną – powiedział Marek i czym prędzej się rozłączył.
***
Staś leżał przykryty kocem i wpatrywał się w matkę. Aparatura w sąsiednim rogu sali cichutko pikała nadając chłopcu jeszcze większej powagi.
- Mamo, a kiedy wrócimy do domu? – Spytał nagle widząc jak koleżanka z sąsiedniego łóżka układa w walizce rzeczy.
- Już niedługo – odpowiedziała Marta wymijająco.
- Czyli kiedy? – Drążył chłopiec.
- Jak wyzdrowiejesz… - Marta nabrała powietrza w płuca, bojąc się dalszych pytań.
- Mamusiu ja nie umrę, prawda? – Chłopiec wbił w matkę wzrok.
- Nie, skądże… W ogóle skąd ci przychodzą do głowy takie głupoty... – Kobieta mimowolnie pociągnęła nosem.
- Mamusiu nie płacz… - usteczka Stasia wygięły się w podkówkę.
– Ja nie płaczę… Mamusia na katar… – powiedziała Marta na swoje usprawiedliwienie.
***
Marek wszedł do domu, starając się zachowywać jak najciszej. Czul się winny temu wypadkowi, chociaż wiedział to Antek zawinił. Tamtej nocy nie było dobrych warunków do jazdy, do tego brawura i chęć popisu przed kolegami zrobiły swoje. Nie był dobrym kierowcą, jednak umiał postawić na swoim i spełnić swój cel. Wszedł do salonu. Z tyłu drżące plecy wyglądały jakby należały do małego dziecka. Dopiero po chwili Marek zauważył, że Weronika trzymała kurczowo zdjęcie roześmianego Antka, mówiąc coś ledwo słyszalnym tonem.
- Weronika, dzwonili do mnie ze szpitala… Możemy dać naszemu synowi nowe życie…- Marek bezsilnie potrząsnął żoną.
- Ale ja chcę… Rozumiesz? Ja go tak kocham… Dla mnie życie straciło sens… - Weroniki głos znowu ustąpił miejsca szlochowi.
- Weronika… Musimy…. Spełnić jego wolę… - oczy Marka się zaszkliły.
- Moje dziecko nie jest na sprzedaż! – Krzyknęła Weronika i zaczęła czule głaskać zdjęcie syna.
***
- Tak mi przykro, że pani nie może być dawcą… - powiedział lekarz bezradnie rozkładając ręce – Musimy czekać…
Słowa lekarza nieprzyjemnie świdrowały myśli kobiety za każdym razem, kiedy patrzyła na marniejącego w oczach syna. Marta codziennie musiała patrzeć jak czekanie zabija Franka. Czasem miała ochotę trzasnąć drzwiami i uciec, ale wiedziała, że nie może zostawić syna samego na pastwę śmierci, a śmierć się coraz szybciej zbliżała, co było widać niewinnej twarzy dziecka. Staś już nawet przestał się bawić swym ulubionym samochodzikiem, tylko wpatrywał się w przestrzeń nie rozumiejąc do końca sytuacji.
- Najlepiej by było, gdyby znalazł się martwy dawca, ale rodzice nie chętnie decydują się na oddanie cząstki swoich dzieci, dla innych dzieci, rozumie pani… – powiedział lekarz podczas jednego z obchodów.
- Czyli sugeruje pan, że, żeby żyć mógł ktoś, musi umrzeć ktoś? – Pytała się Marta wzburzona.
- Niestety – pokiwał głową lekarz, zostawiając Martę w stanie załamania.
- Panie doktorze, ale ja już nie mam siły dłużej czekać! – Marta krzyczała, czując, że zaraz nie wytrzyma i kogoś udusi.
- Przykro mi, nie ma pani innego wyjścia,musi się pani uzbroić w cierpliwość - lekarz rozłożył bezradnie ręce.
- Ale to czekanie, to jest powolna śmierć! On umiera! - Krzyknęła i wybuchła spazmatyczny płaczem.
***
Weronika tej nocy nie spała przeglądając ulotki o transplantacji i powoli dojrzewałąc do tej trudnej dla siebie decyzji. Chociaż mimo wszystko ciarki jej przechodziły, kiedy myślała, że ktoś będzie czerpać korzyści z jej dziecka.
Podjęłaś już decyzję? – Do pokoju wszedł Marek.
- Nie… - Weronika spojrzała kolejny raz na zdjęcie uśmiechniętego syna.
- Weronika, pamiętasz jak zawsze chciał być wielki? Dzięki naszej decyzji nawet po śmierci może okazać się potrzebny, czasu nie cofniemy… – Marek objął łkającą żonę.
Oboje już podjedli decyzję.
***
Marta siedziała przy granitowym nagrobku syna i czuła w sercu gorycz. Staś nie doczekał się dawcy, chociaż takowy się pojawił kilka godzin po jego śmierci. Chłopiec był dzielny do końca. Jednak jego godziny były policzone, a organizm nie wytrzymał. Marta nadal miała przed oczami zacięcia umierającego dziecka. Przecież pan doktór obiecywał, że dawca się znajdzie. Co z tego, że mówił tak codziennie? „Ktoś musi umrzeć, żeby żyć mógł ktoś” dudniło w głowie Marty. Była pewna, że nerka, która była przeznaczona dla jej syna właśnie była przeszczepiana jakiemuś dziecku, które już nie będzie musiało czekać…
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
niewidoczna · dnia 16.03.2011 07:47 · Czytań: 1165 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 4
Inne artykuły tego autora: