Kiedyś zdarzyło mi się, że grupka młodych chłopców pobiła mnie. Sytuacja była dość standardowa. Wędrowałem sobie z workiem puszek do skupu. Byłem szczęśliwy, bo już dawno nie udało mi się uzbierać tyle towaru. Szedłem gdy nagle na swojej drodze zobaczyłem trzech chuliganów. Byli pijani i agresywni. Koniecznie chcieli na czymś się wyżyć no i trafiło na mnie. Nim zdążyłem się obrócić, by zejść im z drogi, oni już byli przy mnie i trzymali. Przyparli mnie do ściany. Było jasne, że już nie ucieknę. Nie było też szans na pokojowe rozwiązanie sporu.
Ich twarze były straszne. Nie znały dobroci. Jeden z nich był typowym rudzielcem. Włosy rude, jasna karnacja skóry, piegi na całej twarzy i taki dziwny wyraz twarzy - jakby niepewny. Miał oczy ciepłe, koloru piwnego. W spojrzeniu dało się dostrzec, że jest zastraszony. Starał się mrużyć oczy tak, żeby ukryć swoje przerażenie.
Drugi z nich był szatynem, ściętym na bardzo krótko. Rysy jego czaszki były w pełni dostrzegalne. Jego spojrzenie było najgorsze. Rządziła w nim nienawiść, zawiść, które wyrażały się poprzez agresję. Zimny stalowy kolor tęczówki dopełniał całe to mroczne oblicze. Chłopak miał po okiem śliwę, więc być może dostał od kogoś, a teraz odbić chce to sobie na mnie.
Trzeci miał czarne włosy. Był jak ten poprzedni - ścięty na krótko. Karnacja skóry przydymiona. Miał oczy ciemne, tak ciemne, że z trudem można było się w nich czegokolwiek doszukać. On z nich wszystkich był najspokojniejszy. Nie był przestraszony tak, jakby mało obchodziło go to co się dzieje i co ma się stać później. Wydawał się być obojętny na wszystko. Może to nie przez czerń oczu nic nie można było w nich dojrzeć, lecz przez to, że nic w nich nie było prócz pustki, która rządziła wypełniając obojętnością wnętrze duszy.
Pierwszy uderzył mnie ten agresywny i to chyba jego ciosy bolały najmocniej. Pod wpływem tego ciosu, zgiąłem się łapiąc za brzuch. Gdy chłopak zadał cios zobaczyłem, jakby płomień w jego oku, tak jakby spalało się w nim to wszystko co w nim negatywne i dawało energię do zadania ciosu. Jego twarz marszczyła się przypominając na przemian twarz rozwścieczonego bandyty, przed zadaniem ciosu i spokojnego dziecka po ciosie. Raz była gładka, a raz pogięta, jak rodzynek (tylko taki dużo bardziej plastyczny). Uderzył mnie jeszcze kilka razy. Każdy cios bolał coraz mniej. Dwaj pozostali przytrzymywali mnie tak, jakby co najmniej się szarpał, a ja tylko stałem i patrzyłem przerażony na to co stanie się dalej. Gdy dostawałem kolejne ciosy przytrzymywali mnie i prostowali, gdy uginałem się pod wpływem bólu.
Później się zmienili. Ten szatyn złapał mnie za rękę dociskając do ściany, a ten rudy zaczął bić. Jego ciosów już prawie nie czułem. Z każdym ciosem był coraz bardziej przerażony tym co się dzieje. Bał się to było oczywiste. Adrenalina szalała w nim co dało się wyczuć przez częste dyszenie. Chłopak na twarzy miał wypisane coś z serii „Robię to, bo muszę” i chyba tak naprawdę gryzł się sam ze swoimi myślami, które na przemian podpowiadały mu „zostaw go”, a inne „bij mocno”. Ja szukałem swoim wzrokiem jego oczu, chcąc w ten sposób wpłynąć na siłę jego pięści. Gdy skończył puścili mnie, a moje bezwładne ciało osunęło się na ziemię. Wtedy kopnął mnie ten spokojny. Cały czas jego twarz nie przedstawiała zupełnie żadnych emocji. Obojętne mu było, jak mocno mnie uderzył, czy sprawił mi dość bólu, czy za mało. Po prostu kopnął trochę dla formalności i zaraz później obrócił się, odszedł. Zaraz za nim powędrował też rudy, który spojrzał na mnie, jakby chciał ocenić, czy przeżyję. Szatyn nachylił się nade mną spojrzał mi w oczy i splunął. Wtedy też ujrzałem w jego oczach swoją pokiereszowaną, zalaną krwią twarz. Szczerze mówiąc trudno mi było rozpoznać samego siebie.
Byłem przerażony. Moje oblicze malował strach i ból. Miałem mocno rozszerzone źrenice. Nie było w nich życia. Tak jakbym udawał trupa żyjąc, jakbym niczym opos chciał zniechęcić agresora do pozostawienia mnie, bo przecież padliny nie jada. Różnica była taka, że drapieżczy, którzy mnie napadli byli tylko i wyłącznie rządni krwi, nic więcej ich nie interesowało. Osobiści uważam, że najbardziej przydała by im się szczera rozmowa z kimś bliskim, ale to właśnie na braku przyjaciół polegał ich problem. W końcu wszyscy odeszli, a ja zostałem sam leżąc pod tym murem. Na jakiś czas straciłem przytomność.
Następne co pamiętam to moment gdy obudził mnie straszliwy ból, przenikający całe moje ciało. Gdy z trudem rozchyliłem powieki ujrzałem nad sobą twarz. Od razu zamknąłem oczy i zasłoniłem rękami twarz, spodziewając się ciosu. Jednak nie oberwałem. Spokojnie uchyliłem ponownie oczy. Ujrzałem staruszkę. Skóra na jej twarzy była pomarszczona i wygnieciona czasem. Jej oczy były mętne, ale widać w nich było dobro i zmartwienie. Kobieta przemówiła ciepłym głosem, układając charakterystycznie wargi tworząc z nich coś na podobieństwo dzióbka:
- A więc żyjesz.. Całe szczęście, bo myślałam, że znalazłam trupa.
Nie mówiłem tylko wpatrywałem się w jej oczy. Byłem w szoku i powoli zdawałem się opuszczać ten stan. Działo się to jednak bardzo wolno, a ja w ogóle nie reagowałem na to co mówi do mnie kobieta. W sumie to chyba nawet nie słyszałem jej głosu. Byłem tak jakby zagłuszony bólem, który rządził moim ciałem. Kobieta machała rękami przed moimi oczami, jakby chciała zdjąć ze mnie czar, który powodował to odrętwienie. Mówiła do mnie dalej ciepłym, pełnym troski tonem:
- Pomogę ci wstać, dobrze?
Zaczęła się ze mną siłować. Musiałem wyglądać wtedy jak dziecko. Byłem zupełnie bezbronny. Nie wiedziałem co się dzieje, gdzie jestem i czemu czuję to co czuję. W pewnym sensie chciało mi się zwyczajnie płakać. Powoli jednak odzyskiwałem świadomość. W końcu przemówiłem do kobiety łamiącym się głosem:
- Proszę zostawić, zaraz sam wstanę...
Staruszka spojrzała na mnie z niedowierzaniem trochę marszcząc czoło, jakby nie spodziewała się, że mogę przemówić. Stanęła, więc w bezruchu i patrzyła na mnie. Czekała, aż zrobię to o czym mówiłem. Mi się do wstawania nie spieszyło. Obawiałem się bólu, który mogę wtedy odczuć, a ponieważ już bolało, jak diabli, dlatego nie chciałem nawet próbować, jak może boleć, gdy zacznę się ruszać. Kobieta nie pośpieszała mnie. Po prostu patrzyła chcąc tak jakby umocnić mnie w przekonaniu, że jest przy mnie i w razie czego pomoże mi.
Minęło jeszcze kilka dobrych minut, gdy poczułem się gotów do tego by podjąć próbę podniesienia się. Staruszka widząc to nachyliła się nade mną i podała dłoń. Nie mówiła nic sam gest wyciągniętej dłoni tłumaczył wszystko. Z pomocą pani podniosłem się z ziemi, co chwilę stękając. Mocno zaciskałem zęby, jakbym pomiędzy zębami miał umieszczoną kapsułkę przeciwbólową i jej rozgryzienie miało by mi załatwić całkowite znieczulenie, którego tak mocno wtedy pragnąłem. Stałem wsparty o kobietę. Nic nie mówiłem. Po chwili zacząłem iść w stronę lasu – do swojego schronienia. Szedłem wolnym krokiem kiwając się z jednego boku na drugi, co chwilę walcząc z grawitacją i starając utrzymać się w pionie. Staruszka krzyczała coś i starała się iść za mną, ale ja nie zwracałem na nią uwagi, po prostu koncentrowałem się na każdym kolejnym kroku. Jeszcze nigdy chodzenie nie było dla mnie takim problemem. Długi czas zajęło mi dojście do mojego domu, ale dokonałem tego. Gdy dotarłem do szałasu wsunąłem się do niego i położyłem na moim legowisku. Chwilę później zasnąłem.
Obudziłem się dopiero następnego dnia. Zjadłem kromkę chleba i ponownie się położyłem. Byłem jak ranne zwierze ukryte w swojej norze licząc na to, że czas wygoi rany i za kilka dni będę w stanie znów normalnie funkcjonować. Tak też się stało. Choć pojęciem względnym jest normalność, bo bałem się jak diabli opuszczać swoje schronienie. Czułem się nadal jak wystraszony zwierz, który raz zaufał ręce ludzkiej, a gdy ta zadała cios, uciekł i już na zawsze będzie odczuwać lęk przed człowiekiem. Ja jednak nie byłem zwierzęciem i wiedziałem, że muszę coś zrobić ze swoim przerażanie, brakiem zaufania. Dziś jak zastanawiam się nad momentem gdy mnie bili, to wydaje mi się, że ja kompletnie nic nie słyszałem. Widziałem tylko ruchy warg, ale nie docierały do mnie żadne dźwięki. Do dziś nie wiem, czy to ze strachu, który sparaliżował moje zmysły zabierając mi zdolność ruszania się, mowę i słuch, a może po prostu wyparłem z głowy wszystko to co słyszałem? Swoją drogą, jak tak porównuję się do zwierząt to ciekawe, czy zabijana przez wilki sarna rozumie co mówią między sobą jej oprawcy? Wiele rzeczy pozostaje zagadką, a jedyne co tak naprawdę jest pewne to fakt, że każda pewność rodzi nową niepewność. Rozwiązanie zagadki powoduje powstanie nowej i tak cały czas...
Na ten czas miałem tylko jedno postanowienie. Musiałem przezwyciężyć swój strach. Szczerze mówiąc nie wiedziałem jak się do tego zabrać. Próbowałem kilka razy wyjść po za granice lasu, ale ilekroć tylko usłyszałem ludzi, zaraz płoszyłem się i uciekałem do schronienia. Jak się tak nad tym zastanowić to chyba zbyt dużo czasu spędziłem w odosobnieniu i trzeba przyznać - zdziczałem. Argumentem, który ostatecznie przekonał mnie do tego by pójść do miasta, był głód. Gdy skończyły mi się moje zapasy pozostały mi tylko dwa wyjścia albo umrę z głodu, albo mogę przełamać swój strach i iść poszukać jedzenia w mieście. Wiadomo nie było to łatwe, a już na pewno nie w dzień, ponieważ wtedy były największe szanse na to, aby spotkać ludzi, a co za tym idzie urzeczywistnić niebezpieczeństwo. Nie musiałem długo myśleć, żeby wpaść na pomysł, że najmniej ryzykowanym będzie wybrać się do miasta nocą. Tak też zrobiłem.
Granice miasta przekroczyłem dopiero koło trzeciej, bo w tym czasie wszyscy śpią. Mimo, że nikogo nie spotkałem, bałem się każdego trzaśnięcia, zgrzytu i innych zwyczajnych dla nocy dźwięków. Jak teraz nad tym myślę to chyba nigdy nie spodziewałbym się tego, że mogę tak mocno się bać drugiego człowieka. Dziwne to choć z drugiej strony takie normalne. W każdym razie to właśnie po tej przygodzie zacząłem swoje bycie nocnym mieszkańcem miasta i tylko wtedy je odwiedzałem.
Moje podejście do ludzi i miasta zmieniła ta sama staruszka, która udzieliła mi pomocy. Kilka tygodni po tym całym zdarzeniu przeczesywałem jeden ze skarbców, stojący niedaleko miejsca gdzie oberwałem. Szperałem w nim dokładnie licząc, że znajdę coś wartościowego. Szło mi całkiem dobrze, bo znalazłem już kilka puszek, chleb i jednego buta w dobrym stanie. Szukałem drugiego. Tak mocno pogrążyłem się w swoim zajęciu, że zupełnie zatraciłem czujność. W końcu znalazłem drugiego buta do pary. Ucieszyłem się mocno i zacząłem je przymierzać. Okazało się, że pasują idealnie. Nagle moją radość przerwało przeczucie, że ktoś stoi za moimi plecami. Przestraszyłem się niewiarygodnie. Nie wiedząc czego mogę się spodziewać stałem nieruchomo jak posąg, jakbym chciał w ten sposób udać, że mnie tu nie ma. Nagle usłyszałem głos mówiący ciepło:
- Znalazłam cię wreszcie.
Strach trochę ustąpił, bo wiedziałem, że to kobieta. Nie mówiłem jednak nic i nadal stałem w bezruchu. Osoba mówiła dalej:
- Czemu nic nie mówisz?
Widząc, że nadal milczę powiedziała:
No dobrze, jak nie chcesz gadać to nie. Zostawię ci coś co należy do ciebie i sobie idę.
Słychać było szelest foliowego worka, a zaraz potem trzask aluminiowych puszek. Od razu skojarzyłem ten dźwięk. Mimo wszystko nie potrafiłem skojarzyć głosu i dopasować do niego osoby. Nagle przypomniało mi się, że to kobieta, która pomogła mi gdy mnie pobili. Obróciłem się powoli i spojrzałem nie do końca pewny tego, czy dobrze robię. Staruszka właśnie miała odejść. Zauważyłem mój worek pełen puszek, który niosłem tamtego dnia. Moje serce zalało uczucie, którego od kilku tygodni nie znałem. Było to uczucie radości, nadziei i szczęścia, które rozpływały się niesamowitym ciepłem po moim ciele. Agresja, której doznałem zabiła we mnie zdolność odczuwania dobra. Bezinteresowny gest kobiety to odmienił. Przechowała dla mnie moje złoto, które dla niej było pewnie tylko workiem śmieci bez wartości. Podbiegłem do swojej torby i chwyciłem ją z całych sił rękami. Powiedziałem podekscytowanym, łamiącym się głosem:
- Proszę poczekać.
Zatrzymała się i obróciła. Jej twarz była uśmiechnięta i dzięki temu wydawała się o wiele młodsza. Była pocięta zmarszczkami, które jak rozpadliny w ziemi, kształtowane wieloma żywiołami, przypominały o długiej historii jaką przeżyła. Ogólnie bardzo pozytywna, wręcz prowokująca do zaufania i rozmowy. Uśmiechała się do mnie delikatnie, na tyle na ile pozwalała jej mimika. Oczy staruszki były małe utopione w oczodołach. Panował mrok, a więc nie mogłem do końca dostrzec ich koloru, ale wydawały się jasne. Źrenica była dość mocno rozciągnięta, trochę ze starości, a trochę przez ciemność. Stała naprzeciwko i patrzyła na mnie czekając, aż znów przemówię. Ja jednak milczałem i pozwalałem by ciepło, które mnie natchnęło, opanowało całe moje ciało. Widząc jednak, że kobieta coraz bardziej się niecierpliwi, powiedziałem to co bez wątpienia zapomniałem powiedzieć ostatnim razem:
- Dziękuję...
- Cieszę się, że doszedłeś do siebie. – powiedziała radosnym tonem, na końcu odkrztuszając flegmę, która najwyraźniej zalegała w jej gardle.
- Ale tak poważnie dziękuję. – mówiłem z wielką euforią w pełni czując moc tych słów.
Staruszka wpatrywała się we mnie jakby chciała przeczytać moje wnętrze. Marszczyła przy tym czoło podnosząc i opuszczając powieki. Patrzyła tak przenikając mnie swoim spojrzeniem. W końcu, żeby przerwać ten moment skrępowania powiedziałem:
- Pomogła mi pani, a ja nawet nie podziękowałem, ale naprawdę wtedy mało wiedziałem co... – urwałem, bo wtrąciła się kobieta, mówiąc głosem pełnym wyrozumiałości i ciepła:
- Dobrze, nie musisz się tłumaczyć. Podziękowaniem samym w sobie jest to, że żyjesz i masz się dobrze.
Patrzyłem na staruszkę z niedowierzaniem zastanawiając się, skąd w niej tyle energii i dobroci. W końcu nie myśląc za dużo wypaliłem pytaniem, które miało rozwiać moje wątpliwości:
- Skąd w pani tyle dobroci? Czemu pani mi pomogła wtedy i teraz jeszcze ten gest z puszkami?
Pani starsza spojrzała na mnie w taki sposób, jakby odpowiedź na moje pytanie była tak oczywista, że nie było potrzeby nawet odpowiadać. Rozszerzyła powieki po raz kolejny penetrując moje wnętrze i widząc, że nie żartuje, powiedziała życzliwym tonem:
- Młodzieńcze pomogłam ci, bo tego potrzebowałeś, a puszki zwyczajnie przechowałam licząc, że jak cię znów spotkam to oddam. Tak, więc nie uważam, by to wszystko jakieś wyjątkowe było.
Mój podziw nie malał. Swoją drogą to chyba musiałem wyglądać głupio, ale ja naprawdę byłem zszokowany cała tą sytuacją. Czułem jednak, że muszę być trochę mniej wylewny, bo jeszcze trochę i staruszka pomyśli, że coś mi się w głowie poprzewracało, bo ile można stać i głupio się uśmiechać? Spokojniejszym tonem zapytałem:
- Czy mogę się jakoś pani odwdzięczyć?
- W zasadzie to możesz. – powiedziała po chwili zastanowienia.
- Niech pani powie, a zrobię cokolwiek trzeba. – wybuchłem podekscytowany tym, że będę mógł w jakiś sposób spłacić dług.
- Myślę, że mógłbyś mi co drugi dzień nanieść drewna z komórki do mieszkania. – powiedziała bez zbytniego podniecenia kobieta.
- Tylko tyle? – zapytałem zupełnie zdziwiony, bo myślałem, że będę mógł uczynić coś takiego co mogło by w pełni odkupić z bycia dłużnikiem.
- No wiesz, jak tak bardzo chcesz to ja mogę i znaleźć kilka zajęć.
- Dobrze, a więc umówimy się tak. Ja będę przychodził codziennie i pomagał pani dobrze? – zapytałem wpatrując się w nią, chcąc w ten sposób wpłynąć na jej decyzję.
Kobieta bez chwili zawahania powiedziała:
- No dobrze, jak wolisz. Ja mieszkam tu w tym bloku na parterze. Przyjdź jutro w okolicach południa. Będę czekała na ciebie.
Gdy skończyła mówić obróciła się i zaczęła wolno iść w stronę klatki.
Ja stałem i patrzyłem na nią odprowadzając ją wzrokiem. Nagle staruszka obróciła się i popatrzała w moją stronę oczekując na coś. Spłoszyłem się trochę nie wiedząc o co chodzi. W końcu powiedziała:
- Więc jak jesteśmy umówieni jutro w okolicach południa, pasuje?
- Tak, tak oczywiście, że pasuje. – odpowiedziałem krzycząc na całą ulicę.
Kobieta spojrzała na mnie karcącym wzrokiem i powiedziała:
- Młodzieńcze zrób coś dla mnie?
- Co takiego?
- Nie krzycz. Wystarczy, że my po nocach nie śpimy, więc innym dajmy tą możliwość. - Tłumaczyła szeptem, po czym uśmiechnęła się delikatnie i wchodząc do klatki powiedziała: - Dobranoc. – i znikła w cieniu pomieszczenia.
Stałem chwilę i zastanawiałem się jak głupio się zachowuję. Byłem tak podekscytowany tym wszystkim co się dzieje, że zapomniałem o tym, że jest już w okolicach piątej i wszyscy śpią. Zastanawiało mnie jednak coś innego. Otóż co ta staruszka robiła o piątej rano na dworze? Czemu nie spała? Czy czekała całą noc, by mnie dostrzec i dać mi moje puszki? Czy mogła, aż tak mocno się poświecić dla kogoś nieznajomego? Postanowiłem, że zapytam ją o to wszystko, jak tylko ją spotkam. Mimo wielu zagadek, jakie powodowała kobieta jedno było pewne – emanowała od niej dobroć jakiej do tej pory nie znałem.
Ruszyłem w stronę schronienia po drodze zatrzymując się przy kilku skarbcach. Nie byłem jednak już taki dokładny, jak zawsze, bo można powiedzieć odzyskałem swój zaległy łup. Po za tym, jakoś nie było mi teraz w głowie szukanie jedzenia i jakiekolwiek rzeczy związane z fizjologią. Teraz po głowie chodziła mi postać staruszki, która bez wątpienia była zagadką. Wróciłem do schronienia. Chciałem trochę odpocząć, a więc od razu położyłem się spać. Było jasne, że przede mną tylko kilka godzin snu. Czułem też, że nie będę mógł zasnąć myśląc o dobrodusznej staruszce. Starałem się odbiec myślami od tego tematu, ale to nie było takie proste. Kręciłem się z boku na bok szukając tej jednej jedynej pozycji, która da mi zasnąć. Nastąpiło to po jakimś czasie. Zasnąłem chyba jakoś chwilę przed wschodem słońca.
---------ciąg dalszy nastąpi---------
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
nicekk · dnia 18.03.2011 20:06 · Czytań: 857 · Średnia ocena: 3 · Komentarzy: 4
Inne artykuły tego autora: