Kilka godzin później wstałem. Nawet nie wyobrażacie sobie bólu moich kości. Każdego ranka doskonale przypominają mi, że nadal żyję. Zimno samotnych nocy nie służy mi, ale nie ma innej możliwości. Po kilku wolniejszych krokach w końcu się nieco rozruszałem i można powiedzieć, że stałem się zdolny do robienia następnych. Umyłem się w strumyku, który płynie niedaleko. Nic tak nie rozbudza jak zimna woda ściekająca po twarzy. W ciągu sekundy byłem rozbudzony i rześki, jak pstrąg. Razem z dreszczem wróciła świadomość, a razem z nią chęć działania. Było coś koło trzeciej w nocy. Trochę za późno się obudziłem. Trudno trzeba będzie przyśpieszyć kroku by ze wszystkim się wyrobić. Muszę przyznać, że dzisiejszego dnia nie bardzo miałem ochotę na pracę, ale mus to mus, pracować trzeba. Ruszyłem w stronę miasta tak jak to zawsze robiłem. Wędrowałem od skarbca do skarbca. Dziś szło mi całkiem nieźle. Może to dlatego, że nie miałem ochoty robić nic. Dzięki temu mogłem bardziej skoncentrować się na pracy i nie dawać się rozpraszać rzeczom, które nie mają znaczenia. Wyzbyty emocji zachowywałem się jak idealna maszyna.
Na końcu przechodziłem obok budynku, w którym mieszkała babcia. Spojrzałem z ciekawości w stronę jej okna. Zdziwiło mnie to, że pali się światło. Zaniepokoiłem się, że pani coś się stało. Może zemdlała albo przytrafiło się jej coś innego. Jedno było pewne trzeba to sprawdzić. Podszedłem, więc do okienka. Spojrzałem przez nie. Staruszka klęczała przed łóżkiem i zdaje się, że się modliła. Marszczyła przy tym swoją twarz i to oddawało z jakim uczuciem starsza pani podchodziła do modlitwy. Stałem tak przyglądając się kobiecie. Po chwili dostrzegłem, że babcia płacze. Intencja w jakiej się modliła musiała powodować ból, a co za tym idzie łzy. Żal mi się zrobiło staruszki, bo przecież była czwarta, czy piąta rano, a ona biedna klęczała i toczyła bolesną rozmowę z Bogiem. To coś naprawdę nie dawało jej spokoju. Wiedziałem jednak, że muszę pozostać niezauważony. Była to sytuacja bardzo intymna i gdybym chciał ją zakłócić, mógłbym narazić się na złość kobiety. Bałem się ingerować w to co się dzieje, ale obiecałem sobie, że kiedyś jeszcze postaram się, porozmawiać ze staruszką o tym co dziś widziałem. Odszedłem od okna i zacząłem iść w stronę szałasu.
Pomyślałe, że może babcia ma problem ze spaniem, a to by znów tłumaczyło dlaczego tamtej nocy była w stanie mnie dostrzec i oddać mi puszki. Powróciło do mnie uczucie żalu względem kobiety, ale co mogłem zrobić? Byłem tylko obcym człowiekiem, któremu ona podała rękę. Z innej znów strony staruszka zrobiła to dla mnie, a ja nie potrafię tak po prostu zapytać. Jest to oznaka tchórzostwa – nic dodać, nic ująć. Jestem cykorem. Postanowiłem jednak, że będę próbowałem wrócić do tego tematu tak by delikatnie zaingerować w sprawy babci, a nie na siłę z partyzanta. Wróciłem do szałasu i położyłem się spać, bo za niedługo miałem umówione spotkanie z kobietą. Dziś sen przyszedł niesamowicie szybko. Było to spowodowane niewątpliwie tym, że w ostatnich dniach nie spałem za dużo, a więc moje zmęczenie prędzej, czy później musiało się upomnieć o swoje żniwo.
Poranek był straszny. Nie odpoczywałem za długo, bo w okolicach wschodu słońca zbudził mnie chłód, który wywoływał na moim ciele pojedyncze dreszcze. Wilgoć była tak wielka, że mój koc cały zamókł i stracił swoje grzewcze właściwości. Nie byłem jeszcze gotowy by wstawać, ale nie miałem zbytnio wyjścia. Nie chcąc całkowicie się wychłodzić postanowiłem się ruszyć i zacząć coś robić, a było trochę zaległości. Tak zimne poranki przekonują do tego, że należy pozbierać drewno by wspomagać się ciepłem ogniska. Na myśl o ogniu od razu zasmuciłem się, bo przypomniałem sobie, że ten rudzielec to mój jedyny przyjaciel i jedyne źródło ciepła. Nie mam nikogo, a to czasem naprawdę mocno boli i mało tego, że chłodzi ciało to jeszcze zamraża uczucia, a człowiek staje się znieczulony na tego rodzaju potrzeby. Poszedłem po drewno. Muszę przyznać, że kiedyś było łatwiej o drewno, a przynajmniej nie trzeba było się tak za nim nachodzić. Z dnia na dzień wyprawy po łatwopalny surowiec zajmują coraz więcej czasu. Kto wie, jeśli tak dalej pójdzie to będę musiał przenieść swoje schronienie gdzieś indziej. Po około godzinie już wróciłem z dużą ilością chrustu. Podszedłem do legowiska i wydarzyło się coś co bez wątpienia spowodowało, że się uśmiechnąłem. Miałem gościa, a była nim wiewiórka.
- A jednak skorzystałaś z mojego zaproszenia i odwiedziłaś mnie ponownie.
Mała spojrzała na mnie swoimi drobnymi, przestraszonymi oczkami. Chwilę wzdrygnęła tak jakby chciała uciec, ale ostatecznie jej ciekawość wzięła górę i postanowiła dać mi szansę.
- Miło panią gościć! – powiedziałem radośnie i zacząłem się głośno śmiać. Być może zbyt głośno, bo mała znów się zaniepokoiła.
- Nie bój się wiewióreczko nic ci nie zrobię.
Na potwierdzenie moich dobrych intencji, wziąłem ze stołu kawałek chleba. Wyciągnąłem rękę w jej kierunku i poczęstowałem jedzeniem. Niestety moja próba nie była udana. Rudzielec zerwał się z miejsca jak poparzony i uciekł w las. Najwyraźniej wykazałem się zbytnią bezpośredniością na tym etapie znajomości.
- Miło, że wpadłaś! Do zobaczenia! – pożegnałem małą naprawdę licząc na to, że jeszcze wróci i będziemy mogli poznawać się dalej.
Odprowadziłem wiewiórę wzrokiem i wróciłem do swoich zajęć. Musiałem coś zjeść, a ponieważ było dziś naprawdę chłodno, przydało by się wypić coś na rozgrzanie. Musiałem rozpalić ogień by na nim zagrzać wody. Zajęło mi to kilkanaście minut, bo drzewo było wilgotne. Najpierw zacząłem rozpalać kupkę drobnych gałązek iglaka, a te dały ogień na grubsze gałązki, aż w końcu ognisko paliło się. Nalałem do gara wody i zawiesiłem nad ogniskiem. Miałem spokojnie kilkanaście minut do momentu, gdy woda się zagotuje. Nie przeraża mnie to w ogóle, bo bez wątpienia warto czekać. Siedziałem wpatrując się w ogień. Żywioł jest nieopanowany, dziki i mimo, że ograniczony, kontrolowany to tak naprawdę wystarczy chwila i żyje swoim życiem. Można to nazwać wolnością. Kiedyś chciałem być jak żywioł. Może nawet udało mi się to, ale żywioł ma to do siebie, że niszczy wszystko co stanie na jego drodze. Wiele murów rozbijałem, przeskakiwałem, jednego tylko żałuję...
Woda się gotuje, a więc czas dosypać do niej trochę igieł z iglaka i parę lisków mięty. Nie ma nic lepszego jak herbata samoróbka. Jest zdrowa no i co chyba najważniejsze nietrudno o produkty. Igły są dostępne w lesie przez cały rok trochę gorzej jest z miętą, ale zawsze można zrobić zapasy - latem wysuszyć i korzystać także w zimie. Czasem, gdy jest sezon urozmaicam sobie herbatkę dodatkiem owoców. Moje ulubione to: malina, jeżyna, poziomka i owoce dzikiej róży. Jak widać jest dużo kombinacji smakowych, a więc mam dość spore pole wyboru.
Po śniadaniu zacząłem iść w stronę domu staruszki. Przypomniało mi się co obiecałem sobie dziś rano, z każdym krokiem jednak traciłem przekonanie co do tego, bo przecież to nie jest moja sprawa i nie powinienem wchodzić z butami w czyjeś życie. Gdy dotarłem do budynku, w którym mieszkała babcia, zajrzałem przez okienko by dostrzec, czy staruszka już wstała. Mocno bym się nie zdziwił, gdyby nadal odpoczywała. Mieszkanie wydawało się być puste. Podszedłem do drugiego okienka by się upewnić. Nagle zza pleców usłyszałem podenerwowany głos:
- A ty na co się gapisz?!
Przestraszyłem się, bo nie wydawało się by ten ktoś był przyjaźnie nastawiony do mojej osoby.
- Do ciebie mówię Tarzanie!
- Do mnie? – zapytałem chcąc spojrzeć kto do mnie mówi.
- A widzisz tu jakiegoś innego Tarzana?!
- Ja w ogóle nie widzę tu Tarzana... – odpysknąłem cichym głosem.
- A ja widzę! Stoi naprzeciw mnie i gapi się w okno mojej babci! – powiedział rozwścieczony.
Zdziwiło mnie to co usłyszałem. Dość spontanicznie spojrzałem w oczy osoby stojącej przede mną. Zląkłem się, bo ujrzałem to samo zimne spojrzenie co kiedyś. To był jeden z tych co mnie pobili. W tym momencie pojawiła się pani starsza przerywając całą sytuację, która bez wątpienia zaczynała się komplikować:
- Spokojnie Wojtku to mój znajomy.
Chłopak oderwał ode mnie swoje zimne spojrzenie i skierował je na kobietę.
- Ten małpolud to babci znajomy? – zapytał mocno zdziwiony obrotem sytuacji.
- Przestań tak mówić! – krzyknęła energicznie staruszka. Spojrzała na mnie chcąc przeprosić za swojego wnuczka.
- Jak sobie życzysz. – powiedział na odwal młodzieniec i spojrzał na mnie dając mi do zrozumienia, że to nic nie zmienia i jeszcze wrócimy do tej rozmowy. Chwilę później obrócił się i poszedł.
- Przepraszam za niego. Czasem zachowuje się zbyt impulsywnie.
- Nie ma sprawy, przyzwyczaiłem się do takich reakcji. – rzekłem trochę nieszczerze, bo wcale nie podobają mi się takie zjawiska ale nie chcąc denerwować babci, wolałem całość po prostu przemilczeć. Nie wspomniałem też słowem o tym, że to on właśnie mnie pobił. Swoją drogą zastanawiam się, czy wnuczek pamięta, że to byłem właśnie ja. Z innej znów strony ciekawe, czy wie o tym staruszka. Może to właśnie dlatego pomogła mi wtedy i nadal to robi, bo czuje się winna temu co się stało? Wolałem jednak nie poruszać tego tematu.
- Dzień dobry.
- Witam. – uśmiechnęła się kobieta ciesząc się, że zaczęliśmy od nowa.
- Tak, więc w czym dziś mogę pomóc?
- Dziś nie będzie za dużo do roboty, bo Wojtek jest w domu, a więc część rzeczy zrobi, ale jeśli chcesz to możesz iść ze mną za jakiś czas na ogródek i przekopać kilka grządek.
- Oczywiście, że pójdę.
- To proszę poczekaj chwilę. Wezmę tylko klucze i możemy iść.
Nie ma dnia, żeby nie wydarzyło się coś, co przyćmi mój błogi stan bezpieczeństwa. Nie wiedziałem co robić, bo z jednej strony dobrze by było zejść młodzieńcowi z drogi, ale z innej znów strony obiecałem staruszce, że będę jej pomagał, a więc powinienem wywiązać się z danego słowa.
- No to chodź ze mną. – powiedziała babcia gotowa do wyjścia.
- Już idę.
- Szliśmy w stronę działek, które były nieopodal. Gdy dotarliśmy do celu, kobieta powiedziała spokojnym, trochę smutnym tonem:
- Na pewno źle myślisz o moim wnuczku.
Nie do końca spodobało mi się to, że wracamy do tematu chłopca, bo znów, żeby nie uczynić staruszce przykrości będę musiał kłamać, a tego nie lubię. Zapytałem delikatnie się uśmiechając:
- Dlaczego miałbym źle o nim myśleć?
- Już ty dobrze wiesz dlaczego... – urwała kobieta uświadamiając mnie w pełni, że wie doskonale, że to jej wnuczek był jednym z tych co mnie zlali.
- Może i wiem, ale skoro obiecałem pani, że pomogę to będę pomagał.
- Ja nie chcę byś robił coś przeciw sobie.
- Gdybym robił to przeciw sobie to już by mnie tu nie było. – tłumaczyłem.
Kobieta nie powiedziała nic tylko delikatnie uśmiechnęła się. Zachowywała się tak jakby była szczęśliwa z tego, że nadal będę przy niej. W sumie i mnie to cieszyło.
- No dobrze, do przekopania mamy trochę, a więc zaczynajmy, bo nas noc zastanie.
Podała mi szpadel, pokazała co i gdzie mam kopać. Minęło trochę czasu i skończyłem wykonywać powierzone mi zadanie. Spojrzałem w stronę kobiety, która robiła swoje, a dokładnie plewiła inne grządki.
- Skończone - krzyknąłem.
- Cieszę się. Teraz sobie chwilę usiądź i odpocznij. Poczekaj, aż ja skończę robić swoje i pójdziemy do domu zjeść coś, w końcu napracowałeś się, a więc należy się za to nagroda.
- Wie pani co ja chyba pójdę do siebie, bo dziś mało spałem i przydało by się nieco odpocząć. – starałem się jakoś wykręcić od pójścia do babci, gdzie mógł siedzieć jej wnuczek, a z nim nie mam ochoty dziś zaczynać.
- Zapraszam! – nalegała kobieta.
- Nie naprawdę, dziękuję. Jutro znów przyjdę i wtedy się skuszę na obiad. Dziś jednak odpuszczę i pójdę się położyć.
- Jak sobie życzysz, ale mam nadzieję, że ta decyzja nie ma nic wspólnego z moim wnuczkiem. – mówiąc to wlepiała we mnie swoje oczka, jakby wiedziała w pełni, że kłamię i chciała bym przyznał się do tego.
- Nie, to nie ma nic wspólnego z nim. – oczywiście rzuciłem bujdę, ale co innego mogłem zrobić? Dziś po prostu nie miałem ochoty na to by rozwiązywać ten problem. Wolałem iść do szałasu i na spokojnie wszystko przemyśleć, szczególnie że naprawdę chciało mi się spać.
- No dobrze w takim razie idź – powiedziała to w niezadowolony sposób tak, jakby jednak chciała wymóc zmianę decyzji.
- Do wiedzenia.
- Do zobaczenia jutro. – pożegnała mnie kobieta.
Rozstaliśmy się. Ja poszedłem w stronę swojego schronienia, a ona nie wiem chyba została jeszcze chwilę na działce.
Kolejny dzień i znów życie zadało mi tyle pytań, że sam nie wiem od czego zacząć, a co najgorsze tym razem nie można było po prostu obrócić się i olać sprawę, bo kobieta mimo, że niedawno poznana, stała mi się bliska. Z innej znów strony ten młody mnie przerażał. Był taki zimny i ciągle miałem wrażenie, że chce mnie uderzyć, a jeśli nawet nie to nie podobała mu się moja postać. Wiadomo, że w takiej sytuacji też nie można za długo trwać, bo prędzej, czy później musi dojść do jakieś kulminacji, a ta wydaje mi się, że nie byłaby dla mnie dobra. Kolejny dylemat, ale tym razem postanowiłem, że nie poddam się zbyt łatwo, a już na pewno nie z powodu mojego tchórzostwa. Chciałem najpierw wybadać sytuację, poznać młodego i wtedy dopiero podejmować decyzje o odejściu, jeśli takie będą potrzebne.
Doszedłem do szałasu, a tam ku mojej radości buszowała znów wiewióreczka. Pomyślałem, że to dobrze, bo chyba jednak ma ochotę na zaprzyjaźnienie. Widząc mnie mała naprężyła swoje uszka i spojrzała w moją stronę. Chwilę postała, by nagle zerwać się i pobiec do lasu. Jej płochliwość cieszyła mnie i smuciła jednocześnie. Z jednej strony to, że uciekała dawało jakąś tam pewność, że mała nie jest wściekła, czego muszę przyznać nieco się obawiałem. Z innej znów strony jej strach był przeszkodą, którą będzie bardzo trudno przeskoczyć. Fajne by było, jakby mała całkowicie się do mnie przyzwyczaiła. Jednym słowem byłaby moim przyjacielem. Choć w sumie nie wiem, czy ta dzikość nie jest w wiewiórce najfajniejsza. Jej czujność i to, że płosząc się ciągle podskakuje, robi uniki i inne rzeczy, których nie sposób opisać. Zabawne było to, że wzajemnie się siebie obawialiśmy. Ja, że mała jest wściekła, a ona, że zrobię jej krzywdę, a przecież dzieliło nas kilkadziesiąt kilogramów różnicy i kilka gram, żeby rachunki się zgadzały. Zauważyłem, że ruda siedzi na jednym z drzew i się przygląda temu co robię, a więc nie zrobiła tak, jak ostatnio, czyli wiewiórka czuje się nieco bardziej pewna.
Cieszyło mnie to bardzo. Wziąłem kawałek chleba i położyłem na ziemi kilka metrów od drzewa, na którym siedziała. Zwierzątko zeszło z drzewa i niepewnie zrobiło kroczek w stronę kromki, ale zaraz zerwało się i jednym skokiem wróciło na drzewo. Kręciła się tak z dziesięć minut, nie mogąc przekroczyć niewidzialnej granicy strachu. Widząc co się dzieje podszedłem i położyłem kawałek chleba pod konarem drzewa. Mała, gdy tylko upewniła się, że odszedłem na bezpieczną odległość, zeszła ostrożnie na ziemię, chwyciła kawałek chleba i zaczęła z nim wspinać się na drzewo. Przestraszyła się jednak i wypuściła w połowie drogi swoją zdobycz. Zatrzymała się i dokładnie rozejrzała. Jeden skok i już była na ziemi. Rozbawiło mnie to bardzo, bo naprawdę moje kumpela wyglądała przekomicznie. Nie mogłem się jednak śmiać, bo wiedziałem, że spłoszę wiewiórkę, a tego nie chciałem. Siedziałem, więc cicho dokładnie obserwując każdy krok mojej małej znajomej. Jest niesamowita taka mieszanka szybkości, sprytu, spontaniczności i gracji. Było jeszcze coś co powodowało, że jest taka fajna. Czasem wydawała się nieporadna jak dziecko, chcąc zrobić coś czego się nie da zrobić, bądź zabiera się do tego nie od tej strony co trzeba. W końcu jednak jej się udało. Wtaszczyła swój łup do góry, położyła na gałęzi i zaczęła kosztować kawałeczek po kawałeczku. Chyba jej posmakowało, bo zaczęła pałaszować, jakby nie jadła od kilku dni. Właściwie to może i nie jadła, tego już niestety nie wiem. Jak tylko zjadła zabrała mniejszy już kawałek i pobiegła w swoją stronę, a ja straciłem ją z oczu.
Chwilę później postanowiłem, że się położę, bo naprawdę dziś jestem zmęczony. Spałem dość długo co chwilę przebudzając się i kręcąc. Ciągle coś mi nie pasowało i czasem miałem ochotę już wstawać, ale kończyło się tylko na chęciach, bo ja nadal zalegałem. W końcu dźwignąłem się koło wieczoru, lecz muszę przyznać, że nie czułem się wypoczęty. Tak to jest, że nadmiar także szkodzi i choć to może śmieszne, ale można zmęczyć się także śpiąc.
Rozpaliłem ognisko, zjadłem coś i niedługo po tym położyłem się ponownie spać. W końcu całkiem niedługo miałem po raz kolejny wstać i iść do pracy. Na samą myśl od razu naszło mnie wielkie zniechęcenie, bo nie miałem w ogóle ochoty robić czegokolwiek, a co dopiero wstawać o drugiej w nocy i iść w miasto. Wymyśliłem, że tego dnia zrobię sobie wolne, bo przecież jestem wyzwolonym człowiekiem i mogę robić co chcę.
Tego dnia do pracy nie poszedłem. Owszem w okolicach trzeciej obudziłem się i nawet wstałem, ale po chwili na pół śpiąco położyłem się z powrotem. Ponownie obudziłem się dopiero w okolicach dziesiątej. Czułem się naprawdę wypoczęty, bo już nie pamiętam, kiedy ostatnim razem pozwoliłem sobie na taki luksus. Męczyło mnie może trochę moje pracowite sumienie, ale za to część leniwa cieszyła się i można powiedzieć była zaspokojona, w końcu nareszcie była w swoim żywiole. Czas jednak się podnieść, bo co za dużo to nie zdrowo, o tym każdy doskonale wie. Wstałem i wykonałem wszystkie poranne czynności. Później wypiłem herbatę i zjadłem śniadanie. Nie zapomniałem też o małej i pod drzewem położyłem jej kawałek chleba, tak na wszelki wypadek, gdyby chciała mnie znów odwiedzić.
----------ciąg dalszy nastąpi----------
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
nicekk · dnia 22.03.2011 19:12 · Czytań: 780 · Średnia ocena: 3 · Komentarzy: 8
Inne artykuły tego autora: