Kiedy nadchodzi kwiecień i świat cały tonie w zielonym wirze, ludzie zaczynają wariować. Pomijając nawet znany (i lubiany) przez wszystkich szał zmysłów i hormonów, coś niedobrego, jakieś złe trybiki zaczynają zaskakiwać w głowach poczciwych homo sapiens sapiens. Wystarczy wziąć pod lupę artystę, pijanego filozofa lub filozofującego pijaka – wszystko jest nie tak. Zaraz każdy gotów jest porzucić wygodne łóżko i zmarnować ciężko zapracowany urlop na wypad na łono matki natury i, co gorsza, twierdzić jakoby takowy powrót do stanu pierwotnego był jedyną drogą do szczęścia jednostki. Niejednokrotnie spotykałem się z taką postawą i zmuszony byłem interweniować na wzór Sokratesa:
- Ja jestem człowiek miastowy i nie bardzo się wyrozumiem na sprawach wiejskich, więc powiedz mi, kochany kolego... dlaczegóż to powrót do dżungli uważasz za tak pociągający?
On wtedy, nazwijmy go Syfonem, przedstawia wyraz twarzy bardzo zmieszany, lecz jeszcze nie wstrząśnięty i odpowiada bez zastanowienia:
- A cóż to za głupie pytanie!
Kiedy zaś naciskam bardziej, słyszę:
- Pan nigdy nie mieszkał na wsi, to i tak nie zrozumie!
- A ty, drogi Syfonie, pasałeś krowy?
- Nie, ale babcia owszem.
Pozostaje tylko patrzeć, jak micha rozszerza mu się w świńskim uśmiechu. Wiedz bowiem, miły Czytelniku, tylko nieprawdopodobna głupota wydawcy sprawiła, że poniekąd praktyczny podręcznik Schopenhauera nie mówi nic o argumencie z babci, szczególnie takiej, która robi powidła i pierogi dla swoich wnuków. Wszelkie zarzuty wobec gastronomicznego anioła rozbijają się o miękki mięsień sercowy, zaraz po odbiciu od żołądka.
Mimo to nie poddaję się:
- Ale może spróbujesz mi wytłumaczyć, skąd ten zachwyt przyrodą, wszak nie jestem głupi, znamy się nie od dziś. Może coś zrozumiem?
Syfon przez chwilę stoi niepewnie, lecz widząc mój szczery uśmiech, powoli się uspokaja i przybiera postawę Homerowskiej Ateny:
- Zrozum, Platfusie Gajusie, dwie rzeczy. Primo: nic nie dzieje się bez celu. Łatwo to sobie przedstawić na sobie, gdy podnosisz rękę, żeby ugryźć jabłko. Nadążasz?
- Wywód twój, Syfonie, zrównałby się krokiem ze śpiącym żółwiem, więc nawet ja słucham z zapartym tchem.
- No, tylko cofać się na zacznij, Platfusie, bo teraz musisz sobie uświadomić ważną rzecz: natura również dąży do celu. Lecz, podczas gdy my błąkamy się po rubieżach życia, nierzadko tracąc je w kompromitujących okolicznościach, ona zawsze wybiera dobrze...
- Przepraszam, że przerwę, ale naszła mnie niepewność. Skąd wiesz, Syfonku, że jej wybory są dobre, skoro sam jesteś niczym ta trzcina na wietrze, przygryzana przez mszycę?
- To bardzo proste, spójrz tylko na to drzewo. Nie ma wolnej woli, a rośnie pięknie, wydając smaczne owoce i dzieląc się cieniem z rodziną wiewiórek. Widział ktoś kiedyś, by było zagubione? By się smuciło? By niszczyła zdrowie stawiając ostatnie krople żywicy w nędznym kasynie?
Spojrzał na mnie znacząco i patrzył tak koło minuty, nim pojąłem, że oczekuje odpowiedzi.
- Ja nie widziałem.
- A widzisz!
- Nadal nie widzę.
- No.
Chrząknąłem.
- Ale mam jeszcze jedną wątpliwość, nim ruszymy dalej... Wpierw wspominałeś o wyborach natury, by zaraz powiedzieć, że nie ma wolnej woli. Jak to możliwe, że wybór bez woli, bo dla mnie to jak beretta bez beretu?
- Spokój daj temu, Platfusie, bom przejęzyczył się jeno. Słuchaj lepiej uważnie. Kiedy już pojmiesz ogromną mądrość matki natury, to łatwo ci przyjdzie się zgodzić na utracony raj, ten sam dokładnie, o którym czytałeś nieraz w Księdze Ksiąg. Bo kiedy Adam jeszcze dotykał stopą soczystej trawy, nie śniły mu się nawet narzędzia, prąd, samochody, ba, nawet dom mu się nie śnił nigdy. Dopiero, gdy Ewa, natchniona toczącym się jabłkiem, rzekła mu: „Słuchaj Adam, a czemu jabłka mi uciekają, a kamienie nie?”, mężczyzna spostrzegł pokusę wynalezieniu koła. Jak wiadomo, uległ jej i doprowadził świat do obecnego stanu.
Opowiadając, lekko się ślinił przy wzmiankach o jabłku, albo o Ewie, nie jestem pewien. W każdym razie wyglądał wiosennie, niczym prorok topiącej się kry i niepowstrzymanej chuci.
- I wiesz, co z tego wynika, Platfusie? - Zapytał.
- Jeszcze nie...
- Otóż, skoro czytałeś, to pewnie wiesz, że człowiek w raju był wesoły, rubaszny, swawolny, swobodny, beztroski, wypoczęty, zdrowy, nieśmiertelny, rozmiękły, nienasycony lecz sycący się, ciepły, nieskalany, bezgrzeszny, niepokalany, spokojny. Innymi słowy – szczęśliwy, jak rzecze Pismo. Stąd też usprawiedliwiony pociąg do wiejskiej sielanki, ot co!
Teraz przyszła kolej na mnie, starłem ślinę Syfona z twarzy i opowiedziałem mu taką oto historię:
„Język płata ci figle, drogi Syfonie. Zbyt łatwo dajesz się podejść poetyckim obrazkom. Z pewnością wielokrotnie słyszałeś o przyrodzie budzącej się na wiosnę z zimowego snu. Otóż, przyroda to nie niedźwiedź, ani żaden student. Przyroda każdego roku podnosi miecz, by po chwili złożyć broń w lodowej zbrojowni. Jeżeli sądzisz, że jest to mądre zachowanie, jesteś w błędzie. Przypomina raczej młodą dziewczynę, zarumienioną już jak jabłuszko, lecz mimo to wciąż niedojrzałą. Trzpiotka taka na widok starszego chłopca rozkłada wszystkie swe płatki i cieszy się przez trzy miesiące namiętnym szczęściem pierwszych pocałunków. Przez kolejne trzy smakuje już poznane usta, by kolejny kwartał powoli wprowadzał już ciszę i zrozumienie pomiędzy przypadkową parą. Potem nastaje zima, nie, jak to zwykli przedstawiać pisarze, sen w puchowej kołdrze, ale płacz i ból płynący z niezagojonych ran. Ze wszelkich stron dmie zimny wiatr i nie znajdzie się nikt, kto osłoniłby przed nim w ciepłych ramionach. Rozpacz nie pozwala jeść małym ptaszkom, a wszelka aktywność duchowa zasypuje się w podziemnych norach, gdzie pragnie zastygnąć do końca świata. I gdzie to szczęście, gdy ciemności i mróz powoli dręczą ukryte korzenie?
Będąc jednak poszukiwaczem prawdy, a nie zwycięstwa, oddam ci, Syfonie, pola w jednej kwestii. Każdy, kto po upadku, wstaje, chociażby na drżących kolanach, zasługuje na szacunek. Zwłaszcza w oczach ludzi. Co zaś tyczy się twoich dalszych wniosków, błogosławiony i szczęśliwy jest ten, komu kwartał wystarczy, by znowu stać się ową tabula rasą, czyli zgłupieć do skrajnej naiwności”.
Kiedy skończyłem, Syfon spojrzał na mnie bezradnie i spytał niepewnym głosem:
- Więc nie mamy już dokąd wracać?
- Mamy, Głuptasie, tylko musimy uświadomić sobie, że nawet w raju jest ciężko, ze wszech miar ciężko.
Taki finał był ze wszech miar po mojej myśli, więc możesz sobie, Czytelniku, tylko wyobrazić moją minę, gdy nagle przez okno wleciał do pokoju ogromny bąk i głośno bekając (klnę się na chorą ciocię) wysylabizował trzy proste słowa: „gówno”, „wiecie” i „Wernyhora”. Z czego, obawiam się, ostatnie było jedynie zwykłym popisywaniem się.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Ceceron · dnia 04.04.2011 10:14 · Czytań: 1014 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 7
Inne artykuły tego autora: