Vesper - cz.19 - Ramirez666
Proza » Długie Opowiadania » Vesper - cz.19
A A A
Górny przedział pasażerski, HSC Vesper, Morze Bałtyckie

22 styczeń, 3:37



Keller poczuł, że krążące w krwiobiegu chemikalia stymulatora zaczynają w końcu pobudzać jego organizm. Tym samym powrócił do niego okropny, pulsujący ból w lewym ramieniu. Na dodatek prawy policzek piekł go niemiłosiernie. Chłopak przypomniał sobie, jak dostał butem od jednego z żołnierzy i zemdlał. Podniósł zmęczone powieki, zamrugał nieprzytomnie i właśnie wtedy zorientował się, że znajduje się w oświetlonym pomieszczeniu. Precyzując, leży w nim z twarzą przyklejoną do twardej podłogi. Naszły go niepokojące podejrzenia. Dokładnie pamiętał, że przed zejściem do piwnic maszynowni, Fabio ostrzegał go o rychłej utracie zasilania. Statek powinny więc spowijać obecnie grobowe ciemności. Skąd pochodziło to oświetlenie? Kacper podniósł się na obolałych rękach i z największym trudem zdołał uklęknąć. Dopiero wtedy uważnie rozejrzał się dookoła. Otaczał go mniej więcej tuzin żołnierzy w kombinezonach rosyjskiej jednostki wojskowej. Wszyscy uzbrojeni po zęby w nowoczesny sprzęt. Samo pomieszczenie było kiedyś salonem sporej kajuty pasażerskiej, należącej zapewne do jakiegoś znaczącego gościa. Chłopak poznał to po bogatym umeblowaniu i szerokim, jak na warunki okrętowe, metrażu. Tajemnicze światło pochodziło z kilku latarek i niedużych, obszarowych reflektorów, ustawionych we wszystkich kątach pokoju. Chłopak wrócił wzrokiem do komandosów. Wszyscy byli zamaskowani, w kamizelkach kuloodpornych, trzymali w rękach zmodernizowane karabiny szturmowe AK-74 z celownikami optycznymi. Kilku z nich miało na wyposażeniu długie rury, zakończone owalną, spiczastą głowicą. Prawdopodobnie jakiś rodzaj granatnika, choć Keller był pewien, że nigdy wcześniej nie zetknął się z tym rodzajem broni. Całość przypominała wyglądem niemiecki pancerfaust. Znał się na uzbrojeniu wystarczająco, by zorientować się, że głowica ma nietypowy kształt i z całą pewnością nie zawiera konwencjonalnego ładunku wybuchowego. Nagle stęknął głośno, gdyż zaatakowała go fala promienistego bólu z okolic serca. Utrata krwi? Zakażenie? Nadmiar substancji energetycznych ze stymulatora? Z pewnością nic dobrego. Kaszlnął i splunął krwią. Kierowany jakimś dziwnym, nieokreślonym przeczuciem, obrócił głowę. Dwa metry obok klęczał z założonymi na kark rękoma Goebbels. Na jego twarzy widać było zdenerwowanie. Najwyraźniej też nie odczuwał komfortu w dostaniu się do rosyjskiej niewoli. Kacper westchnął cicho i wydobył na usta wymuszony uśmiech. Nie dość, że wpadł w ręce wrogiej jednostki wojskowej, to jeszcze razem z nieobliczalnym psychopatą, który od dłuższego czasu ściga go z zamiarem pozbawienia życia. Kacper miał nadzieję, że Dekert zginie w czasie szturmu. Sam nie dawał sobie wygórowanych szans, a co dopiero najemnikom, którzy odpierali trzon wrogiego natarcia. Pech jednak chciał, że jego zażarty wróg klęczał obok niego w jednym kawałku i wyglądało na to, że to raczej Kacper wyniesie się prędzej na tamten świat z powodu utraty krwi. Dlaczego musieli złapać akurat Goebbelsa, zastanawiał się w myślach. Dlaczego ten przeklęty sukinsyn po prostu nie zginie. Kurwa, co za syf.
Wtedy z grupy biegających dookoła żołnierzy wynurzył się szczupły, jasnowłosy mężczyzna. Stanął parę kroków przed oboma jeńcami, dziarsko opierając dłonie na biodrach. Przez chwilę przyglądał im się badawczo, po czym uśmiechnął się nieznacznie, zupełnie, jakby właśnie wpadł mu do głowy świetny pomysł. Kacper zauważył, że jego łagodna twarz przeciętnego cywila rażąco kontrastuje z wojskowym ubiorem. Na dodatek nie miał na sobie kamizelki kuloodpornej ani pasa z ładownicami. Ubrany był jedynie w kurtkę z szerokim kapturem i wojskową czapkę z krótkim daszkiem.
- Iwan Stiepanowycz Suworow - przedstawił się nieznajomy łagodnym, przyjemnym głosem, używając przy tym nienagannej polszczyzny. - Rosyjski Instytut Badań nad Bronią Eksperymentalną.
Obaj więźniowie popatrzyli na niego w niekrytym zdumieniu. Naukowiec odnotował to z satysfakcją.
- Witamy na polowaniu – dodał z wrednym uśmiechem.
- Więc jednak jesteście tu, żeby schwytać to coś? – powiedział cicho Keller, ochrypłym ze zmęczenia głosem.
- To was pozabija! – zasyczał oburzony Goebbels. – Tak jak połowę ludzi z mojego oddziału!
- Precyzując – wtrącił się Kacper, bezczelnie udając obojętność – to ja zabiłem połowę waszego oddziału.
- Zamknij się, idioto!
- Nie chcieliśmy, żeby to się wydostało – mruknął naukowiec, ucinając rodzącą się kłótnię dawnych kompanów. - Niestety, nie wszystko układa się tak, jakbyśmy tego chcieli. Najwidoczniej osłona kryształu nie wytrzymała i ta kreatura wydostała się do świata ludzi. Musiało to być spowodowane impulsem, który wzmocnił bestię. Inaczej nie miałaby żadnej szansy, żeby przekroczyć barierę.
- Bestia? Kryształ? Bariera? – Kacper całkiem pogubił się w wywodzie Suworowa.
- Kryształu napromieniowanego falami radioaktywnymi, który był więzieniem tej istoty.
- Czarne diamenty - przypomniał sobie Goebbels. - Lipnicki nas wystawił! Zajebie skurwysyna gołymi rękami!
- Proszę sobie nie zawracać tym głowy, nasz człowiek już się tym zajął - westchnął nieznacznie Suworow. - Poza tym będzie pan miał o wiele ciekawsze inne zajęcie.
- Musimy uciekać ze statku! – przerwał słabo Keller. – Vesper idzie na dno.
- Wiem. Trafiliśmy ją torpedą, żeby wywołać tu małe zamieszanie. - Kacper już wcześniej słusznie odgadł zamiary Rosjan, potrzebował jednak ostatecznego potwierdzenia. - A tak właściwie, kim pan jest? Bo chyba nie jednym z porywaczy?
W istocie, Iwan Suworow, jako perfekcjonista w każdym calu, dokładnie zapoznał się szczegółowo z aktami operacji, wliczając w to dossier każdego z terrorystów, którzy mieli wziąć udział w akcji. Adamczyk wysłał potajemnie wszystkie zebrane dane do agencji wywiadu, a odpowiedni analitycy przekazali je w raporcie dla CIA. Oczywiście trafiły w ręce podstawionych przez rosyjskie służby agentów, dowodzonych przez ich największego szpiega na Bliskim Wschodzie, Ryana Robinsona. Mimo wytężonego wysiłku umysłowego, naukowiec nie poznawał twarzy młodego, przystojnego mężczyzny z charakterystyczną blizną po ranie ciętej nad okiem.
Świdrował chłopaka zimnym, pytającym wzrokiem w oczekiwaniu na odpowiedź.
- Jestem tylko pasażerem – odparł beznamiętnie Kacper, wzruszając nieznacznie ramionami.
- Z całą pewnością – skrzywił się doktor, lustrując zakrwawiony mundur, zrabowany jednemu z martwych członków Węża Koralowego. Pobieżnie omiótł wzrokiem obwieszoną ładownicami i granatami kamizelkę, pokryte tatuażami przedramiona, odsłonięte przez podciągnięte rękawy mundurowej bluzy i wreszcie zatrzymał się na młodzieńczej twarzy bruneta. Twarzy pełnej spokoju, opanowania i ledwo skrywanej nonszalancji. - Jesteś tylko zwyczajnym turystą.
- Wcale nie powiedziałem, że zwyczajnym – Keller uśmiechnął się wyzywająco, a w jego ciemnych oczach doktor dostrzegł złowrogi błysk.
Nastała chwila milczenia. Obaj mężczyźni wpatrywali się w siebie nawzajem, próbując oszacować swoje możliwości i słabe punkty. Wtedy do Suworowa podszedł jeden z zamaskowanych komandosów.
- Wabiki dźwiękowe i czujniki ruchu rozstawione – powiedział pospiesznie. - Jesteśmy gotowi.
- Świetnie! Przygotować resztę zespołu! – Uczony obrócił się do jeńców. – Przydacie się nam. Posłużycie jako przynęta w naszym małym polowaniu.
- Chcesz polować na to coś, wariacie? – Dekert wrzasnął wściekle. - Oszalałeś!? Powiem ci coś… Uzbrojone patrole i karabiny maszynowe! Miny zbliżeniowe i zdalnie sterowane ładunki! Kamery w każdym kącie okrętu! Nic nie działa. To mordowało nas bez względu na wszystko. Tego nie da się zabić! Używa jakiejś nieznanej formy kamuflażu. Potrafi bezszelestnie zbliżyć się do doświadczonego weterana na odległość ciosu i zabić go, a potem zniknąć bez śladu. Nie, nie zabić. Zamordować. Okrutnie i krwawo. Bez żadnego wyraźnego powodu.
- Zapewniam, że moja wiedza na temat dżinnów jest wystarczająca, żeby go obezwładnić i pojmać – odpowiedział łagodnie Suworow. – A co do mordowania ludzi, nie robi tego bez powodu. Chce zaspokoić głód. Nie żywi się jednak czymś tak prymitywnym jak mięso czy krew. On wsysa ludzkie dusze. Delektuje się energią witalną, traconą przez każdego z nas w chwilach bólu, strachu i śmierci. Zaspokajają go nawet takie rzeczy jak ludzka nienawiść czy gniew. Dlatego likwidował was po kolei. Powoli i brutalnie, napawając się bólem torturowanych i lękiem tych, którzy drżeli przed czającą się w ciemności grozą. Paradoksalnie, sami go uwolniliście. Podczas waszego szturmu, gdy zaatakowaliście Vesper, wyczuł aurę śmierci i strachu, wchłonął życia zamordowanych przez was członków załogi, które dały mu dość siły, żeby mógł opuścić swoje więzienie. Dżinny to przebiegłe bestie, panowie. Proszę o tym pamiętać.
- Dżinny? - zapytał zaskoczony Keller. – Takie jak ten z jebanej lampy Alladyna?
- Mniej więcej tak są opisywane w legendach. Jednak rzeczywistość jest nieco bardziej złożona.
- Pojeby - zaśmiał się Dekert w przypływie desperackiego szaleństwa - Skończone pojeby! Dżinny, kurwa! Co jeszcze macie w zanadrzu? Duchy? Demony? Jebane krasnoludy?
- To nie żarty – spoważniał Suworow. - Zmiennokształtne demony istnieją. Nie mają formy ani barwy. Mogą przybierać każdy kształt, jaki tylko będą w stanie odtworzyć. Maskują się w ciemności, bo tam najlepiej się im poluje. Są niewidoczne i nie potrzebują światła, żeby dojrzeć ofiarę. One je wyczuwają po zapachu strachu. – Keller zamyślił się, słysząc słowa młodego naukowca. Wiedział, że strach ma swój własny, szczególny zapach. Odpychający i duszący, drażniący nozdrza odór lęku. Wiedział, że stare lochy zamczysk, miejsca dawnych kaźni czy choćby pozostałe obozy koncentracyjne są na wieki przesiąknięte podobnie wyczuwalnym zapachem. Na tyle unikalnym, że każdy, kto miał z nim styczność choć raz w życiu, od razu go rozpozna. On sam znał osobiście jedno takie miejsce. Piwnice starych bunkrów pod Krakowem, gdzie torturowali i dokonywali egzekucji przesłuchiwanych gangsterów. Stamtąd znał prawdziwy fetor strachu. Esencję bólu. Uśmiechnął się do swoich mrocznych wspomnień i bezwiednie rozszerzył nozdrza, niczym głodny drapieżnik, wsłuchując się w kontynuowany przez uczonego wywód. – Dlatego atakują prawie wyłącznie w ciemnościach. Poza tym mrok zawsze napawał ludzi lękiem, co dodatkowo pobudza te istoty. Nasi poprzednicy zdołali ustalić, że dżinny manipulują polem magnetycznym w swoim bezpośrednim otoczeniu. Prawdopodobnie specjalnie nauczyły się wywoływać zaburzenia elektryczne, żeby zakłócać pracę źródeł światła. Dlatego mogą podchodzić bardzo blisko swoich ofiar. Poruszają się bezszelestnie. Przeważnie są nie do wykrycia gołym okiem. Kilka lat temu mieliśmy okazje spotkać się z jednym osobnikiem w grotach Kaukazu. Udało nam się go zabić. Tym razem chcemy pojmać jednego żywcem.
- Po co? – zapytał Kacper.
- Użycie tak morderczej machiny na terytorium wroga spowodowałoby ogromne zamieszanie w jego szeregach. Poza tym - głos naukowca stał się pełen pasji i entuzjazmu - te istoty żyją setki lat. Możliwe, że nawet tysiące. Nie ulegają starzeniu ani chorobom. Każdą ranę leczą za pomocą unikalnych komórek regeneracyjnych. Dlatego tak trudno je zabić. Zbadanie żywej tkanki tego stworzenia byłoby kamieniem milowym w dziedzinie biologii i genetyki. Niech pan sobie wyobrazi przełom w medycynie. Możliwe, że po wnikliwych badaniach znajdziemy sposób na wyleczenie wielu poważnych chorób, lub nawet wpadniemy na trop do uzyskania atrybutu nieśmiertelności! – Przy końcowych wyrazach w oczach Iwana Suworowa błysnął niemal bezgraniczny fanatyzm.
- Statek tonie – Kacper postanowił spróbować z innej strony. – Nie zdążycie!
- To prawda – przyznał posępnie Goebbels. – Byłem w centrum ochrony, gdy to wszystko się zaczęło. Komputer pokładowy oszacował czas do zatonięcia na sześćdziesiąt minut. Został nam jeszcze kwadrans.
- Wystarczy nam zaledwie kilka minut – Suworow lekceważąco machnął ręką. - Z obliczeń strategów, którzy planowali naszą operację, Vesper powinna utrzymać się na wodzie dłużej niż przez czas zaplanowany według założeń systemu awaryjnego. – W oczach Rosjanina pojawiła się iskra przebiegłości. – Dokładnie zapoznaliśmy się z konstrukcją tego okrętu, proszę mi wierzyć. My wszystko robimy bardzo dokładnie. Tymczasem, proszę już wstać. Safari czeka.
- Jeszcze jedno – mruknął Kacper, wstając ociężale z podłogi. – Mówi pan, że to coś żywi się ludzkim bólem i śmiercią. Powiedział pan też, że demon uwolnił się, gdy wyczuł dokonywane przez porywaczy morderstwa. Co z ostatnią bitwą? Przecież sam w pojedynkę załatwiłem ponad trzydziestu waszych ludzi i dwa śmigłowce bojowe! Czy to wchłania również dusze ofiar innych ludzi? – Kacper przypomniał sobie tajemniczy wzrost energii, o którym wspominał Fabio na kilka minut przed swoją śmiercią. – Wyobraża pan sobie, jaki dostał zastrzyk mocy przez ostatnią godzinę?
Suworow potarł brodę w zamyśleniu.
- Nie planowaliśmy tak szeroko zakrojonej akcji zbrojnej – przytaknął po chwili. – Mieliśmy opanować statek, zlikwidować opór ze strony porywaczy, odnaleźć Feliksa Grubera i odebrać mu diamenty. Przewidywaliśmy, że podczas ataku, może zyskać wystarczająco dużo siły, żeby się uwolnić, jednak wtedy i tak byłby zbyt słaby, że stawić opór całej kompanii desantowców.
- Teraz już nie jest taki słaby – Kacper uśmiechnął się smutno, jakby przeczuwając zbliżającą się katastrofę. – A wy nie macie całej kompanii.
- To już nie będzie twoje zmartwienie! – naukowiec niemal syknął, po czym odwrócił się i odszedł, znikając w ciemnościach korytarza. Kacper poczuł na plecach mocne pchnięcie lufy, a do jego uszu dobiegło jakieś rosyjskie przekleństwo.
Obaj z Goebbelsem ruszyli do przodu, prowadzeni przez niskiego żołnierza z latarką. Za nimi szło dwóch kolejnych, trzymających w rękach odbezpieczone automaty. Cała grupa kierowała się wyraźnie w kierunku śródokręcia. Szli właśnie pogrążonym w mroku korytarzem. Mijając jedno z sąsiednich pomieszczeń, Kacper dojrzał przez otwarte drzwi, jak jeden z Rosjan w towarzystwie pułkownika Klimczuka, grzebie coś przy leżącej na stole walizce. Przez krótką chwilę, bystry chłopak zdążył dokładnie ją obejrzeć. Pomogło mu światło ustawionej tuż obok walizki reflektora. Była całkiem sporych rozmiarów i zrobiona ze srebrzystego, metalicznego materiału. Wewnątrz znajdowało się przypominające czarne pudełko, prostokątne urządzenie z niedużym, wysuwanym ekranem i klawiaturą. Prawa strona urządzenia zakończona była kulą wielkości piłki nożnej, której powierzchnię pokrywał pancerz z nachodzących na siebie płytek w kształcie sześcianu. Kacper zacisnął zęby. Wiedział co to za urządzenie. System SADM. Syknął porozumiewawczo w stronę idącego tuż obok Dekerta. Tamten odwrócił się zaintrygowany.
- Mają tu bombę nuklearną – powiedział cicho, kiwając głową w stronę ściany, za którą pułkownika Klimczuk instruował młodego szeregowca, jak ma ustawić zapalnik.
Dekert splunął głośno pod nogi.
- Proste – parsknął z niezadowoleniem – szczury zatrą za sobą wszystkie ślady.
Obaj umilkli.
- Zapowiada się niezła zabawa – skwitował Keller, rozluźniając nieco oparte na karku dłonie. – Szkoda tylko, że główna część imprezy raczej nas ominie.


* * *


Komandosi przywiązali obu mężczyzn do jednej z kolumn, mniej więcej pośrodku wystawowej galerii. Skrępowali im ręce za plecami mocną, spadochronową linką, po czym opletli ją kilkakrotnie wokół konstrukcji grubego filaru. Kacper pogodził się już ze swoim losem. Było mu trochę żal umierać w tak młodym wieku, ale wiedział, że może ich uratować jedynie cud. A w nie już dawno przestał wierzyć. Jedynymi rzeczami, na których w życiu polegał, były chłodna analiza i rzeczowa kalkulacja zysków i strat. Westchnął cicho i opuścił głowę na piersi. Wydawało mu się, że to wszystko jest takie niesprawiedliwe. Komandosi skończyli supłać węzły, po czym odeszli w milczeniu. W ciemności słychać było tylko oddalający się tupot ich butów. Wtedy, gdzieś z lewej strony, niespodziewanie odezwał się zduszony głos Dekerta:
- To już chyba koniec. – Krakowski gangster również całkiem się uspokoił. – Nigdy nie przypuszczałem, że zginę u boku takiego skurwysyna jak ty.
- Przypomnij sobie, że kiedyś byliśmy przyjaciółmi – żachnął się ironicznie Keller. – Może wtedy będzie ci lżej.
- Zawsze musisz być taki bezczelny?
- Zawsze – mimo stresu i niepokoju, chłopak ziewnął ostentacyjnie. Ogarniało go coraz większe zmęczenie i nihilizm spowodowany całkowitym brakiem nadziei na ocalenie.
- Dlaczego to zrobiłeś? Wtedy… w magazynie… - Głos wytrenowanego mordercy z elity krakowskiego półświatka załamał się. Najwyraźniej z trudem okazywał uczucie żalu, powodowanego całkiem niedawnymi wspomnieniami. Bolesnymi ranami w jego pamięci. Ranami, które nigdy się nie zagoją.
- Likwidacja zasobów przeciwnika – mruknął oschle Kacper. – Działanie w ramach sabotażu zaplecza logistycznego…
- Przestań pierdolić! – przerwał Dekert z wyrzutem. - Co ona ci zrobiła? Mogłeś oszczędzić chociaż ją, skoro już musiałeś zabijać niewinnych cywili.
Chłopak nie odpowiedział. Nastała krępująca chwila milczenia.
- Jak umierała? – zapytał szeptem Goebbels.
- Bezboleśnie – usłyszał po krótkiej chwili. - Szybko. Nic nie poczuła.
- To dobrze – w głosie Dekerta była nutka ledwo dostrzegalnego smutku. – Nie powinieneś, Kacper. To była sprawa między nami dwoma. Nie musiałeś jej do tego mieszać...
- Niepotrzebnie napadliście na mój dom! – zripostował Keller, zaciskając zęby. – Przez was straciłem jedyną osobę, którą kochałem. Odebraliście mi ją na zawsze!
- To nie byłem ja! – sprzeciwił się bandyta, podnosząc głos pełen wyraźnego zdziwienia. – To nie ja zabiłem Iwonę. Moi ludzie dostali całkowity zakaz strzelania do postronnych osób. Mieli dopaść tylko ciebie i natychmiast się wycofać. Po to uderzyli w nocy i byli zamaskowani. To nie mogli być oni! Nie zabiłbym jej. Mówię prawdę! Przysięgam!
- Wiem – odparł beznamiętnie Kacper. – Ja to zrobiłem.
Mimo absolutnych ciemności, chłopak czuł, że Dekert wpatruje się w niego pełnym niepokoju i niezrozumienia wzrokiem. Rzeczywiście, słowa dawnego przyjaciela na dłuższą chwilę odebrały mu mowę.
- Co takiego? – wykrztusił wreszcie Marcin, gdy zdołał się w końcu odezwać.
- Ja to zrobiłem – powtórzył jak echo Keller. – Ja zabiłem Iwonę.
Słowa te zabrzmiały w otaczającej ich ciszy niczym grzmot przeszywający nocne niebo. Dekert poczuł, jakby ktoś oblał go wiadrem lodowatej wody. Po jego karku przeszedł zimny dreszcz. Drgnął nieznacznie, obracając głowę w stronę, gdzie powinna znajdować się głowa młodego przestępcy. Słyszał z ciemności jego równy, miarowy oddech i oschły, pozbawiony jakichkolwiek emocji głos. Nim Dekert zastanowił się głębiej nad strasznymi słowami, jakie usłyszał, Kacper wyszeptał cicho:
- Kara za zdradę zawsze była tylko jedna – uśmiechnął się smutno, choć jego oczy pozostały poważne – i nie zamierzałem robić wyjątków.


* * *



Był chłodny, październikowy wieczór. Kacper siedział przy kominku w wygodnym fotelu, czytając wojskową książkę o możliwościach i potencjalnych strategiach dzisiejszej walki partyzanckiej. Uwielbiał temat wojskowości i każde osobne zagadnienie analizował pod kątem przydatności i możliwego wykorzystania go w warunkach walki miejskiej. Konkretniej rzecz ujmując, w warunkach walki z policją i konkurencyjnymi grupami przestępczymi. Do tej pory doskonała myśl strategiczna dawała mu znaczną przewagę, jednak pętla zaczęła się zaciskać coraz bardziej. Co gorsza, coraz szybciej. To, co pół roku temu wydawało się odległą i niezbyt prawdopodobną wizją wykrycia całej siatki przestępczej pod jego bezpośrednim kierownictwem, dziś było całkiem realnym zagrożeniem. W miarę kolejnych ofiar w wojnie gangów, naciskane przez opinię publiczną i wyższe szczeble władzy, organy ścigania zaczęły obławę. Poleciało kilka ważnych figur półświatka, zaczęła się fala aresztowań i nalotów. Dzięki doskonałej konspiracji, maskowania brudnych interesów pod szyldem legalnych firm oraz w głównej mierze, dzięki szpiclom w policji, Kacper zdołał uniknąć odsiadki. Mimo tego atmosfera w Krakowie zaczęła się robić naprawdę nieprzyjemna. To zawsze był taniec na linie, ale teraz ta lina zaczęła się na dodatek niebezpiecznie kołysać. Wydarzenia ostatnich paru dni i meldunki wywiadowców bynajmniej nie poprawiły chłopakowi nastroju. Obserwatorzy odkryli, że policja zaczęła węszyć wokół jego firmy. A to zwiastowało kłopoty na znacznie większą skalę. Dlatego mimo ciekawej lektury, chłopak od niechcenia przewracał kolejne kartki, co jakiś czas spoglądając na duży zegar ścienny nad kominkiem. Mruknął coś do siebie. Właśnie wtedy usłyszał chrobot klucza w zamku. Kilkanaście sekund później weszła do salonu. Była cała rozpromieniona. Usiadła na brzegu łóżka i uśmiechnęła się do niego szeroko. Miała wąskie, różowe usta, jasną cerę i parę pięknych, niebieskich oczu. Keller uwielbiał, gdy tak na niego patrzyła. Mógłby spędzić resztę życia wpatrując się w te dwa błękitne oceany radości. Zaraz gdy weszła, odłożył książkę na stolik i obrócił się ku niej. Byli ze sobą dwa lata i nie widzieli świata poza sobą. Kochali się mocno, mimo olbrzymich różnic charakterów. On, chociaż posiadał spore poczucie humoru, był na ogół spokojny i poważny. W końcu tego wymagała jego pozycja i reprezentatywny charakter pełnionej funkcji prezesa spółki. Przeważnie był dla innych ludzi oschły i bezwzględny, niemal zawsze odnosząc się do nich z arogancką wyższością i bezczelnym lekceważeniem. Przeżycia ostatnich kilku lat nieodwracalnie zmieniły go i odcisnęły na nim swoje piętno. Iwona była radosną i wiecznie roześmianą studentką politologii o łagodnym usposobieniu i luźnym podejściu do życia. Kochała imprezować, podróżować i poznawać nowych ludzi. Nade wszystko jednak kochała Kacpra Kellera. W przeciwieństwie do niego, ona zawsze żywiła współczucie wobec innych i raziła ją nawet drobna niesprawiedliwość, którą jej chłopak uznawał za integralną część dzisiejszego świata.
- Cześć, kotku – zagadnęła pierwsza. – Co robisz?
- Nic ciekawego – odparł Kacper, wzdychając teatralnie. – Tak jak co dzień tęsknie za tobą. Jak zajęcia?
- Nudne – wydęła wargi. – Semestr zaczął się fatalnie. Zapowiedzieli nam jakiś cykl wykładów o ustrojach politycznych w starożytnej Grecji. Totalna głupota.
- Co ty chcesz – uśmiechnął się szczerze. – Ciekawy temat. Wtedy narodziły się pierwsze doktryny polityczne i prawne. Wykształciła się demokracja. Zorganizowano armię w regularne oddziały… - zauważył, że popatrzyła na niego swoim niewinnym wzrokiem i natychmiast przerwał.
- Kacper, zlituj się – westchnęła, ukradkiem spoglądając na leżącą na biurku książkę. – Musisz być chodzącą encyklopedią wojskową? To wszystko jest takie brutalne i nieetyczne.
- Wolę czytać o starożytnych bitwach, niż o dzisiejszej polityce – skrzywił się nieznacznie. – To wszystko jedna wielka banda złodziei. – Chłopak uśmiechnął się przelotnie, doceniając szczyptę własnej hipokryzji.
- Przesadzasz.
- Wcale nie.
- Mniejsza o to. W każdym razie jestem padnięta. Po ośmiu godzinach na uczelni umieram z nudów.
- Więc może masz ochotę na coś ciekawego?
Podeszła do niego, usiadła na kolanach i objęła za szyję.
- Ciekawe co masz na myśli? – mruknęła zalotnie.
- To zależy.
- Od czego?
- Czy będziesz grzeczna.
Zrobiła minę obrażonej niewinności, po czym oboje głośno się roześmiali.
- Kacper, głupku!
- Najpierw lepiej coś zjedz, bo jak zwykle nie dojadłaś śniadania, a z wykładów pewnie nie zerwałaś się na jakiś obiad.
- Skąd wiesz, że nie dojadłam śniadania? – zapytała zdziwiona.
- Ktoś w tym domu musi zmywać – westchnął w udawanym oburzeniu.
Wstała i pocałowała go w policzek.
- Jesteś taki kochany – uśmiechnęła się. Keller był pewien, że taki uśmiech mógłby roztopić gruby lód na zamarzniętej rzece i rozpogodzić niebo w deszczowy dzień.
Nagle powietrze rozdarł gwałtowny huk serii z broni maszynowej dochodzący z okolic frontowych drzwi. Keller zerwał się z miejsca i błyskawicznym ruchem pchnął dziewczynę na łóżko.
- Właź pod materac! – krzyknął. - Szybko!
- Kacper, co się dzieje!? – obróciła się z wyrazem przerażenia na twarzy.
- Bez gadania! Jazda! – ponaglił ją, w międzyczasie wycofując się do biurka. W sejfie za regałem bibliotecznym miał kilka sztuk broni automatycznej i spory zapas granatów, jednak odsuwanie skrytki i wpisywanie kombinacji zajmowało zbyt dużo czasu. Wiedział, że nie zdąży. Miał tylko parę sekund.
Jednym susem doskoczył więc do biurka. Otworzył pierwszą szufladę od góry i wyciągnął z niej Berettę 92, swój ulubiony pistolet, jedyny zresztą, na który miał legalne pozwolenie. Szybkim szarpnięciem zamka załadował do komory pocisk i odbezpieczył. Wypadł na korytarz, celując przed siebie. Taktykę CQB, czyli sposób walki w zamkniętych pomieszczeniach, miał opanowaną niemal do perfekcji. Dodatkowym atutem była znajomość terenu. W końcu to był jego własny dom. Mieszkał w nim od ponad trzech lat.
Pierwszy z włamywaczy, tuż po tym jak rozwalił zamek w drzwiach sześcioma pociskami z kałasznikowa, przebiegł przez przedsionek i ruszył wzdłuż korytarza. Wybiegł zza winkla i znalazł się wtedy zaledwie kilka metrów przed Kacprem. Miał na sobie czarne ubranie i kominiarkę. Chłopak ocenił, że to raczej zwykłe uliczne zbiry, a nie profesjonalni mordercy, co dawało mu pewne szanse opanowania sytuacji, a w konsekwencji przeżycia ataku. Gdy bandyta zobaczył uzbrojonego chłopaka, nie stracił zimnej krwi i skierował ku niemu dymiącą jeszcze lufę kałacha. Keller był szybszy o pół sekundy. Wystrzelił w biegu kilka pocisków, z czego trzy trafiły bezbłędnie, rozrywając klatkę piersiową i szyję napastnika. Na czarnym materiale kurtki pojawiły się szkarłatne plamy krwawych wybroczyn. Bandyta upuścił karabin, przewrócił się i upadł na plecy. Zza załomu korytarza słychać było odgłosy kolejnych kroków. Keller odskoczył w stronę lewej ściany i schował się za drzwiami do jednego z przyległych pokoi. Przymknął je lekko, zostawiając niewielką szparę, dzięki której mógł widzieć sporą część korytarza. Tak, jak się spodziewał, dwie sekundy później przebiegł obok niego kolejny z włamywaczy. Zaniepokojony strzałami i odnalezionym trupem towarzysza, lekkomyślnie ruszył do przodu, mając nadzieję, że cel wycofał się po nawiązaniu walki. Popełnił jednak poważny błąd. Nie znał bowiem demonicznej natury Kacpra Kellera, który nigdy nie ucieka od walki. Ani od bezgranicznego okrucieństwa. Gdy bandyta minął go i oddalił się nieco, biegnąc w stronę salonu, Keller pchnął drzwi, które otworzyły się szeroko i wymierzył mu w plecy. Posłał za nim dwie kule. Trafiony bandyta przebiegł jeszcze siłą rozpędu kilka kroków, potknął o próg salonu, po czym zwalił się z głuchym jękiem podłogę. Stojąca w kącie pomieszczenia Iwona krzyknęła przeraźliwie na jego widok. Odsunęła się jak najdalej od leżącego, mimo, iż nie dawał on żadnych oznak życia. Tymczasem jej narzeczony wyskoczył ze swojej kryjówki i ruszył dalej w bitewnym szale i wściekłości za brutalne naruszenie miru domowego. Gdzieś za sobą usłyszał jej przeraźliwy krzyk. Wiedział, że nic jej nie jest. To był raczej wrzask strachu niż wołanie o pomoc. Nie zastanawiając się nad tym dłużej, przebiegł dzielące go od holu kilka metrów. Wtedy powietrze rozdarł huk i przeciągły świst. Grad pocisków zalał korytarz. Kacper zorientował się, że ostatni z napastników schował się w jadalni, po przeciwnej stronie domu. Podświadomie wiedział, że sam by tak zrobił. Terrorysta znów wychylił się zza drzwi, składając się do kolejnego strzału. Oparł policzek na kolbie kałasznikowa i szarpnął za spust. Seria trafiła w ścianę korytarza, wzbijając w powietrze spore kłęby pyłu. Kacper odpowiedział ogniem. Pociski kalibru 9mm dosięgły celu. Trafiony w ramię bandyta okręcił się i osunął na podłogę, ponownie znikając na chwilę po drugiej stronie drzwi. Kacper odetchnął nieco. Rozglądając się uważnie na boki podszedł do niego i sprawdził, czy aby na pewno zginął. Faktycznie, spod ciała zamaskowanego terrorysty wypływała na posadzkę coraz większa kałuża krwi, a jego nogi drgały konwulsyjnie. Zagrożenie zostało wyeliminowane. Chłopak wciągnął głęboko powietrze. Instynkt bojowy działał nadal na najwyższych obrotach. Kacper w ciągu krótkiej chwili przeanalizował sytuację od początku. Oszacował ilość pozostałych w magazynku naboi, po czym zdecydował na kontynuowanie działań obronnych. Ruszył biegiem w kierunku wyjścia. Gdy pojawił się w progu wyważonych przez napastników drzwi wejściowych, kierowca stojącej przed bramą jego posesji czarnej terenówki, ruszył do przodu z piskiem opon. Kacper rzucił się biegiem w kierunku bramy i trzy sekundy później stał już na chodniku. Wymierzył naprędce i strzelił kilka razy za odjeżdżającym samochodem. Trzasnęła tylna szyba rozbita jednym z pocisków. Odległość była jednak zbyt duża a widoczność za słaba, by celnie trafić w kierowcę. Auto odjechało. Przez chwilę słychać było tylko basowy ryk silnika diesla, cichnący w miarę oddalania się wozu. Keller skrzywił się w grymasie furii, po czym wrócił z powrotem do mieszkania.
Trafiony w plecy Halicki zaklął siarczyście. Postrzał był strasznie bolesny. Nie wykluczył go jednak całkowicie z walki. Mógł poruszać nogami, więc obie kule najwyraźniej ominęły kręgosłup. Wściekły gangster rozejrzał się dookoła. Pistolet maszynowy Glauberyt upadł zaledwie dwa metry dalej. Niedaleko. Da radę. Wtedy przynajmniej nie będzie bezbronny. Obejrzał się jeszcze raz na skuloną w kącie dziewczynę, która chlipała cicho, trzęsąc się ze strachu. Mimo, że mogła z łatwością uciec, bała się nawet zbliżyć do drzwi, przy których leżał. Halicki uśmiechnął się złowieszczo. Jak każdy gangster, lubił wzbudzać respekt. W sumie fajna dupa, pomyślał. Szkoda, że bzyka się z tym sukinsynem Kellerem. Zaczął się zastanawiać, czy nie zignorować kategorycznego zakazu Goebbelsa, dotyczącego zakazu strzelania do postronnych ludzi. Przecież i tak jest już po nim. Wykrwawi się zanim przyjedzie karetka. Nawet jeśli zdążą go uratować, trafi do pudła. A wszystko przez tego skurwysyna. Niech sobie zapamięta, że ze starą gwardią się nie zaczyna. Postanowił więc uderzyć tam, gdzie spowoduje największe starty. Chciał zabić najpierw dziewczynę, a potem Kellera, o ile wróci żywy. Gdzieś z głębi domu wciąż słyszał strzały. Zacisnął zęby i mimo bólu, zaczął się czołgać w stronę broni. Obraz przed oczami poczerwieniał i zaczął pulsować. Cierpienie było nie do wytrzymania. Zdawało mu się, że ktoś przypala mu plecy żywym ogniem. Dysząc ciężko, pełzł po zakrwawionym dywanie. Po kilku sekundach złapał w końcu za metalową rękojeść. Już miał podnosić broń i przygotować się do strzału, gdy czyjaś stopa boleśnie przytrzasnęła mu nadgarstek. Mężczyzna, jęcząc z bólu, podniósł wzrok. Gdy tylko zobaczył, kto nad nim stoi, jęknął ponownie. Tym razem bardziej z lęku, niż z bólu. Keller szybkim kopnięciem w bok przewrócił Halickiego na plecy. Tamten kaszlnął tylko, a po jego policzku spłynęła strużka krwi. Nie miał ubranej kominiarki, jedynie zwykłą, wełnianą czapę. Dlatego młody zabójca błyskawicznie rozpoznał jego bandycką twarz.
- Goebbels cię zabije. Jesteś trupem. On ci tego nie odpuści… - wycharczał Halicki. Kacper spojrzał na jego szpetne, zarośnięte oblicze. Znał go. Halicki był siepaczem Dekerta specjalizującym się w brudnej robocie. – Zgnijesz w piachu… jak całą reszta… znajdą cię!
- Mieliście nie wtrącać się w moje interesy! – wysapał gniewnie Kacper.
- Rozpętają tutaj piekło…
- Piekło już tu jest! – zniecierpliwiony groźbami Kacper wycelował w twarz leżącego i wystrzelił. Czaszka bandyty dosłownie eksplodowała. Czerwona breja krwi, mózgu i resztek czaszki rozprysła się obficie po podłodze. Kacper uśmiechnął się złowieszczo. Dopiero po chwili obrócił się w kąt pokoju, gdzie stała roztrzęsiona Iwonka. Podszedł do niej, chowając pistolet za pas.
- Już dobrze – powiedział uspokajająco – załatwiłem wszystkich. Nie musisz się już niczego bać…
Wyciągnął rękę, żeby ją objąć, jednak ona odskoczyła jak oparzona. Spoglądała na niego zapłakana z mieszanką strachu i obrzydzenia.
- O czym on mówił? Co to za ludzie? – zaczęła powtarzać. – W co ty się wpakowałeś?
- Nie teraz! – krzyknął Kacper, który słysząc policyjne syreny rzucił się w stronę biurka i wyjął z szuflady gruby plik dokumentów. – Musimy wiać.
Dziewczyna patrzyła z niezrozumieniem, jak jej ukochany pobieżnie przegląda trzymane w garści papiery, po czym upewniwszy się, że są właściwe, ciska je do kominka. Ogień strawił suchy papier w ciągu paru sekund. Patrzyła na to, powoli dopasowując elementy układanki w logiczną całość. Nim się odwróciła, Kacper wyciągał już z szafy skórzaną kurtkę.
- Spadamy! - ponaglił ją. - Ubieraj się! Na dworze jest zimno.
- Nigdzie nie idę! – pokręciła głową.
- Właśnie, że idziesz! Posłuchaj… policja nie może mnie tu teraz zastać!
- Nie zabiłeś dzisiaj pierwszy raz. – Dopiero teraz dostrzegła jak perfekcyjnie posługuje się bronią i z jaką obojętnością podchodzi do śmierci kilku ludzi.
- Nie - uśmiechnął się mimowolnie do swoich bitewnych wspomnień.
- Ty potworze… - o ile to możliwe, posmutniała jeszcze bardziej. – Dlaczego mi nic nie powiedziałeś?
- To nie tak, jak myślisz – próbował opanować sytuację widząc, że rozmowa zboczyła na bardzo pokrętne tory. – Wszystko ci wyjaśnię, ale nie tutaj. Tu już nie jest bezpiecznie.
- Co chcesz wyjaśniać? – niemal pisnęła, dygocząc ze strachu i złości. – Narkotyki? Morderstwa? Haracze? A może brudne pieniądze? Nie wiedziałem, że jesteś taki… taki...
Chwycił ją mocno za rękę.
- Robiłem to wszystko dla ciebie! – powiedział już mniej spokojnie niż przed momentem. – Dla nas! Wszystko, rozumiesz!? Firma, dom, pieniądze! Chciałem, żebyś była szczęśliwa!
- Nie chce cię znać! – wyrwała się z uścisku. – Nie chcę! Nie mogę żyć z kimś takim. Nie po tym, co zobaczyłam… Nie mogę… Nie chcę być współodpowiedzialna za twoje zbrodnie. Nie chcę, by ktoś takim był ojcem mojego dziecka. Nigdy! Powiem wszystko policji… - dodała patrząc mu prosto w oczy.
- Nie powiesz!
- Powiem!
- Nie zrobisz mi tego, kochanie! – Dłoń chłopaka zadrżała.
- Oszukałeś mnie.
- Nie powiesz im – powiedział wściekły Kacper, który pobladł w jednej chwili. Jego oczy zwęziły się jak u drapieżnika. - Nigdy nikomu tego nie powiesz.
Dziewczyna przeraziła się wyrazu jego twarzy. Cofnęła się z powrotem w kąt, bo blokował jej drogę do wyjścia z pokoju. Przywarła plecami do ściany. Zaczęła trząść się ze strachu. Kacper patrzył na nią pustym, mętnym wzrokiem. Do dzisiaj widział w niej miłość swojego życia. Jednak teraz nie patrzył na nią przez pryzmat euforycznego zauroczenia, ale trzeźwo i racjonalnie. Zaczął się poważnie zastanawiać. Przeżył z tą dziewczyną szczęśliwe chwile. Zdecydowanie najszczęśliwsze w swoim życiu. Pełne ciepła i miłości, jakiej nigdy wcześniej nie zaznał. Od niemal dwóch lat był zakochany bez pamięci. Żył jak w raju, a jego duszę przepełniały cudowne uczucia. Czy może to wszystko poświęcić ze względu na brak zaufania? Właśnie stanął przed najtrudniejszym wyborem życia. Decyzją ostateczną. Wiedział, że jeśli teraz popełni błąd, będzie to błąd nieodwracalny i drugiej szansy już nie dostanie. Jeśli jednak jej zaufa, a ona wyda go policji, spędzi resztę życia w więzieniu. Przygryzł wargi. Chciał, żeby ból choć trochę go orzeźwił. Prawdziwa miłość nigdy nie stanęłaby mu na drodze. Nie wymagałaby żadnych zastanowień. Ale czy ta miłość była rzeczywiście prawdziwa, czy to tylko przelotny, młodzieńczy romans? Spędził przy tej pięknej dziewczynie szczęśliwe chwile. To fakt. Ale szczęśliwe chwile mijają bezpowrotnie. Wszystko przecież kiedyś się kończy. Co się stanie, jeśli tak samo wkrótce zakończy się ich uczucie? Jeśli staną się sobie obojętni? Jeśli zostawi ją tutaj pełen zaufania względem niej, a ona bez wahania opowie o wszystkim policji? Patrzyła teraz nie niego inaczej niż kiedyś. W spojrzeniu tym nie było dawnego ciepła ani miłości. Tylko pogarda i strach. Tak jak myślał. Nie mógł zaryzykować. Podjął tą ostateczną decyzję.
- Kocham cię - wyszeptał drżącymi wargami. - Będę cię pamiętał właśnie taką...
Nim przed willę Kellera nadjechały policyjne radiowozy, cichą ulicą na południowych przedmieściach Krakowa wstrząsnęły jeszcze dwa głośne wystrzały.

* * *


Kilka godzin później, Kacper siedział w mieszkaniu Fabiana, popijając od niechcenia wystygłą już herbatę. Był pogrążony w głębokim zamyśleniu. Wpatrywał się tępym wzrokiem w uderzające o szyby krople nocnego, październikowego deszczu, zastanawiając się nad tym, co zrobił i co właśnie poświęcił na rzecz swojej wolności. Czy naprawdę było warto? Czy naprawdę powiedziałaby o wszystkim policji? Czy to był tylko odruch strachu i zaskoczenia? Przed oczami ponownie zaczęły mu się pojawiać twarze swoich ofiar. Wykrzywione bólem, zmasakrowane ciosami, zbroczone krwią. Najczęściej przewijała się właśnie ta jedna. Twarz młodej dziewczyny, która patrzyła na niego z nieopisanym obrzydzeniem. Zupełnie, jakby patrzyła na zło w czystej postaci. Ten obraz głęboko wrył mu się w pamięć. Widział strach w jej oczach oraz łzy, spływające leniwie po policzkach. Nie czuł jednak żalu. Żadnych wyrzutów sumienia. W jednym, krótkim momencie przestał za nią tęsknić. Czy już stał się bezlitosnym potworem? Czy wbrew wszelkim obietnicom, stał się taki sam jak znienawidzeni rodzice, przekładając własne zyski nad miłość do najbliższych? Czy to był jeszcze on, czy ktoś całkiem inny, zdecydowanie gorszy i nieporównywalnie bardziej okrutny? Wtedy rozmyślania przerwał dźwięk dzwonka do drzwi. Siedzący w pokoju obok Górski, który wolał nie przeszkadzać mu w jego ważnych przemyśleniach, poszedł otworzyć i chwilę później wrócił w towarzystwie dwóch mundurowych i barczystego mężczyzny w ciemnym, skórzanym płaszczu. Kacper do dziś pamiętał jego nazwisko. Komisarz Lewandowski. Mężczyzna poprosił go o podanie personaliów, po czym surowym tonem obwieścił, że dokonano napadu na jego willę, w którym zginęła Iwona Sochacka, od paru miesięcy będąca oficjalnie jego narzeczoną. Kacper był wystarczająco przygnębiony, by móc odczytać na jego twarzy tragedię. Po krótkim, pobieżnym przesłuchaniu i obwieszczeniu, że nie może pojawiać się w domu do czasu, aż ekipa techniczna nie skończy zabezpieczać miejsca zbrodni, Lewandowski poprosił go o rozmowę w cztery oczy. Kacper skinął głową na Fabiana, który przytaknął i pospiesznie opuścił pomieszczenie. Gdy komisarz został w pokoju sam na sam z Kellerem, popatrzył mu w oczy z żarliwą nienawiścią, której nawet nie starał się ukryć.
- Posłuchaj mnie, gnoju – warknął, piłując Kacpra morderczym wzrokiem. – Dobrze wiem, czym się naprawdę zajmujesz i dla kogo pracujesz. Chcę, żebyś wiedział, że prędzej czy później znajdziemy coś na ciebie i wtedy pogadamy sobie znacznie dłużej. Zaufaj mi, że nie ucieszysz się z tej rozmowy. Widzisz co się dzieje na świecie przez takich jak ty. Nie żal mi tych trzech zbirów, bo takimi śmieciami nawet nie zaprzątam sobie głowy. Wielu takich przymknąłem. Ale zginęła niewinna dziewczyna. Młoda i ambitna. Szczerze żałuję, że to właśnie ty nie leżysz tam w czarnym worku zamiast niej. Bo to na ciebie polowali, prawda? Twoi kolesie z bandyckiego półświatka. Co takiego narobiłeś, że wysłali całą ekipę, żeby cię sprzątnąć? Czy może chcieli przez to postraszyć twoich szefów?
Komisarz spojrzał mu w twarz. Miał twardy wzrok i stosował na przesłuchaniach metodę spoglądania prosto w oczy. Kiedyś usłyszał teorię, że spoglądając głęboko w oczy, zagląda się do duszy człowieka. Przez ponad dwadzieścia lat pracy w policji, umiał odczytać z oczu winę przesłuchiwanego. Jednym spojrzeniem umiał złamać mniej odpornych przestępców. Niektórzy wytrzymywali naprawdę długo. Ale każdy się łamał, prędzej czy później. Każdy. Komisarz o tym wiedział. Tym razem było jednak inaczej. Keller nie odwracał wzroku. Wręcz przeciwnie. Patrzył na niego niemal wyzywająco. Jego ciemne, brązowe oczy były spokojne i nieco mętne, bez jakiegokolwiek wyrazu. Zupełnie, jakby ten stojący przed komisarzem człowiek nie miał żadnej duszy. Jakby na potwierdzenie domysłów policjanta, chłopak odparł pełnym spokoju głosem:
- Niebezpieczeństwem zadawania pytań jest to, że można usłyszeć odpowiedź. Na nieszczęście dla pana, nie liczy się to co pan wie, ale co może udowodnić w sądzie.
- Rzygać mi się chce, jak patrzę na takie mendy jak ty - mruknął Lewandowski. - Przypominam, że nie wolno ci się pokazywać w domu, dopóki ekipa techniczna nie skończy zabezpieczać miejsca strzelaniny. O ile dożyjesz do tego momentu, bo ostatnio w tym fachu robi się coraz niebezpieczniej – syknął wrednie.
- Rozumiem – Keller skinął ociężale głową.
- Twoje alibi też sprawdzimy. Dokładnie. Bardzo dokładnie.
- Cały wieczór byłem tutaj w towarzystwie moich znajomych.
- Twoich znajomych – skrzywił się komisarz na myśl o bandytach z półświatka, po czym wstał i bez słowa wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi.
Kacper zapalił papierosa. Zaciągnął się głęboko, po czym podszedł do okna i spojrzał w dół, gdzie po chwili ujrzał idącego w stronę radiowozu policjanta. Komisarz obrócił się jeszcze na chwilę i spojrzał w stronę okna. Keller stał bez ruchu z papierosem w ustach. Dookoła cisza i spokój. Jesienny deszcz kapał monotonnie. Miasto spało. Jedynie w głowie chłopaka płonęło piekło żądne zemsty.


* * *



Zmoknięty Lewandowski wpadł na tylne siedzenie radiowozu i kazał się zawieźć do centrali. W drodze powrotnej uciekł myślami do trapiących go ostatnio problemów. Analizując sytuację krakowskiego podziemia z ostatnich paru lat, doszedł do wniosku, że na przestępczą arenę wkroczyła całkiem nowa grupa. Wszelkie poszlaki wskazywały na to, że działa w sposób wysoce precyzyjny i dokładnie zorganizowany. Jej członkowie byli nieuchwytni, świetnie wyszkoleni i głęboko zakonspirowani w strukturach podziemia. Zaczęło się w zasadzie niewinnie, bo od kilku skoków na banki czy konwoje. Modus operandi, pomimo pewnych drobnych zmian i dostosowań do potrzeb sytuacji, praktycznie się nie różnił. Ataki tej grupy bazowały na brutalnej sile. Każdy skok polegał na szybkim i mocnym ataku, likwidacji potencjalnego zagrożenia i błyskawicznej ucieczce. Ciekawostką było, że zabijano nie tylko tych, którzy się bronili, ale prawie zawsze rozstrzeliwano także strażników, którzy od razu się poddali. Później zaczęły się tajemnicze zabójstwa. Pierwszy do odstrzału poszedł Grzegorz Styczeń, jeden z najlepszych cyngli w mieście. Zginął od pojedynczego strzału w głowę z karabinu snajperskiego. Badania balistyczne wykazały, że sprawca strzelał z odległości ponad sześciuset metrów. Ktoś, kto strzela w głowę z takiej odległości i to w biały dzień w środku miasta, używając do tego drogiego wojskowego sprzętu, z pewnością nie jest amatorem. Lewandowski przypomniał sobie w myślach wszystkie tajemnicze mordy krakowskich gangsterów. Eksplozje bomb, strzelaniny uliczne, brutalne egzekucje. W szczególności utkwiła mu w pamięci masakra sześciu członków grupy przestępczej Jamajczyka, dokonana w restauracji Paradise. Egzekucji dokonano w sobotnie popołudnie, w samym środku miasta. Całkowity brak ostrożności. Misja niemal samobójcza. A jednak bandyci wykonali zadanie i zniknęli bez śladu. Co ciekawsze, śledztwo umorzono dwa tygodnie później. Wszystkie te obrazy w umyśle Lewandowskiego były połączone ze sobą nicią profesjonalizmu i okrucieństwa, jednak brakowało im zasadniczego, łączącego je w całość elementu. Od początku działania nieznanej grupy zabójców, nie udało się schwytać żadnego z nich. Nie pomagali nawet informatorzy w podziemiu. Żaden znany policji zabójca do wynajęcia nie pasował do profilu członków poszukiwanej szajki. Fala aresztowań i wielogodzinne przesłuchania nic nie dawały. Pustka. Kilka razy w policyjnych obławach dochodziło do ulicznych starć z bandytami. Dwóch z nich nawet zginęło. Badanie tożsamości nie przyniosło spodziewanych rezultatów. Znalezione przy nich dowody tożsamości opiewały na nazwiska dawno zmarłych osób. Ich twarze nie figurowały w żadnym rejestrze danych. Tak jakby nigdy nie istnieli. Innym razem, podczas napadu na bank, strażnik zdołał trafić jednego z tajemniczych terrorystów. Nie mogąc narażać się na opóźnienie spowodowane ewakuację ciężko rannego towarzysza, dobito go strzałem w głowę. Krakowscy śledczy doszli w końcu do wniosku, że walczą z armią duchów. Przełom nastąpił przypadkiem parę tygodni temu. Okazało się, że jeden z przeciętnych biznesmenów spotyka się często z ludźmi z półświatka. Po głębszej infiltracji, Lewandowski odkrył, że biznesmen ten, oprócz spółki importowej, prowadzi także dyskotekę w centrum miasta, gdzie lubiła spotykać się gangsterska elita. Ponadto kadrę ochroniarską w znacznej części stanowili ludzie z wyrokami lub w jakiś sposób powiązani z mafią. Gdy ekipa śledcza głębiej przyjrzała się sprawie, odkryto, że zabici w Paradise gangsterzy mieli konkurencyjną firmę, która próbowała przejąć interesy spółki tego młodego biznesmena. Pojawiła się iskra nadziei w ciemnym tunelu. Tym samym wydział kryminalny wpadł na trop Kacpra Kellera.


* * *



Goebbels wpatrywał się w Kacpra i słuchał z przerażeniem streszczenia całej historii sprzed kilku miesięcy. Na koniec przełknął ciężko ślinę.
- Keller – odezwał się w końcu, a głos łamał mu się w gardle – ja widziałem wiele, ale to, co zrobiłeś… co robisz… to…
Przerwał, szukając odpowiedniego określenia na ogrom bestialstwa swojego dawnego kolegi. Przypomniał sobie tą młodą, radosną dziewczynę, której urodą zachwycało się pół miasta. Dziewczynę, która kochała Kellera jak nikogo na świecie. Nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. W to, że człowiek, choćby zepsuty do szpiku kości, jest w stanie poświęcić najbliższą osobę, na rzecz niejasnych przesłanek i ciemnych interesów.
- …bezgraniczne okrucieństwo – wydusił wreszcie Dekert.
- Wydałaby mnie policji. Nie mogłem ryzykować. – Kacper wydawał się niezadowolony z przebiegu dyskusji.
- Kochała cię! – Marcin przypomniał mu z wyrzutem.
- Ja ją też, ale nie mogłem pozwolić, żeby stanowiła dla nas ryzyko.
- Jesteś chory!
Na krótką chwile ponownie zapanowało głuche milczenie. Wreszcie znów jako pierwszy odezwał się Goebbels:
- Suworow i jego ekipa przylecieli tutaj, żeby schwytać bezlitosnego potwora. Może to ciebie powinni zamknąć do klatki i zawieźć do Moskwy. Jesteś taki sam jak to, co nas zabija. Głodny śmierci. Już nie możesz bez tego żyć, prawda!? Bez krwi i ryzyka. Nie myślałem, że…
Gwałtowną tyradę przerwał mu potworny ryk dzikiego zwierzęcia, dobiegający z pobliskich kajut. Demon właśnie chwycił trop dźwiękowych wabików rozstawionych przez zespół Suworowa i zbliżał się do galerii. Obaj mężczyźni bezwiednie szarpnęli krępujące ich ręce więzy.
- Kurwa! – warknął Keller. – Nic z tego!
- Wiesz, co jest w tym wszystkim najgorsze? – wysapał Goebbels, gdy przegrał walkę o oswobodzenie skrępowanych nadgarstków.
- No? – mruknął zrezygnowany Kacper.
- To, że najwyraźniej będę musiał oglądać twoją mordę przez całą wieczność w piekle.
- Zajebiście – westchnął chłopak. – To niestety działa w obie strony.
Ryk powtórzył się. Tym razem znacznie głośniejszy i wyraźniejszy. Bestia była coraz bliżej. Rosyjscy komandosi włączyli noktowizory, załadowali broń, zajęli pozycje i cierpliwie czekali.
- Przygotować się! – krzyknął głośno Klimczuk, zsuwając z pleców karabinek. – Nachodzi!
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Ramirez666 · dnia 06.04.2011 20:29 · Czytań: 872 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty