Siedziałem w szałasie i zajmowałem się swoimi sprawami, bo jak zwykle miałem ich trochę do wykonania, a ponieważ natchnęła mnie dziś energia to musiałem ją spożytkować. Posprzątałem chyba wszystko co tylko się dało. Zrobiłem dosłownie wszystko. Poczynając od trzepania koca, kończąc na praniu rzeczy i rozwieszaniu ich na sznurkach. Popołudnie mijało szybko. Może nawet za szybko, bo ja nadal miałem tyle energii, a czasu coraz mniej. W ogóle nie myślałem nad tym co w pewnym sensie powinno mnie teraz najbardziej zastanawiać. Otóż miałem na pieńku z Wojtkiem. Niby owszem to on uchronił mnie przed klęską, ale miałem dziwne przeczucie, że na tym nie poprzestaniemy. Będzie musiało coś jeszcze się wydarzyć dlatego też jutrzejszy dzień może być bardzo trudnym. Jednak jakoś mnie to nie przejmowało. Jedyne co teraz chodziło mi po głowie to powrót do domu.
Po ciężkim dniu dałem wreszcie odpocząć swojemu ciału, które mimo, że nadal chciało działać powoli stawało się coraz bardzie zmęczone. Zasnąłem szybko, ale za to przez całą noc miałem dziwne sny. Właściwie to można bez problemu nazwać je koszmarami. Śniło mi się kilka wersji powrotu do domu. W każdej z nich była stała część coś jakby trzon na jakim opierał się cały sen. Byłem taki jak kiedyś, czyli ogolonym, w miarę przystojny mężczyzna ubrany w przyzwoitą, czystą odzież. Wracałem do domu radosny i uśmiechnięty.
Wchodziłem na klatkę. Szedłem schodami i stawałem przed drzwiami mieszkania, w których żyła Karolina z Piotrem. Bez chwili zawahania pukałem i tu właśnie końcu się trzon i zaczyna się część zmienna. W jednej z nich było tak, że moja żona nie otworzyła mi drzwi, bo mnie nie rozpoznała tłumacząc, że nie mogę być jej mężem, bo ten nie żyje już od wielu lat. Inna część pokazywała, jak moja ukochana wpuszcza mnie do mieszkania ciesząc się, że wróciłem, ale znów Piotr widząc mnie reaguje wulgarnie i nazywa mnie przybłędą, nie może zaakceptować mej osoby. Było tych wersji jeszcze kilka, ale nie wszystkie je pamiętam. W każdym razie każda z nich miała w sobie jakiś element, który tworzył problem nie dający się w sposób prosty rozwiązać. Żaden z nich nie pokazywał mojego powrotu do domu jako zwykłego szczęśliwego zakończenia. Z innej znów strony, czy mogę tego oczekiwać? Zdarzyło się tak wiele, że niemożliwym jest chyba to bym po prostu wrócił i wszystko było dobrze, fajnie. To nie film to życie...
Poranek był naprawdę ciężki. Z trudem otworzyłem oczy chcąc odnaleźć w swoich snach choć jedną taką wizję, która pokaże mi pozytywną przyszłość. Tego mi było trzeba, ale niestety nie udało mi się. Słońce nieubłaganie rozrywało moje powieki i w końcu musiałem mu ulec. Wstałem nie co grymaśnie. Zjadłem coś, wymyłem się i byłem gotowy by ruszać do staruszki. Dziś naprawdę nie miałem ochoty na pracę. Najchętniej pozostał bym na swoim legowisku i tam w spokoju przeleżał cały dzień tworząc plan, który pozwoli mi wrócić do domu. Dałem jednak słowo pani starszej i nie zamierzałem go złamać. Wyruszyłem do miasta by po kilku minutach być u babci. Zapukałem do drzwi. Chwilę potem otworzyła je uśmiechnięta jak zawsze staruszka. Przywitała mnie mówiąc:
- Dzień dobry Grzegorzu!
- Witam panią.
- Jak tam gotowy do pracy?
- Oczywiście.
- No to maszeruj, a ja zacznę powoli szykować obiad. Zaraz też obudzę Wojtka i powiem by poszedł ci pomóc.
- Dobrze.
Obróciłem się i powędrowałem do komórki. Nie co niechętnie wdrapałem się na dach by z góry ocenić co i jak robić. Przede mną jeszcze dużo roboty. W sumie głupio było by skończyć na samym dachu, bo jak już zacząłem to powinienem zrobić tak by komórka była cała jak nowa, a więc jeszcze położyć jakiś tynk i pomalować ściany. Z rzeczy tyczących się dachu należy jeszcze położyć papę i powinno być już dobrze. Zszedłem na dół i chwyciłem za rolkę papy. Zacząłem się gimnastykować by wrzucić to dziadostwo na górę. Nie było to łatwe, bo ważyło swoje. Na szczęście z pomocą przyszedł mi Wojtek, który nie mówiąc nic po prostu dołożył nie co siły i razem wrzuciliśmy ten ciężar na górę.
- Dzięki! – powiedziałem zdyszanym głosem.
Młody się nie odzywał. Nie było w tym nic nadzwyczajnego. On chyba z reguły nie wiele mówił.
- Dzięki też za wczoraj. – dodałem.
Chłopak spojrzał na mnie swoim zimnym jak lód spojrzeniem i było pewne, że nie bardzo spodobało mu się to co mówię.
Powiedziałem spokojnie by załagodzić:
- Chciałem po prostu podziękować za to, że wczoraj odpuściłeś.
- Odpuściłem ci tylko ze względu na babcię... – mruknął.
Nie odpowiedziałem mu nic, bo w sumie zagiął mnie. Jeśli rzeczywiście było tak jak powiedział to znaczy, że nie posunęliśmy się w kwestii zaprzyjaźnienia. Choć może przyjaźń to zbyt wielkie słowo, a to co pragnąłem to zwyczajnie akceptacja, bo chyba na nic więcej nie mogłem liczyć.
- No co się tak patrzysz! – wykrzyknął Wojtek – Myślisz ze dlaczego to zrobiłem? Dla mnie jesteś nikim i gdyby nie babcia już dawno bym cię zlał. Tak więc uważaj, bo gdy minie chwila uwielbienia to lepiej, żeby cię przy mnie nie było... Zrobiło się groźnie. Choć szczerze mówiąc jak patrzyłem na chłopaka wydawało mi się, że on tylko chce być groźny. Nie miałem jednak ochoty tego sprawdzać, bo wtedy być może za dużo bym zaryzykował.
- Dobrze skoro tak uważasz...
- Zabierajmy się do roboty.
- Ok.
No i zaczęliśmy pracować. Szło nawet dobrze chyba dlatego, bo każdemu przyświecał jeden cel zrobić co jest do zrobienia i uwolnić się od siebie nawzajem. Mi jednak nadal coś nie pasowało. Próbowałem co jakiś czas nawiązywać rozmowę lub choć kontakt wzrokowy. W końcu nie wytrzymałem i zapytałem:
- Czemu ty jesteś ciągle taki zły, co?
Chłopak spojrzał na mnie swoim zimnym wzrokiem milcząc. Ja jednak nie dawałem za wygraną chciałem dowiedzieć się co kieruje młodym.
- No odpowiedz na moje pytanie. W twoich oczach rządzi nienawiść do wszystkich, a największa chyba do mnie, ale dlaczego, bo przecież nie masz żadnych podstaw do tego by mnie nienawidzić. Tak samo jak zupełnie bez przyczyny był wpierdziel, który tamtego dnia mi urządziliście. Bawi cię to? Lubisz patrzeć jak inni cierpią? Wtedy jest ci lepiej?
- Nie twoja sprawa... – mruknął po swojemu.
- Moja, bo w końcu to ja jestem punktem, w który zostały te wszystkie uczucia skierowane.
- Nic o mnie nie wiesz przybłędo!
- Być może i mało o tobie wiem, ale jednego jestem pewien - zjada cię złość.
- Nic nie wiesz...
Kiedy to powiedział uświadomiłem sobie powód dla, którego chłopak ma w sobie tyle nienawiści.
- Masz żal do całego świata za to co cię spotkało?
- Gówno wiesz o tym co mnie spotkało i co przeżyłem! – zbulwersował się jeszcze mocniej.
- Myślisz, że jako jedyny doznałeś cierpienia w życiu?
- Co ty możesz o tym wiedzieć? Nie masz nic i nic nie znaczysz!
- Być może i nie mam nic, ale miałem i podobnie jak tobie zostało mi to odebrane. Myślisz, że jako jedyny wychowywałeś się bez rodziców? Ja straciłem ich o wiele wcześniej, niż ty i w odróżnieniu do ciebie nie miałem nikogo kto by mnie kochał i martwił się o mnie tak, jak robi to twoja babcia. – chłopak wpatrzył się we mnie, a jego spojrzenie z agresywnego zamieniło się w pełne uczuć i wyrozumiałości. Być może nareszcie zacząłem do niego docierać. – Wiem, że to trudne. Nie sposób wyjaśnić sobie dlaczego to właśnie mi zostało zabrana rodzina. Nie trudno wtedy popaść w nienawiść do wszystkich, którzy mają lepiej.
- Niby co innego mam robić? – zapytał smutnym tonem chłopak.
- Możesz przelać te negatywne uczucia na coś pozytywnego. Możesz zamiast niszczyć postarać się coś zbudować. Spróbuj okazać babci trochę uczucia, przecież kochasz ją mocno, prawda? No i to ona, a nie twoi koleżkowie, jest teraz przy tobie i wspiera cię z całego serca.
Młody pochylił pokornie głowę. Chyba naprawdę powoli wszystko zaczęło do niego docierać. Nie chciał jednak podejmować rozmowy zabrał się za pracę. W sumie to nawet dobrze, bo chyba dość już zostało powiedziane. Do końca dnia nie odezwaliśmy się do siebie słowem. Chyba każdemu z nas potrzebne było przemyślenie tego co zostało powiedziane. Cieszyło mnie jednak jedno – Wojtek nie kierował w moim kierunku nienawistnego spojrzenia. Można powiedzieć wręcz, że jego spojrzenie stało się spokojne i delikatne. Kilka razy wydawało mi się, że chłopak chce się o coś mnie zapytać. Za każdym razem jednak porzucał swój plan. Ja czekałem cierpliwie, bo jedno było pewne - to Wojtek musi zrobić następny krok. W pewnym momencie pojawiła się babcia mówiąc w swoim stylu:
- No jak chłopaki głodni?
- Oczywiście. – powiedziałem ożywiony. Wojtek tylko kiwną głową na potwierdzenie.
- No to zapraszam na obiad.
Nie trzeba było drugi raz powtarzać. Chwilę później byliśmy już w mieszkaniu zabierając się za gorące dania. Było pyszne jak zawsze. Gdy skończyłem nie chcąc się rozleniwić powiedziałem spokojnym tonem:
- Dziękuję za pyszny posiłek.
- Na zdrowie. – odpowiedziała babcia.
- Ja już będę szedł, bo mam jeszcze kilka spraw do załatwienia. – mówiłem to bardzo wzniośle i chyba łatwo było wyczuć, że bardzo mi na tym zależy, dlatego też kobieta powiedziała radośnie:
- Dziękuję za to co zrobiłeś. Nie będę cię zatrzymywać idź rób swoje.
- Nie ma sprawy! Do zobaczenia jutro!
- Żegnam.
Gdy tylko się pożegnałem byłem już za drzwiami i zmierzałem w stronę skarbca. Motywowało mnie tak wiele, a więc żaden problem nie mógł być na tyle wielki by móc mi przeszkodzić w zadaniu, które przed sobą postawiłem. Postanowiłem by ze wszystkim uwinąć się jak najszybciej i pójść nie co odpocząć do szałasu, bo już czułem, że dziś dałem sobie ostro w kość. Obejście wszystkich skarbców zajęło mi kilka godzin. Byłem w szałasie dopiero wieczorem. Padałem z nóg i nie było szans bym zrobił cokolwiek innego. Od razu rzuciłem się na legowisko i zasnąłem.
Obudziłem się następnego poranka obolały. Najwyraźniej dzisiejsza noc mi nie posłużyła albo kto wie znów miałem jakieś koszmary i zamiast wypoczywać męczyłem się. Nic jednak nie pamiętam, a więc trudno cokolwiek stwierdzić. Obmyłem się. Zjadłem śniadanie i ruszyłem jak zawsze w stronę domu staruszki. Gdy dotarłem praktycznie jak zawsze z drzwiach przywitała mnie babcia choć muszę przyznać, że tamtego dnia w jej zachowaniu było coś dziwnego. Otóż kobieta nie uśmiechała się jak zawsze. Było zupełnie inaczej zamiast radości, na jej twarzy widniał grymas bólu, który nie dał nawet na chwilę usunąć się z tronu.
- Dzień dobry! Co pani dziś taka połamana?
- A chłopcze starość nie radość. – powiedziała wzdychając kobieta.
- Starość nie radość, ale młodość nie wieczność. – dość niezręcznie próbowałem pocieszyć staruszkę. – niech pani się nie martwi jutro zapewne będzie lepiej.
- No nie wiem w moim wieku z każdym dniem jest coraz gorzej i trudno o lepsze dni.
Spojrzałem na kobietę chcąc w ten sposób wymóc nie niej choć odrobinę optymizmu, ale to także nic nie dało.
- Wie pani co? Proszę się położyć i wypoczywać, a ja pójdę komórkę remontować.
- Ehh.. nie ma czasu na leżenie. Trzeba ugotować obiad.
- Niech pani się nie martwi jak raz posiłku nie będzie to nie umrę. Proszę wypoczywać.
- Oj daj spokój. – trzymała się swojego kobieta. Jedyne co mi w takiej sytuacji pozostało to powiedzieć pewnym, zdecydowanym, przywódczym tonem:
- Proszę leżeć i to już! Nawet jak pani ugotuje coś to obiecuję, że ja tego nie tknę! Proszę zdrowieć!
Kobieta spojrzała na mnie niepewnym wzrokiem, ale ostatecznie podporządkowała się moim zaleceniom mówiąc spokojnie:
- Dobrze, ale jutro już się nie wywiniesz młodzieńcze.
- Jak pani wyzdrowieje to będziemy rozmawiać.
Odprowadziłem babcię wzrokiem w stronę łóżka. Przypilnowałem by opatuliła się dokładnie kocem i wyszedłem. Nie co przejąłem się stanem staruszki. Trudno się odzwyczaić, jeśli każdego dnia widzi się, że kobieta jest pełna życia i energii, a tu nagle takie coś. Wiedziałem, że dziś muszę się ostro postarać by jak najwięcej zrobić. Może to poprawi kobiecie humor? Zabrałem się za robotę. Po chwili przyszedł Wojtek. Nie odezwał się jak to on. Za to ja powiedziałem spokojnie:
- Dzień dobry!
- Witam. – mruknął cicho. Trzeba przyznać, że było to i tak bardzo dużo, zważywszy na ogólny stan rzeczy.
- Coś twoja babcia podupadła na zdrowiu.
- No, niestety znowu źle się dziś czuje.
- Znów? To ona tak ma częściej? – zapytałem zainteresowany tym co powiedział młody.
- Dość często ma dni, że uchodzi z niej energia i zachowuje się tak jak dziś.
- A była u lekarza?
- Była.
- No i co on powiedział? – pytałem dalej.
Przypisał jej jakieś leki i jest ogólnie lepiej.
- Może to kwestia pogody, bo ostatnio wariuje klimat i każdy to odczuwa, a co dopiero starsi.
Chłopak kiwnął głową dając mi do zrozumienia, że to właśnie może być powód problemów zdrowotnych babci.
Po tamtym zdaniu obydwaj zamilkliśmy i zajęliśmy się pracą. Mobilizacja była dość duża po obydwóch stronach choć trzeba przyznać, że z czasem staliśmy się dość niezłą drużyną i mimo złych początków, teraz jesteśmy dobrze zgrani. Po jakimś czasie nagle ciszę przerwał Wojtek, który trochę niepewnie zapytał:
- To prawda co mówiłeś wczoraj?
- Znaczy się co dokładnie?
- Yyy... – zająknął się na chwilkę - ..no o swoich rodzicach?
- Tak.
Chłopak zamilknął. Nie wiedział co dalej, a więc postanowiłem pomóc:
- A co nie wydawało ci się, że to może być prawdą?
- Nie chodzi o to...
- A o co?
- O nic... po prostu nie spodziewałem się tego.
- Nikt by się nie spodziewał, ale to prawda. Dlatego też doskonale wiem co czujesz.
- Powiedz, jak sobie poradziłeś?
- Po prostu żyłem, ale jak widzisz nie do końca chyba dałem radę... – urwałem, bo zrobiło mi się siebie samego żal.
- Ale co się z tobą działo jak rodzice twoi odeszli?
- Mieszkałem z wujem, ale nigdy nie czułem się u niego jak w domu. On chyba też nigdy nie przyjmował mnie jak swojego syna. Byłem takim niechcianym kopciuszkiem w jego rodzinie, bez możliwości zmiany swojego statusu.
- Smutne to co mówisz.
- Owszem kiedyś mnie to smuciło, później przyjąłem to takim jakim jest. Nie było łatwo, ale nie wiem czy można liczyć na to, że kiedykolwiek będzie tak wspaniale jak człowiek to sobie wymarzy.
- Pewnie nie. – dodał chłopak i uciekł wzrokiem w tylko jemu znanym kierunku.
- Wiesz każdy sobie kreuje jakąś przyszłość, ale wiesz dziecko, które traci rodziców traci tak jakby to co najważniejsze, czyli nie ma przykładu. Nie ma kto go wprowadzić w życie i pokazać jak żyć. Trzeba naprawdę uczyć się wszystkiego samemu. Pomyśl jakim trudnym by było nauczyć się dziecku chodzić, gdyby nie widziało, że w około wszyscy chodzą na nogach i gdyby nie było pewne, że jak coś mama złapie i nic złego się nie stanie. Wiesz miałeś i tak dobrze, bo wiesz może nie jesteś dorosły, ale już dość duży by sobie radzić, a po za tym masz kogoś kto naprawdę cię kocha.
- Może i masz rację, ale to nie jest łatwe. – myślałem, że na tym się skończy wypowiedź chłopaka, bo przecież zazwyczaj ograniczał się do jednego zdania. On jednak mówił dalej: – Jak poradzić sobie z emocjami? Jest ich mnóstwo i większości wychodzą ze mnie jako złość i inne negatywne uczucia...
- Nic dziwnego. Naprawdę trudno jest wyjaśnić sobie tak wielką stratę. Jednak trzeba iść na przód, a kto wie może i z czasem znajdziesz odpowiedź na to pytanie?
- Mam po prostu odwrócić głowę, zapomnieć i iść?
- Nie! Absolutnie nie masz zapominać! Właśnie najważniejsze jest to byś pamiętał.
- Aha... Wiesz najbardziej smuci mnie to, że w momencie, gdy oni żyli to ja nie potrafiłem tego docenić. Kłóciłem się z nimi i bardzo często mówiłem słowa, których teraz żałuję... – Wojtek całkowicie posmutniał, a przy końcu zdania głos załamał mu się z żalu.
- Wiesz bardzo często tak właśnie się dzieje. Twoi rodzice zapewne nie mają ci niczego za złe. To chyba normalne w rodzinie. Nie narzucaj na siebie za dużego balastu. Lepiej zapamiętaj dokładnie żal, który teraz czujesz i w przyszłości nie popełniaj podobnych błędów, bo chyba najgorszym jest nie móc naprawić błędów z przeszłości, a uwierz o tym też dość dużo wiem. – nie da się ukryć, że otwierałem się przed chłopakiem, ale byłem mu to winny biorąc pod uwagę, że on pokazał mi już tak wiele. Już dawno nikt nie obdarzył mnie takim zaufaniem. Czułem się dobrze, ale z innej znów strony czułem się obciążony wielką odpowiedzialnością za jego losy.
Może właśnie to miała kobieta na myśli mówiąc o tym, że poćwiczę co to znaczy ojcostwo. Była jeszcze jedna rzecz, która mnie niepokoiła. Moje życie nauczyło mnie dystansu do ludzi i ograniczonego zaufania, i chyba przez to cały czas żyła we mnie tak jakby niepewność, że chłopak za chwilę zamieni się w tego samego co wczoraj. Starałem się w sobie jakoś niwelować to uczucie. W sumie nie wiem, czy dobrze robiłem, bo to był tak jakby system obrony przed pewnymi zjawiskami.
- Nad czym tak myślisz? – zapytał młody widząc, że stałem się zupełnie nieobecny.
- Nad niczym. – odpowiedziałem nie co przerażony tak jakby co najmniej chłopak słyszał moje myśli, które w pewnym sensie mówiły przeciw niemu.
- Wiesz co?
- Co takiego?
- Przepraszam. – powiedział pełen żalu Wojtek, a jego spojrzenie uciekło gdzieś w ziemię wstydząc się spotkania z moim.
- Za co?
- Za wszystko co złego ci uczyniłem.
- Yyy... – moje usta chwyciło coś pomiędzy ślinotokiem, a szczękościskiem, bo zostałem po raz kolejny zupełnie zaskoczony. Musiałem jednak coś powiedzieć i żeby było zabawniej musiało to być coś mądrego. Powiedziałem co nasunęło mi się na język: – Wiesz Wojtku, jeśli rzeczywiście czujesz to co mówisz i jeśli pójdziesz za tymi myślami to będą dla mnie przeprosiny same w sobie. Słowo zawsze pozostanie tylko słowem i tak naprawdę liczy się tylko to co i jak zrobisz dalej, a więc zacznij żyć dobrze... – urwałem, bo chyba nic więcej nie pozostawało do dodania, a jeśli nawet coś było niedopowiedziane to takim już powinno zostać. Ostatecznie czasem tak właśnie się zdarza, że to co niedopowiedziane jest najważniejsze - to chyba właśnie nazywa się wnioskami.
Chłopak nic mi już nie odpowiedział tak jakby zauważył, że teraz wszystko jest już w jego rękach. Zabraliśmy się ponownie do pracy, która szła nam bardzo dobrze. Powoli zbliżaliśmy się do końca. W sumie to może jeszcze jutro i będzie po robocie. Ciekawe co będzie później? Gdy nie będzie pracy to nie będzie potrzeby bym objadał kobietę. Z innej znów strony, jeśli w Wojtku rzeczywiście doszło do jakiejś przemiany to i w tej kwestii nie będę potrzebny, a więc może trzeba będzie wrócić do swojego małego świata i zacząć realizować na większą skale swoje plany. Nie da się ukryć, że miałem dużo do roboty, a więc to może i dobrze, że wszystko w taki sposób się wyjaśnia. Nic najważniejsze by wszystko się jakoś układało. Nie zauważyłem kiedy, a na zegarku widniała już godzina trzecia, a więc było już dość późno. W sumie każdego dnia pracę limitowała nam babcia, która wołała nas na obiad. Dziś jednak obiadu nie było. Na samą myśl o jedzeniu mój żołądek wręcz zapiszczał. Nie miał jednak na co liczyć. Muszę jednak już kończyć, bo trzeba ruszyć do skarbców by zarobić trochę kasy.
- Wojtek kończymy na dziś, dobrze?
- No dobrze, jeśli musisz.
- Wiesz mam jeszcze coś do zrobienia, a chcę się ze wszystkim wyrobić. Jutro skończymy, a więc się nie martw.
- No dobrze nie ma problemu. – przytaknął.
Chwilę później rozeszliśmy się. On poszedł do domu, a ja wyciągnąłem z plecaka worek i węszyciela (kijek - takie przedłużenie ręki o pieszczotliwym imieniu). Ruszyłem w trasę.
- Do widzenia! – krzyknął Wojtek wchodząc do klatki. Zrobił to chyba po raz pierwszy. Ucieszyło mnie to.
- Do jutra!
-------------ciąg dalszy nastąpi-------------
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
nicekk · dnia 12.04.2011 22:00 · Czytań: 875 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 6
Inne artykuły tego autora: