Poszedłem robić swoje. Dzień układał się dość pozytywnie. Można nawet powiedzieć, że było podejrzanie dobrze, bo znalazłem dużo skarbów, które udało się sprzedać. Zazwyczaj w moim życiu jest tak, że gdy jest za dobrze to trzeba uważać, żeby nagle się wszystko nie zepsuło. Tak było i tym razem. Gdy wróciłem do szałasu ledwo co usiadłem na kanapie, a usłyszałem głosy. Byli to ludzie i najwyraźniej szli w moim kierunku. Strach mnie obszedł, bo rzadko zdarzały się takie najścia. Zazwyczaj przechodzili obok nie ingerując w moje życie. Zawsze należało wyczekać, a gdy wyczuwałem zagrożenie to po prostu uciekać. Choć muszę przyznać, że spotkanie kogokolwiek powodowało, że nie czułem się zbyt pewnie w swoim schronieniu. Im mniej osób o nim wie, tym mniejsze szanse na coś niedobrego. Wyjrzałem zza szałasu by przyjrzeć się niebezpieczeństwu. Byli jeszcze dość daleko, ale doskonale dało się słyszeć ich głosy:
- I gdzie on się kurwa podział?
- Nie wiem szedł, przecież gdzieś tutaj. – odpowiadał drugi krzycząc.
Gdy usłyszałem tą wymianę, przestraszyłem się jeszcze mocniej. Uświadomiłem sobie, że ci ludzie idą po mnie. Nie wiedziałem co robić, bo z jednej strony najlepszym wyjściem było uciekać, ale z innej nie mogłem pozostawić szałasu i pieniędzy, a było ich trochę, bo już dawno nie zakopywałem żadnej paczki. Miałem małe szanse na to by obronić się, a więc co robić? Nie wiele myśląc zacząłem uciekać jak głupi. Po chwili zorientowałem się, że nie zabrałem ze sobą pieniędzy. Zatrzymałem się próbując rozwiązać kolejny dylemat, czy wracać, czy po prostu ratować siebie? Najważniejsze powinno być moje zdrowie, ale przecież bez tych pieniędzy nie będę w stanie zrobić tego o czym marzyłem najbardziej. Podjąłem decyzję. Nie była ona tą najmądrzejszą, ale na pewno bardziej bohaterską. Biegłem w stronę szałasu by za wszelką cenę być przed agresorami. Dobiegłem chwyciłem woreczek z kasą i już miałem uciekać, gdy nagle jeden z nich rzucił się na mnie krzycząc:
- Mam go, kurwa, mam!
Po chwili podbiegł ten drugi. Było jasne - mam przesrane. Szarpałem się licząc na to, że uda mi się uciec. Niestety siły do tego zabrał mi cios w brzuch. Wtedy właśnie stałem się miękki i zupełnie bezbronny. Było pewne, że już nie ucieknę. Nie wiedziałem jednak nadal czego oni ode mnie chcą? Co ja im zrobiłem? Spojrzałem w stronę tego, który mnie uderzył. Przeraziłem się jeszcze mocniej gdy pojąłem, że to rudzielec z paczki Wojtka. Gdy rzucili mnie na ziemię zobaczyłem, że drugi to ten łysy, który tak mocno bił. W tym wszystkim brakowało tylko młodego i było by tak jak kiedyś. Swoją drogą wtedy właśnie pomyślałem, że pewnie to na życzenie szefa chuligani przyszli mi wlać.
Choć szczerze mówiąc powoli zacząłem tracić pewność tego, czy skończy się tylko na laniu, czy też może będzie to mój koniec. W każdy razie źle to wszystko wyglądało. Rządziła nimi nienawiść, a więc raczej nie było szansy na polubowne rozwiązanie sprawy. Chwilę później dostałem kopa w twarz od tego łysego. Zaraz potem posypał się na mnie grad butów. Ja jednak myślałem tylko o jednym i być może zabrzmi to jak kwestia z amerykańskiej super produkcji, ale ja po prostu chciałem za wszelką cenę przetrwać to co się dzieje, bo przecież nie mogłem zginąć teraz, gdy po tylu latach tułaczki wreszcie znalazłem drogę do domu. Przy chyba dziesiątym albo sam nie wiem, którym kopniaku moje ciało stało się tak słabe, że wypuściłem z pięści woreczek, który upadł na ziemię i rozsypał się. Wandale podbiegli do niego i zaczęli wygrzebywać monety z ziemi, jak wygłodzone kwoki ziarno. Świeciły im się oczy jak jakimś hieną, które widzą kawałek padliny. W sumie takich przenośni można by wypowiedzieć milion, bo te gnoje reprezentowały sobą to co najgorsze. Ja nie miałem siły na nic.
Leżałem i godziłem się z mglistą projekcją mojej podświadomości pod tytułem: „moje marzenia odpływają, a ja nie mogę nic zrobić”. Swoją drogą to właśnie chyba ta kasa spowodowała, że gdy tylko wszystko wyzbierali pobiegli zapominając o powodzie dla jakiego mnie odwiedzili. Choć szczerze mówiąc nie wiem po co to wszystko? Intencjami się nie pochwalili. Może chcieli się zemścić za to, że nie mogli zrobić tego co chcieli, czyli wtłuc mi i mojemu synowi. Może przysłał ich Wojtek by załatwili mnie.
Może wszystko to co dziś się działo było tylko grą, a teraz jest jej koniec. Żadne z tych rozwiązań nie było pewne. Wiedziałem jedno - bolało mnie wszystko jak diabli! Nie miałem ani siły, ani ochoty by wstawać. Leżałem i patrzyłem w gwiazdy. Świecidełka to ostatnia rzecz, którą pamiętam. Następna rzecz to ból jaki mnie wyrwał z rąk snu. Starałem się do niego wrócić, ale promienie słońca nie dawały mi takiej możliwości. Sen sam w sobie jest jak lek przeciwbólowy.
Musiałem jednak coś zrobić. Nie mogłem leżeć bez końca i czekać sam nie wiem na co. Nie było jednak łatwo podnieść się i zrobić cokolwiek. Podjąłem próbę, która skończyła się niepowodzeniem. Ból położył mnie na łopatki. Chwilę później postarał się ponownie wykonać ruch. Zauważyłem, że przy każdej kolejnej próbie blokada ustępowała, a ja mogłem zrobić coraz więcej. Nadal jednak leżałem w miejscu. Nagle usłyszałem coś co przykuło moją uwagę. Z lasu dolatywał mnie dźwięk był to pisk. Był on tak przeraźliwy i smutny, że nie mogłem nie zareagować. Wiedziałem, że dzieje się coś niedobrego i muszę coś zrobić.
Zagryzając mocno zęby wstałem gibając się niepewnie na nogach. Walczyłem z grawitacją kiwając się raz na lewo, raz na prawo. Podczas tej walki zginało się bezwładnie moje ciało, a ja szukałem środka ciężkości. W końcu jakoś udało się chwycić równowagę. Starałem się zrobić krok, ale to przychodziło mi trudno. Już miałem się poddać, ale znów usłyszałem ten przeraźliwy pisk. Chwyciłem kij w rękę i podpierając się o niego człapałem powoli w kierunku dźwięku. Zastępował mi on prawą nogę, bo moja nie bardzo była chętna do współpracy. Tak szedłem powoli co chwilę potykając się o jakąś gałąź lub kamień. Motywowało mnie jednak pisk, który był coraz lepiej słyszalny. Zbliżałem się do celu. W końcu w oddali udało mi się dostrzec to co było źródłem tego dźwięku. Był to malutki piesek przywiązany do drzewa. Przyśpieszyłem kroku czując, że koniec drogi jest blisko. Maluch zauważył mnie. Na chwilę przestał skowyczeć. Obracał swoją główką w taki sposób jakby chciał przewiercić mnie na wylot. Chyba ujrzał we mnie dobrego człowieka, bo już po chwili zaczął merdać ogonkiem i podskakiwać. Biedak był cały przemoczony i zziębnięty. Podszedłem do niego chwiejąc się na nogach. Usiadłem przy drzewie, do którego był przywiązany i powiedziałem:
- A ciebie kto tu maluchu zostawił?
Piesek spojrzał na mnie swoimi ciepłymi, brązowymi oczkami i było jasne, że strasznie mu smutno. Złapałem za smycz i rozpiąłem mówiąc:
- Idź szukaj swojego pana.
Sierściuch pobiegł przed siebie, ale po chwili zatrzymał się. Zaczął się nerwowo rozglądać. Uświadomił sobie, że nie będzie to takie łatwe jak mu się wydawało. Ja powoli zacząłem się podnosić, bo chyba czas nastał by iść do obozowiska i doprowadzić się do porządku. Maluch odprowadzał mnie wzrokiem. Ja kuśtykając o trzech nogach brnąłem przed siebie. Widziałem, że lepszym rozwiązaniem będzie dla szczeniaka by znalazł pana, ale z innej znów strony co to za pan, który zostawił go przywiązanego do drzewa. Skazał go na pastwę losu nie dając szans na przeżycie. Widząc jednak tą mała istotę nie wiedzącą co ze sobą zrobić powiedziałem:
- Jeśli chcesz to możesz iść ze mną.
Szczeniak spojrzał na mnie jakby doskonale wiedział co do niego mówię. Był jednak rozdarty. Z jednej strony jego psia wierność kazała mu pozostać w miejscu, ale instynkt zachowawczy kazał iść za mną, bo w danej sytuacji zdawałem się być jego jedyną szansą na przeżycie. Mały kiwał się patrząc raz na mnie, a raz w kierunku gdzie odszedł jego pan. Ja stałem i czekałem, aż piesek się namyśli. Widząc jednak, że nie łatwo mu to przychodzi, a mój ból nie pozwalał mi być nadmiernie cierpliwym powiedziałem:
Jakbyś się na mnie zdecydował to idź po prostu do góry, a trafisz do mojego szałasu.
No i zacząłem kuśtykać w swoim kierunku. Szedłem nie bardzo zastanawiając się nad losem pieska. Można powiedzieć, że w obecnej sytuacji byłem nie co bardziej sam dla siebie absorbujący. Po chwili jednak usłyszałem jak coś za mną biegnie. Mała kulka przeciskała się między paprociami i krzakami jeżyn by w końcu znaleźć się zaraz przy moich nogach.
- Jednak zdecydowałeś się na mnie?
Piesek spojrzał na mnie i mrugnął oczkami na potwierdzenie.
- No więc dobrze teraz żaden z nas przynajmniej nie będzie sam.
Gdy wreszcie doczłapałem jakoś do szałasu, podszedłem do miski z wodą i nachyliłem się nad nią. Zobaczyłem swoje zmasakrowane odbicie w wodzie. W sumie wyglądałem tak strasznie, że przez chwilę zwątpiłem w to co widzę. Zacząłem delikatnie przemywać skórę. Do miski spływała woda z krwią, a ja co chwilę wydawałem z siebie dźwięk, który był odzwierciedlać uczucie bólu jaki odczuwałem naciskając na bolące miejsca. Maluch usiadł obok przyglądał się temu co robię, tak jakby zdawał sobie sprawę z tego, że odczuwam ból, ale nie rozumiał dlaczego go sobie sam zadaję. Czasem fajnie było by być psem i swoim szorstkim liźnięciem umieć wyleczyć prawie każdą ranę. Jestem jednak człowiekiem, a więc jedyne co mi pozostawało to robić co robię. Czułem się naprawdę podle, bo ostatnio naprawdę ciąży na mnie jakieś fatum. Tak jakby co najmniej cały świat się na mnie zawziął i ilekroć tylko chcę zrobić coś dobrze to dostaję w głowę. Szkoda tylko, że dzieje się to dosłownie. Na środku czoła miałem trzy centymetrową ranę. Rozwalony łuk brwiowy i wargę. Bolała mnie prawa noga, żebra i w ogóle miałem kiepskie samopoczucie. Kiedy moja twarz była spłukana z krwi, zsunąłem się na ziemię. Chciało mi się po prostu płakać. Byłem bezsilny i zrezygnowany. Panowało we mnie uczucie typowe dla takich momentów, czyli tak jakby chciał przebić się przez mur, a nie tyle co mur jest twardy i boli jak w niego uderzam, to jeszcze on co chwilę oddaje rzucając jedną z cegieł. Ból czuję ból i chyba na nic już nie mam ochoty. Chyba po prostu posiedzę tu w końcu przewalę się z braku mocy i tak leżąc umrę. Śmierć w tym momencie to najlepsze co może mnie spotkać. Oczywiście zakładając, że nie będę czuł po śmierci swojego ciała i bólu je trapiącego. Siedziałem tak z zamkniętymi oczami czekając na wybawienie. Po chwili poczułem delikatne muśnięcie na ręce, a chwilę później następne. To było miłe uczucie.
Otworzyłem oczy i spojrzałem w stronę źródła smyrgania. Na kolanach siedział szczeniak, który chciał pomóc ukoić mój ból. Widząc, że patrzę spojrzał na mnie tak, jakby chciał upewnić się, czy może tak robić. Zacząłem się cicho śmiać, bo w sumie w tak głupiej i beznadziejnej sytuacji znalazł się jasny punkt, a był nim ten mały piesek.
- Dzięki maluchu. Bez wątpienia jesteś teraz jedynym powodem uśmiechu na mojej twarzy.
Szczeniak lizał mnie wytrwale do momentu, gdy nie wstałem z miejsca i nie zacząłem gramolić się w stronę legowiska. Nie mówiłem do niego nic. Chciałem po prostu zasnąć, a gdy się obudzę nie czuć nic co miało by mi się kojarzyć z tym co teraz czuję. Oczywiście sen przyszedł szybko. Chwilę zastanawiałem się nad tym co zrobię, gdy nie będę mógł zasnąć, ale jak widać moja podświadomość zachowała się solidarnie i po prostu dała mi spać. W końcu graliśmy w tej samej drużynie choć szczerze mówiąc czasem w to mocno wątpię.
Rano obudziłem się razem ze świtem, ale nie miałem ani siły, ani ochoty by wstawać, dlatego też pozostałem w miejscu nie wykonując żadnych ruchów, których mógłbym żałować. Leżałem tak jak się położyłem bojąc się choć na trochę złamać schematy. Choć pewnym było to, że wstać muszę. Było jeszcze wcześnie, a więc mogłem sobie pozwolić na chwilę odpoczynku przed próbą. Musiałem też iść i skończyć budować komórkę staruszki, bo jeśli się nie pojawię to znowu zawiodę. Z innej znów strony, jeśli to wszystko co się wczoraj stało to sprawka Wojtka to konfrontacja z nim może nie wyjść na mi dobre.
Chciałem jednak spojrzeć w jego oczy by dowiedzieć się prawdy, a jeśli nawet wyjdzie, że wszystko to jest jego sprawką chcę pokazać, że nie udało mu się mnie zrazić. Muszę być twardy, a przecież i tak nie mam nic do stracenia. Muszę walczyć, bo najwyraźniej mój szacunek względem świata, objawia się całkowitym brakiem szacunku względem mnie. Ostatecznie to chyba właśnie takie wartości rządzą naszym światem ten, który ustępuje jest uznawany za słabszego. Może i nie będę się bił, ale pokaże że nie tak łatwo można mnie zniszczyć. Przewrócony uparcie będę wstawał dopóki będę miał siłę. Ogólnie rzecz biorąc muszę wziąć się w garść, bo przecież co mnie nie zabije to mnie wzmocni. Tak działo się przez całe moje życie, tak stać się musi i teraz, a jeśli nie to zginę i co z tego? Przynajmniej umrę robiąc coś i starając się coś ruszyć w życiu, a nie biernie przyglądając się temu jak rzeczy zepsute kiedyś dziś zbierają swoje plony, a ja nie robię nic by to zmienić. Takie myślenie motywowało mnie do działania. Chciałem wstać i iść. Było we mnie tyle uporu.
Pytanie tylko czy mam go na tyle dużo by móc pokonać ból. Podniosłem głowę, a zaraz za nią ręce tak jakby chciał chwycić się sufitu i pociągnąć do góry. Trudno odpisać jak mocno bolała mnie każda partia mojego ciała. Zagryzałem jednak zęby i udając, że nie czuję nic robiłem swoje. W końcu siedziałem na legowisku. Na mojej twarzy widoczny był grymas bólu, bo przecież czułem się tak jakby ktoś łapał za moje obolałe ciało rękami i co chwilę pytał, a tu boli jak się dotyka? Najgorsze było to, że ja sam zadawałem sobie ten ból. Spojrzałem na szczeniaka, który jak się okazało leżał całą noc przy mnie. Powiedziałem do niego zmotywowanym głosem:
- No więc czas ruszać szczeniaku.
Wstałem i zacząłem się przebierać, bo przecież nie mogłem iść w ubraniach, które były we krwi. Obmyłem twarz i jak tylko byłem gotowy powolnym krokiem zacząłem iść. Z każdym krokiem chodzenie wydawało mi się coraz prostsze. Obejrzałem się za siebie czując, że ktoś za mną idzie. Jak się okazało maluch ruszył moimi śladami. Powiedziałem przywódczy, zdecydowanym głosem:
- Ty szczeniaku zostajesz! Wrócę wieczorem to cię nakarmię... – tu przerwałem, bo uświadomiłem sobie, że ja nie mam nic czym mógłbym tego malucha nakarmić. Po za tym czym mógłbym go nakarmić? Mlekiem? Czy on jeszcze je mleko, czy już jakieś mięso? Musiałem się postarać, bo przecież nie mogę zostawić pieska głodnego. Na samą myśl o problemie westchnąłem głośno, ale powiedzmy, że był to jeden z mniejszych problemów, które w chwili obecnej miałem, a więc nie przyćmił mi chęci pokazania swojego zaparcia i silnej woli.
Szczeniak posłuchał mojego rozkazu i został w szałasie.
------ciąg dalszy nastąpi--------
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
nicekk · dnia 15.04.2011 09:02 · Czytań: 1030 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 7
Inne artykuły tego autora: