Czesław, rozlany na kanapie jak foliowy worek tłuszczu, pośród ogłoszeń, hm, matrymonialnych, w gazecie dostrzegł wielką białą plamę i telefon „do Boga” wewnątrz niej. Świadomość, że to tylko kolejny tani skok na kasę, szybko zgasła gdzieś na dnie jego rozkładającego się mózgu. Wykręcił numer. Odebrała pusta, święta cisza, która z całego świata bodaj najlepiej uosabia wszelką Istotę.
- Boże, nie wytrzymam dłużej, pozbądź się mojej matki. A, i jeszcze ześlij mi frytki, jeśli to możliwe.
Odłożył słuchawkę, ale zanim zdążył przełożyć dłoń na pilota, ta zawibrowała roszczeniowo.
- Słucham?
- Moje uszanowanie, Zygmunt Wiekuisty, zakład pogrzebowy „Hades”. Bardzo mi przykro, ale chwilę temu dostarczono nam pańską matkę w stanie niejako ostatecznym. Wypadek drogowy. Kondolencje prześlemy pocztą. Prosimy o szybki kontakt, ulica Piaskowa 14. Jeśli skorzysta pan z naszych usług, otrzyma pan frytki gratis.
Czesław drżącą ręką ponownie wykręcił numer do Boga.
- Boże, żartowałem, chcę ją z powrotem.
Cisza robiła co mogła, ale nie potrafiła mu pomóc.
***
Komisariat na pierwszy rzut oka przypominał bazar, który ktoś litościwie przykrył dachem i upakował w blaszanym baraku. Potem było już tylko gorzej.
- Taa jest? – zainteresował się Czesławem Mundurowy bez munduru, za to w czapce uszatce, hawajskich szortach i firmowej koszulce z nadrukiem JP.
- Chciałbym zgłosić śmierć członka rodziny – powiedział Czesław z twarzą jak odgrzewana serwatka.
- W rzeczy samej, o kogo konkretnie chodzi?
- Mama.
- Mamusia? – przeraził się nie na żarty policjant i na tę okazję wyjął nawet gumę z buzi.
- Moja mama – wyjaśnił Czesław, opierając się ciężko o chwiejny blat.
- No to po diabła mnie pan straszysz?
- Proszę, czy moglibyśmy… - zająknął się Czesław.
- Ależ owszem, się nie pali się przecież. Trochę wyrozumiałości, nam płacą od godziny, tak? No, a wogle to moje kondolencje. Głupio żeby tak ktoś komuś umierał bez ostrzeżenia, kartki, smsa albo coś, nie?
- Głupio? – Czesławowi z wrażenia aż zaparło dech w piersi, po czym bezwolnie padł na wypchaną sprężynami kanapę, zelektryzowany tym popisem niewzruszonej ignorancji. – Rzeczywiście, trochę mi g ł u p i o.
- Gorzej się pan poczuł? – spytała troskliwie dyżurna policjantka o rudych, farbowanych włosach, które ułożone we wstęgi i falbanki przypominały ogony spadających gwiazd.
- Gorzej niż kiedy? – wyraził swój fatalizm. – Nie zastąpi mi pani matki. Błagam, przejdźmy do formalności.
- Kiedy ostatnio widział pan zmarłą?
- Po drodze, trumna, zakład pogrzebowy „Hades”, Ostateczna 15.
- Drogie urny – zauważył Mundurowy, kiwając ołówkiem w dłoni tak, jakby uczono ich tego na kursach.
- Ładne wieka.
- Pochowałem u nich Bobika, mojego pieska, aha. Dobry pies, dobry zakład. Procedura wymusza potwierdzenie istnienia osoby uznanej za zmarłą – kontynuował Mundurowy. – Może pan to jakoś udokumentować?
- Wziąłem ze sobą jej paszport i dowód osobisty – pośpieszył z odpowiedzią Czesław.
Mundurowy zachichotał drwiąco, kołysząc się przy tym na krześle i Czesław nagle zapragnął, by z niego zleciał i skręcił sobie kark. Mundurowy westchnął ze zrozumieniem, nie przestając się bujać.
- Widzi pan, w dzisiejszych czasach każdy może sobie załatwić dokumenty w ten czy inny sposób. My to wiemy, pan to wie i oni to wiedzą, nawet pańska matka powinna wiedzieć. W tej sprawie interesują nas rzetelne fakty.
Czesław potrząsnął głową bez zrozumienia, a później dla pewności podrapał się w skroń. Nie pomogło, ale przynajmniej przestało swędzieć.
- Można tego dowieść na kilka sposobów. Konto na Fejsbogu. Kredyt w banku. Blog. Obecność na I stronie odpowiedzi Google. Rozumie pan?
Czesław zawahał się, opuścił bezradnie ręce i pociągnął nosem.
- Obawiam się, że moja matka nie miała nawet komputera – wyjawił wstydliwie.
- Za coś takiego w normalnej sytuacji byłby mandacik, ale tym razem jej się upiecze – orzekł miłosiernie Mundurowy.
– A teraz, skoro nie może pan dowieść istnienia swojej matki, proszę opuścić komisariat i przestać przeszkadzać funkcjonariuszowi w zaniedbywaniu obowiązków.
Czesław zamówił taksówkę, kazał wysadzić się przed domem pogrzebowym „Hades”, po czym z impetem wpadł do środka, zdesperowany, nieobliczalny poważny człowiek w miniaturowych włosach na głowie, o falujących policzkach i pięściach jak gruszki.
Wyzuty z resztek przyzwoitości wypłukanych z jego duszy jakby szlauchem, bez słowa wyjaśnienia zapakował zwłoki swojej matki w czarną folię, wyrżnął skamlącego, uwieszonego u jego rękawa Zygmunta Wiekuistego prosto w pysk aż zęby zadzwoniły marsza żałobnego, złapał nieboszczkę za nogi i zaciągnął ją na przystanek autobusowy. Umknął uwadze Czesława fakt, że jego obecność w busie nie wzbudziła większych kontrowersji, a pewna mała dziewczynka w kleksowatych piegach rozlanych na policzkach jak z waty usiłowała nawet gryźć trupa w zimny palec, który wystawał przez oczko w foli.
- Aniu, nie wolno wkładać śmieci do buzi – pouczyła ją stateczna babcia.
Czesław nie zważał już na nic, miotając gromy na przechodniów, lampy uliczne, chodniki i na czym tam jeszcze ten świat stoi, dotarł zlany potem do komisariatu, z wielką satysfakcją rzucił nieboszczkę na podłogę i odetchnął z ulgą.
- Teraz mam wasz pieprzony dowód istnienia – oświadczył głosem na wpół pijanym z euforii. – Uważajcie, żeby się o niego nie potknąć i nie wstawiajcie go do wazonu.
- Ach, jednak się panu udało! – ucieszyła się na jego widok pełna wigoru rudowłosa policjantka. Zauważył, że jej oczy wyglądają zupełnie jak dwa kwiaty zanurzone w stopionym wosku, ale to go nie przekonało.
- Znalazł pan hasła dostępu, nicki kont, znajomych w sieci? – dopytywał się Mundurowy.
Czesław wciągnął powietrze z gwizdem, ugryzł się w język i rzucił mu posępne spojrzenie.
- Nie, nie znalazłem. Mam dowód istnienia w postaci ciała. To raczej niezły dowód. Ciała, uważa pan? Leży na dywanie. O tam.
Mundurowy zmieszał się i uniósł brwi w zakłopotaniu, a serdeczna policjantka pośpiesznie spuściła oczy.
- Ja wszystko rozumiem, stres, złość, ale mógłby pan sobie nie urządzać takich podłych żartów – odpowiedział z wyrzutem Mundurowy.
- Że co słucham? – stęknął półprzytomny Czesław.
- Proszę pana... – Mundurowy zniżył głos do litościwego szeptu. – Tam nic nie ma.
Czesław jęknął i zakołysał się z żałosnej bezradności.
- Na dywanie nic nie leży – powtórzył zdecydowanie Mundurowy.
- Pan sobie ze mnie żartuje – poprosił Czesław.
- A ja myślałem, że pan ze mnie. Z funkcjonariusza na służbie. W dodatku. Proszę spytać kogokolwiek. Alu, widzisz coś na dywanie? – zwrócił się do policjantki.
- Niestety – przyznała niechętnie. Czesław znienawidził ją w jednej chwili.
- Aspirancie Kuczok, widzicie coś?
Z szafki pod ścianą wyskoczył filigranowy człowieczek, pogłaskał się po głowie, sarknął nosem, wytarł go w rękaw koszuli i zdecydowanie pokręcił głową. Mundurowy kichnął potężnie tak jakby miały mu wylecieć oba płuca. Był uczulony na aspirantów.
- No to wynocha – wycedził przez zęby. Po czym zwrócił się zniecierpliwiony do Czesława. – Przykro mi, ale tam naprawdę niczego nie ma.
Czesław z determinacją rozerwał folię i gwałtownie pomachał w jego stronę zimną, bezwładną ręką nieboszczki.
Mundurowy tylko zamlaskał, dopił kawę i poprawił czapkę na głowie.
- Ona nie istnieje – powiedział znudzony. – Nie ma kredytu w banku. Google jej nie wyszukuje. Nie posiada bloga. Ani konta na fejsbogu. Nie ma p r a w a istnieć. Musi pan to wreszcie przyjąć do wiadomości.
Czesław ostrożnie wysunął szczękę i powoli pokiwał głową. Wyciągnął z kieszeni chusteczkę do nosa, zatknął ją na patyczku po lodzie i zamachał na potwierdzenie bezwarunkowej kapitulacji.
- Panie komisarzu, z kim pan rozmawia? - spytał więzień z aresztu.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Jack Duck · dnia 15.04.2011 20:23 · Czytań: 1016 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 12
Inne artykuły tego autora: