Moje pierwsze opowiadanie o miłości. Dla mnie to kosmiczny trochę temat, bo nigdy o tym nie pisałam. Mam nadzieję, że jakoś poszło...i nie wyszło zbyt infantylnie.
Pokój tonął w półmroku. Promienie wieczornego słońca z trudem przedzierały się przez mętne szkło i żaluzje okienne.
Stali naprzeciw siebie, w obcym mieście, obcym kraju. Twarze podobne do groteskowych masek, wykrzywione w żałosny sposób.
- Ja nie chcę. Nie zgadzam się - mówił prawie szeptem ze strachu, że załamie mu się głos i nic już nie powie. - Musimy coś zrobić. Musimy! Nie zostawię tego tak. Może bym to przeżył, pogodził się z tym - ujął jej dłoń i delikatnie przyłożył do piersi. - Ale moje serce, nie. Nie przeżyje. Rozpadnie się na tysiące, miliony kawałeczków.
Bicie serca, jakie czuła dotykając ciepłej piersi, podziałało na nią niczym prąd. Znów to poczuła.
Oczy niebezpiecznie zaszkliły się i mimo starań, pociekły łzy. Patrzyła na jego chudą twarz, na brunatne bruzdy pod czarnymi oczami, długi nos, usta tak ciemne i ostro wykrojone. Pomyślała, że już nigdy nie zobaczy piękniejszej twarzy. I to doprowadzało ją do wściekłości, wymieszanej w jednym kotle z rozpaczą.
Gładziła jego koszulkę w miejscu, pod którym potężnie dudniło serce, zastanawiając się, co by mu powiedzieć, jakie lekarstwo podać. Zresztą, czy istnieje antidotum? Czas?
To za długo…za długo…
A on pochylał swoją twarz ku niej, by nie uronić żadnego słowa, które przywróciłoby nadzieję.
Nadal nie wiedziała, co ma mówić, więc oparła czoło o jego pierś i wtuliła się w niego najmocniej jak się dało. Wplótł palce w jej włosy. W odpowiedzi wtuliła się jeszcze mocniej, wbijając mu paznokcie w plecy. Po długiej chwili szepnęła:
- Chciałabym pamiętać twój zapach. Twój uśmiech i smutek - dotknęła palcami jego warg. - Chciałbym pamiętać twoje usta...
Wspięła się na palcach i musnęła ustami jego wargi. Zamknął oczy rozkoszując się burzą, jaką ta dziewczyna potrafiła wywołać w nim najmniejszym dotykiem. Chciała się cofnąć, ale nie pozwolił. Nie teraz, kiedy mogli być razem, być może ostatni raz. Odchylił jej głowę i wciąż intensywnie patrząc, całował jej wargi, powoli zaciągając się smakiem, jak palacz ostatnim w swym życiu papierosem. Odsuwał się od niej tylko dla zaczerpnięcia tchu i spojrzenia w twarz, która z każdym pocałunkiem stawała się coraz bardziej blada i ściągnięta, a drobne piegi ciemniejsze.
Wreszcie się oderwał i przytulając swoje czoło do jej czoła, szepnął z niezbitą pewnością:
- Nic się nie da zrobić, prawda?
Kiwnęła głową.
Ujął jej twarz w swoje dłonie. Były takie ciepłe, duże i kościste. Pocałował ją w czoło, w mokre oczy, tak jasne, jak jego ciemne. Pogłaskał kciukami policzki, na których złożył swoje pocałunki. Musnął ustami wgłębienie między nosem a wargami. Czuła jego gorący oddech, gdy mówił rozgoryczonym głosem:
- Sześcioramienna gwiazda i krzyż. Sześcioramienna gwiazda i krzyż nas rozdzieliły.
- Shloma, wybacz mi. Wybacz, że nie potrafię walczyć. Że nie wybieram ciebie, tylko to, kim jestem.
Pogłaskał ją po głowie:
- Ty też mi wybacz, Ewo. Wybacz mi dokładnie to samo.
- Dlaczego tak musi być? Dlaczego świat jest taki? I czemu spotyka to właśnie nas?
- Nie wiem.
Odsunęła się, ujęła jego dłonie i przycisnęła do ust. Być może ostatni raz. Brunatne cienie pod mrocznymi oczami Shlomy pogłębiły się. Wydał się Ewie biednym, opuszczonym włóczęgą albo zapomnianym poetą, którego oszukał świat. Chciała uciec, ale zaraz pojawiła się myśl, że to być może ostatni raz...
Próbowała jednak uwolnić ręce z jego żelaznego uścisku, uciec i przestać dręczyć ich oboje. Ale on szarpnął gwałtownie jej dłońmi. Nie patrząc na nią, powiedział:
- Daj mi prezent Ewo. Proszę, daj mi prezent.
- Prezent?
Kiwnął głową, podnosząc oczy. Wielkie, błyszczące jak gwiazdy. I takie czarne.
- Pamiątkę po tobie. Ja ofiaruję ci taką samą.
Nie wiedziała, o co mu chodzi, dlatego wziął ją za ręce i zaprowadził do drugiego pokoju.
Za plecami Shlomy ujrzała łóżko. Wąskie, z rozrzuconą pościelą, przesiąkniętą jego zapachem i potem. Zdumiało ją to, czego chciał. A jeszcze bardziej zdumiało ją przyjemne drżenie, które poczuła w ciele.
- Być może to ostatni raz, Ewo. Pierwszy i ostatni.
Stała nieruchoma, zastygła w bezruchu, wpatrująca się w niego bezrozumnie. Nie potrzebowała tego, mając w głowie miliony wspomnień. Nie chciała jednak zranić, odtrącić, bo przecież to może ostatni raz…
Zbliżył się, przesunął dłońmi po jej ramionach i oparł brodę na jej czole.
- Proszę…
Kim jesteśmy? Przecież opuszczamy siebie, by wszystko znów było proste. To, o co on prosi, może zniszczyć. Mój wstyd, moja duma, moja religia…moja miłość.
- Ewo…
Ściągnął koszulkę. Poczuła jego ciepło, zapach potu i mydła. Ciemne włosy na piersi łaskotały jej policzki. Broniła się przed gorącem, jakie stopniowo ogarniało całe ciało.
Sześcioramienna gwiazda i krzyż. Czyż nie tak? Połowiczna decyzja, zmarnowane poświęcenie.
Jak cudowne są jego szorstkie policzki i ciemne wgłębienie między obojczykami.
- Ewo…
Ręce mu drżały, kiedy zaczął rozpinać jej bluzkę. Guzik po guziku. A kiedy ukazał się skraj stanika w czerwone biedronki, zdała sobie sprawę, na co się decyduje, co właśnie zamierza zrobić.
Zmarnowane poświęcenie.
Wyrwała mu się gwałtownie, szepnęła:
- Przepraszam!
I wybiegła kierując się do wyjścia. Dogonił ją w momencie, gdy otwierała drzwi. Ręką je zatrzasnął.
- Przepraszam! To nie tak miało być! Nie tak! Spójrz na mnie! Nie wybaczę sobie, jeśli rozstaniemy się w ten sposób.
Chwycił jej twarz i zmusił ją, by na niego spojrzała.
Zobaczyła zmarszczone czoło, ściągnięte brwi, wilgotne, zdesperowane oczy. Nigdy nie kochała nikogo mocniej. A kiedy go przytuliła, uklęknął i przycisnął głowę do jej brzucha. Być może ostatni raz.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Kardemine · dnia 16.04.2011 11:28 · Czytań: 1229 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 7
Inne artykuły tego autora: