Pytanie: Czym się różni to, czego nigdy
nie będzie, od tego, czego nigdy nie było?
Cormack McCarthy
Rytuał
Sięgnęła ręką do biżuterii spiętrzonej w nieładzie na intarsjowanym blacie niskiego stoliczka i ostrożnie wyplątała błękitno-srebrny naszyjnik wraz z kolczykami. Odkładając precjoza, uśmiechnęła się lekko w zadumie. Zawsze je lubił – pomyślała z czułością. Przed oczyma przesunął się szereg obrazów; niektóre wyraźne, jasne, inne zamglone już nieco, przyblakłe jak stare fotografie, ale nadal wywołujące tamto uczucie, które najbardziej ze wszystkich chciała zachować w pamięci.
Jedwabne pończochy zaszeleściły cicho, gdy przypinała je do podwiązek koronkowego paska, pozwalając, by atłasowa halka spłynęła miękko do kolan, delikatnie pieszcząc krzywiznę bioder. Spojrzała na zegar i powodowana nagłym impulsem zakryła tarczę przeźroczystą chustką, na której kolory zdawały się stapiać z ruchem sekundnika.
Czas… – przemknęło jej przez głowę. – Jakie ma znaczenie? Przecież właściwie nie istnieje, gdy się na nic nie czeka… Lecz jednocześnie, wraz z tą myślą, napłynęła świadomość, a raczej przebłysk zaledwie, iż okłamuje samą siebie. Słowami bardzo pięknie można wyrażać teorie, lecz prawda zawarta w głębi serca i rozumu przeczy wszelkim definicjom. Prawda ta była przeciwieństwem owych myśli, lecz nie chcąc, przynajmniej dzisiaj, ulec zgubnemu działaniu, odpędziła ją niczym nocnego motyla – jak ćmę krążącą uparcie wokół świec rytualnych poniekąd fantazji.
Otwarłszy szafę, uległa następnej chwili oczekiwania, poddała się przyjemności wyboru oprawy na ów szczególny wieczór i przesuwając ręką wzdłuż szeregu wieszaków, zapomniała o wątpliwościach. Nic nie miało znaczenia, tylko ta jedna noc, gdy przychodził… kiedy nalewała ulubione wino do kieliszków i czuła radość, że doceni jej starania, wygląd, uśmiech – wszystko to, co zawsze tak bardzo cieszyło ich oboje. Rytuał.
Palce rejestrowały miękkość i fakturę tkanin, zgłębiały mięsiste fałdy spódnic, głaszcząc aksamitny gors sukni, napawając oczy powiewnym rękawem z żorżety, który jakby mimowolnie wyłaniał się z czeluści, po czym znikał, wyparty przez następny skrawek materiału – jedwab w kolorze mauve, przydymiony błękit szyfonu czy klasyczną czerń wieczorowej kreacji. Ostatnie muśnięcie i ręka podążyła w stronę schowanej w pokrowcu sukni. Granat – pomyślała. – Ciemny jak wieczorne niebo bez gwiazd… Pasuje do srebra… – I uśmiechnęła się, wyjmując strój z szafy.
Lustro pozwoliło przemknąć jej niezauważenie, gdy skierowała kroki w stronę szyfonierki, na której błyszczący kryształowy flakonik odbijał światło pryzmatami rżniętej w fasety powierzchni. Słodkawy, staroświecki nieco zapach Chypre’u przeniknął powietrze, rozlał się smugą w załomku szyi, piersi, spłynął w nadgarstki i na skraj sukni. Okręciła się lekko, otulona obłokiem perfum. Skóra zalśniła drobinkami złota. Zapinając naszyjnik, czuła pod palcami chłodny dotyk srebra i kamieni wchłaniających powoli ciepło jej ciała.
– Już czas… – szepnęła do siebie, zapalając wysokie białe świece w trójramiennym lichtarzu. Światło zamigotało, podkreślając burgundową czerwień wina w karafce. Wysokie krzesło z rzeźbionym oparciem przyjęło jej szczupłą postać, jedwab sukni opadł na podłogę, rozlewając się kałużą cienia roziskrzoną gdzieniegdzie drobnymi plamkami blasku odbitego od kryształowych kieliszków. Zastygła w pragnieniach, wiedząc, że przyjdzie… zjawi się cicho, a potem poczuje lekki dotyk palców na nagich ramionach, muśnięcie zaledwie, i nie odwróci głowy, czekając, aż dotyk zamieni się w pieszczotę, aż owionie ją ciepło jego oddechu, gdy schylając się, zapragnie złożyć pocałunek tam właśnie, gdzie zawsze reagowała najbardziej. Może nawet usłyszy szept, ciche słowa, za którymi tęskniła nieodmiennie z cierpliwością zadającą kłam naturze, i które tak dobrze było gromadzić i chować do szkatułki, by rozpamiętywać później przez długie, samotne wieczory.
A potem… – pomyślała – powolne spełnianie zamknięte w znanych gestach… Ręka unosząca kieliszek do ust, uśmiech, spojrzenia wyrażające to wszystko, co dla niej stanowiło przedsmak zaczynających swój bieg chwil po wspomnienie… jeszcze jedno z wielu, a tak niewielu zarazem… Dotknęła obojczyka, jakby chcąc podarować sobie odczucie tego oczekiwanego, jakby pragnąc poznać różnicę i zrozumieć, czemu własny dotyk nigdy nie dorówna ciepłu cudzych palców, jego palców…
Non, rien de rien...
Non, je ne regrette rien… – Wibrujący alt pieśniarki wywołał ponownie wspomnienia, ale tym razem nieproszone, te, w których nadal trwał obraz oddalających się kroków, błysk spadającej na dywan koperty i milknące już brzmienie pytania, na które nie potrafiła dać odpowiedzi, bo tej nie było, i dopiero wraz z upływem lat zaczęła narastać świadomość, że również nigdy nie będzie. I wtedy słowa splątały się, wracając echem qui ne risque rien n'a rien i sama już nie potrafiła sobie na nic odpowiedzieć, trwając w podtrzymywanej przez złudzenia maszynerii nieistniejącego rytuału marzeń.
Czekała wpatrzona w roztańczone płomyki świec i tylko palce drżały jej lekko.
Inspirowane tekstem Izoldy „Kobieta – studnia”.
Link
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt