Vesper - cz.20 - Ramirez666
Proza » Długie Opowiadania » Vesper - cz.20
A A A
Górny przedział pasażerski, HSC Vesper, Morze Bałtyckie

22 styczeń, 3:45


Suworow w pierwszej chwili mocno się przestraszył, słysząc donośny ryk dochodzący z przylegającego do galerii korytarza. Właśnie był w trakcie sprawdzania na elektronicznym czytniku poziomu energii w pobliskich sektorach. Z niepokojem stwierdził, że Keller miał rację. Natężenie fal magnetycznych na górnych pokładach było stanowczo zbyt wysokie. Postanowił póki co nie niepokoić żołnierzy swoimi nowymi podejrzeniami, pospiesznie zamknął więc panel czytnika i schował urządzenie do kieszeni. Ryk powtórzył się. Tym razem głośniejszy i nieco bardziej chrapliwy. Jednocześnie z nim wpadł do sali powiew zimnego, arktycznego powietrza. Bestia zbliżała się. Serce naukowca zaczęło bić zdecydowanie szybciej i mocniej niż zazwyczaj. Podświadomie czuł, że coś jest nie tak. Ich okaz z Kaukazu, podobnie jak żaden znany im dżinn, nigdy nie atakował w ten sposób. Raczej starał się unikać walki, próbując dorwać pojedynczych żołnierzy, tych najbardziej oddalonych od grupy. Z niedawnych zeznań Goebbelsa wynikało, że do tej pory ich obecny cel również atakował wyłącznie pojedynczych żołnierzy, mordując ich po cichu i błyskawicznie znikając w ciemnościach. Dlaczego teraz wręcz dąży do konfrontacji, jawnie i wyraźnie manifestując swoją obecność? Czy mógł urosnąć w siłę w ciągu jednej nocy tak bardzo, że czuje się aż tak pewnie? Iwan miał pewną teorię na ten temat, ale była ona oparta na luźnym, mało prawdopodobnym założeniu. Gdyby jednak się sprawdziła, wszyscy mieliby nie lada kłopoty. Dopiero po dłuższym zastanowieniu myśl ta przestała go niepokoić. Teraz zaczęła napawać go niewypowiedzianą grozą. Mimo panującego wokół chłodu, Rosjanin poczuł, że intensywnie się poci. Nie przewidział jednej możliwości. Pospiesznie zaczął odtwarzać w głowie poszczególne wydarzenia z ostatniej godziny. Zestawiał je, przeprowadzając w głowie nową kalkulację i już po chwili zdołał ułożyć ze wszystkiego logiczną całość. Zapomniał o jednym, pozornie nieważnym z wojskowego punktu widzenia, czynniku. Nim zrozumiał, jak wielki popełnił błąd i jak straszne mogą być jego konsekwencje, w ciemnym wyjściu na korytarz dostrzegł jakiś ruch. Odruchowo wstrzymał oddech, wpatrując się intensywnie w tamto miejsce. Kilka sekund później z mroku wyłonił się dżinn w swojej naturalnej postaci. Naukowiec westchnął mimowolnie. Natychmiast rozejrzał się i z satysfakcją stwierdził, że żaden z otaczających go żołnierzy nie usłyszał bądź nawet nie zwrócił uwagi na to naganne uchybienie w kamuflażu. Zapominając na chwilę o swoich poprzednich obawach, Suworow przyjrzał się uważnie potworowi. Miał on rozmiary sporo większe od dorosłego człowieka. Mniej więcej dwa i pół metra wysokości. Przynajmniej taka była jego obecna wielkość. Całe ciało istoty pokrywała ciemnoszara, chropowata łuska. Nawet z daleka wyglądała na bardzo mocną i trudną do przebicia. Oprócz barczystej, humanoidalnej formy, przypominającej do złudzenia ludzką, dżinn posiadał również długi na około trzy metry ogon i krótki, gadzi pysk pełen sztyletowatych zębisk. Poruszał się na tylnych kończynach, które były minimalnie dłuższe i bardziej rozwinięte niż przednie, chociaż nawet początkujący badacz zauważyłby, że potrafi równie sprawnie poruszać się używając wszystkich czterech odnóży jednocześnie. Tuż nad szczęką potwora, cały czas rozchyloną drapieżnie, zionęła mrokiem para dużych, czarnych oczu. Błyskały gniewnie w poszukiwaniu ofiary. Demon kręcił nisko pochylonym łbem, rozglądając się uważnie na boki. Wydawał przy tym z siebie odgłos przypominający chrapliwe sapanie. Suworow zauważył, że był bardzo podobny do tego, którego zabili pięć lat wcześniej na Kaukazie. Ten prezentował się jeszcze groźniej i mroczniej niż tamten. Naukowiec był pod szczególnym wrażeniem jednej rzeczy. Wpatrywał się jak zahipnotyzowany w nietypowy grzebień, jaki ciągnął się od karku upiornego drapieżnika, poprzez plecy, aż do końca ogona. Grzebień ten zdawał się być stworzony z płomieni czarnej, wibrującej materii. Ciemne smugi drgały wyraźnie w rytm kroków i gwałtownych ruchów mrocznej istoty. Szczególnie widoczne było to, gdy zamiatał na boki swoim giętkim ogonem. Grzebień wyglądał niemal magicznie. Wrażenie pogłębiało nieznaczne rozmycie i zaokrąglenie obrazu przez soczewkę noktowizora. Suworow słyszał podczas swoich podróży po górach Afganistanu plemienne opowieści Hazarów o potędze czarnego ognia, który wędruje po wszechświecie niszcząc i pożerając całe światy. Hazarowie wierzyli, że gdy przyjdzie koniec czasów, siła ta pochłonie również i Ziemię. Były to jednak niczym nie podparte, miejscowe legendy. Nikt nigdy nie udowodnił istnienia podobnego bytu. Skąd jednak zacofane plemię dzikusów z górzystych krain dalekiego Hindukuszu wiedziało o istnieniu tajemniczej materii, nadal będącej zagadką dla czołowych umysłów ludzkiego gatunku mających na swój użytek najnowocześniejsze zdobycze technologii? Czyżby była to pozostała w legendach wzmianka o sile pradawnej magii, używanej w epokach jeszcze przed powstaniem obecnej cywilizacji? Czy ten dżinn nosił w sobie cząstkę antycznej potęgi, obecnie wymarłej i nieznanej dzisiejszym ludziom? Suworow zmarszczył brwi. Czymkolwiek to było ich gruziński okaz nie miał podobnej części ciała. Możliwe, że nieokreślone naukowo promienie na plecach tego stworzenia składały się z antymaterii, pochłaniającej światło dookoła, tworząc przy tym dodatkowe walory środowiska całkowitej ciemności. Jedno było pewne. Żadna inna istota na tej planecie nie dysponowała czymś choćby podobnym.
Tymczasem dżinn przystanął, fuknął gwałtownie i skierował łeb w stronę kolumny, do której była przywiązana przynęta. Syknął z zadowolenia i zaczął powoli zbliżać się do przerażonych ofiar. Wraz z nim nadciągnął jeszcze większy niż poprzednio, przeszywający ciało mróz. Strzelcy z miotaczami sieci wychylili się zza kolumn, gotowi w każdej chwili oddać decydujący strzał. Uzbrojeni w karabiny szturmowe snajperzy otaczający doktora, pochylili lufy i w milczeniu przypatrywali się bezlitosnemu stworowi. Dzięki rozstawionym wokoło emiterom cząsteczkowym mieli nadzieję, że ich obecność zostanie zamaskowana przed potworem. W końcu potrzebny do operacji sprzęt przygotowali i uzupełniali wybitni specjaliści, opierający się na całych latach testów i badań. Nie widzieli nic w otaczającej ich ciemności. Według założeń sztabu mieli być dla dżinna, nawet na stosunkowo niewielkim dystansie, tylko niewyraźną falą wibracji. Keller i Dekert nie mieli wokół siebie ani emiterów, ani nawet noktowizorów. Czuli tylko rozprzestrzeniający się w ciemności chłód i ogrom zbliżającej się grozy. Wyraźnie odczuwali również obecność czegoś złego, rozbudzonego i bardzo głodnego. Upewnili się w tych przekonaniach, gdy potwór głośno zamlaskał i syknął złowieszczo w ich kierunku. Suworow uniósł nieznacznie rękę i uśmiechnął się, nadal świdrując wzrokiem cel ich ryzykownej wyprawy. Jeszcze chwila i będą go mieli. Broń biologiczną o niewyobrażalnej mocy. Dzięki badaniom żywego okazu zdobędą szansę wyprzedzenie postępu naukowego o całe stulecia. Wielu żołnierzy zginęło, dowództwo straciło wszystkie cztery śmigłowce, ale doktor był pewien, że to co mu dostarczy z całą pewnością zrekompensuje wszystkie poniesione straty. Tymczasem dżinn obrócił się i rozejrzał uważnie dookoła, jakby czymś zainteresowany, po czym powrócił wzrokiem do obu związanych więźniów i ruszył niespiesznym krokiem w ich stronę. Pochylił łeb jeszcze niżej i zaczął głośno mlaskać, najwyraźniej zachęcony wyczuwanym przerażeniem obu mężczyzn, którzy bezwiednie szarpali w przerażeniu grubą, desantową linę. Dekert jęknął głośno. Skrępowane za plecami ręce bolały go okropnie. Na dodatek paniczny strach ścisnął mu gardło tak mocno, że nie był w stanie wydusić choćby krzyku. Kacper zacisnął tylko zęby, zamknął oczy i wrócił myślami do Krakowa. Do swojej eleganckiej willi na spokojnych przedmieściach, do klubu, imprez i randek z pięknymi dziewczynami. Żadnego Specnazu, afer politycznych czy demonów. Pragnął, aby otaczający go koszmar był tylko złym snem, po którym można się zwyczajnie przebudzić i z uśmiechem rozpocząć kolejny dzień. Słysząc w uszach drapieżne warczenie w ułamku sekundy pozbył się wszystkich złudzeń. Jego pusta modlitwa strwożonej duszy ustała, a cały umysł wypełniła jedna myśl. Kara za wszystkie popełnione mordy. No cóż, nawet jeśli przyjdzie mu złożyć głowę, będzie umierał ze świadomością, że pokonał go nie człowiek, ale potężna, niemal boska istota. Do końca pozostanie dzielnym wojownikiem, mistrzem w swoim fachu. Mimo tych butnych myśli, nadal bał się otworzyć oczy, przepełniony strachem i rozpaczą. Dżinn przystanął kilka kroków przed nim i zaryczał wściekle niczym rozochocony zapachem krwi lew na sawannie. Słysząc to, doktor Suworow błyskawicznie oprzytomniał z głębokiego zafascynowania istotą i przypomniał sobie swój rzeczywisty cel operacji. Już miał opuścić zaciśniętą w pięść dłoń, dając tym samym sygnał do ataku, gdy demon zgiął się, wyprężył i całkowicie ignorując zdezorientowanych więźniów, jednym susem wskoczył za filary po przeciwnej stronie sali. Wprost na pozycję Klimczuka i jego obstawy. Potwór wylądował dokładnie między pułkownikiem a jego dwoma podkomendnymi. W goglach noktowizora stary oficer zobaczył tuż przed sobą demoniczny pysk pełen długich, ostrych jak brzytwa kłów. Oraz dwoje ciemnych oczu z nienaturalnie szerokimi źrenicami. Dwa wulkany gniewu. Dwa mroczne jeziora szaleństwa, mające taką odpychającą moc, jakby samym tylko spojrzeniem unicestwiały wszelkie życie. Przez sekundę, która trwała niesamowicie długo i przepełniona była nieopisanym ogromem trwogi, staremu weteranowi Specnazu wydawało się, że paszcza potwora wykrzywiła się w grymasie szyderczego uśmiechu. Zupełnie, jakby bestia doskonale wiedziała z kim ma do czynienia i już wcześniej dobrze znała wszystkie ich plany. Zupełnie jakby… świadomie zjawiła się w miejscu zasadzki, aby im pokazać, że z łatwością może ich pokonać nawet na ich własnych warunkach. Nim oficer zdążył zrobić cokolwiek, demon jednym potężnym uderzeniem pancernej łapy zmiażdżył mu czaszkę. Ciało Klimczuka poleciało pod ścianę, przewracając po drodze ustawioną na wystawie turecką zbroję. W zaciemnionym pomieszczeniu rozległ się szczęk upadającej stali i odgłos rozlatującej się szyby z rozbitej gabloty. Stojący dwa metry dalej szeregowy Karpin wystrzelił w kierunku napastnika krótką serię, jednak po upiorze pozostała tylko ciemna smuga, zdążył bowiem uskoczyć w bok. Pociski przeszybowały tuż obok niego i trafiły w brzuch obracającego się właśnie młodszego sierżanta Samajeva. Komandos zginął na miejscu, nim tak naprawdę zdążył zrozumieć co się właściwie stało. Zanim Karpin zdołał skorygować ogień, rozwścieczony potwór skoczył na niego. Potężne kły zacisnęły się głowie szeregowca, miażdżąc żuchwę i kości policzkowe. Zduszony krzyk młodego żołnierza, pełen bólu i rozpaczy, odbił się kilkakrotnym echem od ścian galerii. Przerwał go dopiero głośny trzask gruchotanej czaszki. Stojący nieopodal operator ręcznego karabinu maszynowego PKM, starszy szeregowy Orłow, wyskoczył zza osłony i puścił w kierunku upiora kilka krótkich, mierzonych serii. Potężnie zbudowany, wysoki na ponad dwa metry mężczyzna, używał ciężkiej taśmowej broni jak zwykłego automatu. Z huczącym w żyłach przypływem adrenaliny, wywołanym niekontrolowaną żądzą mordu operował nią doskonale. Nawałą gwałtownego ognia chciał uśmiercić drapieżcę atakującego jego kolegów. Z lufy karabinu zionęła długa, złocista smuga ognia. Jednocześnie rozległ się ogłuszający łoskot salwy. Taśma z nabojami zaklekotała metalicznie po krawędzi zamka. Monstrum odskoczyło od trupa Karpina, tym samym unikając śmiertelnego trafienia. Zwinnymi susami zaczęło przebiegać wzdłuż podłużnej ściany pomieszczenia. Po drodze staranowało jakby przy okazji kolejnego z żołnierzy, który wyskoczył zza kolumny i próbował szybko wystrzelić w jego kierunku pocisk z siecią. Desantowiec zdążył jedynie oprzeć metalową rurę na prawym barku. Zanim zdołał przyjąć odpowiednią postawę do strzału z wyrzutni i poprawnie wymierzyć, dżinn pchnął go na ścianę i potężnym ciosem rozciął szponami jego klatkę piersiową. Trzy długie ostrza przerwały twardy materiał kamizelki, bez żadnych problemów zgruchotały żebra i rozszarpały wnętrzności. Powietrze z sykiem uszło z przedziurawionych płuc. Krew trysnęła obficie we wszystkie strony a szeregowiec zwalił się na podłogę w konwulsyjnych drgawkach. W obrazie noktowizora, podświetlonym na zielono przez optyczną matrycę wzmacniacza obrazu, Orłow dokładnie widział ciemną sylwetkę potwora, migającą za filarami. Ostro szarpnął lufą karabinu w prawo, cały czas trzymając palec na spuście. Cel zdołał jednak umknąć przed gradem pocisków, które przecinały gabloty z eksponatami, manekiny i zawieszone na nich pancerze. Bijące w ściany i filary rykoszety, odłupywały spore kawałki tynku i wzbiły po chwili wielką chmurę pyłu, która skąpała w swoich kłębach wszystko po drugiej stronie sali. Pozostali komandosi nerwowo zaczęli wodzić lufami dookoła, próbując namierzyć okrutną bestię. Nie zamierzali jednak niepotrzebnie strzelać. Wiedzieli, że priorytetem jest pochwycenie bestii żywcem i tylko Suworow mógł uznać za konieczne użycie wobec niej ostrej amunicji. Plan zakładał jednak błyskawiczne obezwładnienie. Zło jednak przeżyło i nadal było na wolności. Teraz czaiło się gdzieś wśród nich. Głodne i na dodatek diabelnie rozwścieczone. Dekert zaczął wrzeszczeć, że jeśli go nie uwolnią, wszystkich po kolei pozabija. Kacper starał się opanować nerwy i poczekać na dalszy rozwój sytuacji. Miał nadzieję, że Rosjanie złapią albo ubiją potwora i tym samym nie skończy on jako posiłek dla niego. Przy odrobinie szczęścia nie zastrzelą ich, tylko zwyczajnie odejdą z łupem, zostawiając ich obu na pastwę pochłaniającego pokład morza i uzbrojonej bomby atomowej w sąsiednim pomieszczeniu. Wariantów gwarantujących znikome szanse na przeżycie było niewiele. W ogromnej większości przeważały te, które nie dawały żadnych szans. No cóż, nikt nie mówił, że będzie łatwo. O tym, jak się wydostać z opresji, pomyśli później. Najpierw będzie musiał przeżyć, odbywającą się z jego perspektywy w całkowitym w mroku, rzeź. Kurz tymczasem opadł nieco. Orłow rozejrzał się uważnie i z kaemem wymierzonym przed siebie, ruszył ostrożnie do przodu. Za plecami miał Taktarova, dobrego kompana z garnizonu. Obaj powoli posuwali się na przód. Pochyleni, z palcami na spustach, celując w przepastne zakamarki za pobliskimi kolumnami. Wiedzieli, że ubezpiecza ich pół tuzina snajperów i operatorów miotaczy, jednak nawet mimo tego przeświadczenia, obaj potwornie się bali. Ich czoła zrosił pot. Orłow przystanął. Wewnętrzna siła ciągnęła go z powrotem za kolumnę, gdzie miał swoje wygodne stanowisko ogniowe, obejmujące swym zasięgiem większą część sali. Puls dudnił mu w skroniach niczym rozpędzona lokomotywa. W posępnej ciszy, jaka na chwilę ogarnęła cały poziom, mógł wychwycić przytłumione przez ściany statku wycie sztormowego wiatru i huk miażdżonej przez wodę konstrukcji dolnych pokładów. W nozdrza bił charakterystyczny smród kordytu. Czując tuż za sobą obecność kolegi, postanowił ruszyć dalej. Przetarł rękawem bluzy spocone czoło. Przewiesił pasek karabinu przez ramię, ostatni raz obejrzał się na Taktarova i zrobił krok na przód. Nie uszedł nawet dwóch metrów, gdy złowił okiem olbrzymi cień, rzucający się na niego z lewej strony. Wszystko trwało dosłownie ułamek sekundy. Z perspektywy reszty oddziału wyglądało to tak, jakby ciało komandosa uniosło się na wysokość niemal dwóch metrów i rozerwało w powietrzu na pół. Okropna rana brzucha odsłoniła strzępy mięśni, fragmenty organów i spiczasty kikut kręgosłupa. Trysnęła z niej spora fontanna krwi, bluzgając podłogę i pobliskie gabloty z eksponatami. Skręcone węże jelit wypadły z ciała i z makabrycznym pluskiem upadły na posadzkę. Poprzez głuchy jęk umierającego żołnierza dało się słyszeć trzask pękających kości. W powietrzu uległ zniszczeniu także PKM. Pod wpływem uderzenia dosłownie rozpadł się na kawałki. Nogi Orłowa runęły od razu na ziemię, zaś tułów z głową i rękoma odbił się od pobliskiego filaru i spadł parę metrów dalej. Martwa twarz olbrzymiego żołnierza zbladła w jednej chwili, wybałuszając zamglone oczy w kierunku sufitu. Stojący niedaleko szturmowiec Specnazu, Michaił Taktarov, rzucił się szczupakiem do przodu i płynnym przewrotem prześlizgnął się pod nadlatującym ogonem, którym demon uderzył z potężnego zamachu. Taktarov błyskawicznie powstał, obrócił się i pochylając głowę do celownika, pociągnął za spust. Kilka metrów to bardzo mały dystans dla człowieka uzbrojonego w karabin AK-74. Tym bardziej, jeśli człowiek ten jest świetnie wyszkolonym żołnierzem elitarnej jednostki. Krótka seria trafiła dżinna w prawy bok. Raniony potwór zaryczał wściekle i w akcie zemsty rzucił się na chłopaka. Skierował swą szeroko otwartą paszczę na górne partie jego ciała, chcąc odgryźć mu głowę. Potężne szczęki zatrzasnęły się w mgnieniu oka, jednak Michaił miał jednak odrobinę szczęścia. Górne kły nie zdołały przebić hełmu, zgrzytnęły jedynie na twardej krzywiźnie kompozytu. Mimo tego szeregowiec znalazł się w tarapatach, bowiem zęby dolnej szczęki potwora wbiły mu się tuż pod brodę. Taktarov w panice upuścił karabin i chwycił za paszczę, zaciskając na niej palce do granic ludzkich możliwości. Używając mocnych, wyrobionych podczas wielu godzin ćwiczeń ramion, próbował na powrót ją rozchylić. Mocował się chwile z nienaturalnie silnym przeciwnikiem i nieopisanym obrzydzeniem jakie go ogarnęło. Z paszczy potwora zionęła mu w twarz fala przejmującego zimna, a sam dotyk odrażającej istoty przyprawiał go o drgawki i mdłości. Dżinn, który kręcąc łbem na boki, brutalnie próbował oderwać głowę komandosa, po chwili bezpardonowej walki zmienił taktykę. Zaczął bić go i szarpać uzbrojonymi w pazury łapami. Cięcia dotkliwie poharatały oba ramiona Taktarova, jedno zdołało przebić kevlar i drasnęło tors. Mimo wszystko chłopak nie poddawał się i nie zwalniał uścisku. Znał stawkę w tych zmaganiach. Z każdą sekundą tracił jednak siły. Koledzy nie strzelali, bo bali się go trafić. Jakimś zamglonym przerażeniem fragmentem umysłu przypomniał sobie zasady, jakie wpojono mu podczas podstawowego treningu na samym początku służby w desancie. Przed oczami stanął mu instruktor walki wręcz, powtarzający z nimi kurs samoobrony. Taktarov automatycznie sięgnął prawą dłonią do paska i wyjął z pochwy długi, wojskowy nóż. Sekundę później, mimo wyczerpania walką i sporej utraty krwi, wziął szybki zamach i dwukrotnie wbił ostrze po samą rękojeść tuż pod pachą rozwścieczonej bestii. Nieświadomie przypieczętował tym swój los, gdyż w przypływie bólu dżinn szarpnął łbem tak mocno, że oderwał mu głowę, po czym wypluł ją niczym zwykłą pestkę. Następnie odskoczył do tyłu i syknął gniewnie, próbując natychmiast zregenerować świeże jeszcze rany.
Dziesięć metrów dalej klęczał Suworow, obserwując całe zajście pełen przerażenia i niekrytej fascynacji potworem. Niesłychana istota, pomyślał. Szybka, perfekcyjna, niepowstrzymana. Broń o nieopisanej mocy. Fascynująca i nieokiełznana. Znalezisko na miarę dziejów. Unikat z pogranicza biologii i okultyzmu. Doktor uśmiechnął się przebiegle na samą myśl o tym, że ten unikat zaprezentuje światu on, skromny naukowiec. Takie wydarzenie byłoby pięknym przypieczętowaniem jego naukowej kariery. Odwrócił się do jednego z żołnierzy, trzymającego opartą na ramieniu wyrzutnię sieci.
- Sasza! - wrzasnął, próbując przekrzyczeć ryki rannego upiora. - Teraz!
Młody żołnierz sił specjalnych, podobnie jak doktor przyklęknął, a następnie spokojnie i dokładnie wycelował w nieodległy cel. Oparł palce prawej dłoni na zapalniku. Sasza, prosty syn pasterski z zapadłej, syberyjskiej wioski, wprawdzie panicznie bał się demonów i wszelkiego rodzaju niezrozumiałych zjawisk, ale ufny w potęgę rosyjskiej myśli technicznej, pewnym ruchem odbezpieczył broń i spokojnie podszedł do swojego zadania. Pochylił głowę do przeziernika i na moment wstrzymał oddech. Dziesięć metrów dalej rozjuszony demon masakrował leżące na ziemi zwłoki Taktarova. Nie wiedział, że właśnie znalazł się na celowniku. Pięć sekund po tym, jak doktor Suworow wydał decydujący rozkaz, Sasza przycisnął mocno metalową dźwignię zapalnika. Ładunek z siecią wystrzelił z suchym trzaskiem i pofrunął w ciemność. W połowie dystansu od celu rozpostarł swoje zabójcze sidła, które dzięki specjalnym obciążnikom zamontowanym na krawędziach sieci, rozszerzyły się na maksymalna odległość. Dżinn, słysząc niepokojący hałas, obejrzał się zaintrygowany, ale było już o sekundę za późno. Sieć oplotła go błyskawicznie, a impet uderzenia powalił bezbronnego na podłogę. Zapalnik zbliżeniowy uaktywnił mikroładunki, które w ułamku sekundy uwolniły napięcie o mocy kilku tysięcy woltów. Zespół naukowców pod nadzorem Suworowa osobiście ustawiał wartość natężenia, które było im potrzebne, aby tym razem schwytać dżinna żywego. Nikt nie chciał powtórki z klęski na Kaukazie, gdzie przez przypadek uśmiercili tropionego drapieżcę. Teraz cel jego wieloletnich badań i poszukiwań leżał spętany zaledwie kilka metrów dalej. Suworow poczuł olbrzymie podniecenie. Opłaciła się cierpliwość i wiara w sukces. Nareszcie skończyły się lata upokorzeń, przepełnione docinkami kolegów po fachu, naśmiewających się z jego fantazji o schwytaniu mitycznej bestii. Teraz on, Iwan Stiepanowycz Suworow, był górą i to właśnie jego czekały zaszczyty i splendory za niebagatelny przełom w nauce. Miał ochotę roześmiać się na głos, by choć trochę dać upust euforii, jednak nie wypadało tego robić przed żołnierzami. Jeszcze przyjdzie na to czas. Radość Rosjanina nie trwała jednak długo, bowiem pradawna istota nie miała najmniejszego zamiaru dać się schwytać żywcem. Zaryczała tak potężnie, że ściany galerii zadrżały. Ryk był tak przesycony gniewem i nienawiścią, że serca wszystkich obecnych ścisnął nieopisany strach. Uzbrojeni komandosi odruchowo cofnęli się o krok. Pogłębił się panujący w lodowatej ciemności nastrój niepokoju. Wszyscy z uwagą zaczęli przypatrywać się złapanemu stworzeniu, które zaczęło się dziko szamotać. Sieć zazgrzytała, zatrzeszczała i ku zdziwieniu wszystkich obecnych pękła. Powietrze przeszył świst rozplątujących się linek. Uwolniony dżinn zerwał się z miejsca i wskoczył za jeden z filarów, ścigany seriami z karabinów maszynowych. Suworow stanął jak sparaliżowany z szeroko otwartymi ustami. To niemożliwe, krzyczał do siebie w myślach. Przecież nic nie mogło przerwać tytanowych linek, nawet dżinn, zwłaszcza, że sekundę wcześniej poraziło go siedem tysięcy woltów. Nie mógł tak urosnąć w siłę w ciągu zaledwie jednej nocy. Tamten, który mordował ich żołnierzy w Afganistanie, odczekał trzy miesiące, zanim zaczął rzucać się na całe patrole. Ten, którego usmażyli w sieci na Kaukazie musiał dopiero co obudzić się z letargu, bo napięcie było dużo mniejsze niż to obecne w ładunkach. Wiedzieli wprawdzie, że tamten zabił zaledwie kilkoro ludzi i nie miał jeszcze dość siły, by przeciwstawić się ekipie uzbrojonych żołnierzy. Okaz, z którym spotkali się teraz, był potężny ponad wszelką wyobrażalną miarę. Bardziej zły i bezwzględny. Zwinny i zabójczo przebiegły. Dzika esencja nienawiści do wszystkiego, co żywe. Uczony zaklął w duchu. Więc jednak jego najnowsza hipoteza była prawdziwa. Skoro tak, nie ma sensu z nim walczyć. To byłoby jednoznaczne proszenie się o zagładę. Trzeba go jak najszybciej unicestwić. A więc nie będzie medali i zaszczytów. Trudno, pomyślał. Lepiej przeżyć i nie zarobić żadnego medalu, niż dostać go pośmiertnie w zamian za skonanie w potwornych mękach. W galerii ponownie zapanowała grobowa cisza. Komandosi rozglądali się uważnie dookoła. Keller i Dekert zrozumieli, że stało się coś nieprzewidzianego. Nie wiedzieli tylko, jak bardzo pogorszyło to ich obecną sytuacją. Jedno było pewne. Na sto procent nie znaleźli się w lepszym położeniu niż przed minutą. Suworow ostrożnie wyjął z kabury naładowanego Makarova. Drżącą ręką odbezpieczył go i cofnął się, opierając plecami o ścianę. Jednocześnie nakazał dwóm ubezpieczającym go strzelcom sprawdzenie pobliskich zakamarków. Sam stał w bezruchu przyklejony łopatkami do ściany. Chociaż tył chciał mieć solidnie zabezpieczony. Nerwowo wodził wzrokiem dookoła, jednak widział tylko puste pobojowisko, po którym krzątała się resztka ocalałych żołnierzy poszukujących potwora. Tymczasem mityczny terror, korzystając ze swojej zdolności poruszania się po stromych płaszczyznach, przekradł się po ścianie nad głowami zdezorientowanych przeciwników i dotarł tym sposobem na drugą stronę galerii. Zmaterializował się bezszelestnie metr za sierżantem Pietrowiczem, operatorem karabinka z granatnikiem, zabezpieczającym obecnie wyjście na korytarz, to samo, którym dżinn dostał się do galerii. Demon pchnął go szponami w plecy. Trzy długie ostrza przeszły na wylot, przebijając pierś i kuloodporną kamizelkę. Ranny komandos w pierwszej chwili nie poczuł bólu. Odruchowo spojrzał tylko na makabrycznie wystające z jego torsu zakrwawione pazury. Jęknął głośno. W pomieszczeniu rozległ się głośny łoskot uderzenia metalu o drewno. Dźwięk upadającej na posadzkę broni. Jeden z żołnierzy oddziału błyskawicznie odwrócił się i wystrzelił pocisk z siecią w kierunku źródła hałasu. Upiór w mgnieniu oka wyszarpnął pazury z pleców ofiary, cofnął się za sporą gablotę pełną dawnych orderów i odznaczeń, wtapiając się w cień. Sieć zaplotła się wokół ciała konającego Pietrowicza, który porażony energią kilku tysięcy woltów przewrócił się natychmiast, targany spazmatycznymi drgawkami.
- Wycofujemy się! - ryknął w panice Suworow. - Natychmiast! Reznov, pal! - nakazał uczony stojącemu dwa metry dalej żołnierzowi z miotaczem ognia.
W ciemnościach rozległ się głośny, krótki ryk. Operator miotacza ognia, szczupły mężczyzna w masce przeciwgazowej i długim, ognioodpornym płaszczu, wyszedł z ukrycia i strzelił w kierunku miejsca ostatniego ataku istoty. Długa na kilkanaście metrów smuga ognia rozświetliła pomieszczenie krwawym blaskiem. Kacper i Marcin, nadal unieruchomieni, dopiero teraz byli w stanie zobaczyć pole bitwy, całe usłane trupami w zielonych mundurach. Z przestrachem patrzyli na zmasakrowane szczątki komandosów, porozrzucane chaotycznie po podłodze. Dopiero teraz dotarł do nich ogrom rozgrywającego się w ciemnościach dramatu, którego chcąc nie chcąc, sami byli uczestnikami. Tymczasem Reznov skierował strumień ognia gwałtownie w lewo. Zaczął podpalać coraz większą część pomieszczenia. Płonące paliwo spadało na zbroje rycerzy i krzyżowców, podpalając również znajdujące się za nimi ściany. Zaczęło trzaskać pękające od gorąca szkło obrazów. Pomieszczenie pojaśniało jeszcze bardziej. Tajemniczy chłód zniknął, wyparty brutalnie przez podmuch żaru. Sprytny kapral miał plan. Ustalił w myślach, że im więcej obszaru dookoła zdąży zapalić, stworzy tym samym barierę z ognia, której nie przekroczy ta wredna bestia . Ogień będzie dodatkowo oświetlał otoczenie, ułatwiając celowanie swoim uzbrojonym w karabiny kolegom. Reznov ruszył do przodu i spojrzał przelotnie w czarny prostokąt wyjścia na korytarz. Drzwi celowo szeroko otwarto, żeby zwabić dżinna w pułapkę. Wyglądały całkiem normalnie, jednak było w nich coś podejrzanego. Wręcz złowieszczego. Rosjanin postanowił nie ryzykować. Sprawdził czy iskrownik działa poprawnie, ustawił rurę w kierunku drzwi i posłał tam strumień płomieni, które w ciągu sekundy rozświetliły ciemność korytarza. To co wtedy zobaczył, przerosło jego najczarniejsze wyobrażenia. Gdy smuga płomieni opadła zobaczył stojącego w drzwiach dżinna, wpatrującego się w niego z wściekłością. Nim kapral rosyjskiej drużyny grenadierów zdołał zrobić cokolwiek, potwór zerwał z miejsca i rzucił wprost na niego. Na dwie sekundy młodego żołnierza otoczyła mroczna chmura wibrującej materii, przypominając gęsty rój wściekłych os, po czym uciekła znikając w cieniu po drugiej stronie pomieszczenia. Obraz jaki ukazał się Kellerowi, gdy stwór odskoczył od ciała kaprala, był gładko mówiąc przerażający. Głowa komandosa zniknęła gdzieś z razem hełmem i maską przeciwgazową, najwyraźniej brutalnie oderwana. Spomiędzy ramion wystawał teraz tylko makabryczny kikut zakończony skrawkami mięśni i zakrwawionym strzępem kręgosłupa. Z rany tryskała fontanna krwi, ściekając po płaszczu czerwonymi strumieniami. Obciążone butlami z paliwem ciało upadło na podłogę z głuchym łomotem.
- Formować szyk! Obrona okrężna! - nakazał gromkim tonem sierżant Arkadij Dragunov, wysoki, barczysty brunet pełniący funkcję dowódcy drużyny grenadierów Węża Koralowego. Teraz postanowił przejąć dowodzenie nad pozostałą przy życiu resztą oddziału. Wiedział, że na Surowowa nie może liczyć. Wystarczyło jedno spojrzenie, żeby błyskawicznie przekonać się o jego obecnej nieprzydatności na polu walki. Naukowiec chaotycznie obracał się w miejscu, otępiałym wzrokiem wodził po ścianach i nieudolnie celował z pistoletu. Najwyraźniej całkowicie nie zważał na szerzące się dookoła piekło. Po okrzyku sierżanta, na środek hali wybiegło czterech zamaskowanych żołnierzy, od razu zajmując pozycje strzeleckie. Ostatni ocaleni z masakry członkowie rosyjskiego desantu. Suworowa zaciągnęli do formacji niemal siłą, mocnym szarpnięciem wpychając go między siebie. Częściowo wyrwali go przy tym z szoku, bo opuścił broń i przycupnął w milczeniu tuż obok jednego z nich.
- Suworow, uwolnij nas! - krzyknął Dekert. – Natychmiast!
- Przyda się wam pomoc, prawda!? - zawtórował mu Kacper. – Prędzej! To coś może tu zaraz wrócić!
Wszyscy świadkowie całej sytuacji obrócili się pytająco w kierunku uczonego. Doktor, jakby całkiem wyrwany z transu błagalnymi okrzykami, chrząknął i wyjął z kieszeni kurtki składany nożyk. Wstał, chwiejnym krokiem podszedł do filaru i kilkoma szybkimi cięciami uporał się z krępującą gangsterów linką. Uśmiechnął się do samego siebie, gdyż spostrzegł z zadowoleniem, że jego ręce nie drżą już tak bardzo jak przed chwilą. Właśnie wtedy usłyszał ze sobą cichy szelest.
Kapitan Medwiejev, jeden z zastępców Klimczuka, poczuł nagle, jak coś śliskiego i zimnego oplątuje mu się wokół kostek. Nim zdołał spojrzeć w dół, potężne szarpnięcie nóg do tyłu pozbawiło go równowagi. Tak podcięty upadł, uderzając twarzą o podłogę. Upuścił przy tym swój karabin. Jego towarzysze obrócili się błyskawicznie i wycelowali w potencjalne źródło zagrożenia. W bladym świetle płomieni zdążyli jedynie zobaczyć jak coś długiego i ciemnego wyciąga krzyczącego żołnierza na korytarz. Kapitan rozpaczliwie drapał palcami panele podłogi, chcąc kurczowo złapać się czegokolwiek, jednak cały ten wysiłek poszedł na marne. Zza materiału kominiarki wpatrywały się w resztę ocalałych rozszerzone strachem i szaleństwem błękitne oczy. Gdy znalazł się na korytarzu, chwycił się oburącz futryny, ostatkiem sił próbując uratować życie. Tajemnicza siła pociągnęła go jednak gwałtownie w lewą odnogę korytarza i oficer zniknął w ciemnościach. Kilkanaście sekund później jego wrzask rozbrzmiał wyraźnie gdzieś w dalszych sektorach okrętu. Potworne echo wrzasku cierpienia wywołało panikę i strach w sercach zebranych w płonącej galerii ludzi.
- Wyrywamy stąd! - nakazał Dekert, masując obolałe nadgarstki.
- On nie odpuści - pokręcił głową Suworow. - Badam te stworzenia juz kilkanaście lat. Taka jest ich natura. Nie pozwoli nam odejść. Wyznaczył sobie terytorium łowieckie, a my w nim jesteśmy.
- Co ty pierdolisz!? - wywrzeszczał mu w twarz bandyta, nie zważając na skierowane w jego stronę lufy trzech kałasznikowów. - Nie widziałeś co tu zrobił!? Rozpierdolił cały wasz oddział i najwyraźniej nawet się przy tym nie spocił! A wy ledwo go drasnęliście!
- Musimy walczyć! - doktor podniósł ton, wojowniczo wysuwając podbródek.
- Jak chcesz walczyć z czymś, czego nie da się zabić? - zapytał gangster po chwili milczenia, gdy nieco ochłonął na widok ciemnych otworów luf wymierzonych w swój tors.
- Da się - mruknął Surowow. - Juz kiedyś nam się udało... na Kaukazie... Zabiliśmy dżinna. Wiem, że się da…
- Oszalałeś! - przerwał mu Goebbels.
Reszta grupy przezornie wolała się nie wtrącać. Pozostali przy życiu trzej komandosi nie rozumieli polskiego, poza tym musieli osłaniać otoczenie. Keller był zaś zbyt zajęty zdobywaniem broni.
- Surowow ma rację - przyznał wyrachowanym tonem chłopak, podnosząc z ziemi AK-74, które przed momentem upuścił porwany kapitan. Przyklęknął, obejrzał broń, rodzaj i jakość przyrządów celowniczych, po czym zaczął mówić dalej, tym razem przenosząc zaciekawione spojrzeniem w kierunku drzwi na korytarz, którędy dżinn wywlókł poprzedniego właściciela trzymanej w dłoniach broni. - On chce, żebyśmy uciekali. Tak właśnie poluje. Najpierw chce nas zastraszyć i wypłoszyć. Obserwował nas i analizował. Zbadał już nasze potencjalne reakcje obronne i metody ataku. Teraz czeka na nasz ruch. Jak tylko się wycofamy zaatakuje i zacznie zabijać. Jednego po drugim.
- Jak chcecie to zabić? - powtórzył pytanie Marcin.
- Wystarczy przezbroić miotacz w głowicę zapalającą - odezwał się przytomnie Suworow, skinieniem głowy wskazując na wyrzutnię zawieszoną na plecach jednego z sierżantów. – Spalimy jego materialną strukturę. To uniemożliwi mu regenerację i utrudni zmianę kształtu. Tym razem musieliśmy użyć ładunków obezwładniających. Do niezbędnych badań potrzebowaliśmy żywego okazu.
- To, że pracuje pan dla instytutu badań na bronią eksperymentalną ma z tym jakiś związek? - zapytał podejrzliwe Keller, choć w głębi duszy dobrze znał prawdę.
Suworow odwrócił wzrok.
- Pojeby! - skwitował oschłym parsknięciem Goebbels.
- Możemy użyć naszych wabików dźwiękowych. - Naukowiec wskazał leżącą pod ścianą, metalową skrzynkę. - Zastawimy drugą pułapkę i poczekamy, aż dżinn zregeneruje obrażenia i postanowi ponownie ruszyć na polowanie. Nie będziemy musieli schodzić do jego leża i samemu ryzykować wejścia w pułapkę.
- Niestety nie mamy na to czasu, bo jacyś idioci przypierdolili w statek torpedą! - warknął ironicznie Kacper. – Będziemy musieli zagrać na jego warunkach.
Mimo, że mówił po polsku, ostatnie zdanie wypowiedział takim tonem, że wszyscy obecni odwrócili się i spojrzeli na niego w zdumieniu.
- Jak to? - zapytał po rosyjsku Dragunov, patrząc pytająco na Suworowa. Ten popatrzył ze zdziwieniem na Goebbelsa. Dekert zaś spojrzał wprost w ciemne oczy dawnego kompana. Dopiero teraz zaczął sobie przypominać, z kim tak naprawdę musi współpracować. W całym tym syfie brakowało mu jeszcze krwiożerczego demona i uzbrojonego wariata uzależnionego od ryzyka. Dno piekła, pomyślał w duchu.
Kacper spokojnie obejrzał trzymany w rękach automat AK-74, wyjął magazynek, sprawdził stan i rodzaj amunicji, po czym na powrót go podpiął. Następnie odciągnął lekko rygiel zamka, ładując pocisk do komory i przesunął placem klamrę bezpiecznika. Dopiero wtedy popatrzył w skierowane ku niemu, pytające spojrzenia pozostałych ocalałych. Na jego twarzy wykwitł najszczerszy i najbardziej bezczelny uśmiech drapieżnej satysfakcji na myśl o zbliżającej się akcji. O polowaniu jego życia. Polowaniu na najgroźniejszego drapieżnika na całej planecie. A łowca, który go zabije, zostanie nieśmiertelny na zawsze przechodząc do historii.
- Przyjmujemy wyzwanie - powiedział, nieświadomie powtarzając zwrot, którego użył przed paroma godzinami, kiedy to wyruszał na bitwę przeciwko najemnikom Wielgosza. - Tego na pewno nie będzie się spodziewał.
- Chcesz tam zejść? – zapytał Zahajev, jeden z komandosów.
- Tak – przytaknął chłopak. – Doktorze, na ile ustawiliście zapalnik w waszej bombce?
Naukowiec zerknął na zegarek.
- Mamy jeszcze trzydzieści cztery minuty.
- Jaka jest moc głowicy?
- Pół kilotony – odparł Rosjanin. – W terenie miejskim stuprocentowa śmiertelność w promieniu jednego kilometra. Pod wodą będzie to nieznaczny wybuch, znacznie przytłumiony. Fala przy brzegach Bałtyku osiągnie wysokość najwyżej kilku metrów. W takich warunkach nikt by tego nie zauważył.
- Gdyby nie wasza propaganda o spisku agentów wywiadu – parsknął Kacper.
Suworow wydął wargi.
- To był pomysł dowództwa, nie mój! – Oskarżycielsko wycelował w chłopaka palec.
- Teraz mniejsza o to. Keller, to zły pomysł – mruknął Dekert, kręcąc głową. – Schodzenie tam to samobójstwo.
- Chce żołnierzy? – uśmiechnął się jadowicie młodzieniec, obracając się w kierunku ciemności korytarza. – Dostanie żołnierzy!
- Przecież to coś jest niepowstrzymane! – Były gangster nie dawał za wygraną.
- Tak – zgodził się Keller z uśmiechem. – My też kiedyś byliśmy!
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Ramirez666 · dnia 19.04.2011 20:46 · Czytań: 939 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
26/04/2024 14:06
Brawo Jaago! Bardzo mi się podobało. Znakomite poczucie… »
Jacek Londyn
26/04/2024 12:43
Dzień dobry, Jaago. Anna nie wie gdzie mam majtki...… »
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 26/04/2024 10:20
  • Ratunku!!! Ruszcie 4 litery, piszcie i komentujcie. Do k***y nędzy! Portal poza aktywnością paru osób obumiera!
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty