ZNAKI
Belfast kołysze mnie do snu. Pochłaniam terytorium pokoju, spacerując w kółko: od szafy do drzwi. Czekam na Gośkę, która powinna przyjechać lada moment. Kiedy przed domem zatrzymuje się taksówka, zbiegam ze schodów w tempie "prestissimo". Zapach polskiego wiatru roznosi się wokoło. Nigdy nie przypuszczałyśmy, że przyjdzie nam kiedyś wspólnie zamieszkać gdzieś pośrodku zielonej wyspy.
- W końcu przybyłaś, moja droga Gosieńko! - wykrzyknęłam.
- Mam nadzieję, że za niedługo powiem "przybyłam, zobaczyłam, zwyciężyłam" - zachichotała, opierając walizkę o ścianę.
Przez trzydzieści dni dzieliłam z nią pokój, do czasu, gdy Zuza wyjechała do Stanów i zwolniła cztery kąty.
W domu na University Street zamieszkało pięciu wspaniałych: Gośka, Olga, Jacek, Lucek i ja. Gośka szybko przełknęła pigułkę niepowodzeń, którą przywiozła z Polski, gdzie najpierw pracowała na pół etatu w biurze, a potem przez rok uczyła historii w gimnazjum. Gdy przyjechała do Belfastu, wpadła w wir szukania pracy, znajdując ją w oka mgnieniu, a następnie zapisała się na kurs języka angielskiego. Do godziny piętnastej sprzątała w Primarku, natomiast w weekendowe wieczory królowała jako kelnerka w restauracji The River. Nie mogłam wyjść z podziwu, że tak szybko zaaklimatyzowała się w Belfaście. Dziki taniec deszczu w ogóle jej nie przeraził i pod zachmurzonym niebem czuła się jak ryba w wodzie. Pomyślałam, że coś musi być na rzeczy i, albo odwiedził ją w śnie stary Raczyński lub otrzymała inny znak, o którym nie wiem. Dumałam nad tym długo, aż w końcu, podczas wspólnej kolacji, zapytałam:
- Przypominasz sobie rozmowę o starym Raczyńskim ze snu?
- Tak. Dlaczego pytasz? - Podniosła wzrok, nie przestając kroić ser na plasterki.
- Czy on również ci się przyśnił przed przyjazdem tutaj lub może dostałaś jakiś inny znak?
- Ada... Żartujesz, prawda? - Gośka najwyraźniej nie rozumiała, co do niej mówię.
- Nie! Nie żartuję. - Nastała chwila ciszy.
- Sen o Raczyńskim to przecież kolejna historyjka, opowiedziana ot tak - jak za starych dobrych czasów: coś w stylu opowiastki o zaczarowanej huśtawce, dzięki której teleportowałaś się gdziekolwiek zapragnęłaś - powiedziała.
- Raczyński przyśnił mi się naprawdę! - uniosłam głos. - Stał na moście w Belfaście, a rzeźba łososia była tuż za jego plecami. - Błagalnym tonem próbowałam przekonać i ją, i siebie.
Nie bez powodu Gośka wspomniała o magicznej huśtawce. Ta historyjka ma prawie dwadzieścia lat. Pewnego lipcowego popołudnia prężnie wyginałam się na huśtawce, odsłaniając, okryte niebieską spódniczką, kolana. Gośka, ubrana w różową sukieneczkę na szelkach, stała naprzeciwko, obdgryzając lizaka, a promyki słońca iskrzyły się w naszych jasnych warkoczykach. Zmyśliłam opowiastkę o czarodziejskiej huśtawce, rozsiewając w uszach Gośki nasionka magii. Dziś (tak jak i wtedy) nie wierzyła w ani jedno moje słowo, ale słuchała uważnie i ani razu nie zadrwiła. Przez te wszystkie lata nic się nie zmieniło. Siedzimy naprzeciwko siebie. Gośka obgryza ser, a ja ponownie wypuszczam z ust kołyszącą się anegdotkę, tylko po to, aby została wysłuchana.
- Adunia. Doskonale wiesz, że wierzymy w to, co chcemy wierzyć. - Gośce opadły ręce. - Może i przyśnił ci się stary Raczyński. Może i był w jakimś mieście... - Zamyśliła się. - Ada, przecież wiedziałaś, że Olga jedzie do Belfastu.
Po tych słowach ugryzła się w język. Przeczuwała, że jest mi smutno, bo miała rację.
- Aby tu przyjechać, kierowały mną dwa znaki: twój pobyt w Belfaście i mój status osoby bezrobotnej w Polsce. - Taką Gośkę lubię: konkretną i wyrozumiałą.
- Jedyną zmarłą osobą, którą spotkałam we śnie, była sąsiadka Gąsowska - kontynuowała. - Gdy w sobotni poranek szłam do remizy na aerobic, Gąsowska jechała na rowerze do sklepu. Kiedy mnie mijała, ukłoniłam się, zauważając, że ma wklęsłe oczy. Wtedy uświadomiłam sobie, że przecież dwa dni temu odbył się jej pogrzeb. Wtedy przerażona krzyknęłam:
- Pani Gąsowska, co pani tu robi? Przecież pani nie żyje!
Na co ona odpowiedziała:
- Gosieńko, muszę kupić bułki na śniadanie.
- Co było dalej? - spytałam zaciekawiona.
- Jak to co? Odmówiłam kilka razy "Wieczne odpoczywanie" w intencji Gąsowskiej i nigdy więcej mi się nie przyśniła.
SIOSTRA RAFAELA
Za każdym razem, kiedy słyszę słowo „modlitwa”, myślę o mojej siostrze. Gdy spotykam na ulicy zakonnicę, na próżno tli się we mnie nadzieja, że to ona. Serce łomocze jak oszalałe, a potem opada na dno żołądka. Siostra zdecydowała się na NIE opuszczanie murów klasztoru. Nosi brązowy habit przepasany białym sznurem, a jej długie włosy przykrywa białe zawicie i czarny welon z małą monstrancją na szkaplerzu. Po kilkanaście razy czytam listy od niej. Każdy z nich zaczyna się od słów „Pokój i dobro” i kończy: „Z modlitwą, siostra Rafaela”. Rodzice otrzymują podobne listy, nawilgłe zapachem klasztornej kontemplacji. Mama często pieczętuje je łzami. Dzięki nim dowiadujemy się, jak wygląda życie za murami.
Siostra Rafaela o 5.30 rozpoczyna poranną medytację. Po modlitwie uczestniczy we mszy, która jest dla niej najważniejszym wydarzeniem dnia. Po śniadaniu udaje się do wyznaczonych przez przełożoną obowiązków. Pracę traktuje jako łaskę, mającą wymiar sakralny. Siostra Rafaela zapewnia nas, że każda praca jest cząstką jej życia w modlitwie i wierzy, że wszystkie sprawy doczesne są podporządkowane pobożności. Obiad w klasztornym refektarzu odbywa się w samo południe. W czasie posiłków jest czytana lektura duchowa i panuje ścisłe milczenie, z wyjątkiem świąt i uroczystości, które siostry przeżywają w radosnej i rodzinnej atmosferze.W program dnia życia klasztornego jest również wpisany czas na rekreację, osobiste czytanie duchowe, studium teologii oraz osobistą godzinną adorację Najświętszego Sakramentu. Natomiast w nocy siostry adorują Jezusa, zmieniając się co dwie godziny.
Najbliższy jest mi czas od 14.00 do 15.30, kiedy to moja mała siostrzyczka wraz z innymi zakonnicami czci Mękę Pańską wielkim milczeniem. Nie raz starałam się milczeć wraz z nimi, ale już po kilkunastu minutach pęczniejące gniazdo szpilek rozdzierało mi czaszkę. Ja i siostra Rafaela - z jednego łona matki, z tego samego nasienia! Jak to możliwe, że tylko jej jest dane osiągnąć spokój ducha, gdy tymczasem ja, od owego spokoju jestem tak daleko?
***
- Nie mogę już tego słuchać! - krzyknęła Gośka. - Ada opamiętaj się! - jej głos brzmiał niczym huk uderzającego o stół młotka.- Jesteś dla siebie zbyt surowa. Żyjesz swoim życiem! Przecież jesteś z niego zadowolona. – Od kiedy pamiętam, gdy na twarzy Gośki pojawiało się rozdrażnienie, po stokroć piękniała. We flanelowej koszuli z podkasanymi rękawami i tuzinami piegów na policzkach, na tle ogrodu z tysiącem różnokolorowych róż, wyglądała jak pani wiosna. Postanowiłyśmy spędzić niedzielne południe w Botanic Garden. Zaopatrzyłyśmy się w koc, kanapki i gazety. Słońce świeciło z ukosa, przedzierając się przez konary drzew. Wystawiałyśmy twarze w jego stronę, plotkując już parę godzin. Nasze rozmowy od jakiegoś czasu, prędzej czy później, zaczynało przeszywać piętno skazy, którą bezwiednie pielęgnowałam w sobie. Siostra Rafaela stała się moim drugim, lepszym „Ja”.
- Ada, to ty zawsze powtarzałaś, że należy być wolnym człowiekiem, a teraz sama sobie zaprzeczasz. Nie możesz porównywać siebie do Rafaeli! Jesteście różnymi kobietami, innymi bytami. - Gośka wzruszyła ramionami.
- Lubię, kiedy masz rację - uśmiechnęłam się.
- Też to lubię. – Zmrużyła oczy, dodając. - Zastanawiałam się nad tym, dlaczego niektórzy ludzie decydują się na życie w klasztorze. Są to bardzo trudne do ogarnięcia umysłem sprawy. Co jest świętością?- Rzuciła zapytanie w przestworze, a na jej czole wyrosły zmarszczki. - Gdzieś w Afryce, mężczyzna gdy upoluje antylopę, składa jej hołd. Czy nie uważasz, że właśnie ten gest jest symbolem bliskiego kontaktu ze świętością? Czyż to nie jest wyraz najczystszej pokory wobec stworzenia, Boga, kosmosu?
- Wyjęłaś mi to ust - spuściłam głowę. - Zajmijmy się czymś innym. Miałyśmy zaplanować wycieczkę. – Zamruczałam, wyjmując mapę Irlandii. Gośka przyklasnęła na ten pomysł.
- Gdzie pojedziemy tym razem? Carrigferus jest dosyć blisko, do Donegall trzeba by było wyjechać wcześnie rano - podrapała się po czole, które znów przybrało kształt jedwabistej powierzchni. - Sama nie wiem - zawahała się. - Musimy przegryźć całą wyspę i zajrzeć jej nawet w dziurki nosa! - Entuzjastycznie wyrecytowała.
Taki właśnie miałam zamiar; zamknąć w jednej pięści wszystkie irlandzkie zakątki.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Adela · dnia 20.04.2011 19:46 · Czytań: 891 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 12
Inne artykuły tego autora: