Pogoń za Arche cz. 2 - arktur
Proza » Inne » Pogoń za Arche cz. 2
A A A
2

To był obskurny pokój. Wszystko w nim było stare, zaniedbane i odpychające. Adam siedział na prostym drewnianym krześle naprzeciwko obdrapanego biurka, za którym siedział szary policjant. Gliniarz miał pobrużdżoną twarz, siwe, rzadkie włosy i tani garnitur ze sztucznego włókna. Nie wyglądał sympatycznie, chociaż trochę się starał. Sprawa była poważna, zginęło kilka osób, w tym dwóch policjantów, a pod budynkiem kłębił się tłum rządnych sensacji pismaków.
- Więc nazywa się pan Adam… - policjant sięgnął do notatnika. – Mażulis. I cóż pan tam robił?
- Odwalałem za was robotę – odparł Adam czując, jak odpuszcza go napięcie, za to narasta ból.
- Pierwszy raz widzę, żeby ktoś tak chętnie odwalał za nas robotę – powiedział znudzonym głosem policjant. – Zabił pan cztery osoby. Tyle na razie wiemy.
Drzwi od biura otworzyły się i weszła do środka młoda policjantka. Była bardzo sroga i starała się uchodzić za twardą. Kabura ze służbowym pistoletem miała przywiązaną do paska od wytartych jeansów. Specjalnie nosiła ją tak, aby z daleka było widać broń. Adam pomyślał, że bez trudu mógłby jej zabrać ten pistolet. No, może nie teraz, kiedy miał skute na plecach ręce.
- Nikt normalny nie rzuca się bez broni na czterech uzbrojonych bandytów – rzuciła wyzywająco siadając obok swojego starszego kolegi.
- Może jestem podnormalny – mruknął Mażulis. – Widziałem, że zabili policjanta. Nie chciałem, żeby zabili kogoś jeszcze.
- Ale zginęły kolejne cztery osoby – wpadła mu w słowo policjantka. – Tę robotę należało pozostawić fachowcom…
- Fachowcy już byli martwi – zauważył Adam.
- Policja zajmuje się łapaniem bandytów, a nie ich zabijaniem – wtrącił policjant.
- Ja nie jestem policjantem.
- Więc nie odwalał pan policyjnej roboty – mruknął policjant sięgając po paczkę papierosów. – Ale zabił pan cztery osoby…
- Czyli jestem oskarżony o morderstwo?
- O nic nie jest pan oskarżony, po prostu staramy się ustalić fakty – dorzuciła dziewczyna. Miała brązowe włosy i niebieskie oczy. W pewnych warunkach mogłaby uchodzić za ładną dziewczynę, gdyby nie wyzywająca poza i wydęte wargi.
Policjant zapalił papierosa. Głęboko się zaciągnął i wypuścił dym. Adam odruchowo zakasłał, a kropelki krwi z przegryzionego języka rozprysły się na biurku. Dopiero teraz policjant bliżej przyjrzał się marynarce Mażulisa dostrzegając w jej lewej pole niewielki otwór. Wstał zza biurka i obszedł je energicznym krokiem. Odchylił połę marynarki Adama i zobaczył olbrzymią czerwoną plamę na białej koszuli. Głośno i szpetnie zaklął.
- Dlaczego pan nic nie powiedział?!! Jest pan ranny!!
Adamowi przyszła do głowy szalona myśl. Postanowił z nich zakpić za doznane upokorzenia. W końcu nadstawiał własną głowę, żeby zneutralizować tych bandziorów, którzy mogli zabić jeszcze nie wiadomo, ilu policjantów.
- Na obcej ziemi – wyszeptał Mażulis. – Pośród wrogów nie jest rozsądnie mówić o swoich słabościach.
- Nie jest pan pośród wrogów – zaooponowała dziewczyna.
- Przyjaciele mnie tak nie traktują – Adam pokazał skute za plecami ręce.
Dziewczyna spojrzała pytająco na starszego kolegę, a ten skinął głową. Po chwili Mażulis miał rozkute ręce i masował obolałe nadgarstki.
- Dzwonię po lekarza – oświadczył policjant i sięgnął po telefon.
- Wasi lekarze gówno wiedzą – oświadczył Mażulis.
Obydwoje znieruchomieli i w niemym zdziwieniu popatrzyli na niego. Adam posłał im blady uśmiech. W duchu triumfował. Tak widok wart był każdych pieniędzy.
- Dajcie mi jakieś cążki i bagnet, a sam to wydłubię – ciągnął Adam sycąc oczy widokiem skamieniałych gliniarzy. – Nie bójcie się, nie ucieknę ani się nie pochlastam. Za stary jestem na to.
- Dobra – zdecydował starszy policjant. – Jak chcesz.
Nieraz widywał już takich twardzieli, którym wydawało się, że są nieśmiertelni albo nie ima się ich ból. Po chwili szok mijał, a ból nadchodził ze zdwojoną siłą. Wiedział, że z takimi ludźmi nie ma sensu się sprzeczać. Należało dać im się wyżyć i pozwolić, żeby sami dostrzegli całkowity bezsens swoich imaginacji.
- I trochę spirytusu do dezynfekcji – dodał Mażulis. Wiedział, że go próbują, ale oni nie wiedzieli, jakiego ma asa w rękawie.

Adam został sam w łazience z zakratowanymi oknami. Na parapecie okna stała mała butelka ze spirytusem salicylowym, nóż i dziwnie wyglądające cążki. Pomyślał, ze to nie był zbyt imponujący zestaw ratunkowy. Dobrze, że dostał chociaż dwa opatrunki osobiste i rolkę bandaża. Zdjął marynarkę, a potem koszulę. Zranił go nawet nie pocisk, ale kawałek stalowej płytki wyrwany przez pędzącą ołowianą kulę. Adam sprawnie wydłubał kawałek metalu z niewielkiej rany, głębokiej na pół centymetra i szerokiej na centymetr. Choć niegroźna, to obficie krwawiła. Nałożył na nią jałowy opatrunek, a następnie obandażował się dokoła piersi. Koszula była już bezpowrotnie zniszczona, więc zostawił ja na podłodze, a na ramiona zarzucił marynarkę. Z kieszeni wydobył nieszczęsny list ze szczęśliwą płytką stalową i za pomocą cążek wyrwał z niej spłaszczony, ołowiany pocisk. Schował go w dłoni i wyszedł z łazienki.

Czekali na niego. Z odrobiną ironii i samozadowolenia. Nie sądzili, że ktokolwiek jest w stanie wydłubać z siebie kulę i w sumie się niewiele pomylili. Ale Adam potrafił, a przynajmniej potrafił takie sprawić wrażenie. Ta głupia gra coraz bardziej go wciągała, ale nie mógł się powstrzymać przed wykręceniem numeru gliniarzom, którzy tak go traktowali.
Podszedł do policjantki i wyciągnął lewą rękę, żeby chwycić ją za prawe przedramię. Prawą ręką wsunął jej w dłoń zakrwawiony pocisk.
- Przyda się do badań – szepnął.
Dziewczyna odruchowo cofnęła się do ściany, a Maczulis zrobił dwa kroku do przodu wciąż trzymając jedną ręką jej przedramię, a drugą sięgnął do policzka robiąc jej kreskę własną krwią.
- Jeszcze zrobiliby z pani wojownika – mówił patrząc jej w oczy. – W walce nie musiałaby pani jeść ani spać… nie czułaby pani zmęczenia, bólu ani… litości.
Dziewczyna zbladła i zaczęła lekko drżeć. Teraz poczuł, że wcale nie była taka twarda, za jaką chciała uchodzić. I wtedy z impetem otworzyły się drzwi pokoju. Do pokoju wparował kolejny policjant, który wiekiem doskonale wpisywał się w dotychczasową parę. Był starszy od dziewczyny, a młodszy od swojego kolegi. To był silny, barczysty brunet o energicznych, zamaszystych ruchach.
- Dość tych głupot!! – prawie odepchnął Adama od swojej koleżanki. – Jedziemy do szpitala, do prawdziwych lekarzy. Nie chcę, żebyś mi tu zdechł.
Ten facet nie udawał twardego. Był twardy. Był prawdziwym gliniarzem, który częściej rozwiązywał zagadki kryminalne poszturchując podejrzanych niż prowadząc dedukcję jak Sherlock Holmes.
Twardy gliniarz chwycił za połę marynarki Mażulisa chcąc go chyba zaciągnąć do krzesła, ale popełnił tym samym spory błąd. Znowu uaktywnił się stary instynkt Adama. Cofnął się szybko o krok chwytając za nadgarstek policjanta, po czym jednym szarpnięciem wykręcił jego ramię. Gliniarz pofrunął w powietrze i ciężko padł na plecy, a wtedy na jego piersiach wylądowało kolano Mażulisa pozbawiając go resztek powietrza. Lewa dłoń Adama zacisnęła się z niesamowitą siłą na gardle policjanta. Człowiek, którego uderzenia pozbawia powietrza w płucach i nie ma możliwości zaczerpnięcia tchu, prawie natychmiast traci przytomność. Po chwili drgawki kloniczne objęły ciało policjanta.
- Puść go!! – zawołała policjantka przystawiając lufę do głowy Adama.
Mażulis zwolnił uchwyt i wyprostował się powoli. Z lekkim wyrzutem popatrzył na policjantkę i wrócił na krzesło. Głośny kaszel i rzężenie oznajmiło wszystkim, że leżący na podłodze policjant znowu zaczął oddychać.
- Takie rany powodują, że jestem rozdrażniony – oznajmił Mażulis. – Ale nie że umierający.
Starszy policjant ruchem dłoni kazał policjantce schować broń.
- Napiłbym się wina – zwrócił się Adam siadając za biurkiem do starszego gliniarza, który patrzył na niego bez ruchu. – Czerwonego…
- Wina?
- Tak – potwierdził Adam wskazując na pierś. – Zostałem ranny i straciłem trochę krwi, a to takie stare sztuczki…
- Jakie sztuczki?
- No… wodę w wino, wino w krew…
- O czym ty mówisz człowieku… - zaczął ten starszy, ale młodsza koleżanka mu wpadła w słowa:
- To może jednak woda wystarczy?
Adam milczał urażony.
- Co ty wyprawiasz, człowieku? – zapytał stary policjant.
- Już nie będziemy ze sobą długo gadać – powiedział Mażulis.
- Będziemy jeszcze długo gadać – wycharczał podnosząc się z podłogi obezwładniony gliniarz. Nie wyglądał dobrze. Wprost przeciwnie. Wyglądał wyjątkowo źle…
- Nie wydaje mi się…
- Ty…- zaczął policjant, ale nie skończył. Do pokoju wszedł wysoki, szczupły mężczyzna. Miał na sobie drogi wełniany garnitur, buty, na które z trudem wystarczyłaby policyjna pensja. Reszty ubioru dopełniała elegancja koszula i krwawokwiecisty krawat.
- Dzień dobry, państwu – powiedział po prostu i przedstawił się: - Jestem mecenas Korzeniecki.
Mecenas Korzeniecki naprawdę nie musiał się przedstawiać. Był ozdobą palestry i jego twarz okolona szpakowatymi włosami była powszechnie znana z mediów. Policjanci praktycznie znieruchomieli na jego widok.
- Słyszałem, że państwo przetrzymują człowieka, który dzisiaj wykazał się tak obywatelską postawą – mówił z pewnym, ledwie wyczuwalnym lekceważeniem. – Mnóstwo dziennikarzy na dole czeka na każdą wiadomość o naszym narodowym bohaterze.
- Prowadzimy…
- Czynności procesowe? – podchwycił adwokat i rozejrzał się po pokoju. – Nie widzę tu żadnych protokołów. Czy ten człowiek jest zatrzymany?
- Nie… - odparła dziewczyna starając się zetrzeć krew Mażulisa z twarzy…
- A więc jest bezprawnie przetrzymywany – stwierdził prawnik i podszedł do Adama, fachowo spojrzał na przekrwiony opatrunek na jego piersi. – Nie tylko przetrzymywany, ale i poważnie ranny i jak mniemam odmawia mu się pomocy lekarskiej.
- Panie mecenasie – próbował wtrącić się poturbowany policjant.
- Te gestapowskie metody na pewno nie pomogą waszym karierom – sucho stwierdził Korzeniecki. – Postępowanie dyscyplinarne to najmniejsze reperkusje, jakie mogą państwa spotkać z tego powodu. Myślę, że na dzisiaj skończymy. Wszelkie czynności procesowe, procesowe powtarzam, a nie ubeckie przesłuchania, prowadzone z udziałem mojego klienta, będą mogły się odbywać tylko w mojej obecności.
Gliniarz poczerwieniał, ale jego starszy kolega gestem kazał mu milczeć.
- Wobec tego pożegnamy już państwa – oznajmił po chwili milczenia mecenas i gestem zaprosił Mażulisa do wyjścia. Wyszli.
- Mam tu pod posterunkiem samochód i chętnie pana odwiozę – zaofiarował się Korzeniecki.
- A ja chętnie skorzystam – przystał Mażulis i uścisnął wyciągniętą w jego stronę dłoń adwokata.
Samochód okazał się mercedesem z kierowcą. Adam z mecenasem usiedli wygodnie z tyłu. Mażulis podał swój adres i ruszyli.
- Skąd się pan wziął? – zapytał Adam. – Obawiam się, że nie stać mnie na pańskie usługi.
- Proszę się tym nie kłopotać – Korzeniecki posłał mu uśmiech zarezerwowany dla najbardziej hojnych klientów. – Wynajął mnie pan Rowiński.
- Rowiński? – nie krył zdziwienia Mażulis.
- Tak – przytaknął Korzeniecki. – Ojciec dziewczyny, którą uratował pan dzisiaj rano.
- Acha – mruknął niewiele rozumiejąc Adam.
- Rowiński – ciągnął w zamyśleniu prawnik. – Pewnie pan słyszał… Ropa, gaz i wielkie pieniądze…
- A… ten Rowiński – zrozumiał w końcu Mażulis. – A co z jego córką?
- Dochodzi do siebie w szpitalu – zaczął mecenas, ale szybko dodał: - Wszystko jest dobrze, nic jej nie będzie…
- Chyba wypadałoby, żebym zapytał o jej zdrowie jutro?
- To znakomita myśl – ucieszył się Korzeniecki. – Przyślę po pana samochód. Potem moglibyśmy zjeść razem lunch, jeśli nie ma pan nic przeciwko temu.
Mażulis nie miał nic przeciwko, zwłaszcza, że zatrzymali się pod jego domem. Pożegnali się prawie jak serdeczni przyjaciele. Adam jeszcze przez chwilę patrzył za oddalającym się samochodem. Dziwne myśli przychodziły mu do głowy. Mecenas Korzeniecki go niepokoił… I to daleko bardziej niż zgraja obcesowych policjantów. Był miły i serdeczny, a do tego bardzo bystry… Trochę za bardzo…

- Szefie mam coś ciekawego! – zawołał komisarz Kurek.
Podinspektor Bieszczadzki po wizycie mecenasa Korzenieckiego miał wyjątkowo zepsuty humor, podobnie jak dwoje jego współpracowników. Bez entuzjazmu popatrzył na najmłodszego członka swojej grupy śledczej. Miał niezły pasztet na głowie, telefony od przełożonych, zainteresowanie pismaków i oślizgłego mecenasa na dodatek. Nie znosił Korzenieckiego. Już kilku kajdaniarzy uniknęło swojego losu dzięki jego prawniczym sztuczkom. Podejrzewał, że tak samo będzie z tym popieprzonym Mażulisem
- Co masz? – zapytał w końcu.
- Nagranie z kamer monitoringu przy banku ING – emocjonował się Kurek. – Spójrzcie tu jest fragment tej akcji.
Kurek otworzył swojego netbooka i odszukał plik z nagraniem z kamer. Cztery głowy pochyliły się nad niewielkim ekranem, gdzie wyświetlany był niewyraźny czarnobiały film. A jednak poznali Mażulisa biegnącego z bronią u dołu ekranu. Po chwili coś poderwało Mażulisa i rzuciło nim w witrynę banku.
- To właśnie to! – z triumfem w głosie oznajmił Kurek.
- Co to? – zapytał komisarz Napier masując sobie jeszcze szyję po silnych chwycie Mażulisa.
- To – nie poddawał się Kurek. – Jebło go, aż mało go z butów nie wyrwało.
- No i? – dopytywała się dziewczyna.
- No i nie było to żadne draśnięcie – oznajmił Kurek pukając w ekran. – Dostał centralnie w klatę. Powinien nie żyć, a przynajmniej leżeć na oiomie.
- A ten pocisk? – Bieszczadzki spojrzał pytająco na koleżankę.
- Jeszcze nie ma ekspertyzy z wydziału badań broni – odparła. – Ale obejrzałam pistolet, z której do niego strzelali. To stary amerykański colt samopowtarzalny, model 1911, kaliber jedenaście i pół milimetra… Amunicja bezpłaszczowa…
- Słonia by powaliła… - mruknął Napier.
- A Mażulis wstał i wykończył kolejnych trzech bandziorów – w zamyśleniu powiedział Bieszczadzki. – To terminator jakiś czy co?
- Raczej Herkules – blado uśmiechnęła się policjantka. – Widzieliście jego klatę?
- No, nie – parsknął Napier. – Ta jeszcze zaraz się w nim zadurzy…
- No, na pewno nie w tobie – odgryzła się dziewczyna przypominając sobie magnetyczny dotyk Mażulisa. Stało się wtedy coś dziwnego. Jakby ledwie wyczuwalny prąd przebiegł przez jej ciało… Z jednej strony jego zakrwawiona ręka budziła w niej odrazę, wiedziała, że to ludzka krew, a z drugiej strony chciała, żeby dotknął jej policzka, żeby gładził ją, ujął pełną dłonią jej pierś i mocno ugniatał, a potem…
- O czym myślisz? – wyrwało ją ze snu na jawie pytanie Bieszczadzkiego.
Drgnęła i spojrzała na niego nieprzytomnym spojrzeniem. Ocknęła się i wciągnęła głębiej powietrze:
- Myślę, że musimy się dowiedzieć, kim naprawdę jest pan Mażulis…
- Bardzo odkrywcze – burknął wciąż nadąsany Napier.
- Dość – przerwał Bieszczadzki. – Komisarz Suchodolska i aspirant Kurek przesłuchają świadków zdarzenia, a pan Napier przygotuje nam raport o panu Mażulisie.

- Anka! Do szefa!
Asystent tylko to krzyknął i wypadł zza drzwi. Wciąż gonił, wciąż biegał i okazywał, jak mógł, jak bardzo jest potrzebny. Starał się, ale i tak nad całą stacja wisiało widmo redukcji. Oglądalność spadała, reklamodawców ubywało i znikąd nadziei na poprawę. Każdy bał się o swoje miejsce. Anna bała się może trochę mniej niż inni, bo w końcu była jedna z gwiazd tej stacji. Ale wiedziała, że nie może przeginać. Wychowywała samotnie dwie córki, odkąd jej mąż poszedł w tango z młodszą asystentką, a sama dobiegała czterdziestki i wiedziała, ze to ostatnie lata, kiedy może zabłysnąć na srebrnym ekranie. Jeśli straciłaby pracę w tej stacji, to nikt już jej nie zatrudniłby na wizji. Tłumy młodszych koleżanek tylko czekały, żeby zająć jej miejsce. Coraz częściej zdarzało się jej brać zwolnienia na dzieci i wiedziała, że balansowała na cienkiej linie.
Jej szef, Piotr, w sumie nie był złym człowiekiem. Nawet dla niej okazał się nadspodziewanie dobry, pozwalał jej na wiele, ale ostatnio pracował pod dużą presją i nawet u niego nie mogła już dłużej liczyć na taryfę ulgową. To pogoń za cyframi, za finansami niszczyła sedno ich pracy.
- Wzywałeś mnie – powiedziała lekko wchodząc do szefa. Anna była smukłą, zgrabna blondynką o zielonoszarych oczach. Nosiła krótkie włosy, nad kondycją których wciąż płakała, podobnie jak nad niedużym biustem, chociaż drugiej strony jej dotychczasowi partnerzy nigdy na to nie narzekali. Miała fantastyczny tyłek i zgrabne nogi, a to były spore zalety. W każdym razie wyglądała dziesięć lat młodziej, poruszała się sprężyście i uśmiechała do każdego do tego stopnia, że nikt nie podejrzewał, że ciągnie resztką sił.
- Słyszałaś o dzisiejszej strzelaninie w centrum? – zapytał nie podnosząc głowy znad sterty papierów. Głównie rachunków.
- Coś mi przeleciało przez głowę…
- To niedobrze – pokręcił głową Piotr. – Powinnaś wiedzieć więcej. Bo to twój nowy temat. Mam mieć na dzisiaj wieczór skrypt programu. Jakiś facet zastrzelił kilku bandytów, podobno okazał się kuloodporny i ożywił jakąś zabitą dziewczynę.
- Ożywił? – miała nadzieję, że w jej głosie jest wystarczająco dużo rozczarowania. – Wierzysz w takie bzdury?
- Nie ważne, czy ja wierzę – Piotr w końcu podniósł głowę znad papierów. – Ważne, że ludzie chcę o takich pierdołach czytać i je oglądać. Zrobisz mi o tym wspaniały materiał, który przyciągnie reklamy.
- Ale… - zaczęła, ale głos jej się załamał. Teraz gdy stacji groził upadek, Piotr nie miał głowy do niczego innego, nie będzie chciał słuchać o dentyście umówionym po południu dla dziewczynek, wieczornej lekcji angielskiego… Cały dzień mozolnie ułożony od tygodni rozsypywał się w pył.
- Słuchaj – Piotr zdjął okulary i wstał zza biurka. – Już pierwsze materiały robią z tego faceta bohatera narodowego. Prawica pieje z zachwytu, bo zabitymi okazali się bandyci zza wschodniej granicy. Do tego te historie o ożywionej dziewczynie. Chcę mieć wywiad z tym gościem, chce mieć oglądalność, oglądalność to nasza ostatnia szansa. Nie tylko dla mnie… I dla ciebie też… mam nadzieję, że to rozumiesz.
Rozumiała… Aż za dobrze. O mało się nie rozpłakała. Ale nie, nie tu. Wiedziała, że musi się powstrzymać. Na łzy przyjdzie czas wieczorem, kiedy już położy dziewczynki spać, kiedy nikt nie będzie widział. Wtedy tak, będzie mogła się rozpłakać, w głos, prosto w poduszkę, na paskudne życie, na samotność, na fatum, które wisiało nad jej życiem…
- Zrobię ci ten reportaż – powiedziała prosto. – Będziesz miał ten wywiad.
- Jesteś dzielną dziewczyną – ucieszył się Piotr. – Wiedziałem, że sobie poradzisz.
Tylko zacisnęła żeby. Nienawidziła tego klapania po plecach…
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
arktur · dnia 29.04.2011 08:36 · Czytań: 720 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 1
Komentarze
Lluna brillant dnia 05.05.2011 15:33
To co mi się najbardziej rzuciło w oczy to powtórzenia.
Adam, Adam, pan, pan, policjant, policjant, policjantka.
Ogólnie pomysł niezły, ale sam tekst jakoś za specjalnie mnie nie wciągnął.
Błędów interpunkcyjnych, gramatycznych, stylistycznych nie zauważyłam.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
27/03/2024 22:12
Serdeczne dzięki, Pliszko! Czasem pisząc, nie musiałem… »
pliszka
27/03/2024 20:55
Kaz, w niektórych Twoich tekstach widziałam więcej turpizmu… »
Noescritura
25/03/2024 21:21
@valeria, dziękuję, miły komentarz :) »
Zdzislaw
24/03/2024 21:51
Drystian Szpil - to i mnie fajnie... ups! (zbyt… »
Drystian Szpil
24/03/2024 21:40
Cudny kawałek poezji, ciekawie mieszasz elokwentną formę… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:18
@Optymilian - tak. »
Optymilian
24/03/2024 21:15
@Zdzisławie, dopytam dla pewności, czy ten fragment jest… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:00
Optymilian - nie musisz wierzyć, ale to są moje wspomnienia… »
Optymilian
24/03/2024 13:46
Wiem, że nie powinienem się odnosić do komentarzy, tylko do… »
Kazjuno
24/03/2024 12:38
Tu masz Zdzisław świętą rację. Szczególnie zgadzam się z… »
Zdzislaw
24/03/2024 11:03
Kazjuno, Darcon - jak widać, każdy z nas ma swoje… »
Kazjuno
24/03/2024 08:46
Tylko raz miałem do czynienia z duchem. Opisałem tę przygodę… »
Zbigniew Szczypek
23/03/2024 20:57
Roninie Świetne opowiadanie, chociaż nie od początku. Bo… »
Marek Adam Grabowski
23/03/2024 17:48
Opowiadanie bardzo ciekawe i dobrze napisane.… »
Darcon
23/03/2024 17:10
To dobry wynik, Zdzisławie, gratuluję. :) Wiele… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
  • Slavek
  • 22/03/2024 19:46
  • Cześć. Chciałbym dodać zdjęcie tylko nie wiem co wpisać w "Nazwa"(nick czy nazwę fotografii?) i "Album" tu mam wątpliwości bo wyskakują mi nazwy albumów, które mam wrażenie, że mają swoich właścicieli
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty