Rozumiem tytuł - bierzesz do galopu wszystko to, co jest konieczne do przeżycia kolejnego dnia.
Tak, jakbyś macał się (przepraszam za kolokwializm) po kieszeniach, mamrocząc: "potfel, klucze, papierosy... zaraz, zaraz, a gdzie zapalniczka? Uff, dalej... chusteczka, aha, świeżą zabrać... kwitek do pralni..." itd.
Ale mnie ten mózg kojarzy się ze starym powiedzeniem: "ręka, noga, mózg na ścianie".
- Mięso gdzieś tam leży/W torbie leżą włosy - powtórzenie mógłbyś usunąć.
- Z półki biorę worek/Z oczu biorę światło - j.w.
Ostatnia zwrotka mi się nie podoba. Kojarzy się z "puszczaniem wiatrów" - chyba że tak miało być, ale nie biorę.
W sumie brzmi, jakbyś był na kacu.
Ale zgadzam się, że można z tego zrobić coś więcej jeszcze.
Pozdrawiam.