Idę, jak idać
, wróciłam, jak widać. Z zaciekawieniem czytam Twoje teksty właśnie dlatego że są organizmami. A nie spotykałam w Liternecie wierszy, w których słowo żyłoby tkankowo, w dodatku aż tak na przekór mocnej świadomości, czym jest konwencjonalizacja, i w czułej rozmowie z nią - pomimo buntu, jaki wyzwala.
I bardzo temu odpowiada kwiecistość w niewinnie nieprzyzwoitej przemowie radcy tytularnego, z savoir-vivre'em dla gołych wierszy, ciała i języka. I sprzyjają temu Goethe i Dante w jednych z najgłośniejszych odsłon, czyli na tyle znanych, że potrafią funkcjonować samodzielnie, łudząc, że są wszystkim z ukrytej czy zapomnianej całości.
I dziwolągowatość bruszenia, gdy ot, tak sobie odzyskuje siły skorupa murszejąca w szkole. I odzywa się, jakby nie była Łazarzem ani jakimś wydrążeńcem-upiorem - po prostu śmierć orzekło się z konwencji, a nie zbadawszy puls.
I odległa, Iwaszkiewiczowa brzezinność.
I uporządkowana wieloznaczność, która sprawia, że różnie, ale nie chaotycznie może mówić np. zdanie: udane mariaże sprzeczności, chociaż żaden nie jest mezaliansem. Itd. Itd.
Zdaję sobie sprawę, że mówiąc czasem o własnej lekturze, narażam i siebie, i Ciebie na podobnie niezdarną nieskromność, więc Ci nie rozbiorę wiersza, mimo naturalności ochoty, jaką tutaj mam na posłowie.
Fajnie, że piszesz.
Dobrego dnia lub dobrej nocy, nie wiem, kiedy teraz zaglądasz.