(…) żadna wielka miłość nie umiera do końca. Możemy do niej strzelać z pistoletu lub zamykać w najciemniejszych zakamarkach naszych serc, ale ona jest sprytniejsza – wie, jak przeżyć. Potrafi znaleźć sobie drogę do wolności i zaskoczyć nas, pojawiając się, kiedy jesteśmy już cholernie pewni, że umarła albo że przynajmniej leży bezpiecznie schowana pod stertami innych spraw (…) – Jonathan Carroll
Mężczyzna prowadził pod rękę elegancką kobietę. Szatniarka pomyślała o nich, że są jeszcze młodymi ludźmi, kelner, który pokazał stolik, że to staruszkowie. Gdy szli w kierunku wskazanego miejsca, Irenie przyszło do głowy, że Edward znów, jak zawsze, wyprzedzi ją o kilka kroków, żeby odsuwanie krzesła odbyło się z namaszczeniem. Przytrzymał jej smukłą dłoń i puścił dopiero wtedy, gdy siedziała z nogą założoną na nogę. Mężczyzna rozpiął marynarkę i usiadł tak, by mieć w zasięgu ręki kobiece kolano, połyskujące miodowym kolorem. Irena wiedziała, że za chwilę szpakowaty towarzysz powie coś, co nie będzie się nadawało na początek rozmowy.
– Nie wierzę w miłość – wycedził, uciekając wzrokiem.
Nie zawiódł jej. Ukryła satysfakcję i popatrzyła z politowaniem. Pozwoliła kontynuować. Edward zachęcony nietuzinkowym spojrzeniem oparł się wygodnie, rozluźnił krawat i zaserwował:
– Jeśli nawet istnieje, to wiąże się tylko ze śmiercią. Przez tyle lat nie umiałaś mnie przekonać, że jest inaczej.
Teraz nastała pora na ruch, który zawsze był wyzwaniem i dawał pole do popisu. Rozwiązała apaszkę, zdjęła z szyi i przewiesiła przez uchwyt torebki. W kawiarni nie było okien, jedyne światło pochodziło z lampek stojących na stolikach. Nastrój wzmagała rozbrzmiewająca w pomieszczeniu muzyka. Spokojne ballady zapewniały klimat, odpowiedni nie tylko do intymnych rozmów, ale również do głębokich zwierzeń. Irena pomyślała nawet, że temat podjęty przez Edwarda musi mieć z tym związek.
Kelner skłonił się, złożyli zamówienie. Irena poprosiła herbatę pigwową, Edward czarną kawę.
– Masz rację, miłość jest umieraniem dla świata, w którym czekają wszystkie nasze potencjalne zakochania, ale pamiętaj, kiedy przestajemy być widoczni dla wszystkich, możemy być bardziej zauważalni dla wybranych – podjęła rozmowę. Jeszcze nie wiedziała, czy trafiła celnie i czy riposta, na którą zdobędzie się Edward, utrudni rozwinięcie myśli. Po tym, jak gładził powierzchnię lśniącego kolana, poznała, że jest zadowolony z obrotu sytuacji. Uśmiechnął się pod nosem i pokręcił głową.
– Pojmuję to całkiem inaczej. Wiarygodne było dla mnie zawsze tylko zakochanie. Jedynie początkowa fascynacja miała w sobie tyle życia, by popychać do działania. Każda inna, długofalowa opcja była zastojem i pogrzebaniem wolności – tymi słowami wywołał grymas na twarzy Ireny.
– Przez długi czas miałam wrażenie, że chociaż jesteśmy równolatkami, wyglądam przy tobie zbyt dojrzale. Dzisiaj wiem, że rozpuściłeś swoją młodość i zestarzałeś się zbyt gwałtownie.
Kelner podał do stolika zamówione napoje. Irena posłodziła herbatę. Oglądając krzywe odbicie w łyżeczce i poprawiając podwinięte końce włosów, powiedziała:
– Pokochać to uwierzyć, że można życiu pozwolić nas nieść bez strachu o to, co będzie za rok, za dziesięć lat. Po prostu nauczyć się być martwym dla pokus, które zaczajone wokół mamią nowymi związkami. – Słowa kobiety brzmiały dla Edwarda jak zawsze niezrozumiale.
– Tak łatwo skazałaś się na śmierć?
– Ten rodzaj śmierci dał mi pełnię życia.
Chciał coś odpowiedzieć, ale położyła mu dwa palce na ustach, potem na uchu. Uniosła dłoń i w powietrzu zataczała kręgi niczym dyrygent. Wśród szumu rozmów z głośników niósł się liryczny śpiew krakowskiego barda:
Nawet jeśli tam nie będzie spodziewanych braw
Nawet jeśli nas nie czeka dionizyjski bal
Nawet jeśli w piekła-nieba tle
Ani dobrze będzie ani źle
Sen o życiu będzie życiem w śnie
Nawet jeśli się okaże że tam nie ma mnie
Nawet jeśli marnie się zasłuży anioł stróż
Nawet jeśli Psychopompos nie przeniesie dusz
Nawet jeśli tam się skończy czas
I nie będzie ostatecznych spraw
Sny o życiu będą życiem w snach
Nawet jeśli się okaże że tam nie ma nas
Będę zawsze kochał cię*
Słuchając, patrzyli sobie w oczy, Edward gładził kolano Ireny, która trzymała filiżankę przy ustach. Nabrał powietrza i odrobinę za głośno powiedział:
– Całe życie oszukiwałem się, że nie wiesz, jakim jestem tchórzem. Gdybym choć raz założył, że wiesz... – Zdjął z torebki apaszkę i obracał nerwowo w rękach kolorowy tiul. – Zawsze brakowało mi wiary, że następnego dnia można się obudzić z tym samym uczuciem.
– Uczucia odchodzą i wracają, są jak fala. Byłeś zimny jak trup, chociaż wmawiałeś sobie, że zostałeś panem życia. Ja postanowiłam być uczciwa w wyborze, jakiego dokonałam i to pozwoliło mi być szczęśliwą – powiedziała szeptem i zaczęła delikatnie gładzić szorstką, męską dłoń, żeby złagodzić efekt wypowiedzianych słów.
Wyjęła mu z rąk apaszkę i przełożyła znów przez ucho torebki wiszącej na oparciu krzesła.
Siedziała przy stoliku wyprostowana, pewna siebie, jednocześnie spokojna i pogodna. Uśmiech dokładał pod oczami dodatkowe zmarszczki i pogłębiał bruzdy mimiczne. Promieniowała wewnętrzną siłą. On, pochylony nad stolikiem, wyglądał jak garbaty, smutny, porzucony człowiek. Zmarszczył brwi i wydawało się, że coś szepcze pod nosem.
– Za to, że nie umiałem uwierzyć, że mógłbym cię kochać przez całe życie, ponoszę teraz karę. Zgadza się, trzydzieści lat temu to ja umarłem, by hulać i szukać nowych fascynacji.
Spojrzeli na siebie z czułością i smutkiem.
– Może to dlatego nie mogłeś zostać moim mężem – powiedziała, pocierając opuszkami palców koniec nosa. – I pewnie z tego powodu po wyjściu za mąż postanowiłam być niewidzialna dla wszystkich zagrażających mi mężczyzn.
– Więc dlaczego spotykałaś się ze mną przez te wszystkie lata?
Przez dłuższą chwilę Irena milczała. Zanim zdecydowała się odpowiedzieć, dopiła herbatę, włożyła łyżeczkę do filiżanki i zawiązała apaszkę na szyi.
– Bo widzisz, nie osiągnęłam perfekcji w umieraniu lub, jak wolisz, w twoim wypadku umieranie mnie przerosło. Jest późno, chcę już wracać.
Zapłacił rachunek, w szatni podał płaszcz i wyszli z kawiarni pod rękę, nie zamieniając już ani słowa. Kelner pomyślał, że to bardzo dystyngowana i dobrana para, a szatniarka, że szkoda tak pięknej kobiety dla starca.
* Nawet – Grzegorz Turnau
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Izolda · dnia 11.05.2011 07:30 · Czytań: 1624 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 35
Inne artykuły tego autora: