Florentyna zwana przez wszystkich Florcią mieszkała w starej latarni morskiej. Oczywiście latarni nikt już nie używał, ale była ZABYTKIEM (Florcia doskonale wiedziała, co to znaczy - zabytek to taki bardzo stary budynek-pamiątka, jak pierścionek z zielonym oczkiem, należący kiedyś do pra-pra-prababci Heli, wytłumaczyła jej mama). Florentyna uwielbiała latarnię, często wspinała się po schodkach na samą górę i patrzyła na morze. Dziewczynka nie wyobrażała sobie, że mogłaby mieszkać gdzie indziej - tutaj miała wszystko, co kochała najbardziej: swój błękitny pokój z okrągłymi oknami, plażę i pomost wdzierający się w morze. I ukochanych rodziców i brata Miłosza. I czerwoną łódkę, którą w każdą sobotę płynęli łowić ryby. Florcia była najszczęśliwszą dziewczynką na świecie.
Pewnego dnia, po wyjątkowo silnym sztormie, kiedy na plaży można znaleźć bursztyny Flora i Miłosz, odziani w żółte płaszcze przeciwdeszczowe postanowili wybrać się na pomost i pobawić w liczenie statków zawijających do pobliskiego portu. Towarzyszył im śliczny pies, labrador Cynamon, który był ulubieńcem całej rodziny. Piasek był mokry, upstrzony muszlami i kamieniami wyrzuconymi na brzeg. Florentyna schylała się raz po raz, wyłuskując lśniący bursztynek a Miłosz rzucał Cynamonowi patyka, którego pies z radością przynosił. Chłopiec dotarł już na pomost za to Flora ociągała się trochę, bo żal jej było zostawiać w piasku te śliczne bursztynki.
- Ej ty, mała, złaź ze mnie! - usłyszała stłumiony głos, dochodzący spod jej prawego kalosza. Podskoczyła jak oparzona rozglądając się dookoła.
- Kto to powiedział? - spytała cichutko, trzęsąc się ze strachu. Z daleka zobaczyła brata, który z lornetką przy oczach obserwował statki. Ten widok uspokoił ją na tyle, że odważyła się spojrzeć w dół. Na mokrym piasku doskonale widoczne były odciski jej butów, podeszła więc bliżej. Wzięła do ręki patyk i wsadziła go delikatnie w piasek.
- Hi hi hi...to łaskocze, przestań...hi hi hi! - dobiegł ją głos. Florentyna rozgarnęła piasek, gdy nagle poczuła pod palcami coś okrągłego i twardego. To chyba był kamień.
- No nareszcie, wyciągnij mnie stąd.
Niesamowite, ale gdy wzięła go do ręki, wyraźnie poczuła wibracje.
- Jejć - Flora z wrażenia usiadła na piasku. - Muszę to pokazać Miłoszowi.
- Ej koleżanko, jakie to? Co za to? - warknął ze złością kamień - Umyj mnie szybko i schowaj do kieszeni. Później sobie pogadamy - wydawał rozkazy kamień. Florentyna otworzyła dłoń i pozwoliła słonej wodzie spłukać z niego resztki piasku. Kamień okazał się naprawdę przepiękny; prawie idealnie okrągły, granatowy, poprzecinany siateczką delikatnych żółtych żyłek.
- Aleś ty śliczny! - westchnęła Florcia zachwycona. - Skąd się tu wziąłeś?
- Sam chciałbym to wiedzieć. Uważaj, ktoś idzie! Schowaj mnie! Szybko. I ciiiiiii...ani słowa!
Florentyna wsunęła kamień do kieszeni płaszcza i pobiegła na pomost, gdzie Miłosz ciągle obserwował statki.
- Gdzie byłaś gapo? Wszystkie już odpłynęły - chłopiec zdjął z szyi lornetkę.
- Zbierałam bursztyny. Chcę zrobić dla babci bransoletkę. Pomożesz mi trochę?
- Jasne - Miłosz zmierzwił jej włosy. - Wracajmy.
Pobiegli, trzymając się za ręce a Cynamon, zadowolony jak tylko pies to potrafi, skakał wokół nich. W domu czekała na nich gorąca zupa, którą Florcia pochłonęła najszybciej jak tylko mogła. Nie mogła się doczekać, aż zabierze kamień do swojego pokoju a on wtedy opowie jej wszystko. Jednak zgodnie z obietnicą zrobili najpierw bransoletkę dla babci. Potem Miłosz pojechał z tatą do portu a Florentyna – nareszcie - pobiegła do swojego pokoju z kamieniem drzemiącym spokojnie w kieszeni sukienki. Dziewczynka wyjęła go delikatnie na swoją poduszkę z koronkowym haftem.
- Ooooo...tak mi wygodnie - sapnął kamień zadowolony.
- Ciszej, proszę, jeszcze cię ktoś usłyszy.
- No mała, tylko mnie nie pouczaj. Wiem co mam robić!
Wyglądało na to, że kamień nie lubił być krytykowany i świetnie znał obyczaje świata ludzi. Ach, jak on pięknie wyglądał! Florcia patrzyła na niego w zachwycie, niepomna tego, że tak się na nią obraził. Po dłuższej chwili milczenia kamień jednak się odezwał:
- Lubię morze. Lubię słuchać jak szumi... ale nie cierpię słonej wody. Dziwne, co?
- No - przytaknęła Florentyna. - No ale kim ty jesteś właściwie? I umiesz mówić? Jak to możliwe?
- Nie wiem. W ogóle to za dużo pytań zadajesz! - warknął kamień rozzłoszczony. Spochmurniał, jego śliczne żółte żyłki straciły blask.
Florcia delikatnie dotknęła go palcem:
- Nie gniewaj się. Chcę ci tylko pomóc.
Kamień milczał. Florcia pomyślała, że gdyby mógł to odwróciłby się do niej tyłem i ta myśl wydała jej się bardzo śmieszna, zaczęła więc chichotać.
- Co cię tak bawi, hmmm? - prychnął nagle kamień.
- Nic. No właściwie to ty... troszeczkę. O nie, nie obrażaj się tylko. Chcę ci pomóc i pomogę, ale musisz ze mną współpracować. Rozwiążemy twoją zagadkę, ale rozmawiajmy, dobrze?
- Phi! - sapnął kamień. Jednak jego żyłki rozjaśniały pięknym blaskiem. Pomruczał jeszcze chwilę, aż w końcu powiedział:
- Dobrze. No już dobrze, powiem ci wszystko, tylko to jest tajemnica i jeśli komuś...
- Wiem, co to znaczy dochować sekretu - przerwała Florcia.
- Dobrze. Choć i tak musimy poczekać do zachodu słońca.
- Dlaczego?
- Nie pytaj, sama zobaczysz. Zaufaj mi. A teraz schowaj mnie gdzieś, może w tym pudełku na szafie, tam będę bezpieczny. Przyjdź po mnie po zachodzie słońca i zabierz mnie na górę.
- Do latarni?
- Tak. Och, szybko, wrzuć mnie do koszyka...słyszę psa!
Florentyna szybko podniosła wieko i wrzuciła kamień do pudełka, w którym na co dzień spały jej szmaciane lalki. W ostatniej chwili! Cynamon wpadł do pokoju głośno szczekając, a za nim Miłosz uśmiechnięty od ucha do ucha:
- Hej Flo, chodź szybko do kuchni, zobaczysz co przywieźliśmy z tatą z portu. No, gazu.
W kuchni stała bardzo stara drewniana misa („to chyba też zabytek” pomyślała Flora), a w niej....ojej...jaka śliczna ośmiornica! Mama obiecała upiec ją z grzybami na kolację imieninową, którą planowała urządzić dziś dla babci. Florcia i Miłosz kochali babcię z całego serca i tak się cieszyli, że w końcu ją zobaczą! Babcia uwielbiała żeglować. To ona sprezentowała im czerwoną łódkę, a teraz - och, nareszcie - zastukała do drzwi. Kolacja była wspaniała, babcia przyniosła ze sobą ciasto czekoladowe, a kiedy wnuki wręczyły jej własnoręcznie zrobioną bransoletkę, popłakała się ze wzruszenia.
- Podoba ci się babciu? - Florentyna wtuliła się w babciny szal, tak wspaniale pachnący morskim wiatrem.
- Kochanie, to prawdziwy dar serca - uśmiechnęła się babcia. - Takie prezenty są najpiękniejsze i najmilsze wiążą się z nimi wspomnienia. Dziękuję wam, dzieci.
To był wspaniały dzień. Słońce powoli zachodziło za horyzontem, a na ten widok Florcia zerwała się jak oparzona, bo przypomniało jej się, że czeka na nią kamień.
- Przepraszam, ja za chwilkę wrócę.
- Zmykaj słoneczko. Wiem, że dziewczynki mają swoje sekrety - babcia popatrzyła na nią tak, jakby o wszystkim wiedziała. Florcia ucałowała ją serdecznie w obydwa policzki i pobiegła do swojego pokoju. Zadyszana chwyciła pudełko z szafy i przeskakując po dwa stopnie na raz popędziła na samą górę latarni. Opadła bez sił akurat w chwili, gdy ze słońca pozostała już mała czerwona plamka chowająca się w wodzie.
- Zaszło? - doszedł ją stłumiony głos.
- Jeszcze chwilkę... Poczekaj. Ooooooooooo ranyyyy !!!
Pudełko nagle pękło na pół, rozerwane bijącym z wnętrza światłem. Dziewczynka uskoczyła na bok i przestraszona obserwowała jak światło blednie, jednocześnie nabierając kształtu...człowieka. Przed nią stał chłopiec. Florcia nie widziała jeszcze nigdy kogoś tak pięknego!
- Nie bój się. - powiedział.
- Kim jesteś? – wyszeptała.
- To ja.
- Co za ja?
- Przyjrzyj mi się. Podejdź.
Chłopiec wyciągnął do niej rękę. Był wysoki i szczupły, dużo starszy od Miłosza. Jego ubiór niczym się nie wyróżniał, za to oczy... Florentyna już wiedziała. Miał niesamowite oczy; piękne, granatowe z delikatną żółtą obwódką.
- Ojej...o rany - Florcia poczuła jak jej nogi wiotczeją i osunęła się na zimną podłogę. Milczała dobre dziesięć minut zanim odważyła się odezwać.
- Nie wiem co się z tobą dzieje. Musisz mi wszystko opowiedzieć, obiecałeś. To...to...to niesamowite! I jak ty właściwie masz na imię?
Chłopak usiadł obok Florentyny. A kiedy się uśmiechnął, był jeszcze piękniejszy.
- Apollo. Mam na imię Apollo. Mieszkam tam - wskazał palcem na niebo, na którym pojawiało się coraz więcej gwiazd. Jedna z nich świeciła szczególnie intensywnie. - Biopolis jest piękne, nawet chyba ładniejsze niż Ziemia. My też mamy morze, granatowe, wiesz? I piasek żółty jak słońce. Za to drzewa kwitną na niebiesko.
- A...a...a co ty robisz tutaj, do tego jako kamień..?
- Na Biopolis... kurczę, jak ja mam ci to wytłumaczyć? - Apollo podrapał się w głowę. Widać było, że układa sobie całe przemówienie. Flora przyglądała mu się z rosnącym zaciekawieniem. - Dobrze, posłuchaj. Jest tam wielki mag, Marron, któremu bardzo nie podoba się, że spotykam się z jego córką.
- Masz narzeczoną? Super - uśmiechnęła się dziewczynka.
- Tak, super. Tylko, jak widzisz, z tego powodu wylądowałem tutaj, przeklęty przez Marrona. Rzucił na mnie zaklęcie, które zamienia mnie w kamień o wschodzie słońca. I to kamień wredny i niesympatyczny.
- Eee tam, nie jesteś aż taki zły.
- Jako ja nie, ale jako kamień. Istnieje ponoć magiczne słowo, które mnie odczaruje i będę mógł wrócić do siebie.
- Wiesz co? Pójdziemy jutro do portu, do mojej babci. Cumuje tam łódź bo pojutrze odpływa, ale jestem pewna, że nam pomoże. Och, ale już ciemno. Muszę wracać - Florcia zerwała się jak oparzona.
- Przyjdź proszę, jak już się zrobi widno. Nie chcę, żebyś patrzyła jak z powrotem zamieniam się w kamień - powiedział Apollo smutno. Dziewczynka pogłaskała go po dłoni, żeby dodać mu otuchy i wyszeptała "Nie martw się".
Nazajutrz, kiedy słońce zapukało do okrągłych okien jej błękitnego pokoju, Florcia była już na nogach. Z oddali dobiegało ją szczekanie Cynamona szalejącego z Miłoszem na plaży. Dziewczynka wspięła się szybko po schodach latarni. Kamień, pochmurny i w kiepskim humorze, powitał ją parsknięciem:
- Nareszcie!
- Przestań. Ja i tak wiem, że taki nie jesteś. Jak chcesz to się złość i obrażaj, nie przeszkadza mi to - roześmiała się Florcia. Wrzuciła kamień do kieszeni sukienki i pobiegła do portu. Babcia jakby na nią czekała. Na stoliczku czekały dwa kubki, w dzbanku herbata, a na talerzach piętrzyły się stosy kanapek i kruchych ciasteczek z dżemem agrestowym. Łódź kołysała się delikatnie, mewy wrzeszczały, a do portu wpływał właśnie statek.
- Pięknie tu, prawda? - starsza pani przytuliła serdecznie swoją wnuczkę. – Chodź skarbie. Siadaj i wszystko mi opowiedz. Ale zanim zaczniesz... wiem, że obiecałaś dotrzymać sekret. Czy ten ktoś nie będzie miał ci za złe, że właśnie go zdradzasz?
- Eeeee... - Florentyna spłonęła rumieńcem, bezwiednie dotykając kamienia.
- Może go po prostu zapytaj - babcia uśmiechnęła się szeroko.
- No dobra - stłumione warknięcie dobiegło z kieszeni sukienki Florci. - Powiedz jej.
Dziewczynka sięgnęła po kamień i położyła go na stole. Łódź zakołysała się mocniej, ale babcia zdążyła go złapać, zanim spadł i roztrzaskał się na mniejsze kawałki.
- A może by tak zacząć od dzień dobry? - spytała.
- ..bry... - odburknął kamień. - Przejdźmy do rzeczy, dobrze?
Florcia zaczęła opowiadać babci nieszczęśliwą historię Apolla. Kamień tylko słuchał, choć kiedy coś mu się nie podobało w jej opowieści, wtrącał swoje trzy grosze i to w bardzo niemiły sposób. Florcia starała się nie zwracać na to uwagi, ale było jej naprawdę przykro.
- ....i babciu musimy znaleźć to magiczne słowo, które zdejmie z Apolla zaklęcie, żeby mógł wrócić do siebie, do narzeczonej...i..
- Kochanie - babcia leciutko położyła palec na jej ustach. - Ja znam to słowo. To bardzo proste.
- Naprawdę? Ale skąd? Powiesz nam? - oczy Florci zrobiły się okrągłe ze zdziwienia.
- Ja też mam swoje tajemnice, skarbie - babcia wyciągnęła rękę po kubek z herbatą. - A słowo to usłyszysz szybciej, niż ci się wydaje. Weź sobie ciasteczko i niczym się nie martw. - Podsunęła w kierunku wnuczki talerz z ciastkami.
- Jasne - burknął kamień, połyskując żółtymi żyłkami. - Jasne. Zabierz mnie stąd, dobra? Ta stara nic nie wie, tylko oszukuje
Florentyna popatrzyła na niego oniemiała. Jeszcze nigdy, ale to przenigdy nie słyszała, aby ktokolwiek zwracał się do babci w taki sposób. Ogromne oburzenie, złość, której dotychczas nie poznała i nagły smutek zalały jej serduszko, a że z natury była słodką i bardzo grzeczną dziewczynką, nie umiała odpowiedzieć na tak wstrętne słowa w żaden sposób. Palące łzy zapiekły ją pod powiekami, aby popłynąć strużką. Ściekały ciurkiem po jej drobnej twarzy tak, że kilka spadło wprost na kamień, który trzymała w dłoni. Milczenie było wprost nie do wytrzymania. Nagle ciszę przerwał czyjś drżący głos:
- Mała... to znaczy… Florentyna... ja... ja cię PRZEPRASZAM!
Kamień cały aż błyszczał na granatowo a żółte żyłki pulsowały w rytm jego słów. I oto stała się rzecz niesamowita: jego kształt zaczął się rozmywać, aż przybrał postać mlecznej mgły. Z mgły powolutku wyłoniła się sylwetka chłopca. Apollo uklęknął przy Florentynie i starł z jej buzi ślady łez.
- Jesteś już sobą, zobacz - uśmiechnęła się blado dziewczynka.
- Tak. I zawdzięczam to tobie.
- Ale jak to się mogło stać?
- To proste - wtrąciła babcia. - Apollo, jako niesympatyczny i naprawdę nieznośny kamień mógł tylko zrażać do siebie ludzi. Taki był plan Marrona, ale w Apollu widać więcej jest z człowieka, całe szczęście, niż z kamienia, bo twoje łzy wywołały w nim wyrzuty sumienia. Przeprosił za to, że tak cię zranił.
- Proszę pani... - zwrócił się do starszej pani chłopak. - Ja panią także przepraszam. Ja bym tak nigdy do pani nie powiedział, ja...
- Przyjmuję przeprosiny - uśmiechnęła się babcia. - A teraz, skoro wszystko się wyjaśniło, może zjecie w końcu śniadanie? Wiem, że Marron już nigdy nie stanie na drodze twojego szczęścia. Zawsze taki był. Zazdrosny. I strzegł swojej córki jak oczka w głowie. Nie martw się mój drogi, już ja to z nim załatwię.
- Ale babciu! Skąd ty to wiesz? Skąd znasz Marrona? - Florcia i Apollo byli jednakowo zdziwieni.
- To mój starszy brat. Ale ciiiii... to tajemnica. A dzieci też nie mogą o wszystkim wiedzieć - zaśmiała się babcia. - Kto ma ochotę na krótki rejs?
Wypłynęli z portu na spokojne morze. Florcia cieszyła się obecnością nowego przyjaciela, aż nadszedł wieczór. Słońce chowało się już za horyzontem a Apollo i Florentyna stali na plaży trzymając się za ręce. Sylwetka chłopca zaczęła się rozmywać.
- Dziękuję Florciu. Nigdy cię nie zapomnę - powiedział Apollo wkładając jej coś w zagłębienie dłoni.
- Żegnaj Apollo - Florcia przytuliła się do obłoczka mlecznej mgły. Przez chwilkę wydawało jej się, że widzi twarz Apolla, ale to było tylko złudzenie. Rozprostowała paluszki żeby zobaczyć, że w dłoni trzyma kamień. Naprawdę śliczny. Wcale nie granatowy, ani żółty. Mienił się wszystkimi kolorami.
Z oddali dobiegło ją wołanie Miłosza :"Flora! Florcia, chodź już do domu". Cynamon podbiegł do niej, szczekając i machając radośnie ogonem. Popatrzyła na swoją ukochaną latarnię; tuż nad nią świeciła jasno gwiazda. Flora wiedziała, że Apollo jest już u siebie. Choć było jej jeszcze trochę smutno, znowu poczuła się szczęśliwa.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Madziarra · dnia 18.05.2011 08:49 · Czytań: 1262 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 12
Inne artykuły tego autora: