Mały skwerek i uliczka oddzielały moją kamienicę od Hotelu ”Pod Aniołem”. Na miejsce lektury wybrałem ławkę w cieniu rozłożystego kasztanowca. Pomimo wczesnej godziny, słoneczne promienie niemiłosiernie rozgrzewały powietrze. Gałęzie drzewa, chociaż w niedużym stopniu, jednak zapewniały znośne warunki wyczekiwania na powrót do życia hotelowych gości. Gazeta w prognozie pogody zapowiadała popołudniową burzę. Patrząc na bezchmurne niebo i absolutny brak najmniejszego powiewu wiatru, trudno było uwierzyć w tak pesymistyczne przewidywania. Dyżurny synoptyk prawdopodobnie znowu, jak to już nieraz bywało, pomylił się, stawiając klimatyczny horoskop.
Przegląd informacji rozpocząłem tradycyjnie od końca, tam, gdzie zamieszczone zostały wiadomości sportowe. Z przykrością przeczytałem o kolejnej porażce naszej drużyny piłkarskiej. Przejrzałem przedostatnią stronę zarezerwowaną dla nekrologów. Prawie wszystkie anonse dotyczyły jednej osoby. Zmarła pewna obywatelka naszego grodu, licząca około dziewięćdziesięciu lat Herta Loos. Pogrzeb miał odbyć się w najbliższy wtorek na cmentarzu ewangelickim. Udział w żałobnej ceremonii zapowiedzieli wszyscy znaczący notable oraz liczni duchowni kościołów wszelkich wyznań i związków religijnych naszego miasta. Herta Loos… Imię i nazwisko wydało mi się znajome. Niestety, mimo usilnych starań, w mojej pamięci zupełnie zatarło się jakiekolwiek wspomnienie związane z nieboszczką. Jednak byłem pewien, że kiedyś musiałem ją poznać.
Jeszcze raz przeczytałem ogłoszenie. Doczesny adres nestorki nie został podany. Do chwili wyprowadzenia na cmentarz, cześć zmarłej można było oddać w szpitalnej kaplicy. Tam też miała zostać wyłożona księga kondolencyjna. Zaintrygowany przeglądałem wiadomości lokalne, mając nadzieję, że znajdę wśród nich nieco więcej informacji. Nie myliłem się. Jeden z artykułów, podpisany przez redaktora naczelnego dziennika, poświęcony został zmarłej Hercie. Z jego treści odczytałem bardzo mało faktów, a o wiele więcej niedomówień na temat jej osoby.
Urodzona w bogatej rodzinie, która dzięki szczodrości zasłużyła w historii miasta na wdzięczność i pamięć, przez kilkadziesiąt lat mieszkała wśród nas, by nagle zniknąć w niewyjaśnionych okolicznościach. Dopiero na trzy lata przed śmiercią wróciła w rodzinne strony. Przez ten czas, nierozpoznana, żyła cicho i skromnie w wynajętym pokoju, mimo że jej dom znajdował się w bardzo dobrym stanie dzięki kapitalnemu remontowi przeprowadzonemu przez obcą, nietutejszą ekipę budowlaną tuż przed jej przyjazdem. Leżąc w szpitalu, śmiertelnie chora, lecz z umysłem jak najbardziej jasnym, spisała testament i przekazała go na ręce notariusza Adama B. On to miał w najbliższym czasie powiadomić osoby wymienione w ostatniej woli jako spadkobierców pozostawionego majątku. Osobliwa historia samotnej, bogatej kobiety.
- Coś ciekawego? – Głos rozległ się tak niespodziewanie, że mimowolnie poderwałem głowę znad gazety. To pan Roman, znany bardziej jako „Piękny Romeo”, zainteresował się moją lekturą. „Pięknym” nazwano go z przekory, gdyż wygląd miał wyjątkowo odrażający. Nieogolony zarost nie był w stanie ukryć pryszczy i wrzodów pokrywających twarz. Napuchnięte powieki zasłaniały oczy, a czerwony, ogromnych rozmiarów nos świadczył o zamiłowaniu pana Romana do wysokoprocentowych trunków. Zgarbiona sylwetka, nie pierwszej czystości ubranie i zapach, jaki stale mu towarzyszył, stanowiły charakterystyczne cechy tego pijaczka. Nawet wtedy, gdy zachowywał trzeźwość, a zdarzało się to niezmiernie rzadko, jego chód był i tak chwiejny. Utykał na jedną nogę i z jakichś, tylko jemu znanych powodów, nie chciał wspierać się na lasce. Miał już swoje lata, ale dokładnie ile, sam nie pamiętał. Może siedemdziesiąt albo siedemdziesiąt pięć. Do swojego wieku przejawiał stosunek jakby nieco lekceważący.
Znałem go od dawna i z czasem nawet polubiłem. Między innymi za swoiste poczucie humoru i specyficzne podejście do życia. Pan Roman miał naturę filozofa. Najprostszą sprawę potrafił do tego stopnia zagmatwać, że każda kwestia zyskiwała zupełnie nowe znaczenie, całkowicie odmienne od jej pierwotnego sensu. Ludzie mówili, że był konfidentem policji. Osobiście w to szczerze wątpiłem. Fakt, że znał wszystkie wydarzenia i plotki krążące po mieście, niczego nie dowodził. Zapewne większość sensacyjek sam wymyślał, by sprzedać je każdemu, kto miał ochotę go słuchać. Musiał odwdzięczyć się za te parę groszy, jakie dostawał od życzliwych znajomych oraz nieznajomych.
Pan Roman, nie czekając na odpowiedź, usiadł na ławce.
- Chciałbym zapytać – zacząłem rozmowę, pomijając ceremonię powitalną – czy znał pan Hertę Loos?
- Starą Hertę? Oczywiście – odpowiedział bez wahania. – Problem nie leży w tym, czy ja ją znałem, lecz czy ona mnie znała. – Roman w swoim myślicielskim stylu wygłosił typową dla siebie kwestię. Specjalnie zaakcentował słowo „mnie” tylko dlatego, by zwiększyć wagę całego zdania.
- A znała? – Wyciągnąłem w jego stronę paczkę papierosów.
Stary na swój sposób zrozumiał ten gest. Chwycił pudełko, wyciągnął jednego papierosa, a resztę schował do kieszeni marynarki. Ogień podałem mu sam, na wszelki wypadek zapalniczkę trzymając mocno w dłoni. Jej widok zrobił na nim spore wrażenie. Wydawał się być zaskoczony i zdenerwowany.
- O co pytałeś? – „Piękny Romeo” uznawał zwyczajowe konwenanse za zbyteczne.
- Herta Loos.
- Co z nią? – Pan Roman robił wrażenie rozkojarzonego.
Zastanowiłem się, czy to z powodu tej znalezionej na parapecie okna zapalniczki.
- Umarła. We wtorek będzie pogrzeb.
- Stara była. Czas przyszedł i na nią. – Wyraźnie stracił ochotę do kontynuowania rozmowy. – Mam pewne sprawy jeszcze... Muszę już iść.
Poderwał się z ławki i kuśtykając, oddalił w wielkim pośpiechu. Zaskoczony niezwyczajnym zachowaniem, w pierwszej chwili chciałem pobiec za nim. Jednak zrezygnowałem. Ważniejsze było odzyskanie portfela. Zegarek wskazywał godzinę dziewiątą dwadzieścia...
(c.d. Miladora)
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
magnat · dnia 20.05.2011 19:11 · Czytań: 1051 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 14
Inne artykuły tego autora: