A temu nic nie dała, tylko łebek urwała - simline - slimline
Proza » Inne » A temu nic nie dała, tylko łebek urwała - simline
A A A
*
Cholernie zimno. Trzeba było zabrać sweter. Człowiek im starszy tym głupszy, nigdy nie przestanie wierzyć bredniom uśmiechniętych pogodynek. Chyba na deszcz się zanosi. Jak się postaram to może zdążę do domu zanim grzmotnie. Zalazłem sobie dzień na spacer… To się nazywa troska o higienę pracy. Roboty po łokcie a mi się aury zachciało, psia krew. Mogłem sobie higienicznego drinka zrobić w domu, rozgrzałoby przynajmniej. Gdzie ten pies? Rewelacja. No to teraz nałykam się tej aury aż mi bokiem wyjdzie. Nie bracie, dziś nie będę za tobą ganiał, jak zgłodniejesz sam się przypomnisz. Ja wracam. Tak wracam. Jeszcze tego by brakowało, żebym za kundlem w deszczu latał. Cholera, niedobrze. Kiedy to minął termin szczepienia? Wystarczająco dawno, żeby słono zapłacić jak sierściuch właduje się w kłopoty. No i już kropi. Wracaj skubańcze, bo nie zamierzam taplać się w błocie. Gdzie on się podział? Człowiek mądry po szkodzie, co mi do łba strzeliło, żeby się o niego ze starą sekutnicą szarpać? Miło byłoby teraz pomyśleć, że to ona lata za nim trafiona jak jasny szlag. No jesteś. Wcale się nie cieszę. Parzę na Twoją obecność z racjonalnego punktu widzenia, mandat mnie ominie. Dobra, wracamy do domu. Do domu. Na drinka. Czas na profesjonalną higienę pracy.
Dobrze, że zdążyliśmy zanim się rozpadało. Znowu zapomniałem zamknąć to przeklęte okno. Już nie raz zbierałem swoje wypociny po całej pracowni, choć te szmatławe bajdurzenia nie są warte schylania się, zwłaszcza w moim wieku. Pięćdziesiątka na karku wystarczy by czuć się staro. Do tego wystarczająco mały dom by poznać uroki klaustrofobii, wystarczająco huczny rozwód by znienawidzić małżeństwo i wystarczająco nudne życie z psem cierpiącym na wystarczające ADHD. Żywot człowieka poczciwego, ciśnie się na usta. Do tego niewystarczające zarobki. Bajka. Wcześniej wykorkuję zanim jakiś awans mnie spotka. Jeszcze kiedyś człowiek miał jakieś dążenia, aspiracje. Zostać naczelnym, powalić ten zadufany dziennikarski światek na nogi. Ale to moje kolana się potłukły. Guzioł, ten gołowąs, po awansie obnosi się jakby balon połknął, dobrze, że te przydupasy trzymają go za sznurek, bo inaczej by poleciał. W kosmos. Mnie to czasami się igła w kieszeni grzeje, żeby tak pogłaskać ten balonik. Cholera, razem tworzyliśmy ten projekt. Jak się potem okazało we trójkę, z nieoficjalnym zaangażowaniem żony samego szefa. Z tym, że to Guziołek szczególnie z nią współtworzył. Najczęściej w toalecie. Tak się napracowali, że z samego dołu tej popranej redakcyjnej hierarchii poczłapał na samą górę. Po sedesie. Czy jestem zły? Nie. Nie jestem. Jestem cholernie wkur….. Ale daję sobie z tym radę. Tak samo dobrze, jak z depresją maniakalną kundla starej sekutnicy. No tak, zapomniałbym, poczta. Co za niespodzianka. Tona listów do wybitnego redaktora w liczbie trzech. Trzech marnych kopert. Ciekawe co tym razem, zaproszenie na urodziny stulatki, czy może akcja zbierania śmieci. Teraz w tym się specjalizuję. W pisaniu o nudnych sprawach nudnych ludzi. Dla jeszcze nudniejszych odbiorców. Bla bla bla, zapraszamy na uroczystości związane z rozstrzygnięciem konkursu na największą babkę cytrynową, które odbędą się w sobotę… No tak. Do przewidzenia. Dwa kolejne to pewnie zaproszenia na święto zielonego ogórka. No proszę, do tego listu nawet zdjęcie gratis dołączyli. Co u diabła, przecież to...
„Sroczka kaszkę ważyła. Dzieci swoje karmiła. Temu dała na łyżeczce. Przyjdź i napisz”.

*
Podolski, zgodnie z codziennym zwyczajem, delektował się przygotowanym przez żonę posiłkiem, składającym się z dwóch niezbyt apetycznie wyglądających kanapek z serem. Nie był to szczyt jego smakowych fantazji, jednak kojąco działał na wygłodniały żołądek. Do tego kubek gorącej kawy i człowiek czuje się jak w niebie. Wszyscy wiedzieli, iż w tej chwili nie należy burzyć jego spokoju, gdyż nie ma nic bardziej przerażającego niż głodny Podolski. Jednakże tego dnia, o tej godzinie ów rytuał został przerwany, gdy do gabinetu przełożonego niemal wbiegł zadyszany Majewski.
- Szefie, dzwoni jakiś redaktor, mówi, że popełniono morderstwo.
- A kogo wysłał na tamten świat?
- Mówi, że jest świadkiem.
- Ta, świadkiem. Znam takich redaktorów, coś zaraz węszyć będzie chciał.
- Szefie, on czeka na drugiej linii.
- Zaraz nas obsmaruje, że na działania stróżów prawa musi za długo czekać. Dobra, przejmuję go. Inspektor Podolski, słucham? – zagrzmiał do słuchawki podanej mu przez Majewskiego– niechże się pan uspokoi. Tak… tak… Rozumiem. Choć właściwie niczego nie rozumiem. Jaka sroka? To jakiś żart? Absolutnie nie uważam pana za wariata. Nie. Za debila tym bardziej. Skąd pan dzwoni? Już zapisuję, podeślę tam kogoś. Dobrze.. Podjadę osobiście. Tak oczywiście…. Radzę poskromić język, ta rozmowa jest nagrywana. Nie, nie grożę, za to pan może odpowiedzieć za znieważenie policjanta na służbie. Niczego nie olewam, przyjmuję zgłoszenie i zaraz u pana będziemy.
- I co szefie? – Majewski wpatrywał się w przełożonego z nieskrywanym zaciekawieniem.
- To jakiś wariat i debil. Gadał coś o liście i jakimś ptaku.
- A trup?
- Jaki trup?
- No ten, wie szef, rigor mortis. Toć mi mówił, że kogoś zamordowano. Ptaki zadziobały?
- Majewski, Ty lepiej nie gadaj, tylko weź kluczyki, ja powiadomię górę. Krewki ten redaktorek. Sprawdź go.
- To mam go sprawdzić, czy te kluczyki.
- Majewski, Ty lepiej sprawdź, gdzie stoi samochód. Zawołaj też Grubasa. Pojedzie z nami.
- A gdzie jedziemy?
- Na prowincję.

*
Miniony dzień, jak wiele poprzednich, Michał Guzielski zaliczył do wyjątkowo udanych. Z dumą rozejrzał się po swoim nowym gabinecie. Tak. Redaktor naczelny, to wielkie coś. Wielkie coś, przez wielkie C. Jak wielkie C na tabliczce na drzwiach. Zazdrosne gnidy - pomyślał machając z uśmiechem przez szybę koledze z redakcji – sami najchętniej dowaliliby każdemu, by być teraz na tym miejscu. Guziołek zawsze pamiętał o uśmiechu, nigdy nie pozwolił sobie o nim zapomnieć. To kwestia prezencji. Trzeba pokazać skubańcom, że ich plotkowanie obchodzi tyle, co zeszłoroczne wydanie dziennika. Trzeba mieć gest. I Gust. A Guziołek ma dobry gust, od razu zauważył śliczną panią Kowalewską, a że ma i dobry węch to i szybko zorientował się, że pani Kowalewska coraz częściej wchodzi do jego gabinetu niemal wykąpana w ekskluzywnych perfumach. Fakt, że połączył gust z węchem nie powinno nikogo obchodzić. Zwłaszcza szefa. Cóż, zdarzają się osoby o podobnych gustach – Guzioł uśmiechnął się szeroko.
- Kowalewski Pana wzywa – w drzwiach stanęła redaktor Daniela.
Danka, ma chyba więcej lat niż ta redakcja, a jak się nie wyzwoli od tych swoich dzieci i wnuków i będzie dla nich gotować i gotować to się za miesiąc w tych drzwiach nie zmieści, przemknęło naczelnemu przez głowę.
- Czego che?
- Wyników – uśmiechnęła się triumfalnie.

Kowalewski siedział jak zwykle za swoim antycznym, wartym grube tysiące biurkiem, drapiąc się w głowę swoim antycznym, równie wiele wartym piórem. Dobiegał sześćdziesiątki, jednak ciągle uważał się za dobrą partię o jakiej marzy każda ambitna kobieta. Sam o przeciwnej płci myśleć nie mógł. Był wszakże żonaty. Z panią Kowalewską.
- I jak tam pomysły, panie Guzielski? Stanowisko zobowiązuje? – zapytał spokojnie, mrużąc oko
- Szefie, w przygotowaniu dwa artykuły, wysłaliśmy dwie ekipy na Bachorzewską i Londynek. Cynk od informatorów. Kroi się niezły temat. Na Bachorzewskiej byli wprawdzie ci z konkury, ale na Londynku jesteśmy pierwsi. Dzwonił Lorek, że tam policja dopiero dotarła. Denat jest. Samobój jakiś, gaz w domu puścił. Ale już szukają czegoś na niego, Katarzynka już dotarła do sąsiadów. To persona była. W urzędzie miasta pracował, a to dobry znak. Jutro puści się ekipę na urząd, postarają się wyciągnąć, że był tam szykanowany. Dokładnie też przetrzepiemy ostatnie sprawy burmistrza, to się z tym powiąże, będzie artykuł jak ta lala. Projekt tytułu już jest, Śmierć urzędnika – czy burmistrz zawinił.
- A zawinił?
- Tego staramy się dowieść. Wie szef, drobnymi kroczkami do celu.
- Ty do celu to raczej susy dajesz – Kowalewski odłożył pióro – wielkie susy Guzielski. Oboje wiemy, dlaczego tu jesteś. I oboje jesteśmy rozumnymi ludźmi unikającymi skandalu. Ale problem polega na tym, że to prywatna gazeta i prywatne wydawnictwo. I jak sam wiesz, z tej perspektywy ja jestem bardziej rozumny. I więcej mogę. Na przykład mogę Cię odwołać. A ty tu jesteś od szukania tematów. Do środy chcę mieć gotowy projekt artykułu o Londynku. Teraz znikaj, bo moja żona, powtórzę raz jeszcze, moja żona zaraz tu będzie.
- Tak szefie, artykuł powali na kolana media i ludzi. Dowidzenia – Guzielski z biciem serca oddalał się do drzwi.
- Guzielski? – Kowalewski powoli uniósł się zza antycznego biurka – Niech powali, bo z moich informacji wynika, że na Londynku znowu przegoniła cię konkura.

Tego dnia Guzielski już nie zaliczał do udanych. Teraz wiedział, że szef wie, że szef zna gusta i węch Guziołka. A to bardzo niedobrze. Trzeba teraz jak najszybciej znaleźć jakieś haki w urzędzie, trzeba oskarżyć burmistrza o samobójstwo pracownika. Trzeba zorganizować kolejną ekipę. Trzeba sprawdzić budżet i wspomóc sąsiadów samobójców. Tak dla dobrej współpracy, by śmielej mówili. Rozpaczliwe myśli Guziołka przerwała Daniela, jeszcze starająca zmieścić się w drzwiach.
- Jest cynk od jednego z informatorów. Było jakieś zgłoszenie o morderstwie. Pojechał sam inspektor. Rzecznik policji jeszcze siedzi cicho.
- Kiedy?
- Przed chwilą.
- Uwielbiam Cię Danka. Dawaj informatora.


*
Podolski z uwagą przyglądał się siwiejącemu mężczyźnie, w myślach oceniając stan jego trzeźwości. A było co oceniać. Woń kiepskiego alkoholu uporczywie drażniła nozdrza. Było coś jeszcze. Tak, zapach psa, jaki zwykle ten człowieczy przyjaciel przynosi do domu z deszczem. Podolski doskonale znał ten niemiły odór. Z dzieciństwa. Wychował się w ośmioosobowej rodzinie wspomaganej przez trzy zaniedbane psy. Po młodzieńczych doświadczeniach dziś w każdej chwili doskonale potrafił rozpoznać mieszankę taniego wina z psimi odchodami. I nie znosił tego tak samo jak wówczas, gdy siedział przy niedomytym stole nad niedogotowaną zupą. Bóg wie, ile wysiłku kosztowało go uwolnienie się z tego cyrku, jaki przez wiele lat kazano mu nazywać rodziną. Jako jedyny uparcie walczył o ukończenie szkoły, podczas gdy jego rodzeństwo oddawało się walce z wymiarem sprawiedliwości. Nie wytrzymał, gdy jeden z braci trafił na pierwsze strony gazet z nagłówkiem: Morderca z Koszewskiej zatrzymany. Wtedy Podolski zrozumiał, że nie zniesie więcej wstydu, pijackich burd, psów po deszczu i zimnej zupy. Uciekł najdalej jak potrafił. Bez grosza i perspektyw, ale z jednym celem, osiągnąć coś w życiu i całkowicie odciąć się od tego co było. Miał 18 lat gdy w jednym z mijanych autostopem miast zatrudnił się jako goniec w miejscowej gazecie. Po pół roku wyrzucili go z pracy. Nie donosił prasy klientom. Nie miał na to czasu, bo czytał. Chował się z paczkami pełnymi gazet w spokojnym miejscu i zagłębiał się w opisach przestępstw z krzyczących nagłówków. Coraz bardziej podziwiał pracę policjantów, którzy z takim zapałem i oddaniem docierali do sprawców. I nagle stał się cud. W tym najgorszym dla siebie momencie, gdy wychodził z redakcji ciągle słysząc w głowie zimne słowa: przykro nam, ale nie możemy z panem dalej współpracować, spotkał Jego. On upadł na ulicy. Leżał omijany przez przechodniów niczym uszkodzony hydrant. Podolski pomógł mu wstać i zaprowadził do domu. Nie wiedział wtedy, że prowadząc tego człowieka, sam zaczyna nowe życie. Ten, który zasłabł był emerytowanym policjantem wysokiego szczebla. Z żoną nie mieli dzieci. Z radością powitali młodzieńca o tak wrażliwym, jak ciągle podkreślali, sercu. Przez wiele lat był dla nich dorosłym synem. Otoczyli go rodzicielską opieką i zapewnili dalsze kształcenie. Dzięki nim pewnego sierpniowego dnia został zatrudniony w miejscowej komendzie policji. Tego miesiąca zmarł On, ten który upadł na ulicy. Marian Podolski. Nieutulona w żalu żona również odeszła. Oboje zostawili przyszytemu synowi tyle, ile potrafili mu zapewnić. A on zrobił to, czego oni od niego oczekiwali. Zaczął nowe życie, w nowym mieście, zatrudniony jako nowy pracownik głównej komendy policji. Z nowym nazwiskiem, po nowym ojcu. Był teraz Kamilem Podolskim. Dbającym o ład i porządek od 30 lat. I nie znoszącym zapachu taniego alkoholu i psów po deszczu.

- Panie Szajnocha, to poważne zgłoszenie – Podolski zmusił się by skupić wzrok na mężczyźnie i w końcu zignorować panujący w pokoju nieład porozrzucanych zapisanych kartek.
- To okno.
- Słucham?
- To okno. Otwarte było. Wszystko pofrunęło.
- Rozumiem. Panie Szajnocha, w jakim celu nas pan wezwał?
- Stało się coś złego. Mówię panu, zabito kogoś.
- Na jakiej podstawie pan tak twierdzi?
- Ja nie twierdzę, ja wiem.
- Panie Szajnocha, wypiliśmy dziś, prawda?
- Sam by pan pił, jakby po latach pracy gówniarza dali nad panem.
- Panie Szajnocha, zgłosił pan popełnienie morderstwa.
- Bo je popełniono.
- Nie bardzo rozumiem.
- Niech pan sam zobaczy - Szajnocha podsunął Podolskiemu kopertę.
Inspektor uważnie przeczytał zapisany na kartce wierszyk. Doskonale znał tą bajeczkę opowiadaną dzieciom przez mamy przed snem. Otarł pot z czoła. Przypomniał sobie jej zakończenie powtarzane przez starszego brata. „Ważyła sroczka… a temu nic nie dała tylko łebek urwała i frrrr poleciała”.
- Dlatego nas pan wzywał?
- Proszę zajrzeć do koperty.
Koperta zawierała coś jeszcze. Zdjęcie. Czarno białe zdjęcie przedstawiające drzwi wejściowe do jakiejś kamienicy. Zdjęcie nie wyróżniało się niczym szczególnym. Ot, zwykłe wejście do budynku. Ktoś tylko przy numerze posesji z nazwą ulicy nabazgrolił długopisem coś. Jakby ptaka. Podolski machinalnie spojrzał na tył fotografii. Zamarł. Na białym tle ktoś, jakby dziecięcą ręką, narysował coś w rodzaju łyżki. Pod spodem napisano: Przyjdź i napisz. Ale nie to zwróciło wzrok inspektora. Namalowana łyżeczka do złudzenia przypominała napełnioną barszczem. Tylko farba była jakaś dziwna. Coś jakby odcisk. Odcisk palca, brunatno czerwony odcisk na łyżeczce.
- Majewski. Majewski, jesteś tam? Gdzie Grubas?
- W samochodzie szefie.
- Ja załatwię z górą, każ Grubemu zlokalizować ten adres. Ty zostaniesz z panem Szajnochą.
- Tak szefie, ale..
- Nie ma ale, Panie Szajnocha, proszę zostać w domu z sierżantem. Pozwolę sobie zabrać ten list. Grubas, jedziemy na Garutowicza – ryknął inspektor uwalniając się swój zmysł powonienia od niechcianych wspomnień.



*
- No jedźże szybciej. Jak konkura tam będzie to mnie Kowal nieźle przegoni!
- Sam sobie jedź. Po diabła w ogóle tam jedziemy?
- Nie marudź, ale zasuwaj. To tak samo moje bycie, jak i Twoje.
- Tak, a co, już zmiana planów? Co? Z samobója nie da się zrobić artykułu?
- Mijaj, polecimy bokiem.
- Jak bokiem?
- No mijaj, tędy do śmierci nie zajedziemy!
- Po diabła my tam jedziemy?
- Cynk jest.
- Znowu jakiś trefny informator? Hehe
- Śmiej się. Sam mam nadzieję, że nie trafimy na lipę.
- A co? To niby nie wiemy po co jedziemy?
- Danka dała info, informator miał czekać.
- I co powiedział?
- Problem w tym, ze nic, zmył się. Tylko bazgrołę zostawił?
- Co zostawił?
- Kartkę z nasmarowanym bazgrołem. Ale zdjęcie też dał.
- Zdjęcie?
- No zobacz.
- Kuźwa Ty mi zdjęcia w czasie jazdy nie pokazuj. Dawaj. To jakiś dom?
- A ja wiem, kamienica. Na zdjęciu, widzisz? Tabliczka z ulicą i numer.
- Jak znam życie tam jedziemy?
- Jak Daniela dała ciała, to osobiście zmniejszę wszystkie cholerne drzwi w redakcji. Ale zobacz tu.
- Guzioł, ja prowadzę.
- No zobacz. Na odwrocie łycha namalowana z jakimś dopiskiem na czerwonej farbie. I czytaj sam, widzisz? Przyjdź i napisz.
- Dzieciak coś nabazgrolił a my czas tracimy. Konkura już się bierze za naszego samobójcę. Po kiego diabła my jedziemy pod ten dom?
- Sam nie wiem. Wychodząc do Ciebie jeszcze to wyciągnąłem ze skrzynki t do mnie było. Zobacz. Kur.., toć mówiłem Ci, żebyś bokiem objechał!! Słuchaj. Sroczka kaszkę ważyła.
- Jaka sroczka?
- Toć czytam Ci. Temu dała na łyżeczkę.
- Pokaż to zerknę. EEeee, to wygląda też , jakby napisał ktoś co dopiero się pisał nauczyć. Dzieciaki sobie z nas jaja robią, albo konkura działa.
- Dobra, no k….! Wiedziałem, że się spóźnimy, ale miałem racje, miałem rację! Gliny już są. Zatrzymaj tam. Pójdę się rozejrzeć – Guzioł niemal przewrócił się w pośpiechu wysiadając z auta.

*
Kamienica wydawała się być spokojna. Podolski powoli, sam ganiąc się za naiwność, mijał kolejne, drugie piętro. Miejsce jak każde. Tak, czy siak zda raport. Należycie wywiązał się z nałożonych na siebie obowiązków. Przyjął zgłoszenie i działa jak go uczono. Weryfikuje. Od razu wiedział, że zdjęcie doprowadzi go do nikąd. Ale znaleźli domniemane miejsce przestępstwa, a Grubas już zawiózł fotografię do analizy. Cicho i pusto. Około 15 mieszkań. Trzeba będzie zapukać do każdego. Niech sobie zapijaczony redaktorzyna nie myśli, że zarobi na artykule o ignorancji policji. No dobrze, schodzę i zaczynam przygodę z lokatorami - pomyślał z niecierpliwością.
Schodził na dół. To było drugie piętro. Sam nie wiedział co zwróciło jego uwagę. Pewnie ten niemiłosierny zapach, którego tak nienawidził. To była chwila, chwila w jakiej wróciły wspomnienia Podolskiego, gdy Podolskim jeszcze nie był. Chwila, gdy sięgnął po chusteczkę, by uwolnić się od tego odoru chwila gdy spojrzał mimochodem na drzwi mieszkania na pierwszym piętrze. Chwila, gdy wyryty przy drzwiach tego mieszkania bazgroł skojarzył mu się z ptakiem. Tym na zdjęciu od zapijaczonego redaktorka. Drzwi nie były zamknięte. Wiele tu psów po deszczu, pomyślał.

- Tu Podolski, jestem na ulicy Narutowicza 25 przez 7. Proszę o wsparcie techników. Mam tu denatkę. Nie wiem. Kobieta. Nie umiem określić wieku. Leży twarzą do stołu. Raczej siedzi przy stole. Tak sprawdzałem, moim zdaniem nie żyje. Dzwoniłem już po pogotowie. Tak, zabezpieczam. Majewski jest u zgłaszającego świadka. Oczywiście, żadnej prasy. Nie.. Nie wiem, chyba otrucie. Dużo wymiocin. Tak, chyba wiem czym się posłużono. Przy denatce jest łyżka z resztkami jakiegoś płynu, trzeba dać do analizy. Ma chyba pocięte palce, nie, nie. Nie wiem, trochę krwi przy dłoniach. Czekam.
Podolski stał i patrzył. Ciągle stał i patrzył. Na martwą kobietę za biurkiem, na leżącą obok jej dłoni łyżkę z resztkami jakiegoś płynu i na jej rękę. Na jej rękę spoczywająca na kartce papieru z setkami odcisków krwawych palców. Z setkami odcisków krwawych palców na tle narysowanego niezdarnie ptaka. „Sroczka kaszkę ważyła. Dzieci swoje karmiła. Temu dała na łyżeczce” – inspektor dokładnie pamiętał list, jaki zgłosił zapijaczony redaktorek. Teraz droga zawodowa dla Podolskiego stała się otworem. Taka zbrodnia nie umknie uwadze. Teraz Podolski wykaże się, pokaże swoją skuteczność. O tym zawsze marzyłem – pomyślał.


*
Się rozgląda jakby miał mu duch z kąta wyskoczyć. Jak jeszcze raz na mnie tak spojrzysz to cię obsmaruję w najnowszym wydaniu. Pieprzeni mundurowi. Chodź sierściak, parz, jakby co, to wróg. Ten jego szef jeszcze bardziej nadęty. Wypełniłem sierściak swój obywatelski obowiązek. He, He. Jak tam panie Majewski? Mam nadzieję, że pana szlag jasny trafi. Człowiek chce pomóc a traktują go jak zwykłe g… Człowiek wie, kiedy za wiele wypił. Ciekawe ile będzie mi tu sterczeć. Kawy? Jakiej kawy? Panie ja tu zgłaszam morderstwo, nie obsługuję baru. Po cholerę pan mi tu sterczysz? Zgłoszenie było? A róbcie z tym co chcecie. Ja mam to głęboko. Z przyjemnością opiszę to co tu robisz pionku. Policja, psia krew. Ja jestem zgłaszającym, nie winnym. Po diabła tu sterczysz? Ten to jakiś ułomny chyba. Nie parz się na mnie sierściuch, Ty też jesteś ułomny. Masz to po swojej pani. Zaraz. Dlaczego mam jechać na komendę? Ktoś nie żyje? Toć dlatego was wezwałem. Dobra, jadę z tobą, Majewski, ale muszę do sierściucha na noc wrócić. Cholerne procedury.


*
- Macie już coś? – Podolski z niechęcią zerknął na stos zadrukowanych kartek.
- To Karolina Jabłońska, lat 47, była przedszkolanka. Od kilku lat dorabiała jako opiekunka do dzieci. Zadaniem sąsiadów spokojna, miła pani. Nikomu nie wadziła. Chyba żyła sama, choć ktoś już napomknął o jakichś facetach, co ją niby odwiedzali – Ewelina Rogacka bez cienia emocji spojrzała na wiszące na korkowej tablicy zdjęcie denatki.
- Była przedszkolanka?
- Taa, zwolniła się cztery lata temu. Grubas już węszy w przedszkolu, w jakim była zatrudniona.
- Przyczyna zgonu?
- Uduszenie. Paskiem od sukienki. Znaleźli go na oknie. Zawiązanego w kokardkę. Poza śladami denatki innych brak – Rogacka wzdrygnęła się - Technicy sprawdzili też żyletkę. Tylko jej odciski palców. Wygląda na to, że sama pocięła sobie palce przed śmiercią.
- A łyżka?
- Masło i cukier
- Co masło i cukier?
- Nigdy szef nie piekł ciasta, co? – Ewelina uśmiechnęła się figlarnie. Mimo swoich 37 lat nadal była atrakcyjną kobietą i doskonale zdawała sobie z tego sprawę – Cukier zeszklony na maśle. Coś jak lukier, szefie.
- Żadnych niebezpiecznych substancji?
- Sam cukier co dla niektórych jest poważnym zagrożeniem – z dezaprobatą spojrzała na okazały brzuch inspektora triumfalnie wyłaniający się zza niedopiętej marynarki – Zabezpieczono odciski, już szukają w bazie danych. Na razie echo.
- A na łyżce?
- Tylko jej odciski. Na kartce też. Ciekawy ten ptak przy drzwiach. Ktoś go wyrył chyba długopisem.
- A ptak na kartce?
- Długopis zabezpieczono koło denatki. Tylko jej odciski palców. Jakby sama narysowała.
- No nie powiesz mi, że miła przedszkolanka nabazgrała ptaka na ścianie, potem kolejnego nabazgrała na kartce, żeby było ładniej pokolorowała go własną krwią i na koniec udusiła się dla większego efektu?
- Szefie, ja od dwóch dni trzepię nadgodziny, opuściłam randkę, przez co pewnie dalej będę starą panną, więc niech mi tu szef nie podnosi ciśnienia. Technicy nadal działają. Zabezpieczają co mogą. Jeszcze dzień.. – przerwała, gdy do gabinetu niemal wbiegł wysoki, roztargany chudzielec.
Walewski mierzył dobrze ponad 190 centymetrów i ważył zaledwie jedną trzecią tej wartości. Ta niespotykana u młodego mężczyzny postura kazała kolegom nazwać go Grubasem właśnie. On i tak był wdzięczny za to, że nie nosi już miana „płonącego wieżowca” jakim w szkole z racji wzrostu i ogniście rudych włosów, raczyli określać go przyjaciele.
- Szefie, byłem w przedszkolu, na Narutowicza. Dziwna sprawa. Niby Jabłońska sama się zwolniła, tak mówi dyrektorka. Ale belfry bardziej rozmowne. Miała jakieś ultimatum. Rodzice się skarżyli, że dzieci straszy. Jedna matka nawet do prasy dała. Malinowki już doszedł do artykułu, sprzed czterech lat. Siedzi szef? Nasz ancymonek Szajnocha pisał. Nie zostawił na niej ani na dyrektorce suchej nitki. Wtedy prawdopodobnie Jabłońska musiała się zwolnić.
- Szajnocha? Malinowki już go puścił?
- Przed wczoraj szefie.
- Za pięć minut chcę widzieć ten artykuł na swoim biurku.
- Szefie – Grubas zmierzwił palcami rudą czuprynę – jest jeszcze jeden artykuł. Z wczoraj. O naszej przedszkolance.
- Noż k… mać, toć zabroniłem rzecznikowi kłapać pyskiem i udzielać jakichkolwiek informacji! Dawaj oba szmatławce!!!


*
Tego dnia Guzielski znowu był bardzo szczęśliwy. Może i nie dotarł na miejsce przed policją, ale za to był pierwszy, tak, tylko on wyniuchał ten temat. I Kowalewski był zadowolony. Zabawny facet. Trochę smarowania, zwiększony nakład a i o żonie zapomniał. Jakby myślał, że Guziołkowi na starej babie zależy. Naczelny z zadowoleniem uśmiechnął się do własnego odbicia w szybie. Już w ogólniaku był uosobieniem Redforda. Doskonale znał efekty siłowni, odpiętego kołnierzyka i zawadiackiej grzywki. Podstawą jest to, by spędzając godzinę nad swoim wizerunkiem przed wyjściem z domu wyglądać, jakby się o tej trosce zapomniało. Kobiety na to lecą. Raz jeszcze rzucił okiem na sporządzone notatki. Tak, wszystko mamy. Jutro zadzwoni do rzecznika policji. Ten się nie wymiga, za dużo wyszło na światło dzienne.
- Znalazłam. Za to grzebanie w starociach to mi się jakaś premia należy – Daniela niemal wtoczyła się do gabinetu – Tu jest. Twój ulubieniec pisał – puściła oko.
- To o tej Jabłońskiej?
- Nie tylko o niej. Co ja będę zresztą. Znalazłam, to znalazłam. Reszta mnie nie interesuje.
- Widziałaś Kowalewskiego? Skurkowaniec dumny jak paw.
- Ty za to jak indor…
- Wiedział cwaniak kogo szefuniem zrobić.
- A mnie się szefuniu wydaje, że on zaciera łapki bo inna sroczka mu błyskotkę podrzuciła – Daniela uśmiechnęła się szeroko – Ptaszki ćwierkają, że Szajnocha mu podrzucił projekt na tytułową.
- Co ty chrzanisz?
- Ja nic nie wiem, ja tu tylko w brudach mieszam – oddaliła się wyjątkowo lekko, jakby z lubością dźwigała te kilkanaście kilogramów nadwagi.
Naczelny zastygł. Przez długą chwilę jakby nie było Gruzioła w Guziele. Powoli zaczął rozumieć, co właśnie mu powiedziano. Szajnocha. Ten stary, zapijaczony bzdurokleta. Ten osowiały i wiecznie niezadowolony mruk. Zaraz, nawet żona go zostawiła. Popaprany zazdrośnik, który nasikał na spodnie Gruziołka w dniu jego awansu. Jaki projekt na tytułową? Sam przestał do roboty chodzić jak mu naczelny koło włochatego nosa przelazł. Spokojnie, tylko spokojnie. Jakby co zawsze jest pani Kowalewska. Co on tu natworzył….. „Przemoc w przedszkolu – rodzice uważajcie. Z informacji uzyskanych od rodziców posyłających swoje pociechy do Przedszkola Misia Puchatka wynika, iż jedna z pracownic w sposób nieprofesjonalny i wysoce naganny stara się utrzymać wśród maluchów dyscyplinę. Zdaniem kilku rodziców, ich dzieci są w przedszkolu straszone i nękane. Jak twierdzi, Marianna H., matka jednego z przedszkolaków, jej syn od czasu pobytu w tej placówce przestał sypiać i moczy się w nocy. Fakt ten potwierdzają inni rodzice. Zdaniem psycholog Katarzyny Zawadzkiej, dzieci poddawane są nagannemu zastraszaniu, co ma znaczący wpływ na ich prawidłowy rozwój, przede wszystkim emocjonalno—społeczny. Dyrektor przedszkola zapewnia, iż podejmie wszelkie kroki celem wyjaśnienia sprawy, jednak zaznacza, iż nie spotkała się wcześniej z uwagami rodziców dotyczącymi czynności pracowników placówki. itd.”.
Co kombinuje teraz Szajnocha? Chce połączyć ten artykuł z morderstwem Jabłońskiej? – Guzielski otarł pot z czoła – Niedobrze. Bardzo niedobrze. Podskoczyl na dźwięk telefonu – Tak? Informator? Jak wyszedł? No nie per.. tylko dawaj tą kartkę!!


*

Dawno się nie pisało. Ale to jak pieprzona jazda na rowerze. Tego się nie zapomina. Zaraz wyjdziemy, wytrzymaj jeszcze trochę. Dziś możesz się tu zlać. Nie patrz na mnie i przestań wrzeszczeć, lej! I tak pójdzie do przeróbki. Kowalewski ty stary baranie, szybko zrozumiesz swoja pomyłkę. Tak, będziesz mnie jeszcze prosić. Psia mać!! Skurkowańcu, gdzie lejesz? A lej. Tyle lat pracy. Ty se Guziołek nie myśl, że jakiś gołowąs mnie wydupi. Założę się, że więcej wiem od Ciebie. Hehe, z tych pytań na komendzie to mógłbym już powieść strzelić. Tak, Jabłońska. Pamiętam Cię, Jabłońska. Doskonale pamiętam. Jak mi cholernie przykro, że kopnęłaś w kalendarz. Śierściuch miałeś lać, nie srać. A, wszystko jedno. Gdzie mam te dokumenty. Jakoś przekopać muszę. Ale coś mi się roi. Chyba ten ojciec Karolak miał na imię. Gdzie te dokumenty. Karolak, Karolak, chyba jego mały się przekręcił. Guzioł, karaluchu, żeby mieć dobry artykuł trzeba mieć doświadczenie. Gdzie te papiery? Sralis mazgalis. Redaktorek cholerny naczelnym został. Jeszcze nie jestem pijany. Pokaże Ci redaktorku czym się różni byk od cielaka. Co to kurna jest? Śierściuch, mamy pocztę od naszej byłej. Jak chcesz możesz się na nią zesr…
„Sroczka kaszkę ważyła. Dzieci swoje karmiła. Temu dała na miseczce. Przyjdź i napisz”.





*

Podolski powoli, noga za nogą niemal wpełzł na czwarte piętro. Nie pierwszy raz ganił się za kiepską kondycję. W ostatnich latach roztył się niemiłosiernie. Nie próżnował w tym czasie. Codziennie rano grzecznie przyjmował z rąk zmartwionej jego tuszą żony dwie kanapki z dietetycznym serem i stertą zielska, i też codziennie po kilka razy wysyłał Majewskiego po, jak sam twierdził, niezbędną dawkę energii w postaci kilku złotawych skrzydełek rodem z KFC, czy też smakowitych burgerów mistrza McDonalda. Póki pompka działa, trzeba się odżywiać, na dietę znajdzie czas. Ma silną wolę, w każdej chwili może zgubić choćby dziesięć kilo. O ile dobrze pamięta jego kształty zaczęły pęcznieć, gdy objął do dziś piastowane stanowisko. To taki efekt uboczny nowych obowiązków, mniej ganiania, więcej rozumowania. Tak, znajdzie w końcu czas na zabawę ze swoim ciałem.
- Szefie, to tu. – Majewski z satysfakcją oparł o się o obdrapaną ścianę. Rzadko był w czymś lepszy od inspektora, a teraz był szybszy, znacznie szybszy – Dzwonić?
- Tia.
W drzwiach stanął niewysoki, na pierwszy rzut oka schorowany mężczyzna. Tak, zagubiony. Zagubiony i zmęczony, szybko ocenił Podolski. Mimo wszystko facet z klasą – uważnie przyjrzał się schludnej marynarce, niebieskiemu krawatowi i pieczołowicie zaczesanym na tył głowy włosom. Z całością idiotycznie kontrastowały papcie w kratkę, jakie właściciel mieszkania przy ulicy Rawskiej 52 założył do popielatych, wyprasowanych na kant spodni.
- Pan Karolak?
- Tak. Oboje z żoną wzięliśmy już udział w spisie. Mam potwierdzenie od urzędnika.
- Policja. Możemy porozmawiać?
- Policja? Ale w jakiej sprawie?
- Panie Karolak, to rutynowe działania. Niech się pan nie denerwuje. Proszę nie trzymać nas na korytarzu, jeszcze sąsiedzi się zaciekawią.
Mieszkanie Karolaków było niczym swoiste muzeum. Nikłe światło przenikające przez bogato haftowane zasłony ledwie muskało wiszące na ścianach obrazy. Ciężkie, grube dywany dźwigały masywne regały, komody i biblioteczki pełne szarych, opasłych książek. Wielkie, rzeźbione biurko było nieco przyciężkie, ale mimo wszystko całość sprawiała wrażenie niezwykłego, zapomnianego już wyczucia gustu i smaku.
- To mieszkanie po mojej matce – Karolak wyczuł zainteresowanie gości. – Zaraz podejdzie moja żona. Napiją się panowie czegoś?
- Nie, nie. Panie Karolak, to dość delikatna sprawa – Podolski nie pytając o pozwolenie wygodnie umościł swoją nadwagę na obitym skórą fotelu – Chodzi o sprawę sprzed czterech lat. O artykuł i przedszkole. Wiem, że to nieprzyjemne wspomnienia, ale niestety musimy do nich wrócić.
- Artykuł?
- Tak, artykuł. O działalności przedszkola i tego co tam się działo.
- Panie..?
- Inspektorze Podolski.
- Zatem Panie inspektorze, nigdy nie udzielałem wywiadów..
- Cztery lata temu lokalna gazeta puściła artykuł o przedszkolu Misia Puchatka. Jest tam wzmianka o śmiertelnej ofierze praktyk stosowanych przez opiekunów. Nie będę krył, że wróciliśmy do tej sprawy i udało się nam dotrzeć do pana. Do państwa – Podolski poprawił się na widok wchodzącej do pokoju kobiety. Eteryczna, pomyślał. Na pierwszy rzut oka była starsza od męża. Równie drobna i równie zmęczona. I w szczególnie fascynujący sposób piękna, pięknem lat, pamiętanych ze starych fotografii. To dziwne, przecież żadne z nich nie przekroczyło czterdziestki – inspektor nie mógł odwrócić wzroku od pani domu.
- Mówi pan o naszym synu?
- Małgorzato, to panowie z policji.
- Wiem. Nigdy nie rozmawialiśmy z dziennikarzami. Czy mąż odpowiedział już na wszystkie panów pytania? Nie wiemy, jak moglibyśmy panom pomóc.
- Już tłumaczę – Podolski starał się zwalczyć w sobie poczucie zganionego uczniaka. Musi wziąć się w garść, przecież jest znacznie starszy od tej dwójki –Znaleźliśmy artykuł i wzmiankę o śmierci dziecka, sami państwo rozumieją, nie trudno było do państwa dotrzeć.
- Co pana tak właściwie interesuje inspektorze?
- Prowadzimy sprawę Jabłońskiej.
- Tak, czytałam, że nie żyje. I mogę powiedzieć śmiało i z pełnym przekonaniem, że nie bardzo zasmuciła nas ta wiadomość. Powiem więcej. Dawno nic nie sprawiło mi tak wielkiej przyjemności jaką dała mi ta informacja. Czy jesteśmy w związku z tym podejrzani? – pani Kowalewska uśmiechnęła się ciepło, tym ciepłem bijącym z czarnobiałych fotografii.
- Droga Pani..
- Nie, teraz pan mnie wysłucha inspektorze. Znalezienie przyczyny śmierci naszego syna powierzyliśmy ludziom takim jak pan.
- Dokładnie przejrzałem akta. Państwa syn chorował na serce. Znam opinie lekarzy i biegłych.
- Jak mniemam poczynania pani Jabłońskiej też pan zna?
- Staram się…
- Przyszedł nas pan o coś oskarżyć inspektorze? – spojrzała na niego zimno – Skoro zna pan akta sprawy, proszę sobie radzić z nimi. Szykujemy się z mężem do obiadu. Jeśli będzie chciał pan z nami jeszcze rozmawiać, prosimy o wezwanie na komendę. A teraz proszę wybaczyć. Adam, odprowadź proszę panów.
Podolski niechętnie ruszył za niskim, zmęczonym mężczyzną.
- Panie inspektorze – Kowalewski zatrzymał go przy drzwiach – Wtedy, te cztery lata temu, gdy zmarł nasz syn było tu takich dwóch dziennikarzy, każdy chciał pomóc, oni – zniżył głos niemal do szeptu – musze wracać, żona woła.
- Jeszcze znajdziemy czas na rozmowę. Ładna sroka.
- Sroka?
- Ten ptak na pana biurku.
- To kruk. Mamy pozwolenie na wypchane ptaki. Muszę panów pożegnać.
- Proszę się nie martwić, sprawdzę to pozwolenie – Podolski ze złością walnął dłonią w zamknięte już drzwi – jeszcze porozmawiamy, psia krew.
- Szefie, jest zgłoszenie. Grubas dzwonił. Znowu ten Szajnocha – Majewski kompletnie nie przejął się minioną porażką w domu Kowalewskich – Gruby mówi, że jest kolejna sroka. Wierzy szef? A jeszcze pierwszej nie złapalim.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
slimline · dnia 24.05.2011 20:52 · Czytań: 847 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 8
Inne artykuły tego autora:
  • Brak
Komentarze
julanda dnia 24.05.2011 22:07
Czytałam cierpliwie, chociaż nie gustuję w takiej tematyce. Pewnie potrzebna korekta, "cię" pisane z dużej, no i bardzo szybko wszystko się dzieje, aż trudno się połapać, ale się wciągnęłam. Ponieważ nie znam się na pisaniu kryminałów, nie mam pojęcia, co jak ma iść, więc mój komentarz będzie mało przydatny. Nie wiem też, co z tego wynikło. Kto , kogo i za co... :( Pozdrawiam!
Wasinka dnia 24.05.2011 23:03
Czyta się dosyć dobrze (szczególnie początek ciekawie skonstruowany i zapisany "stylowo" ), jednak tekst trzeba by dopracować, bo sporo tu potknięć różnego typu.
Różne spojrzenie na sprawę - dobry zabieg. Nie nuży, gdy patrzy się różnymi oczyma. Widzę, że starasz się, by każdy bohater miał swoją specyfikę. Szajnochę przedstawiasz głownie w myślach, innych w akcji oraz poprzez narrację.
Porozdzielaj czasem myśli bohatera od narracji (np. przy Michale Guzielskim w trzecim wątku; ale nie tylko), bo gubi się w całości.
Masz literówki, zapomniane litery, potknięcia w zapisywaniu dialogu, zaimki pisane wielką literą, zdarzają się też niezgrabne zdania. I interpunkcja poważnie szwankuje. Podrzucę Ci parę przykładów poniżej, może łatwiej będzie ogarnąć całość.

Zdarzają się klopsy, można przejrzeć tekst pod tym kątem między innymi (to jedynie przykłady dla orientacji ogólnej) :

Pa(t)rzę na Twoją obecność z racjonalnego punktu widzenia - zaimek raczej małą literą; litera uciekła

powalić ten zadufany dziennikarski światek na nogi - nie wiem, czy to celowo przekształcone, ale brzmi dziwnie... raczej powalić na kolana, a stanąć na nogi...

delektował się przygotowanym przez żonę posiłkiem, składającym się - wpada na siebie "się"

Majewski, Ty lepiej nie gadaj / Majewski, Ty lepiej sprawdź, - znowu zaimki masz dużą literą

że ich plotkowanie obchodzi (mnie?) tyle, co zeszłoroczne wydanie dziennika.

I Gust. - gust (mała litera)

Kowalewski Pana wzywa - pana

Kowalewski siedział jak zwykle za swoim antycznym, wartym grube tysiące biurkiem, drapiąc się w głowę swoim antycznym - niepotrzebne powtórzenie zaimka (chyba że zamierzone, ale wydaje się niekonieczne)

zapytał spokojnie, mrużąc oko(.) - brak kropki na końcu zdania

Projekt tytułu już jest, Śmierć urzędnika – czy burmistrz zawinił. - tytuł na przykład w cudzysłowie

Dowidzenia(.) – Guzielski z biciem serca oddalał się do drzwi. - Do widzenia (oddzielnie); i kropka (zwróć uwagę na interpunkcję dialogową)

I nie znoszącym zapachu taniego alkoholu - nieznoszącym

Doskonale znał tą bajeczkę opowiadaną dzieciom przez mamy przed snem - tę; przez/przed wpada na siebie

Z żoną nie mieli dzieci. Z radością powitali - wpada na siebie Z żoną / Z radością na początku zdań

czarno białe - czarno-białe

Ktoś tylko przy numerze posesji z nazwą ulicy nabazgrolił długopisem coś - niezgrabnie: szyk i rym ktoś/coś

Ale nie to zwróciło wzrok inspektora. - niezgrabnie

uwalniając się swój zmysł powonienia od niechcianych wspomnień. - uwalniając swój zmysł

ze nic, zmył się. - że (literówka)

Wychodząc do Ciebie(,) jeszcze to wyciągnąłem ze skrzynki t do mnie było - tu jest sporo: zaimek małą winien być; przecinek i niezgrabność ogólna plus "t" tajemnicze

Kur.., toć mówiłem Ci - on nie dokończył przekleństwa? Bo przecież czasem można zapisać w całości (chyba że bohater nie dokańcza zwyczajnie). Przecinek zbędny po wielokropku. Zaimek małą literą.

jakby napisał ktoś co dopiero się pisał nauczyć. - litery Ci się pozamieniały

Teraz droga zawodowa dla Podolskiego stała się otworem - chyba bez "się"...

Sam cukier co dla niektórych jest poważnym zagrożeniem(.) – (Z) dezaprobatą spojrzała na okazały brzuch inspektora triumfalnie wyłaniający się zza niedopiętej marynarki(.) – Zabezpieczono odciski, już szukają w bazie danych. - sprawdź sobie partie dialogowe

Przed wczoraj(,) szefie. - Przedwczoraj

moczy się w nocy - rym

tylko dawaj tą kartkę!! - tę

Śierściuch - Sierściuch

Nie pierwszy raz ganił się za kiepską kondycję. W ostatnich latach roztył się - "się" wpada na siebie

nie trudno było do państwa dotrzeć. - nietrudno


Tak, jak pisałam powyżej - to jedynie przykłady, nie wypisywałam wszystkich przypadków, zasygnalizowałam, że są i jakie.

Księżycowej nocy.
Azazella dnia 24.05.2011 23:28
Ciężko było mi czytać. Tekstu nie ubywało, takie miałam wrażenie. Nie doczytałam do końca. Jednak fragment, przez który przebrnęłam nie wydał mi się interesujący...Masz niestety trochę błędów, powtórzeń, spacje szaleją. Pilnuj tego. Dokładnie przyjrzyj sie tekstowi przed wysłaniem. Potem wejdzie Ci to w nawyk, chociaż początkowo może sprawiać problem. Pozdrawiam.
Usunięty dnia 24.05.2011 23:42
Pierwszy raz nie dałam rady. Ziewanie włączyło się chyba dość szybko, skoro pamiętam jedynie że uciekli przed deszczem. Nie bardzo wiem czego oczekiwał ode mnie Autor. Jeśli ma to być opowiadanie na Dobranoc to gratuluję spełniło swoją funkcję w 100%. Już nawet nie mam siły pisać. Pozdrawiam :sleep:
julass dnia 25.05.2011 01:05
po dość zniechęcającym początku okazało się że historia jest nawet ciekawa... tylko straszliwie podziobana błędami i stylowo też możnaby w niektórych miejscach poprawić...
a tu
Cytat:
Czy jesteśmy w związku z tym podejrzani? – pani Kowalewska uśmiechnęła się ciepło, tym ciepłem bijącym z czarnobiałych fotografii.

to żeś się zgubił o kim właściwie piszesz (Karolakowa powinno być) a to już bardzo źle świadczy o autorze jak mu się bohaterowie mylą...
i generalnie to wygląda na pierwszą część...
Mago dnia 25.05.2011 08:27
Prawdziwe życie:-).Treść mnie wciągnęła na tyle, że cierpliwie do końca wytrwałam. Co do reszty- nie wypowiem się. Nie mnie oceniać.
Pozdrawiam:-)
green dnia 25.05.2011 09:01
Czytam to od wczoraj... naprawdę próbuję i jakoś kurcze zmęczyłam się makabrycznie.
Nie podchodzi mi to, no może za dużo tego jest na raz.
Już sama nie wiem, ale dziś jestem na nie.
MaximumRide dnia 25.05.2011 19:30
,,parz,,
paTrz. Dużo takich zgubionych literek

,,Zadaniem sąsiadów spokojna,,

zdaniem

Tekst ciekawy. Bardzo mnie zainteresował. Choć długi to czytając mi się nie dłużył. Śledziłam tekst z rosnącym zainteresowaniem. Podoba mi się fabuła. Jestem ciekawa jak sprawa się rozwinie. Dobrze wykreowani bohaterowie. Choć niektóre zdania wydają mi się dziwne, niepoprawne albo nieadekwatne do reszty.No ale trening czyni mistrza. Mam nadzieję na kolejną część. Pozdrawiam:)
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty