Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło - kinpets
Proza » Obyczajowe » Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło
A A A
„ NIE MA TEGO ZŁEGO, CO BY NA DOBRE NIE WYSZŁO?”

Robert Cohen ciężko opadł na przednie siedzenie swojego samochodu i oparł głowę na kierownicy. Ciągle dźwięczały mu w głowie słowa lekarza wypowiedziane przed chwilą w Instytucie Chorób Zakaźnych, a oznaczały one dla niego tylko jedno: wyrok śmierci.
- Bardzo nam przykro, ale badanie pańskiej krwi na obecność wirusa HIV dało wynik pozytywny...
Gdy usłyszał te słowa i w końcu dotarły one do jego świadomości, świat zawirował mu przed oczami niczym rozpędzona karuzela. Tylko dzięki stojącej w pobliżu pielęgniarce utrzymał resztki równowagi. Chwilę trwało nim doszedł do siebie. Na jego pytający wzrok lekarz rozłożył bezradnie ręce i dodał sucho:
- Niestety... Przejdzie pan teraz z siostrą do gabinetu obok i zostanie pouczony o...
Kilkakrotne klapnięcie ręką w dach samochodu pozwoliło mu wrócić do rzeczywistości.
- Czy pan się źle czuje? – Policjant o mało nie włożył głowy do środka przez otwartą szybę.
- Słucham?... A nie nie… przepraszam. - Odruchowo przekręcił kluczyk w stacyjce, wrzucił pierwszy bieg i wolno ruszył, zostawiając przy krawężniku pochylonego policjanta.
Trochę trwało nim przedarł się przez korki i dotarł pod dom, w którym mieszkał. Zaparkował na stałym miejscu i udał się do swojego mieszkania. Wziął zimny prysznic i w szlafroku, ze szklanką whisky w ręku zagłębił się głęboko w fotelu... Szok trwał kilka dni. Żal i smutek, przeplatany z bezsilną złością i chęcią zemsty na osobie winnej jego przyszłym cierpieniom i skazaniu go na rozstanie się z tym światem w wieku czterdziestu kilku lat topił, w co i rusz zmienianych butelkach alkoholu. Niekiedy przychodziła mu myśl skończenia ze sobą. Niestety, brak odwagi w podjęciu tak drastycznego kroku, a może chęć życia tak długo jak tylko się da, niweczyła te jego niedorzeczne myśli w zalążku. W końcu postanowił wziąć się w garść. Odstawił alkohol i zaczął powoli dochodzić do siebie. Przez cały czas jednak, nurtowało go jedno pytanie:, kto poczęstował go tą paskudną chorobą? O to samo zresztą pytała go też pielęgniarka, ale wtedy w żaden sposób nie mógł zebrać myśli. Teraz, z perspektywy czasu i długich rozmyślań wytypował tę jedną jedyną, która z dużą dozą prawdopodobieństwa była chora i podzieliła się z nim tą straszną chorobą... Była nią, Linda. Ta piękna, młoda kobieta, którą poznał zresztą zupełnie przypadkowo jakiś rok temu, miała wtedy podobne symptomy chorobowe, jakie on ma teraz. Po długim zastanowieniu postanowił zorientować się, co z nią się teraz dzieje. Mieszkała tak samo jak i on, w Nowym Jorku w Greenwich Village, dzielnicy intelektualistów i artystów, w jednej z tych zadbanych, kilkupiętrowych kamieniczek. Kilka dni poświęcił na dyskretną obserwację jej mieszkania. Mógł sobie na to pozwolić gdyż dysponował nieograniczonym czasem. Pieniędzy posiadał aż nadto gdyż regularnie otrzymywał bardzo wysoką rentę po tragicznie zmarłych rodzicach. Kobieta, którą poddał dyskretnej obserwacji mieszkała samotnie i zawsze, około ósmej wieczorem była już przeważnie w swoim mieszkaniu. Brak towarzystwa i unormowany tryb życia, utwierdził go w przekonaniu, że to choroba zmusiła ją do poddaniu się losowi i zrezygnowania z uciech, jakie do tej pory były jej udziałem. W dniu, w którym postanowił ją odwiedzić, wyciągnął z szuflady swojego biurka pistolet i tłumik. Może to wydawać się dziwne, ale będąc kiedyś przejazdem w Los Angeles, znalazł go przy swoim samochodzie. W pierwszym odruchu miał zgłosić ten fakt policji, ale jakoś rozeszło się to po kościach. Wrzucił broń do szuflady i o niej zapomniał. Nie spodziewał się wtedy, że zrobi z niej kiedykolwiek jakiś użytek. Włożył pistolet za pasek od spodni, tłumik schował do bocznej kieszeni marynarki i wyszedł z mieszkania.
Samochód zaparkował kilka przecznic wcześniej. Spojrzał na zegarek i ruszył wolnym krokiem na spotkanie.
Pogoda jak na końcówkę października była znośna. Było w miarę ciepło i bezwietrznie. Ruch pieszy w tej części miasta był jednak znaczny. Spojrzał na duży zegar wiszący w jednej z witryn sklepowych. Dochodziła dwudziesta. Przyspieszył kroku.
Z daleka rozpoznał idącą Lindę. Szła wolnym krokiem. Niby przypadkowo zaszedł jej drogę i udając zdziwienie zawołał:
- Linda?. – Kobieta odruchowo cofnęła się. Była wyraźnie zaskoczona.
- Czeeeść. – Błysk w jej oczach dowodził, że go poznała bez trudu. Pospacerowali trochę i Linda zaprosiła go do siebie.
- Rozgość się – powiedziała, zamykając za sobą drzwi mieszkania – ja wezmę prysznic i zaraz do ciebie wyjdę. - Cmoknęła go w policzek i po chwili zniknęła w łazience. Robert włożył ręce do kieszeni spodni i rozejrzał się po salonie. Zauważył, że nic się tutaj nie zmieniło od czasu, kiedy odwiedził to miejsce ostatnim razem. Ciężko westchnął. Podszedł do stolika z alkoholem i nalał sobie szklaneczkę polskiej wódki. Wypił to jednym haustem. Odstawiając szklankę zwrócił uwagę na kolorowe pisma porozrzucane na kanapie. Podszedł do niej i wziął do ręki jedno z tych pism. Nagle oblał go zimny pot, były to, bowiem broszury informujące o zagrożeniach chorobą AIDS. Zacisnął zęby i pokręcił głową. Teraz nie miał już żadnych wątpliwości. Wyjął pistolet i nakręcił tłumik. Nalał sobie jeszcze jedną szklankę, wychylając ją jednym haustem. Skrzywił się z lekka pokasłując. Obtarł dłonią usta i z zaciętością na twarzy ruszył w kierunku łazienki. Linda, stojąc tyłem spłukiwała akurat pianę z włosów. Robert nie miał najmniejszego zamiaru o nic ją wypytywać. Sześć razy nacisnął na spust pistoletu. Kobietę rzuciło na ścianę. Po chwili osunęła się na posadzkę, barwiąc na czerwono lecącą wodę. Nie patrząc na leżącą, zapewne już martwą kobietę, zakręcił krany i wrócił do pokoju. Starannie usunął ślady swojej obecności i zamykając za sobą drzwi kluczami Lindy, przez nikogo nie zauważony wyszedł na ulicę. Klucze wrzucił do pojemnika na śmieci. To samo uczynił z pistoletem. Mimo szumu w głowie od wypitego alkoholu, wrócił do domu samochodem. Chcąc stłumić w sobie narosłe wrażenia, opróżnił butelkę szkockiej.
Obudził się następnego dnia około południa. Bolała go głowa. Chwiejnym krokiem podszedł do okna i wyjrzał na ulicę. Tym razem pogoda była paskudna. Wiał wiatr i na dodatek padał deszcz ze śniegiem. Napoczął drugą butelkę alkoholu.
Dopiero trzeciego dnia postanowił wziąć się w garść. Zszedł na dół i w pobliskim kiosku kupił kilka gazet. Wrócił do domu i przewertował je pobieżnie, zwracając szczególną uwagę na kroniki kryminalne. Nie znalazł żadnej wzmianki na temat wydarzeń w mieszkaniu u Lindy. Poczuł się pewniej. Zerkając ukradkiem na odłożoną gazetę, zainteresował się pięknymi widokami plaży w Miami. Wziął ponownie gazetę do ręki . Zdjęcia aż kipiały radością życia. I jeszcze ta wspaniała tam, słoneczna pogoda. Spojrzał w okno i ciężko westchnął. Spojrzał ponownie na zdjęcia. Po chwili na jego twarzy pojawił się wyraz olśnienia. Przygryzł dolną wargę i z wolna pokiwał głową.
Miami powitało go folderowym wręcz zachodem słońca. Z wypożyczalni samochodów na lotnisku odebrał dokumenty oraz kluczyki od srebrzystego BMW i ruszył bezpośrednio do hotelu, w którym miał zarezerwowany apartament. Wziął prysznic i zszedł do baru. Zamówił podwójna szkocką i nie zabawiając długo wrócił do pokoju. Ranek przywitał go promieniami słońca przebijającego się przez grube zasłony. Obsługa hotelu dostarczyła śniadanie oraz zamówione wcześniej gazety, które ukazywały się w Nowym Jorku. W trakcie spożywania jajecznicy przeglądał tylko te strony, które dotyczyły ciemniejszej sfery życia. Nie znalazł tego, czego szukał. Po śniadaniu i porannej toalecie postanowił się rozruszać. Bez zbytniego pośpiechu i bez bliżej sprecyzowanego celu podążał główną ulicą tego tętniącego życiem miasta. Co jakiś czas przystawał jednak i łapiąc się dłonią za pierś próbował stłumić w sobie duszący go kaszel. Zdawał sobie sprawę, że nie jest to, ot takie zwykłe przeziębienie a zapewne pierwsze objawy czegoś, czego tak bardzo się obawiał. Chrząknął kilka razy i zerknął na drugą stronę ulicy. Odgrodzony od chodnika ogródek przed restauracją Salamander pokryty był parasolami chroniącymi skutecznie od słońca. Postanowił tam wstąpić. Z bliska okazało się, że pod parasolami nie ma wolnych miejsc. Wszedł do środka i wybrał wolny stolik w rogu pomieszczenia. U kelnera zamówił duże piwo i rozejrzał się po sali. Ludzie wybierali raczej miejsca na, zewnątrz więc w środku było w miarę pustawo. Niespodziewanie wzrok Roberta zatrzymał się w końcu sali. Przy stoliku, samotnie tak jak i on zresztą, siedziała kobieta o niezwykłej wręcz urodzie. Mogła mieć około czterdziestu lat. Była w miarę szczupła. Długie proste włosy o rudawym odcieniu, które łagodnie opadały na ramiona kontrastowały z lekką opalenizną twarzy. Kobieta ta, obracając oburącz podłużną szklankę z ciemnym napojem wpatrywała się w nią w wyraźnym zamyśleniu.
Wyglądała wręcz prześlicznie. Jej uroda nie pozwalała Robertowi oderwać od niej wzroku. Zaczął zastanawiać się czy nie przysiąść się do niej i nie próbować nawiązać znajomości. Podtrzymywała go jednak przed tym świadomość, że musi na kogoś czekać. Tak urodziwa osoba nie bywa raczej samotna. W końcu, udało mu się przezwyciężyć swoją słabość do podrywania pięknych kobiet, wychylił resztę złocistego płynu, zapłacił i opuścił lokal.
Następnego dnia rano obudził się około siódmej. Po śniadaniu i przejrzeniu porannej prasy nabrał ochoty na wyjazd samochodem za miasto w celu odetchnięcia na łonie natury. W godzinach przedpołudniowych ulice Miami były w miarę przejezdne, więc dotarcie do rogatek miasta nie zabrało zbyt dużo czasu. Czerwone światło sygnalizacji świetlnej zmusiło go do zatrzymania się. Zerknął odruchowo w wewnętrzne lusterko i widząc szybko zbliżający się samochód, skulił się w sobie i zamknął oczy. W tym momencie poczuł silne uderzenie. Tylko odpowiednio ustawiony zagłówek uchronił go przed raptownym odchyleniem głowy do tyłu i skręceniu karku. Mimo to poczuł ból u nasady głowy. Trzymając się ręką za kark, wściekły wysiadł z auta. Spojrzał na tył samochodu. Roztrzaskany zderzak i otwarty od uderzenia kufer nie zapowiadały jednak wielkiej szkody. Sprawca a raczej sprawczyni tej kolizji była już na zewnątrz swojego pojazdu i podążała w jego kierunku. Robert zamierzał puścić odpowiednią wiązkę, lecz gdy spojrzał na sprawczynię stłuczki najzwyczajniej w świecie zaniemówił. Była to, bowiem ta sama piękna kobieta, którą widział wczoraj, siedzącą samotnie w barze. Kobieta stanęła przed Robertem i przez chwilę ich wzrok się skrzyżował. Przypatrywali się sobie w milczeniu.
– Naj, najmocniej pana przepraszam – pierwsza ochłonęła kobieta, – ale najwyraźniej w
świecie zagapiłam się... Doprawdy, doprawdy… No nie wiem, co mam powiedzieć... to moja wina... Zwróciła uwagę, że stojący przed nią mężczyzna ma wykrzywiona w grymasie twarz i masuje sobie kark.
– Przepraszam, czy panu nic się nie stało? – Dodała z zatroskaną miną.
– Nie, nie nie, nic mi nie jest, to drobiazg – Robert opuścił rękę i spojrzał na tworzący
się z każdą chwilą zator samochodowy.
- Może zjedziemy na bok? – Powoli wracał do rzeczywistości. - Da pani radę
uruchomić wóz?
- Zaraz sprawdzę – Kobieta wsiadła do swojego samochodu i przekręciła kluczyk
w stacyjce. Silnik zaskoczył bez trudu.
Zjechali na pobliski parking. Robertowi na niczym teraz tak nie zależało jak na podtrzymaniu znajomości z tą tak uroczą nieznajomą. Po załatwieniu formalności związanych ze zdarzeniem Robert zaproponował spotkanie na neutralnym gruncie. Kobieta przyjęła zaproszenie bez najmniejszego oporu a nawet, jak wydawało się Robertowi przyjęła to zaproszenie z wyczuwalnym zadowoleniem. Umówili się na dzisiejszy wieczór.
Kiedy Robert pojawił się w umówionym miejscu, Barbara, bo tak miała na imię ta kobieta, siedziała już przy stoliku, Przywitali się jak dobrzy znajomi. Wieczór upływał im w dobrym nastroju. Okazało się, że Barbara, podobnie jak Robert spędzają czas na Florydzie samotnie. Barbara przyleciała do Miami z Los Angeles, i tylko, dlatego wybrała to miejsce, gdyż po prostu, jak powiedziała, czuła taką wewnętrzną potrzebę. - Może tak musiało być? – Przeleciało Robertowi przez myśl. W trakcie konwersacji zauważył jednak, że mimo pozoru beztroski w wypowiedziach Barbary, coś ją jednak gryzło. Nie chciał dzielić się swoimi spostrzeżeniami gdyż jak przypuszczał mogło to mieć związek z jakimś mężczyzną. Na takie zwierzenia, jak sądził, przyjdzie jeszcze czas. Grubo po północy opuścili lokal. Robert zamówił taksówkę i podwiózł Barbarę pod apartamentowiec, gdzie wynajmowała mieszkanie. Przed rozstaniem zaproponował podtrzymanie znajomości. Barbara przystała na tę propozycję. Wrócił do hotelu. Leżąc w łóżku, długo nie mógł zasnąć. Przez cały czas nurtowało go kilka pytań: – Co dalej. Co dalej czynić z tą tak świetnie zapowiadającą się znajomością? Czy aby ta znajomość ma jakiś sens? Czy rysuje się przed nią jakaś konkretna przyszłość? Czy jest sens angażować się w ogarniające go uczucie? A może zakończyć tę znajomość dopóty, dopóki nie będzie za późno?…
Obudził się koło południa. Przekąsił, co nieco w restauracji na dole i wyszedł na zewnątrz. W pobliskim kiosku kupił gazety i usiadł na ławce. Przewertował je dokładnie i ponownie nie znalazł tego, czego spodziewał się znaleźć. Wcisnął gazety do pojemnika na śmieci i wrócił do hotelu. Czas do spotkania z Barbarą dłużył mu się niemiłosiernie. Dosłownie nie mógł znaleźć sobie miejsca. Na umówione miejsce spotkania przyszedł pół godziny przed czasem. Po chwili pojawiła się Barbara. Przywitali się. Zaczęli rozmawiać o wszystkim i o niczym zarazem, ale nawet taka rozmowa sprawiała im widoczną przyjemność. Robert zauważył, że teraz czas płynie cholernie szybko. Nawet się nie obejrzał a już przyszła pora rozstania. Tym razem, udali się spacerkiem w kierunku miejsca zamieszkania Barbary. Idąc wolno i rozmawiając, Robert ponownie wyczuł, iż kobietę coś gryzie, raz jest wesoła aż do przesady, a następnie na jej twarzy pojawia się wyraz głębokiego smutku. Ponownie jednak nie miał odwagi o to zapytać.
Zaczęli spotykać się codziennie a ich przyjaźń utrwalała się na dobre. Jedyną dziwną rzeczą w tym przyjacielskim, jak na razie związku, był brak jakichkolwiek podtekstów seksualnych w ich zachowaniu i rozmowie. Było to jednak na rękę Robertowi.
Po tygodniu znajomości, na kolejnym spotkaniu, Barbara była wyjątkowo przygnębiona. Wszelkie sugestie Roberta, by otworzyła się wreszcie przed nim, zbywała nic nie znaczącymi odpowiedziami. W pewnym momencie, kiedy tak spacerowali chodnikiem a było to tuż przed północą, Barbara nagle zatrzymała się. Robert zauważył na jej twarzy łzy. Obtarła je szybko wierzchem dłoni i włożyła rękę do torebki. Wyjęła z niej nie chusteczkę jak się tego Robert spodziewał a białą kopertę. Nagle spojrzała w bok i machnęła ręką na wolno jadącą taksówkę. Wcisnęła do ręki Roberta ową kopertę, cmoknęła go w policzek i zniknęła we wnętrzu zatrzymującego się tuż przy niej auta.
- Przeczytaj to jutro, proszę… jutro. – Zawołała zatrzaskując za sobą drzwi.
Dopiero, kiedy taksówka z Barbarą w środku zniknęła na najbliższym skrzyżowaniu Robert ocknął się z odrętwienia. Podświadomie zarejestrował w umyśle pęknięty klosz lewej lampy taksówki. Spojrzał na trzymaną w ręku kopertę i w pierwszym odruchu chciał ją od razu otworzyć. Zawahał się jednak, wsunął kopertę do kieszeni marynarki i ruszył wolnym krokiem w kierunku hotelu.
Następnego dnia obudził się nad wyraz wcześnie. Nie było jeszcze godziny ósmej.
Pierwsze, co zrobił, to spojrzał na stolik stojący przy łóżku i wziął do ręki, oparty o wazonik list. Rozerwał kopertę drżącymi rękoma i wyjął zapisaną kartkę. Zaczął czytać:

Kochany Robercie
Mimo, że znaliśmy się tylko te kilka dni, to wiedz o tym, że były to najpiękniejsze dni w moim życiu. Przepraszam, że nie miałam odwagi Ci tego powiedzieć osobiście, ale jestem chora na AIDS. Jedenaście lat temu miałam groźny wypadek samochodowy. Lekarze, walcząc o moje życie przetoczyli mi krew zainfekowaną wirusem HIV. Co ta krew oznacza w organizmie człowieka, to nie muszę Ci chyba tłumaczyć. O tym wie chyba każdy człowiek. Teraz, kiedy zauważyłam, że moje uczucie tak bardzo uniezależnia mnie od Ciebie, postanowiłam zawalczyć z nim i wyjechać dopóki nie jest za późno. Wybacz mi, ale długo nad tym myślałam i stwierdziłam, że tak będzie lepiej dla nas obojga.
Barbara.

Kończąc lekturę tego listu, Robert nie wiedział czy śmiać się czy płakać z tej stworzonej przez życie tragikomedii. Jeszcze raz obejrzał list z obu stron. Przyjrzał się dokładnie kopercie. Szukał naiwnie jakiegoś adresu, oczywiście bezskutecznie. Teraz zaczął sobie uświadamiać, że jakakolwiek możliwość kontaktu z Barbarą musi zakończyć się fiaskiem. Przecież tak na dobrą sprawę to nic o niej nie wiedział. Nie wiedział nawet jak ma na nazwisko, gdzie pracuje. Wiedział tylko, że mieszka w Los Angeles. Ale to za mało, stanowczo za mało by ją tam odszukać. Przez chwilę zagłębił się w myślach. - Zaraz – odezwał się na głos - samochód… Przecież wypożyczając samochód - zaczął intensywnie myśleć - musiała tak jak i on podać adres miejsca zamieszkania i wszelkie inne dane… a jak jeszcze płaciła kartą kredytową?… Tu ją znajdę. - Teraz dopiero zaczął uświadamiać sobie jak bardzo zależy mu na tej kobiecie. Jak bardzo pragnął ją odnaleźć. Nie zastanawiając się długo, postanowił wyjść z hotelu. Zatrzymaną taksówką podjechał pod parking gdzie powinny stać samochody, jego i Barbary. Niestety, samochodów już nie było a obsługa parkingu nic nie wiedziała na temat ich usunięcia. Podjęte przez Roberta próby zapłacenia za informację spełzły na niczym. Tą samą taksówką udał się pod apartamentowiec, pod który odprowadzał Barbarę. Apartamentowców stało tu kilka. Szczerze mówiąc to nawet nie wiedział, do którego Ona wchodziła. Bez wewnętrznego przekonania, ale dla świętego spokoju postanowił jednak wypytać portierów… Bez skutku. – Tyle pięknych kobiet przewija się tu każdego dnia… słyszał ciągle w odpowiedzi. Wrócił do hotelu. Pierwsze kroki skierował do baru. Zdawał sobie sprawę, że nie jadł śniadania, ale jakoś dziwnie nie czuł głodu. Zamówił podwójną szkocką i upił łyk. Zaczął się zastanawiać. Jak to mogło się stać, że nie zapytał Barbary o nazwisko, nie zainteresował się tym gdzie pracuje, co porabia w wolnych chwilach…, ale kto by się spodziewał, że tak potoczą się wypadki, że tak nagle postanowi przerwać tę znajomość i niespodziewanie wyjechać. Dopił szkocką i zamówił następną kolejkę. Przesiedział w barze jeszcze z godzinę. Spoglądając, raz w pełną raz w pustą szklankę whisky, zastanawiał się nad przewrotnością losu. W końcu, czując rychłą utratę rzeczywistości udał się do pokoju. Na łóżko rzucił się w ubraniu i natychmiast zasnął.
Była noc. Wiedziony jakimś dziwnym instynktem wyszedł na dwór. Ruszył chodnikiem. W oddali zauważył stojącą taksówkę. Gdy zbliżył się do niej, uwagę jego przykuł pęknięty klosz lewej lampy. – Czyżby to ta taksówka? - przemknęło mu raptownie przez myśl. Czyżby tą taksówką odjechała Barbara? Podszedł bliżej samochodu i zajrzał do środka. Kierowca spojrzał na niego. Otworzył tylne drzwi i usiadł na kanapie. Poczuł nieprzyjemny chłód. Bez zbędnych wstępów, zapytał czy pamięta kobietę, którą wczorajszej nocy zabierał z chodnika przy restauracji „Paradis”. Kierowca przytaknął głową. Tym razem, mając jakiś trop w ręku, poprosił go by pojechali w to miejsce, w które zawiózł tamtą kobietę. Ruszyli. Jechali w milczeniu. Robert początkowo próbował nawiązać rozmowę z kierowcą, ale ten był dziwnie milczący. Zaczął mu się przyglądać. Czapka z daszkiem, jaką miał na głowie, przysłaniała mu pół twarzy a sama twarz była jakoś dziwnie blada. Sprawiała wrażenie jakby ktoś posypał ją mąką. Przez moment Robert poczuł chłód i dziwne mrowienie na plecach. Spojrzał na zewnątrz i stwierdził, że opuszczają właśnie granice miasta. Po chwili zjechali na boczną, nie utwardzoną drogę pełną nierówności by po kilkuset metrach zatrzymać się przed ciężką, kutą bramą w połowie niedomkniętą. Kierowca nie odwracając głowy wykrztusił:
- To tu, proszę pana.
Robert rozejrzał się dookoła i ponownie poczuł dziwne mrowienie na plecach. Stali przed bramą prowadzącą na cmentarz. Wiedziony jakimś dziwnym instynktem, wysiadł z samochodu i powolnym krokiem przeszedł przez bramę. Zatrzymał się. Cmentarz musiał być bardzo stary. Gęsta mgła wiła się nad porośniętymi zielskiem, okazałymi nagrobkami. Niektóre były przechylone, jakby pozapadały się pod swoim ciężarem. Roberta obleciał zimny pot. Zdawało mu się, że w głębi cmentarza, pod rozłożystym drzewem zamajaczyła jakaś sylwetka człowieka. Jednocześnie, jakaś wewnętrzna siła kazała mu iść w tym kierunku. Ruszył wolno. Kroki stawiał ostrożnie, jakby bał się by nie zapaść się pod ziemię. W miarę zbliżania się do tej tajemniczej sylwetki zaczął rozróżniać szczegóły. Postać ta spowita była długą, sięgającą ziemi czarną peleryną zwieńczoną w górnej części obszernym kapturem. Jeszcze kilka kroków i ujrzał oblicze tej postaci. Niewiarygodne, ale była to twarz Barbary. Szeroki uśmiech, jakim go obdarzyła, nienaturalnie blada twarz otoczona czarną, koronkową chustą, mimo niewątpliwej urody wydawała mu się w tym momencie, jakaś dziwnie obca.
- Podejdź do mnie kochanie. – Zdawała się mówić. Rozłożone w geście powitania ręce Barbary zachęcały do zbliżenia. Robert podszedł do niej i objął ją. Poczuł przeraźliwy chłód bijący od tej postaci. Jednocześnie spojrzał przez jej ramię i zauważył stojącą tuż za nią drugą postać. Była to sylwetka nagiej, zbroczonej krwią Lindy… Robert zaczął wyrywać się z objęć Barbary napotykając jednak opory. Czuł się skrępowany… Nagle krzyknął i ocknął się. Ciężko oddychając rozejrzał się dookoła. Leżał na łóżku. Jego sylwetka owinięta była narzutą. Wyswobodził się i usiadł. Oparty plecami o wezgłowie powoli dochodził do siebie. Po chwili zszedł na podłogę i podszedł do okna. Wyjrzał na zewnątrz. Było ciemno. Zapalił światło w pokoju i podszedł do barku. Nalał sobie lampkę martini i wypił jednym haustem. Poczuł ulgę. Położył się ponownie na łóżku, tym razem nie gasząc światła.
Wstał koło południa. Czuł się fatalnie. Śniadanie zjedzone w hotelowej restauracji ulżyło trochę jego cierpieniu. Postanowił, że wraca do Nowego Jorku. Bilet na najbliższy lot zdobył dopiero na następny dzień. Ostatni dzień pobytu postanowił przeczekać w hotelowym pokoju dochodząc stopniowo do siebie
Zbliżał się zmrok, kiedy samolot z Robertem na pokładzie podchodził do lądowania na lotnisku im. Kennedy`ego w Nowym Yorku. Miasto przywitało go grubą warstwą śniegu, co o tej porze roku było dość dziwne. Taksówka zawiozła go w pobliże domu. Przed pójściem do mieszkania postanowił uzupełnić zapasy w lodówce. Wychodząc ze sklepu, przyciskając do piersi pękatą, papierową torbę z zakupami stanął jak wryty. Chodnikiem szła Barbara. Wszystkiego by się w życiu spodziewał, ale tego, że spotka jeszcze kiedykolwiek tę kobietę, i to tu, w Nowym Jorku? Tego nie spodziewałby się nigdy.
- Barbaro – zawołał, nie dowierzając jeszcze własnym oczom..
Kobieta stanęła dosłownie jak wryta. Odwróciła głowę w kierunku znajomego głosu.
Przez chwilę wpatrywali się w siebie w milczeniu. Robert ruszył w jej kierunku.
Stanął przed nią. Ponownie zaczęli się w siebie wpatrywać. Oboje sprawiali wrażenie niedowierzania.
- Jak mnie odnalazłeś? – Pierwsza odezwała się Barbara.
- Ja, ja ciebie wcale nie szukałem, ja mieszkam w tym mieście, wróciłem właśnie do domu… Musimy porozmawiać.
- Porozmawiać? Sądzę, że nie ma, o czym – Barbara spojrzała smutnym wzrokiem na Roberta – mój list wyjaśnił ci chyba, dlaczego.
- Mimo wszystko nalegam, proszę – Robert nie dawał za wygraną i wiedział, że
teraz nie pozwoli jej już ot tak sobie po prostu odejść. Weszli do pobliskiego baru i usiedli w końcu sali. Robert zamówił po kieliszku martini. Upili po łyku. Obracając kieliszek w ręku, Robert powiedział, wprost, że też jest zarażony wirusem HIV. Barbarę dosłownie zatkało po takim oświadczeniu. Zaczęła wpatrywać się w niego takim wzrokiem, jakby szukała potwierdzenia, że chyba oszalał. Nie do końca wierzyła jego słowom. Trochę trwało nim przekonał ją, że to, co mówi jest jednak szczerą prawdą. Posiedzieli jeszcze jakiś czas przy stoliku i Robert zaprosił Barbarę do siebie do mieszkania. Początkowo nie chciała się na to zgodzić, jednak w końcu uległa usilnym prośbom człowieka, którego, jakby nie było, darzyła już uczuciem.
Przed wejściem do mieszkania, Robert zerknął na skrzynkę na listy. Była zapchana. Mając ręce zajęte zakupami poprosił Barbarę o wyjęcie korespondencji.
W mieszkaniu, odstawił zakupy i wziął z rąk Barbary plik papierów. Wszelkiego rodzaju pisemka reklamowe odrzucił na bok. Zainteresowały go koperty podobne do siebie jak dwie krople wody. Była to korespondencja z Instytutu Chorób Zakaźnych. Barbara wyjęła mu z ręki jedną z kopert. Przyjrzała się jej.
– Skąd ja to znam – powiedziała z westchnieniem w głosie. Robert rozerwał kopertę. Było to wezwanie do stawiennictwa w instytucie. Barbara oparła głowę na ramieniu Roberta i zerknęła w trzymana przez niego kartkę.
- Taka jest niestety procedura – powiedziała – przerabiałam już to kiedyś – dodała. Objął ją ramionami i spojrzał głęboko w oczy. Przez moment wpatrywali się w siebie w milczeniu. Zaczęli się całować, długo i namiętnie.
- Poczekaj, – Barbara ochłonęła – wezmę prysznic, ok.?
To, co działo się później w łóżku przeszło wszelkie oczekiwania Roberta. Ta kobieta była wprost niesamowita. Dziękował Opatrzności, że połączyły się ich losy. W końcu wtuleni w siebie, zasnęli dopiero nad ranem.
Była godzina dziesiąta, kiedy Robert przyniósł śniadanie do łóżka. Barbara już nie spała. Zaczęli jeść wspólnie.
– Wiesz, co Robercie? – Barbara zaczęła mówić – tak sobie myślę, jak mało
brakowało a nigdy byśmy się już nie spotkali.
- Właśnie – Robert ożywił się – jak to się stało, że znalazłaś się w Nowym Jorku?
Barbara ciężko westchnęła. Na jej twarzy pojawił się smutek. - No cóż, po powrocie do Los Angeles zastałam wiadomość o śmierci siostry. Studiowała architekturę, i to tu w Nowym Jorku. Z tego, co wiem, to Linda radziła sobie tutaj nawet nieźle…
Robert poczuł jak krew napływa mu do głowy.
– Jak miała na imię twoja siostra? – zapytał, sprawiając jednocześnie wrażenie czy aby się nie przesłyszał.
- Linda... Linda była dużo młodsza ode mnie…Widziałam się z nią, tu w Nowym Jorku jakieś sześć tygodni temu. Nie wiedziała jeszcze o mojej strasznej chorobie, ale w musiałam jej to kiedyś powiedzieć. Była w końcu moją siostrą. Zostawiłam jej nawet kilka broszurek by uświadomić ją…
Robert czuł jak robi mu się zimno i gorąco na przemian. Nie słuchał dalszych słów Barbary. Musiał ochłonąć nim cokolwiek powie. Wstał i wyszedł do łazienki. Długo trzymał twarz w zimnej wodzie. Spojrzał w lustro i zamknął oczy.
W Instytucie Chorób Zakaźnych pojawił się tuż przed południem, kierując kroki od razu do pokoju pielęgniarek. Tu został skierowany od razu do gabinetu lekarskiego.
Robert wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi. Doktor siedział nad papierami przy biurku. Spojrzał na Roberta i na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- No, nareszcie – Powiedział z wyraźną ulgą - gdzie się pan podziewał? Wysyłaliśmy monity
- No, no wie pan – Robert zaczął się jąkać - jak by tu powiedzieć, musiałem wyjechać, zmienić, choć na chwilę otoczenie, klimat.
Doktor wstał od biurka i podszedł do Roberta. Przytrzymał go na wyciągnięcie ramion i rzekł, patrząc mu w oczy.
- Niepotrzebnie drogi Robercie, niepotrzebnie. Okazuje się, że ma pan całe życie przed sobą.
– Nie rozumiem – Na twarzy Roberta pojawił się wyraz niedowierzania.
- Otóż – Doktor podrapał się po głowie – otóż drogi Robercie, jak by tu panu powiedzieć, zaszła pomyłka, fatalna pomyłka. Jeden z naszych pracowników niezbyt sumiennie podszedł do swoich obowiązków i przypadkowo podmienił próbki z pańską krwią. Błąd odkrył dopiero poniewczasie… niestety nie mogliśmy nawiązać z panem kontaktu, by...
Robert poczuł, że robi mu się duszno. Poluzował krawat i odpiął guzik od koszuli. Nie chciał już słuchać dalszych wypowiedzi doktora. Odwrócił się i ruszył wolnym krokiem w kierunku drzwi. Wyszedł. Po chwili do gabinetu wbiegła pielęgniarka.
- Panie doktorze – powiedziała zaniepokojonym głosem – co się stało?
Doktor objął ją ramieniem, westchnął i zaczął mówić.
– Nic się nie stało. Widzi pani, droga Izo, ktoś kiedyś trafnie określił takie przypadki.
Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło…


Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
kinpets · dnia 30.05.2011 09:06 · Czytań: 925 · Średnia ocena: 5 · Komentarzy: 12
Inne artykuły tego autora:
Komentarze
Azazella dnia 30.05.2011 09:42
Cytat:
KONIEC
Caps lockiem, autor oznajmił koniec tekstu

Nie zainteresowałeś mnie. Czytałam, nie raczej usiłowałam wymęczyć ten tekst, ale nie dałam rady. Żeby nie było, że się nie starałam podchodziłam trzy razy z mocnym postanowieniem doczytania, ale chyba za słaba ta moja silna wola. Jakoś do mnie nie trafiłeś. Widzę, że to Twój debiut, nie zrażaj się więc i pisz dalej. Powodzenia.
Abakarow dnia 30.05.2011 10:00
A mnie się podobało. Lekka, przyjemna lektura na wakacje - trochę grozy, trochę thrillera, romansu. Fabuła dość sprawnie poprowadzona, choć muszę przyznać, że zamiana wyników testu była dla mnie do przewidzenia. Natomiast pokrewieństwo Lindy z Barbarą już mnie zaskoczyło.

Jest kilka potknięć stylistycznych, natomiast całość "trzyma się kupy" i dość swobodnie się czyta.

Dobry debiut

Pozdrawiam
Mago dnia 30.05.2011 11:06
Nie lubię kryminałów (wzdrygnęłam się) i tekst troszkę za długi. Nie poddawaj się i pisz dalej:-).Pozdrawiam.
Almi dnia 30.05.2011 11:34 Ocena: Świetne!
Przeczytałam z prawdziwym zainteresowaniem. Zakończenie trochę w stylu niektórych opowiadań Forsytha. Gratuluję i czekam na następne. Pozdrawiam
kinpets dnia 30.05.2011 13:57
...dzięki.
Usunięty dnia 30.05.2011 14:18
Element zaskoczenia;). Wszystko w moim guście. Wiele się dzieje, ale tekst napisany tak sprawnie, że nawet ja się nie gubię i nie miotam. Gratulację i pozdrawiam
julanda dnia 30.05.2011 14:29
Czytało się płynnie, gdzieś się przesunął przecinek, niezauważone powtórzenie, po prostu szczegół. "Bajka" trzyma w napięciu, daje do myślenia, o i się zemściło... Fajnie pomyślane! Pozdrawiam!
green dnia 30.05.2011 18:49
Lekka lektura na poniedziałkowy wieczór. Podobało mi się. Zainteresowałeś mnie na tyle, że odłączyłam odbieranie z zewnątrz i zatopiłam się w tekście. a to naprawdę duży plus.

PS. Caps Locka wywal, czytelnik głuchy nie jest, krzyczeć na niego nie trzeba :)
MaximumRide dnia 30.05.2011 19:10
,,pytanie:, kto poczęstował go tą,,

bez przecinka

,,Mógł sobie na to pozwolić gdyż dysponował,,

przed gdyż przecinek

,,Wziął ponownie gazetę do ręki .,,

kropka, bez odstępu

,,I jeszcze ta wspaniała tam, słoneczna pogoda,,

może lepiej bez tam

,,ogródek przed restauracją Salamander,,

może lepiej ,,Salamander,,

,,miejsca na, zewnątrz więc,,

bez przecinka

,,to moja wina... Zwróciła uwagę, że stojący przed nią mężczyzna ma wykrzywiona w,,

wykrzywionĄ. i po wina myślink

,,znajomości z tą tak uroczą nieznajomą,,

może lapiej bez tak

,,siedziała już przy stoliku, Przywitali się jak,,

kropka, a nie przecinek

,,spostrzeżeniami gdyż jak przypuszczał,,

przed gdyż przecinek

,,Przekąsił, co nieco w restauracji na,,

bez przecinka

,,- Poczekaj, – Barbara ochłonęła – wezmę prysznic, ok.?,,

bez przecinka i bez kropki

,,Studiowała architekturę, i to tu w,,

bez przecinka

,,ale w musiałam jej to kiedyś powiedzieć.,,

bez W

,,Jedyną dziwną rzeczą w tym przyjacielskim, jak na razie związku, był brak jakichkolwiek podtekstów seksualnych w ich zachowaniu i rozmowie.,,

:)Czy to aż tak dziwne?:)

Tekst mi się podobał i to bardzo. Wciągnęło mnie i nie spodziewałam się takiego zakończenia, dlatego wielki plus. :)
Chociaż w niektórych momentach opowiadanie wydawało mi się trochę sztywne, prawie oficjalne. No i ten fragment z tym, jak zabił tą Lindę. Myślę, że było by lepiej gdyby opisać na przykład, jak wchodzi do łazienki i w ogóle. Tak zbudować takie większe napięcie przed zdarzeniem. A tak trochę sucho wyszło. Jaby zastrzelił kaczkę. No ale dalej zaskoczenie czytelnika jest jak najbardziej.No więc podsumowując, kupa dobrej roboty, tylko czasem dało by się poprawić.
No i mam niedosyt... Pozdrawiam:)
kinpets dnia 30.05.2011 19:38
...i dzięki.
julass dnia 30.05.2011 21:57
nawet ciekawie chociaż w pod koniec to się robi przewidywalnie...
przydałoby się trochę bardziej podzielić na akapity...

parę spraw jednak mi się nie zgadza:
- nie znam się na tym za bardzo ale posiadanie wirusa HIV nie powoduje żadnych zewnętrznych objawów dopóki nie jest w stanie zaawansowanym i człowiek nie złapie byle kataru...
- koleś tak sobie strzela 6 razy do laski i wygląda jakby wcale nie celował ani nawet nie wiedział gdzie ją trafił...
- jeżeli dochodzi do wypadku to wszak w takiej chwili wypełnia się różne papiery, dowiaduje się nazwiska sprawczyni, numer ubezpieczenia czy coś... nawet jak auto jest wypożyczone to trzeba to gdzieś zgłosić itp...
Wasinka dnia 31.05.2011 10:08
Ach, te pomyłki... Całkiem ciekawe efekty przynoszą... literackie ;-)
Zaskakujesz, a to dobrze. Jednak nie czytałam z wypiekami na twarzy, czegoś mi brakło... I masz rozbrykaną interpunkcję wraz z potknięciami stylistycznymi czasem...
Widziałabym więcej emocji i płynności tutaj do zaaplikowania. Czasem zbyt sprawozdawczo...

Drobne przykłady (których jest więcej, ale to tylko tak dla obejrzenia tekstu pod tym katem) :

Podtrzymywała go jednak przed tym świadomość, że musi na kogoś czekać. - powstrzymywała? Ogólnie zdanie niezgrabne - kto musi czekać: on czy ona? Czytelnik wie, bo wynika z kontekstu, jednak zdanie brzmi koślawo

moje uczucie tak bardzo uniezależnia mnie od Ciebie - uzależnia?

Robert zaczął wyrywać się z objęć Barbary(,) napotykając jednak opory. Czuł się skrępowany… Nagle krzyknął i ocknął się. Ciężko oddychając rozejrzał się dookoła - przykład z wskakiwanie na siebie "się" (4 razy) ; pierwsze zdanie brzmi niezgrabnie

Miasto przywitało go grubą warstwą śniegu, co o tej porze roku było dość dziwne. Taksówka zawiozła go w pobliże domu. - wpada na siebie "go"

zapytał, sprawiając jednocześnie wrażenie czy aby się nie przesłyszał. - koślawostka

Zdarza się, że nadużywasz zaimków i niepotrzebnych słów, a innym razem znowu brakuje jakiegoś intensywniejszego dopowiedzenia.
Są fragmenty, gdzie niepotrzebne jest powtarzanie wciąż imion, bo wiadomo, o kogo chodzi.

Pozdrowienia.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:80
Najnowszy:Mateusz199