Proza » Miniatura » Rzut
A A A
- Nie ma rzutu - krzyknął ktoś za oknem. Moja głowa odkleiła się od poduszki. Spojrzałem na nią - była cała w ślinie i brązowych ,nikotynowych glutach. Widocznie przeholowałem wczoraj z alkoholem. Zawsze, gdy wypiję zbyt dużo, muszę na drugi dzień prać powłoczkę. Chuj wie czemu tak jest.
- Nie ma rzutu - słyszysz mnie - nie ma i nie będzie! Franka podobno powinęły psiary. Ogólnie burda straszna. Mały, słyszysz?!
Wychyliłem się przez okno, odgranąłem napuchłości z oczu i powiedziałem grzecznie Pawłowi żeby spierdalał. Spojrzał się na mnie głupio i popedałował dalej. Co za idiota jeździ po takich zaspach na rowerze?
Mogła być już jedenasta. Słońce wisiało dość wysoko. Obfite płaty śniegu sączyły się z nieba, a to, co już spadło, zmieniło się w oślepiającą pierzynę.
Zima była u nas nie do zniesienia, w dodatku latarnie gasły o 22 i po tej godzinie robiło się kompletnie ciemno. Wtedy nasza wieś stawała się miejscem nie nadającym się, ani do życia, ani do niczego innego.
Właściwie po 22 nasza wieś znikała. Kiedy nieraz wyglądałem przez okno, zdawało mi się, że znajduję się w domu wystrzelonym w, wyjątkowo ubogą w gwiazdy, galaktykę.
Tak czy inaczej, w zimie wszyscy biedowali. To znaczy, starzy biedowali cały czas, ale moi rówieśnicy nie mieli pieniędzy tylko podczas zimy.
Moja rodzina jest wyjątkiem, my mamy pieniądze zawsze.
Problem w tym, że nie bardzo jest na co wydawać. Skupowałem więc co popadło. Trochę holandii, trochę czekolady, jakieś cukiereczki.
Skłamałbym mówiąc, że jestem z tych co handlują i nie biorą. Wręcz przeciwnie - ja biorę i nie sprzedaję.
To najlepsza zabawa jaką można sobie tu wyobrazić. To najlepiej ulokowane pieniądze.
Zadzwonił telefon.
- Siemasz Mały - rzekł spłaszczony do dwóch wymiarów głos.
- Siema, co jest? - spytałem oschle bo i tak wiedziałem co będzie tematem rozmowy.
- Wiesz co się stało? - głos przybrał taki ton, jakby za chwilę chciał zdradzić mi tajemnicę powstania świata lub czegoś równie zagadkowego.
- Co się stało? - wydłużałem samogłoski by napiętnować udawane zaciekawienie.
- Nie ma...
-Ta ,ta, ta, spierdalaj, słyszałem to już dzisiaj.
-A słyszałeś, że to nie była rutynowa kontrola? Podobno mieli jakieś anonimowe doniesienie. Jakaś sprzedajna kurwa się podlizała. Mało tego, zrobili mu ostrą rewizję. Podobno miał wszystko. Nawet herę, a przecież, z tego co wiem, nikt u nas nie walił heleny. Na bank pójdzie siedzieć. Za to nie daje się zawiasów. Miał podobno duuuże ilości.
Teraz zdziwiłem się naprawdę.
- Dobrze mu tak, skurwielowi!
- Co ty gadasz? Nie mamy już nikogo.
-I chuj. Nie będziesz ćpał. Trudno się mówi, żyje się dalej. Myślałeś, że co? Że będziesz całe życie mieszkał z rodzicami i wrzucał kółka w otępiały pysk?! Że to jest sens tego jebanego życia?
No, a wracając do Franka- skurwiel tak się sępił, że nie ma o czym gadać. Mówię mu - daj mi piątkę, a ten jak nie zacznie ściemniać, nie no sorry mały, nie mam tyle, mogę ci trójkę maksymalnie puścić. Kuuuuuuurwa, a ty mi mówisz teraz, że miał duże ilości przy rewizji? Pierdole takiego dilera. Pewnie sam się częstował i producent się połapał. Nie chciał mieć nic-nie-wartego gówniarza na sumieniu, to go podjebał psom z pre-paida, a potem wyrzucił kartę.
-Mogło tak być. Dobra, kończę. Trzymaj się. Ciężko będzie teraz zmienić tryb życia. Trzeba będzie przeprosić się z wódzią.
-Chyba żeś ,kałmuku, nie zrozumiał ,co miałem ci do powiedzenia - rozluźniłem głos i nadałem mu ton leciutkiej nagany.
Jasnym było, że żaden producent nie zakapowałby dilera. Zbyt duże ryzyko. Tym bardziej nastoletniego dilera, który w oczywisty sposób musiał być z kimś powiązany. Przecież matka mu fety nie rozdrabniała z opiłkami jarzeniówek.
Sprawa nigdy nie była zabawna, ale teraz zaczynała mnie trochę niepokoić. Na pewno ktoś stąd jest odpowiedzialny za wysypanie kolegi Franciszka Z. W myślach nakreśliłem szkic artykułu,który mam nadzieję, ukaże się w jutrzejszym Głosie Ludu:
Franciszek Z., osiemnastolatek z J. oskarżony o posiadanie i rozprowadzanie narkotyków. Głównie wszystkich narkotyków. Najcięższym zarzutem jednak, jest sępienie się narkotykami w stosunku do Rafała G. pseudonim: Mały. Franciszkowi grozi potrójne dożywocie plus regularne cwelenie przez wszystkich na oddziale w Ł. Dziękujemy, pozdrawiamy i życzymy miłego dnia.
Na ułamek sekundy moja twarz wykrzywiła się w uśmiechu. Zapomniałem o pierwotnym toku myślowym, lecz po kilku sekundach, wisielczy nastrój powrócił.
Franek był jedynym dilerem w obrębie pięćdziesięciu kilometrów, co zresztą nie dziwne ,kiedy całym twoim horyzontem są bezkresy jebanych pól uprawnych i kilkanaście drzewek powtykanych z takim rozmysłem, jak patyki w gówno.
Należy jednak przyjrzeć się innej rzeczy - jakim był dilerem.
A był, eufemistycznie mówiąc, tchórzem i głupkiem. Łatwo więc przewidzieć, że sypnie wszystkich z naddźwiękową prędkością.
No, a kto brał od niego najwięcej i najczęściej? Ja, kurwa , ja!
Westchnąłem i rozejrzałem się po pokoju.
Jutro, prawdopodobnie, wpadną tu moi nowi koledzy. Pan Chuj i Pan Skurwiel - obaj z komendy głównej. Będą deptać dywany, straszyć rodziców, przewracać meble, zaglądać do szafek, a wszystko to ze służbowym uśmiechem: "Co złego, to nie my"
Westchnąłem. Gdzie tu miejsce na naturę, na lepienie bałwanów, rzucanie się śnieżkami? A chuj tam - podniosłem się i powędrowałem do komputera (oprócz mnie, może jeszcze z 10 domów miało to dziwne urządzenie ,tak rzadkie w XXI wieku).
Zdjąłem obudowę i z kieszeni popsutego napędu DVD wyciągnąłem dwie foliowe torebeczki. Czas na śniadanko. Łyknąłem dwa kółka i lekko przepaliłem je. Tak troszeczkę. Żeby tylko szybciej podziałały.
To był chyba mój ulubiony zestaw. Nie ma nic lepszego niż groszki przed śniadaniem przepalone filigranową, pięknie błyszczącą lufką.
Resztę, z bólem serca, spuściłem w kiblu - nie mogłem ryzykować. Skąd pewność, że jeszcze dzisiaj nie będę miał inspekcji w domu?
Na początku poczułem lekkie mrowienie w okolicach brzucha i błogostan, którym epatowało to mrowienie. W miarę upływu czasu, wszystko piękniusio rozeszło się po mnie. Nawet włoski tak śmiesznie gilgotały. Skręciłem się w Yin i Yang i w tej pozycji utkwiłem wzrok na suficie. Pięknym, błękitnym suficie. Moim przyjacielu Suficie. Najdroższym.
Coś zazgrzytało mi w głowie. To włączył się projektor. Terkotał lekko, zawodził, piszczał. Wyświetliłem sobie film. Wystrzeliłem ciągiem obrazów wprost w niego. W mojego kumpla Sufita.
Łapałem kury. Były ich setki, a wszystkie one niebywale mięciutkie i ciepłe. Takie kochane. Takie piękne, piękne... No więc łapałem kury - na tym polegało moje zajęcie. Dookoła wybuchała zieleń. Niezmierzone pokłady zieleni. Opalizującej zieleni piór. Owa zieleń mieszała się ze smrodem kurzych odchodów. Było jednak w tym smrodzie coś magnetycznego. Zbyt długo wdychany mógł przerodzić się w rozkosz. Rozkosz brudu. Zaprzepaszczenia. Działo się tak za sprawą chemicznie podrasowanego ziarna, które jadły moje słodziutkie, grubiutkie kureczki.
Praca, sama w sobie, była również przecudowna. Jak obcowanie z tak pięknymi, bordowo-zielonymi stworzonkami może nie być wspaniałe?
Ich ciałka wchłaniały kolosalne ilości ciepełka, które to ciepełko osiadało mi potem na opuszkach palców. Które potem biegło mi wzdłuż linii papilarnych aż do serduszka.
Po załadowaniu wszystkich moich przyjaciółek na furgonetkę z napisem "Cyrk" smród całkiem ustąpił. Został zastąpiony,rozszerzającym się niby galaktyka, zapachem bzu.
Widziałem jak brnie do mnie fioletowo-różową mgiełką. Chociaż ćpałem od niepamiętnych czasów, nigdy nie zdawałem sobie sprawy, że znajduję się w narkotycznym stanie. Przeważnie napadało mnie znienacka i nic już nie mogłem zrobić. Leżeć i oglądać filmy ,które mózg rzucał na sufit- oto, co pozostawało.
Filmy po dragach były bardziej realistyczne niż prawdziwe życie. Miały w sobie więcej wysmakowania, więcej gracji. Nie trzymały się określonych ram - to mi się podobało. Chociaż, kiedy na trzeźwo zastanawiać się nad pomysłami pojawiającymi się na haju - zawsze byłem zawiedziony ich błahością. Niby odkrywcze, a jednak tak wtórne, że aż rzygać się chce.
O ile wiem, jakim cudem, pomyślawszy o zapachu bzu, znalazłem się w kosmosie, o tyle przejście z kosmosu do wiejskiego sklepu jest dla mnie totalnie niejasne. Jaki związek myślowy zaszedł między cudownym, piegowatym kosmosem i zapyziałą budą Bożeny? Nie mam po-ję-cia.
Siedziałem pod malutkim sklepem spożywczym - jedynym w całej wsi.
Byłem tam z ojcem. On, jak zwykle, popijał piwko z małej, pękatej buteleczki. Lubi te niepasteryzowane świństwa jebiące drożdżami.
Ja jadłem loda. Najtańszego mlecznego loda w kształcie małego walca.
Papierek był błękitny i miał chyba imitować niebo. Po błękicie przepływały chmury, a wszystkiemu przyglądały się uśmiechnięte krowy w kolorze czekolady.
Podwórze sklepu było nieco zapuszczone. Gdzieniegdzie kurze piórka kręciły w powietrzu fikołki. Szwadron kapsli po piwie czekał na poranną zbiórkę. Czas płynął wolniutko. Niemal zapomniałem o obecności ojca, lecz ten leciutko szturchnął mnie w rękę. Spojrzałem na niego nerwowo.
Miał puste, niemal suche oczy
- Chcesz piwka? - pomimo martwych oczu, spytał najmilszym tonem na jaki było go stać.
- Pewnie - odparłem, lecz schwycenie butelki było niemożliwe. Spostrzegłem, że moja dłoń jest maleńka jak u noworodka.
Zadzwonił telefon, nie od razu jednak do tego doszedłem.
Najpierw na niebie rozwarła się brama. Była ledwo dostrzegalna ,ponieważ zlewała się z niebem. Była koloru papierka od lodów.
Patrzyłem na nią mrużąc oczy przed słońcem. Po kilkunastu sekundach otworzyła się, a z jej wnętrza wypadły różnobarwne ptaki.
Dosłownie wypadły - nawet nie rozłożyły skrzydeł.
Pikowały ,jeden po drugim, jak upuszczone indiańskie pióropusze.
Potem, wraz z uderzeniem pierwszego ptaka o chodnik, rozległy się dzwony. Z początku powolne i mocne. Takie, jak w Notre Dame.
Potem coraz szybsze i szybsze. Cieńsze i cieńsze. W końcu przerodziły się w Nokia Tune.
Ocknąłem się i po raz kolejny zobaczyłem obślinioną poduszkę, a na niej podświetlony telefon.
Na ekranie widniał napis: "2 połączenia nieodebrane: Aś"
Otworzyłem okno ponieważ w pokoju panował piekielny zaduch.
Tak, jakbym przez kilka godzin mieszał w płucach swój nieświeży oddech, dym z jointów i strawione chemikalia Extasy po czym rozpylał to wszystko po najdzikszych zakamarkach pomieszczenia.
Przespałem cały dzień. Na dworze było już kurewsko ciemno, a komórka oznajmiła mi: "Mały, jest osiemnasta. Udało ci się przewegetować kolejny zjebany dzień twojego pierwszego i, ciesz się, jedynego zjebanego życia, jakie będziesz miał". To przypomnienie, które ustawiłem sobie , by co miesiąc wrzeszczało na mnie ,moim własnym głosem.
Zszedłem na dół w poszukiwaniu jedzenia ponieważ od wczorajszego wieczora nie miałem nic w ustach.
W przestronnej i trochę staroświeckiej kuchni panował nieprzyjemny półmrok. Podczas pory roku, w której dzień panuje przez 5 godzin, każda dodatkowa ciemność po prostu wkurwia. Ile można podsycać, i tak czającą się na każdym kroku, depresję?
Po otwarciu przepełnionej lodówki zirytowałem się po raz kolejny. Inna sprawa, że takie fale niezadowolenia miewam cały czas.
Jak można kupować tyle żarcia? Po chuj to komu? Już wolałbym mieć mniej i nie widzieć tych wszystkich biednych ludzi dookoła mnie...
No, ale pieczonym kurczakiem nie pogardziłem. Wyciągnąłem dwa udka w sosie miodowo-musztardowym i zjadłem je z szybkością stada wygłodniałych piranii. Pierwszy raz od dłuższego czasu nie jadłem z nudów. To było przyjemne doświadczenie.
Rodzice rozpoczęli już maraton seriali więc kontakt z nimi stał się niemożliwy. Ciekłokrystaliczna, 62 calowa imitacja świata była dla nich dużo ciekawsza niż nasz popielaty widnokres. To dotyczy wszystkich tutaj. Ja nie oglądam telewizji. Wolę się upić albo naćpać. Tak zwyczajnie.
Można to, albo potępić, albo zrozumieć realia miejsca w jakim przyszło mi żyć. Tutaj nikt nie wychodzi na ludzi. Tutaj się pracuje, a nie myśli. Tutaj się zapierdala, a nie snuje jałowe dysputy chuj-wie-o-czym. Szkoła jest na ostatnim miejscu (jeśli w ogóle jest na jakimś). Najmłodsi ganiają z cegłami po budowie, skubią kury, koszą trawniki, odgarniają śnieg, a to, czy ktoś wsparł się na Judahu skale czy nie - nikogo nie obchodzi.
Łączna ilość książek, które zostały przez nas przeczytane zmieściłaby się pewnie w jednej maciupkiej półce na książki, a sam dołożyłbym do niej znaczną część.
Jedynie mój ojciec ma własny interes, ale nawet ten nie znajduje się w pobliżu. Nie opłaca się. Stary ma wytwórnię sprzętu ogrodniczego: grabie, łopaty, taczki, sekatory i inne gówna usprawniające pracę. Oddając jednak sprawiedliwość, musze dodać, że nawet on - miejscowy biznesmen - nie osiągnąłby nic, gdyby nie odziedziczył firmy po swoim ojcu, a tamten z kolei po swoim. Pradziadek miał łatwiej. Wtedy każdy pomysł był udany bo napiętrzenie pomysłów było stosunkowo niskie. Można było coś wymyślić, coś stworzyć, napisać coś odkrywczego, coś prawdziwie pięknego. Tak więc mój przodek, który od dawna nie żyje, jakimś cudem znalazł sposób na zarobienie dużych pieniędzy.
To dzięki niemu mamy teraz to, co mamy - Pałac na Totalnym Zadupiu.
Ojciec niestety kocha to miejsce i ludzi pełzających po naszej skażonej ziemi. Mało tego - zatrudnia przede wszystkim miejscowych tubylców. Mimo to, nawet on, nie może dać posady ludziom starym. Nie poradziliby sobie. Z doświadczenia wiem, że nie jest to łatwa praca... albo może i jest łatwa, ale na pewno nie lekka.
Asia jest moją dziewczyną. Ładna jak na tutejsze warunki, ale na konkursie piękności nie miałaby czego szukać. Tak, jak zresztą każda z pokoślawionej garstki dziewczyn mieszkających tutaj. To jedno z naszych większych utrapień. Całkowity brak jakichkolwiek ładnych dziewczyn. W całej wsi jest ich może z 10 (nie liczę małych dziewczynek). Ta dziesiątka jednak, nie licząc Asi, stanowi zbitkę najgorszych babskich cech, żarówno pod względem wyglądu, jak i inteligencji oraz charakteru. Są grube, pryszczate i zapuszczone, a każda z nich ma jeszcze swoje własne unikalne wady wywiedzione ze swoich własnych zjebanych domów.
Moja Asia, jakkolwiek całkiem niezła, jest lekko grubawa, ma wielki nos i rozbiegane oczy, reszta bab nie jest nawet godna komentarza.
Minąłem gipsowe rzeźby moich starych, jeknęły gdy na moment przysłoniłem ekran. Wchodząc do pokoju ponownie usłyszałem złowieszczy pomruk komórki. Znów Asia.
- Halo - mruknąłem.
- Miałeś po mnie przyjechać o 17.
- Zasnąłem.
- A przyjedziesz teraz?
- A mogę przyjść?
- Ale teraz?
- No.
- No dobrze, Mały, czekam.
Nienawidzę kiedy się tak do mnie mówi, choć sam myślę o sobie tak samo. Mówię sobie: "Mały, ogarnij się" i dopiero wtedy naprawdę się ogarniam. Czasem nawet zapominam jak mam na imię. Nawet rodzice mówią do mnie "Mały". Właściwie oni to zaczęli tylko problem w tym, że zapomnieli przestać. I nie ma, że jestem sporo wyższy od większości ludzi tutaj - i tak jestem Mały.
Co do Asi - jest moją dziewczyną i chyba na tym można by poprzestać.
Poznaliśmy się pół roku temu na imprezie. Byłem tak pijany, że na drugi dzień nawet jej nie pamiętałem. Na nieszczęście ona pamiętała mnie.
Naprawdę nie wiem jak to się stało. Zamotała mnie jakoś, wzięła pod włos, na litość, sam już nie wiem. Od 6 miesięcy jesteśmy razem, a ja za nic w świecie nie umiem z nią zerwać. Z początku nawet próbowałem, ale ostatecznie ja potrzebuję kogoś do wydymania, a ona w ogóle kogoś.
Problem z dziewczynami jest tu dwojaki. Po pierwsze moja wieś to w skrócie dwa sznury domów ociekające bylejakością i jedna wąska ulica pomiędzy nimi. Nic ponadto. A, jeszcze sklep w którym prawie nic nie ma.
Ot, najdroższe i najtańsze szlugi (tych pośrednich nikt nie kupuje), kilka alpag, jakieś chipsy, słodycze oraz czerstwy chleb.
Tak czy inaczej jedyną opcją na na randkę z dziewczyną jest seks u niej w domu, seks u mnie w domu albo potwornie nudny spacer prostą drogą pośród pól i łąk. Po drugie, zarówno chłopcy jak i dziewczyny są tutaj potwornie głupi. Dziewczyny nawet bardziej. Z nimi nie można pogadać praktycznie o niczym. Wszystko przyjmują z asekuracyjnym uśmiechem na wypadek gdyby jakieś wypowiedziane zdanie było żartem.
Asia mieszka sześć domów ode mnie. O ile mój dom jest wielki i wyróżniający się, o tyle jej jest taki, jak każdy inny w okolicy.
Jej ojciec pracuje w mojej rodzinnej firmie, więc już na starcie mogłem robić z nią co chciałem. Rodzice nie wchodzili nam w drogę. Może będę nieskromny, ale w tej jebanej wsi nie ma lepszej partii ode mnie. Jestem arcybogatym jedynakiem i spadkobiercą intratnej wytwórni szajsu. Dziękuję.
- Cześć misiaku - krzyknęła zza furtki i wybiegła na ulicę. Zanim zdążyłem odpowiedzieć rzuciła mi się na szyję.
- Coś taki markotny? Może zjesz coś? Coś jeszcze z obiadu zostało.
Być może w języku mówionym nie zwraca się uwagi na takie rzeczy, ale 3 "coś" obok siebie to stanowczo zbyt wiele. Wszystkie tego typu ułomności strasznie mnie od niej odpychały.
- Cześć Asieńko, co tam? - po pół roku wciąż nie wiedziałem jak zagaić na początek.
- Jak to w ferie - nic ciekawego. Ale byłam dzisiaj w K. i widziałam takie piękne buty. Takie wysokie, skórkowe. Mówię ci - piękne!
- To cudownie kochanie. Ja natomiast cały dzień...
- I wiesz co jeszcze? - wcięła mi się w słowo. Rodzice kupili mi nową komórkę, zobacz. Wyciągnęła różową, łamaną Motorolę. Zebrało mi się na wymioty.
- Śliczna - ledwo przeszło mi to przez gardło.
Ja natomiast cały dzień spałem...
- I wiesz co jeszcze, dodali mi takie fajne słuchawki do niego. Takie, wiesz, wtykane do uszu, świetny dźwięk.
- Ja natomiast - powiedziałem trochę głośniej i z większym namaszczeniem każdego słowa - cały dzień spałem. Ktoś mnie rano obudził.
- Kto obudził mojego misia? - przerwała mi po raz trzeci. Tym razem, w jej mniemaniu, żartobliwie.
Dłoń zwinęła mi się na wzór pancernika. Na szczęście tak samo szybko się denerwuję co uspokajam.
- Nie ważne - odparłem - w każdym razie Policja zamknęła Franka.
- Wiem, słyszałam - nagle spoważniała. Ale nie martw się, mam jeszcze trochę tego i owego - tak, Asia też ćpa. Każdy to robi.
- Nie o to chodzi. Nie potrzebuję. Mówię to tylko w charakterze ciekawostki. No, może nie do końca. Nie zdziw się jak jutro wpadną do ciebie koledzy z K. i bynajmniej nie po to, żeby dać ci te piękne skórzane buty.
- Jezus, jacy koledzy?
- Policja - westchnąłem nad jej bystrością. Powinienem jeszcze gorzko zapłakać.
- Po co policja miałaby mnie odwiedzać głuptasie? - zaszczebiotała.
- Bo na przykład, wyobraź sobie, mieszkasz dwa domy od niego, a dzieli was jedynie dom zamieszkały przez Chadeckich, którzy są starymi dziadami i jedyne narkotyk jaki zażywają to Polprazol.
Będą pytać czy latał.
- Co robił?
- Czy sprzedawał środki psy - cho - ak - ty - wne.
Wróć do domu i spuść wszystko w kiblu. Dla własnego dobra.
Miałem już całować ją na do widzenia, kiedy coś wpadło mi do głowy.
- Albo chodź, skoro i tak mamy się tego pozbyć, zróbmy to w lepszy sposób - objąłem ją ramieniem.
- A jak nas przebadają? Policja może zrobić mi badania.
Uśmiechnąłem się.
- Po pierwsze policja nie jest świętą inkwizycją, a po drugie, jeśli chcieliby cię przebadać i tak coś wykryją. Myślisz, że to znika z organizmu po paru godzinach? - zasmuciła się ,a jej oczy nabrały mądrego wyrazu. Tak jakby mądrość rodziła się w smutku. Do tej pory doskonale pamiętam jak wyglądała. Moja piękna Asia.
Naprawdę nie mieliśmy o czym gadać. Normalnie ludzie mogą sobie opowiadać co ciekawego im się przydarzyło w ciągu dnia, albo co tam w szkole, czy jakiś nauczyciel ich nie wkurwił przypadkiem, a my? Pomijając fakt, że Asieńka nie grzeszy inteligencją, nic ciekawego się tu nie dzieje, a teraz na dodatek są jeszcze ferie. Kurwa, ludzie w całej Polsce cieszą się czasem wolnym, chodzą do kina, na łyżwy, na sanki, cokolwiek, a ferie w naszych realiach to jebany dopust boży.
Jej pokoik był schludny. Posiadał jedno z tych łóżek chowających się w ścianie. W pomieszczeniu dominował kolor zielony. Lampy, szafki i kilka innych pierdół, były w różnych odcieniach tego koloru. Założę się, że meble nie były wymieniane od czasów komunii. No bo kto ma szafki, których uchwyty do otwierania są w kształcie morskich stworzeń?
Przyniosła dwulitrową Colę Original wraz z dwiema szklaneczkami. Każdy, choć raz w życiu widział te obleśne PRL-owskie naczynka z dymionego, hartowanego szkła, które w całości wypełniają zakres nazwy "szklanka".
Nalała nam po pełnej. Chwilę patrzyliśmy na siebie w nawet romantyczny sposób.
Pocałowała mnie delikatnie i czule jakby bała się, że za chwilę może mnie tam już nie być. W takich chwilach zawsze miękłem. Przy pierwszym takim pocałunku ideologia związku sama się konstytuowała, a w miarę dochodzenia do niższych partii ciała, nabierała jeszcze mocy prawnej i przechodziła zwycięsko przez wszystkie czytania. Prezydent nie wetował.
Inna sprawa, że Asia była w łóżku przynajmniej zjawiskowa.
Umówmy się: miała swoje gabaryty, umysłowe uszczerbki i pewnie jeszcze kilka braków, o których nie wiem, ale w łóżku zmieniała się w kogoś zupełnie innego. Była sprężysta, jędrna, pełna energii, a przy tym wszystkim była nadal moja. Wtedy to ja się bałem. Niechby przypadkiem wyhaczyła jakiegoś pajaca na dyskotece i niechby ten pajac jakimś cudem ją puknął. I niechby jeszcze, co już bardziej prawdopodobne, był w tym lepszy ode mnie, lub, co już niemal pewne, był przystojniejszy ode mnie. Co ja bym ze sobą zrobił? Myślałem o tym wszystkim kiedy Asia, siedząc na mnie okrakiem, lekko pohukiwała.
Seks w moim wykonaniu, przy jej estradowych performensach, trwał góra 20 min i powiedzmy, że tym razem trwał właśnie tyle. Poleżeliśmy jeszcze trochę rozkoszując się Camelem palonym na spółkę. Po wypaleniu miałem w sobie luz porównywalny z całą rodziną Boba Marleya poutykaną gdzieś w świecie. Przez te kilka chwil byłem całkowicie zadowolony z życia. Ten moment trwa do chwili, gdy kutas zmieni trajektorię i zamiast strzelać w sufit, spojrzy smętnie na podłogę. Wraz z jego wyłączeniem, odpala się mózg. Wgrywa Windowsa, wczytuje sterowniki do karty graficznej, muzycznej i takie tam.
Nie powiem, żebym był zadowolony, kiedy przejrzałem schowek Aśki, choć samemu schowkowi trzeba oddać należne honory. Nigdy nie widziałem genialniejszego, a przecież mój też jest niezły.
Z jej pokoju można było wyjść na malutki tarasik ogrodzony czymś na wzór niskiego płotka. Oprócz poprzecznych metalowych prętów i drewnianych sztachet składał się jeszcze z czterech wmurowanych w podłogę rurek. Na każdej z nich była plastikowa zaślepka. Moja sprytna dziewczyna, do każdej z samarek wkładała kilka metalowych kulek a następnie wrzucała je w odmęty którejś z rurek. Następnie zatykała zaślepką i była czysta jak jej sumienie w momencie narodzin. Jak je potem wyciągała? Przystawiała silny magnes neodymowy do wlotu rurki. Magnes ukradłem na jej prośbę z garażu ojca. Ma takich jeszcze kilkanaście. Do czego służą? Do robienia w chuja. Do zatrzymywania wodomierzy i wszelkich innych liczników, które można zatrzymać. Zatrzymanie zegara w ten sposób nic nie da. I tak umrzemy. Kurewsko mi przykro.
Przystawiłem magnes i w tym samym momencie usłyszałem brzęk.
Niestety nie złowiłem nic godnego uwagi. Spojrzałem pytająco na Aśkę, a ta tylko wzruszyła ramionami. Biały proszek mieniący się neonowymi opiłkami spoczywał na dnie torebeczki. Nigdy nie mogłem zrozumieć, jak można narkotyzować się poprzez wciąganie białego gówna tnącego nos. Jest się potem pobudzony, a ja chcę przecież zabijać ciągnący się w nieskończoność czas. Asia wyglądała jakby było jej wszystko jedno, rozsypałem więc nikłą zawartość torebki. Rozpierzchła się jak srebrna wstęga migocząca w poświacie księżyca... Nie chciałem żeby tak to zabrzmiało. Jeszcze ktoś pomyśli, że rozsypywanie amfy jest romantyczne.
Druga rurka spisała się lepiej. Wydała bowiem na świat dwa gramy zbitego zielska. Torebeczka była zmarznięta ,ale wyczułem, że towar jest mokry. Że ma cholernie duży potencjał na porycie zwojów mózgowych.
Asia bez słowa podała mi bletki i spoglądała z zaciekawieniem jak robię skręta. Jak mieszam tytoń z towarem, jak robię filterek, jak układam go na jednym z końców bibułki i pieczołowicie posypuje farszem jej papierowe ramiona. Błyszczały jej oczy. Siedziała urzeczona, a gdy śliniłem koniuszek bibułki, wstrzymała oddech. Idealny trąbkowaty papierosek spoczął w jej lekko pulchnej dłoni. Sobie skręciłem następnego. Otworzyliśmy balkon na oścież i położyliśmy się na łóżku. Moje blond włosy stykały się z jej blond włosami. Nasze strużki dymu skręcały się pod sufitem tworząc jednolity błękitny żagiel. Nasze narządy płciowe splotły się jeszcze raz tworząc nic ciekawego. Usnęliśmy.
Przebudziłem się koło 23. Asia pochrapywała słodko. Nakryłem ją kołdrą, skręciłem sobie na drogę i wymknąłem się cichaczem z pokoju. Wiedziałem, że nie usnę prędko, samarkę więc również wziąłem ze sobą.
Szedłem ulicą. Śnieg zacinał mnie po twarzy, a skręt spalał się szybciej niż zwykle. Łapałem nerwowe sztachy. To wtedy, pamiętam jak dziś, to wtedy pierwszy raz obejrzałem się za siebie. Zupełnie niepotrzebnie. Gdybym wtedy się nie odwrócił nie ujrzałbym tego, co ujrzałem. Zobaczyłem człowieka w czarnej czapce z daszkiem. Szedł jakieś 50m za mną. Jego krok był szybki i zdecydowany. Tak, jakby wiedział po co idzie. Jakby samo chodzenie było już czymś godnym podziwu. Przyspieszyłem kroku. Kiedy znowu odwróciłem się, już go nie było. Byłem tylko ja, rząd domów i białe pola.
Nagle droga pojaśniała. Samochodowe reflektory godziły w moje plecy. Odwróciłem się, lecz nie widziałem nic prócz dokuczliwego snopu światła.
Auto zaczęło zwalniać. Nie zdawałem sobie sprawy, że nadal mam w kieszeni samarkę, a w moim ręku wciąż tkwi tlący się joint. Nawet zaciągałem się nim raz po raz.
Z każdym metrem skradzionym z naszej odległości coraz bardziej się bałem.
-Pójdę do więzienia, na pewno pójdę - szeptałem pod nosem cały czas zaciągając się skrętem.
Samochód skręcił i pojechał w stronę Ł.
Byłem uratowany.
Przykucnąłem na chwilę przy rowie aby złapać oddech. Jointa pstryknąłem kilka metrów od siebie i z przerażeniem spostrzegłem, że upadł obok czyjegoś buta. Ciężkiego, czarnego buciora. Jego właściciel stał nieruchomo i wlepiał we mnie puste spojrzenie. Obok niego stał Owczarek kaukaski cicho powarkując.
- Kurwa, kim ty człowieku jesteś?! - krzyknąłem zrywając się przy tym na równe nogi.
Mężczyzna ani drgnął - stał w rowie jak posąg, jak duch strzegący rowu. Stał jak pierdolony gospodarz na włościach, który przyłapał dzieciaka na podbieraniu mu truskawek z pola.
Nie wytrzymałem i rzuciłem się biegiem do domu. W połowie drogi usłyszałem tupot nóg zbliżający się z zawrotną prędkością. Biegłem już tak szybko, że swoją furtkę przeskoczyłem prawie nie zwalniając. Jak akrobata. Jakby to nie była furtka tylko kozioł na Wf-ie.
Wpadłem do salonu i chciałem już biec na górę, gdy zatrzymał mnie głos ojca.
-Rafał, chodź no tutaj - powiedział lekko zdenerwowanym tonem.
W salonie, pomimo późnej pory, światła świeciły pełną mocą. Przy stole siedziało dwóch policjantów w szaro-niebieskich mundurach. Struchlałem.
Ta chwila trwała wieczność. Byłem tylko ja, oni dwaj i pełna samara zielska w mojej kieszeni.
-Co się stało, tato? - spytałem niewinnym tonem, kiedy moje serce lekko zwolniło.
-Nie wiem, panowie powiedzieli, że jesteś już pełnoletni, więc chcą rozmawiać tylko z tobą. Może ty wyjaśnisz, co jest grane.
- Ale ja..
- Czy możemy porozmawiać na osobności - policjant wciął mi się w słowo.
- Oczywiście - odparł ojciec po czym wraz z mamą opuścili salon.
Jeden z Policjantów był barczysty i nieprzyjemny. Miał tłuste czarne włosy i mięsisty pysk. Wyglądał, jakby przed chwilą wyszedł z jakiejś rzeźni, w której zabijał ludzi dla przyjemności. Drugi wyglądający przy tamtym jak panienka, otworzył coś w rodzaju nesesera i jął przeglądać papiery wyraźnie szukając jakiegoś konkretnego.
Spojrzałem w stronę okna i chwilę potem leżałem już obok krzesła w pozycji embrionalnej. Znowu ujrzałem tego pokurwieńca w czarnej bejsbolówce. Policjanci skoczyli w moją stronę, podnieśli mnie i położyli na łóżko. Ten bardziej zniewieściały spojrzał mi głęboko w oczy. Naprawdę liczyłem w tamtym momencie na refleks moich źrenic - tych dziurek tańczących pod wpływem światła.
- Światło - wąska, cień - szeroka - szeptałem wciąż
Policjanci spojrzeli na siebie porozumiewawczo, chyba mnie zrozumieli.
-Jak bardzo ma opóźnioną reakcję? - spytał rzeźnik.
-Trochę mniej niż sekunda - odparł jego kompan.
Zemdlałem.
Kiedy się obudziłem, leżałem w małej celi odgrodzonej od korytarza drobną kratką.Była wilgotna i cienista. Gdyby nie malutkie, wysoko umiejscowione okienko, siedziałbym w kompletnym mroku. Liczyłem na jakiś szpital czy coś - stamtąd miałbym dalej do pierdla. Niestety, nie bawili się ze mną. Nie było ciu ciu ciu ciu, Mały co ci, ojej, wytrę ci buzię, bo ci ślina pociekła, o, i oczko ci lata.
Wjebali mnie do celi i czekali, aż haj ze mnie zejdzie. Prawidłowe podejście, bo i co mogło mi się stać?
Od momentu przebudzenia nie zmieniłem pozycji. Doskonale wiedziałem gdzie się znajduję i nie bardzo chciałem się w tym upewniać.
Oglądałem napuchłą od wilgoci ścianę w kolorze pożółkłej bieli. Zapewne od dymu tytoniowego. Prawdopodobnie nie malowali tego syfu od czasów, kiedy jarać można było wszędzie i nikt nie widział w tym przyczyn miliona chorób ciała i duszy, kiedy palacz był jeszcze normalnym człowiekiem, a nie reliktem przeszłości - starym, nieprzystosowanym śmieciem.
Gwałtownie złapałem się za kieszenie. Naturalnie były puste. Mają więc gieta i mój telefon komórkowy, którego nie mogą sprawdzać przez delikatne konwenanse polskiego prawa. Ojej, jak mi przykro.
Spojrzałem na snop światła uwidoczniony przez miliardy drobinek kurzu i powiodłem za nim wzrokiem. Za kratą, bo tam wiodła świetlna ścieżka, po raz kolejny zobaczyłem mojego prześladowcę. Tym razem się nie bałem. Powiem więcej - dawno nie czułem się tak bezpiecznie, jak tam. Jak w celi cholera-wie-którego komisariatu.
- Kim ty ,kurwa, jesteś?! - nawet nie wiedziałem, że mogę krzyczeć tak głośno.
Jak zwykle nic nie odpowiedział. Patrzył się tymi suchymi oczami, choć równie dobrze mógł być zesztywniałym trupem opartym o ścianę.
- Nie to nie! Spierdalaj! - odwróciłem się twarzą do ściany czując na sobie jego wiercący wzrok nieboszczyka. Znów zasnąłem.
Obudził mnie zgrzyt przekręcanego zamka. Przysłali po mnie tego milszego policjanta. Tamten barbarzyńca pewnie nie zmieściłby się w drzwiach od celi.
-Chodź za mną - powiedział przymilnym głosem.
Pomyślałem, że jeżeli spróbują na mnie techniki złego i dobrego policjanta, to prychnę im śmiechem w mordy, a zaraz potem zganiłem się w myślach za idiotyczną wizję przesłuchania, która zrodziła mi się w głowie. Za dużo filmów o zatwardziałych kryminalistach, którzy z podniesioną głową plują na wymiar sprawiedliwości, i to plują brudną flegmą zmieszaną z tytoniem do żucia.
Nie było żadnej sali przesłuchań. Zabrano mnie do sporego gabinetu wyglądającego na pokój nauczycielski. Stare jasne meble, wiszące paprotki, fotele pokryte imitacją skóry, trzy biurka i pełno papierów - tak to z grubsza wyglądało.
- Imię i nazwisko?
- Rafał Guzek.
- Zawód?
- Pewnie uczeń, o ile to zawód.
- Odpowiadaj na pytania! Twoje zabawne komentarze są zbędne.
- No to uczeń.
- Stan cywilny?
- Trzykrotnie rozwiedziony, a od 215 lat nieszczęśliwy wdowiec po Katarzynie Drugiej.
- Synu, za chwilę stracę cierpliwość - tym razem wtrąciła się kupa mięsa
sadowiąca swoją krowią dupę w rogu pomieszczenia
- Zdajesz sobie sprawę w jakiej żałosnej sytuacji się znajdujesz, szczeniaku? Miałeś przy sobie coś brzydkiego nie mówiąc już o tym, ile brzydkich rzeczy miałeś w sobie. Ledwo żyłeś, nawet nie wiedziałeś, że masz Policję w domu... Noooo, ale sprawa nie jest beznadziejna - zmienił ton na przymilny.
- Znasz może kolegę Franka?
- Jakiego kolegę? - zdziwiłem się.
- No chyba nie powiesz mi, że szesnastoletni chłopak sprowadzał sobie kokainę z Kolumbii? Dogadywał się z czarnoskórymi handlarzami narkotyków, opłacał przemytników, a potem rzucał to wszystko na wieś.
- Szczerze mówiąc ,nie mam pojęcia kto dawał Frankowi towar - odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
- A pewnie i sam Franek go nie znał. Na cholerę taki człowiek miałby spotykać się osobiście z prowincjonalnym dilerem? Podsyłał pewnie kogoś z zapasami.
Policjanci wyszli z gabinetu. Pewnie poszli się naradzić bo ta arcynieoczywista rzecz rzuciła im nowe światło (a raczej zgasiła) na sprawę. Tak samo gramotne kurwy, jak ludzie z mojej wsi. Nadawaliby się idealnie. Może sołtys da im honorowe obywatelstwo?
Po chwili znów obrzucali mnie pytaniami. Mówili, że kłamię, że mam mówić prawdę, że nawet jak kłamię to mam kłamać tak prawdziwie jak tylko umiem. Mówili, że jak nie chcę czegoś mówić to mam im to mówić i oni głównie o to będą pytać. I wszystko było milusio, i wszystko było git. I już mieli mnie wypuścić zapominając o maleńkim gramiku w mojej kieszeni. Ale nie, znów pojawił się ten prześladowca. Problem w tym, że policjanci go nie widzieli. No i problem w tym, że znowu zemdlałem. To znaczy, dla kogo problem, dla tego problem - dla policjantów to na pewno był lekki problem.
Obudziłem się w idealnie sterylnym łóżeczku. Pokoik pachniał detergentami z lekką nutą lawendy. Trochę jak kostnica.
Obok łóżka stała biała metalowa szafeczka. To po niej można poznać, że jest się w szpitalu. Nigdzie indziej nie ma tak obleśnych mebli jak w szpitalu. Obleśnych i tak cudnie sterylnych zarazem.
Jeszcze nigdy nie miałem wenflonu w skórze i szczerze ucieszyłem się, że teraz, pięknie przyklejony białą materiałową taśmą znajduje się na moim nadgarstku. Nic nie bolało. Wstałem z łóżka i podszedłem do okna. Widok był piękny. Oblepione śniegiem drzewa, masa samochodów i, na samym środku placu, mój prześladowca wgapiający się we mnie. Obok jego nogi leżał, wspomniany już, Owczarek kaukaski. Pomału zaczęło do mnie dochodzić, że to nie jest jego problem, że on tam stoi i mu zimno. Doszło do mnie, że to problem mojego mózgu, że on tam stoi i marznie. Że jestem wariatem i widzę rzeczy, których nie ma. Wydało mi się to zajebiste. W ogóle podobało mi się w tym szpitalu, a kiedy po obchodzie, dowiedziałem się, że to szpital psychiatryczny, i że jestem w nim na obserwacji ,wpadłem w niemal euforyczny stan! Coś się działo. Coś się zmieniało. Coś kłuło, coś kazało łykać kolorowe proszki. No i łykałem.
Do tej pory nie przestałem widzieć tego bęcwała z baseballówką na głowie, a kuracja trwa już przeszło 4 miesiące. Ani razu nie odezwał się do mnie - stoi tylko i jopi się jakbym mu jakąś krzywdę zrobił. I ten pies - jebany wielkolud z czarną mordą. Nie mogłem wymyślić sobie jakiejś ładnej panny?
Dni w bloku dla średnio obłąkanych są różnobarwne. Ich różnobarwność wkręca się w wszystkie rysunki, które każą nam malować, opływa każdy kleks na testach Rorschacha i wylewa się pod skórą gdy wenflon jest za długo w jednym miejscu. Owa różnobarwność z pewnością gości również w nas wszystkich. W nas - obłąkańcach (choć nie poczuwam się do bycia świrem, poczuwam się do bycia częścią wspólnoty). A na spacerach to już szczególnie. Każdy kwietniowy krokus ma ją w sobie, każdy żonkil.
Nawiasem mówiąc, bo liczę, że stanie się to kiedyś poczytnym opowiadaniem, niniejsza powiastka jest częścią mojej terapii. Piszę na wypadek gdybym w przyszłości zapomniał. Lekarze kazali mi zapisać wszystko z ostatniego dnia "na wolności". Sami tak się wyrazili. "Na wolności". Właściwie to mój ostatni dzień na wolności był dużo wcześniej. Jakieś 4 lata wcześniej. Nie mówię tu o narkotykach. Jointy i grochy odstawiłem bez większego problemu. Nawet było mi trochę przykro. Jednak umartwianie się jest nieodzowną częścią długotrwałego procesu uszlachetniania ciała i duszy. Coś jak z praniem - faza uszlachetniania jest bardzo ważna. Wydaje mi się, że wolność utraciłem wraz z całkowitym ukształtowaniem się osobowości. Od wtedy mogłem być już tylko malkontentem czekającym na świetlaną przyszłość, która miała nadejść tak czy tak. Co jedynak to jedynak.
O Aśkę nie ma się co martwić - podobno po przesłuchaniu , rodzice wysłali ją do wujostwa. Jakieś wielkie miasto podobno. Może nawet W.
Będzie miała te swoje skórkowe buciki i różowe telefony. Już nawet nie pamiętam jak wyglądała. Widzę tylko zarys jej twarzy ułożony z wyżej wymienionych rzeczy.
Z komórek, które można założyć na stopy i z butów, które dzwonią.
Moja piękna Asia... że też tak musiałem ją zapamiętać.
Rodzice przychodzą często - niemal co drugi dzień.
Zawsze wypytują jak się czuję, jak moje samopoczucie, a gdy odpowiadam, że nigdy nie czułem się lepiej, myślą, że moja choroba umysłowa postępuje. Nie mogą się nadziwić, jak bardzo kocham to miejsce. A ja? Co mogę na to powiedzieć? Że trzeba tu zamieszkać by wiedzieć, że życie nie musi być nudne? Że życie ma kolory?
Bo ma. Ma ich mnóstwo.


(Tutaj, jak i odnośnie całej pracy, żądam by zachowano tajemnicę lekarską bo jak mawiał mądry Hipokrates: "Cokolwiek bym podczas leczenia, czy poza nim, z życia ludzkiego ujrzał, czy usłyszał, czego nie należy na zewnątrz rozgłaszać, będę milczał, zachowując to w tajemnicy. )
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Gunslighter · dnia 01.06.2011 12:08 · Czytań: 1164 · Średnia ocena: 5 · Komentarzy: 9
Komentarze
Azazella dnia 01.06.2011 13:42 Ocena: Świetne!
Cytat:
brązowych ,nikotynowych
spacja po przecinku, nie przed
Cytat:
Ta ,ta

Cytat:
-Chyba
po tej śmiesznej kreseczce powinna być spacja, a Tobie zdarza się zapominać

Kurcze, na początku jakoś nie miałam ochoty czytać. Stwierdziłam, że dzisiaj nie mam siły na takie teksty,a tu takie zaskoczenie. Bardzo dobrze się czytało, nie powiem, że lekko, ale takich tekstów nie powinno się lekko czytać, więc to nie jest minus. Bardzo dobrze zbudowany klimat, naprawdę czułam ten tekst. Brawo.
julanda dnia 01.06.2011 15:10
Przeczytałam jednym tchem, nie miało znaczenia, że coś akurat trzeba uzupełnić spacją, zamienić cyferkę na literki, dobrać inne słowo. Temat i jego przekaz mnie wciągnął, zmusił do myślenia, nawet powstała jakaś... sympatia do bohatera, nie współczucie, ale sympatia. Dziwna to może reakcja, wynik empatii? Są tu zdania cacuszka, perełki! Na przykład to: " Szwadron kapsli po piwie czekał na poranną zbiórkę." – poezja!
Co do faktu, że opowieść może być oparta na prawdzie... Myślę...
Pozdrawiam!
P.S. Po korekcie mogłabym kliknąć "świetne".
Mago dnia 01.06.2011 18:57
Ale długi! Nawet nie skończyłam czytać do końca.
julass dnia 01.06.2011 21:30
no to jeśli zamiarem był doprowadzić czytelnika do stanu totalnego otępienia i znudzenia rzeczywistością podobnego do stanu mieszkańców wioski to udało ci się znakomicie.. przynajmniej w moim przypadku... czytałem znacznie lepsze utwory podragowe czy odragowe...
Gunslighter dnia 01.06.2011 22:03
W którym momencie było otępiająco?
Usunięty dnia 01.06.2011 22:16
jakby forma nie miała znaczenia. Zaciągałam się każdym zdaniem jak porządnym blantem;). Psychodeliczna opowiastka o dwóch takich przebadanych przez policję :D. Pozdrawiam wdzięcznie za dobry tekst wieczorny:D
Wasinka dnia 01.06.2011 23:21
Najbardziej podobał mi się początek, ale potem coraz silniej się nużyłam... Pojawiło się parę ciekawych porównań, może i nawet pomysł nie taki całkiem zły, jednak zmęczyłam się, czytając, niestety... Za długo i jakoś nie pociągnąłeś mnie za sobą ową opowieścią. Nieco chujów, dragów, schiz i stosunków (dosłownie i nie) wiejskich...
Nie przemówiło, nie podeszło. Choć na początku wydawało mi się, że będzie dobrze...
Interpunkcja czasem hasa, literówki też się zdarzają.
Co na plus? O pomyśle wspomniałam - szczególnie z końcówką związanym - ale jeszcze dodam, że język Ci się udał. Konsekwentnie stosujesz konwencję, którą przyjąłeś - język wiejskiego, znudzonego jedynaka. Brzmi naturalnie, choć w pewnym momencie zaczyna nużyć ( ma w tym udział też ogólnie historia owa...).

Tak mi się napatoczyło:

w dodatku latarnie gasły o 22 i po tej godzinie robiło się kompletnie ciemno - tu mi jakoś się inaczej skojarzyło, bo jak prawisz wcześniej o oślepiającej pierzynie, to potem - nawet jak światła brak - to śnieg rozjaśnia ciemność... Przynajmniej w moim świecie...

To znaczy, starzy biedowali cały czas, ale moi rówieśnicy nie mieli pieniędzy tylko podczas zimy.
Moja rodzina jest wyjątkiem, my mamy pieniądze zawsze. - nie zgrywają mi się te informacje... Najpierw biedowali (chyba że starzy to chodzi ogólnie o starych ludzi, a nie o jego rodziców...), a potem, że bogaci...

Pozdrowienia.
MaximumRide dnia 02.06.2011 18:11
,,ślinie i brązowych ,nikotynowych,,

przecinek po brązowych z odstępem od nikotynowych

,,nie zrozumiał ,co,,

,,była zmarznięta ,ale,,

patrz wyżej

patrz wyżej

,,zasmuciła się ,a jej,,

patrz wyżej

,,nie dziwne ,kiedy,,

patrz wyżej

,,Ja, kurwa , ja!,,

patrz wyżej

,,to dziwne urządzenie ,tak,,

patrz wyżęj

,,Leżeć i oglądać filmy ,które,,

patrz wyżej

,,Była ledwo dostrzegalna ,ponieważ,,

patrz wyżej

,,Szczerze mówiąc ,nie,,

patrz wyżej

,,obserwacji ,wpadłem,,

,,przesłuchaniu ,,,

patrz wyżej

patrz wyżej




,,Kim ty ,kurwa,,

patrz wyżej

,,Pikowały ,jeden,,

patrz wyżej

,,sobie , by co miesiąc wrzeszczało na mnie ,moim,,

patrz wyżej

,,domu wystrzelonym w, wyjątkowo,,

bez przecinka

,,szkic artykułu,który mam,,

po przecinku odstęp

,,pierwszego i, ciesz,,

bez przecinka

,,Został zastąpiony,rozszerzającym,,

bez przecinka


,,jedzenia ponieważ,,

przed ponieważ przecinek

,,Ile można podsycać, i tak czającą się na każdym kroku, depresję?,,

bez przecinków

,,żarówno pod względem,,

zarówno

,,Minąłem gipsowe rzeźby moich starych, jeknęły gdy na moment przysłoniłem ekran.,,

dziwne to zdanie. niepoprawne.

,,i jął przeglądać papiery wyraźnie szukając jakiegoś konkretnego.,,

może lepiej: czegoś konkretnego.

,,kratką.Była,,

odstęp

,,sprawiedliwości, i to plują,,

bez przecinka

,,milusio, i wszystko,,

bez przecinka

,,samochodów i, na samym,,

bez przecinka

No niestety. Tekst nie zrobił na mnie dobrego wrażenia. Nie podoba mi się. Jedyny plus to opisy tych wizji na haju. Przynajmniej się uśmiałam. Ale reszta jest dziwna. Nie przypadło mi do gustu. Takie suche opisy.
Pozdrawiam:)
green dnia 03.06.2011 06:51
Im dalej w las tym więcej grzybków... powiadają. U Ciebie było odwrotnie.
Im dalej w las tym gorzej. A szkoda, bo początek mi się podobał i nie zapowiadał nudy.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty