4
Ewa kończyła właśnie swój południowy makijaż. Przekręciła twarz i oblizała wargi. Z uznaniem pokiwała głową zadowolona ze swojego dzieła. Wstała z krzesła i odeszła od toaletki z wielkim lustrem. Spojrzała na siebie. Ubrana była jedynie w seksowną czarną dwuczęściową bieliznę i prezentowała się nadzwyczaj ponętnie. Ewa była wysoką, smukłą i wysportowana brunetką z włosami prawie do pasa. Jej czarne oczy wprost jarzyły się w środku dnia. Za tymi oczami czaił się wyjątkowo ostry, analityczny umysł. Ale w tej chwili myślała o tym, że nawet bez szpilek wygląda bardzo zgrabnie.
Ale z ciebie zajebista suka, pomyślała z uznaniem o swoim odbiciu w lustrze. Choć miała prawie trzydzieści pięć lat, to wiedziała, że mogła uwieźć każdego mężczyznę. Taka świadomość była bardzo kojąca i bardzo podnosząca samoocenę. Właśnie zastanawiała się, czy włożyć czarną krótką sukienkę, czy może jednak pozostać bardziej konserwatywnym kostiumie, gdy usłyszała wiadomości.
Zwykle wiadomości wpadały jej jednym uchem, a wypadały drugim, ale nie tym razem. Dosłownie znieruchomiała, kiedy podawali informacje o wczorajszym zajściu. Nie padło nazwisko tajemniczego bohatera, ale Ewa doskonale wiedziała, że niewielu ludzi potrafiłoby zrobić coś takiego. Spośród tych niewielu, których znała, tylko jeden bardzo zajmował jej myśli. Adam Mażulis.
Spotkała go jedynie raz w życiu. Prawie dwadzieścia lat temu. To wystarczyło. To było to. Zapragnęła go. Najpierw dziko, fizycznie, chciała, żeby ją zgwałcił i sponiewierał, a potem emocjonalnie, aż w końcu wybuchło w niej głębokie, dojrzałe uczucie. Wiedziała, że jest dla niej. Jedyny. Wystarczająco perfekcyjny, aby być godnym jej doskonałości. To był jeden dzień, który zmienił wszystko. To był jeden dzień, kiedy przeżyła miłość swojego życia. Ten Adam poddałby się jej urokowi… nie było na świecie żadnego faceta, który by się nie poddał… Ale jednak odmówiono go jej. Rozdzielono ich… Po kilku latach poszukiwań, myślała, że na zawsze. Szukała go… Mimo, ze nie wolno jej było tego robić. Ale bezskutecznie. Adam zniknął… Zapadł się pod ziemię… W końcu dała za wygraną. Bawiła się facetami, tracili dla niej głowy, robili głupstwa, odchodzili od żon, ale dla niej to nic nie znaczyło. Każdy był tylko pokonanym wrogiem. Choć nie przyznawała się do tego nawet przed samą sobą, to wciąż myślała tylko o jednym. O tym, którego znała przez kilka godzin swojego życia.
Teraz patrzyła w ekran wielkiego płaskiego telewizora, gdzie dziennikarka z telewizyjnych wiadomości z przejęciem opowiadała o uwolnieniu dziewczyny porwanej przez gang bandytów zza wschodniej granicy. To był ślad! Teraz wiedziała już, że go znajdzie. Tym razem Adam będzie jej. Nikt już go jej nie zabierze. Wiedziała, że wystarczy, że go dotknie, a jej się nie oprze. Zmusi go do jedynego pocałunku, a wtedy już będzie jej na zawsze. Spełni wszystkie jej marzenia. A ona odnajdzie spokój i zaspokojenie.
Zdecydowała się w jednej chwili na kostium. Do tego eleganckie buty i tego dnia nie zawracała sobie głowy pończochami. Wyszła z luksusowego apartamentu i ruszyła do podziemnego garażu, gdzie czekał na nią srebrny, lśniący mercedes. Szła szybko, sprężyście seksownie kołysząc biodrami. Przy zejściu do podziemnych garaży spotkała jednego ze swoich sąsiadów. Był gwiazdą jakiegoś wieczornego programu rozrywkowego. Prezentował się nawet nie najgorzej, wysoki, szczupły w modnych ciuchach potrafił robić wrażenie na kobietach. Uśmiechnął się uwodzicielsko do Ewy i szarmancko otworzył jej drzwi. Biedak nie wiedział, że dysponując ilorazem inteligencji niższym o około trzydzieści procent niż Ewa nie miał u niej najmniejszych szans. Nawet jako wieczorna rozrywka.
- Dziękuję – powiedziała uśmiechając się do niego i z premedytacją dotknęła jego ramienia, po czym przeszła tak blisko niego, że poczuła bicie jego serca posyłając mu powłóczyste spojrzenie. Potem zniknęła w garażu.
Kiedy oddalała się od wejścia szeroko uśmiechnęła się do swoich myśli. Wiedziała, że teraz będzie myślał o niej, tęsknił za spotkaniem, przelotnym dotykiem. Będzie rozmyślał nad spotkaniem w korytarzu, nie będzie mógł zasnąć tęskniąc za tym ulotnym doznaniem. I obojętnie czy będzie z inną kobietą czy samotnie zaspokajać swoje żądze, będzie myślał tylko o niej… Nawet mu nie współczuła… Przecież, gdy było trzeba potrafiła obywać się bez jedzenia, snu i litości…
Bieszczadzki nie był zadowolony. W sprawie Mażulisa odebrał z tuzin telefonów. Jedni pytali, co się dzieje, inni dopytywali się, co już zrobił w tej sprawie, a dwóch stanowczo zażądało, żeby nic nie robił. Jakby się nie odwrócił, dupa zawsze z tyłu. Wiedział już, że na pewno oberwie za tę sprawę. Nie wiedział jeszcze, z której strony. Mażulis powoli stawał się jego nocnym koszmarem. Co w sobie miał, że wzbudził takie zainteresowanie, że wywraca mu zawodowe życie do góry nogami. I po cholerę strzelał do tych bandytów? Wcześniej, czy później policja by ich dopadła. I można by było ich przesłuchać. A tak? Trupy nic nie powiedzą. Przeglądał pierwsze raporty i wiedział z nich, że Mażulis lepiej strzela z pistoletu niż z karabinu. Z pistoletu wystrzelił osiem razy, z czego tylko dwa razy niecelnie. Z karabinu wystrzelił dwadzieścia dwa pociski i żaden z nich nikogo nawet nie zranił, nie licząc zdewastowanego auta. Jaki człowiek rzuca się bez broni na czterech zdeklarowanych bandytów uzbrojonych po zęby? Wzorowy obywatel? Aż prychnął, gdy o tym pomyślał. Zbyt długo obcował ze wzorowymi obywatelami. Każdy miał coś na sumieniu, jakąś brudną sprawkę, której się wstydził. A ten?
Do pokoju weszli jego współpracownicy. Już po ich minach Bieszczadzki zorientował się, że niewiele wniosą do sprawy. Ale bez słowa pozwolił im usiąść za stołem i przygotować notatki do zdania raportu. Odruchowo spojrzał na wiszący na ścianie zegar. Dochodziła siedemnasta. Spotkanie w restauracji z żoną właśnie trafił szlag. Już wiedział, co mu powie, jak sam będzie bezskutecznie się bronił i jak potem wyjdzie na wieczornego kielicha.
- Przesłuchaliśmy z tuzin świadków – zaczęła Grażyna Suchodolska zerkając w swój notes. – Dwóch policjantów zatrzymało samochód do kontroli. Był na ukraińskich numerach i zdaje się, że wymusił pierwszeństwo na skrzyżowaniu. Po chwili świadkowie usłyszeli strzały. W chwilę później policjanci nie żyli. Wtedy jeden z przechodniów, jak się domyślacie nasz Mażulis, włączył się do akcji. Podbiegł do policjanta, wziął jego broń i zastrzelił pierwszego z bandytów. Iwana Zajcewa, według posiadanych przez niego dokumentów. Teraz zaczyna się najciekawsze. Chwilę później biegnąc został postrzelony przez drugiego z bandytów, co doskonale ilustruje nagranie z monitoringu zdobyte przez kolegę…
- Tak – wtrącił Kurek. – Świadkowie z banku są przekonani, że Mażulis nie żył. Impet pocisku wrzucił go do sali operacyjnej przez wystawowe okno. Leżał martwy na podłodze, we krwi, z dymiącą dziurą w piersi i nie oddychał. A potem nagle ożył…
- Boże, co za bzdury – wyszeptał Bieszczadzki. – Wy pójdziecie z tym do prokuratora. Ja się nawet pod tym nie podpiszę.
- Zeznania świadków są subiektywne i nie oddają stanu faktycznego – zauważyła Grażyna. W odpowiedzi Bieszczadzki posłał jej spojrzenie, które mówiło, że on też kiedyś czytał podręcznik kryminalistyki.
- Tym niemniej faktem jest, że wstał na nogi i posłał do nieba drugiego bandytę. Aleksandra Pietrenko. Potem strzałami z karabinu zatrzymał samochód, którym uciekali dwaj pozostali bandyci. Ich też zastrzelił.
- Krewki facet – mruknął Napier.
- Teraz zaczyna się najciekawsze… - zaczęła Grażyna…
- Tak, do tej pory to nudna sprawa – mruknął Bieszczadzki.
- Przybyły lekarz pogotowia stwierdził zgon policjantów i bandytów, a także porwanej przez nich dziewczyny, Iwony Rowińskiej, córki Stefana Rowińskiego – ciągnęła niewzruszona. – Mimo to podjął reanimację dziewczyny. Podał jej adrenalinę dożylnie, a potem do komory serca, stosowali masaż serca i sztuczne oddychanie, ale czynności życiowe nie wróciły.
- Nie mieli w karetce defibrylatora? – zapytał Bieszczadzki.
- Mieli – przyznała Grażyna. – Był zepsuty od dwóch miesięcy. Firma, która wygrała przetarg na te urządzenia nie ma serwisu w Polsce, a na części zamienne czeka się tygodniami.
- Pięknie… samo życie…
- Sama… śmierć – sprostowała słowa inspektora Suchodolska. – Kiedy uznali dziewczynę za zmarłą, podszedł do niej Mażulis. Przykucnął i według świadków z jego dłoni do ust dziewczyny spłynęło trochę krwi Mażulisa. Potem uderzył ją silnie w pierś i dziewczyna zaczęła oddychać.
- Prawdziwe panaceum na naszą służbę zdrowia – podsumował Bieszczadzki. – Czy możliwe jest, że lekarz się pomylił i nie wychwycił oznak życia u dziewczyny?
- Możliwe – przytaknęła Grażyna. – Było wiele ofiar, sytuacja bardzo stresująca i nowa dla lekarza. Mógł przeczyć słabe oznaki życia…
- A możliwe, że adrenalina zadziałała z pewnym opóźnieniem?
- Niewykluczone, to powie każdy lekarz…
- Więc może nie mamy do czynienia z cudownym zmartwychwstaniem, jak pieprzą media?! – zapytał z nadzieją w głosie Bieszczadzki.
- Bardzo możliwe, panie inspektorze – przytaknął Kurek. – Ale on potem sam wyjął z siebie kulę… W życiu o czymś takim nie słyszałem…
- Może to był bardzo miękki ołów? – w głosie Bieszczadzkiego nadzieja umierała ostatnia.
- Albo był naćpany – zasugerował Napier. – Nawaleni nie czują bólu i śmieją się ze swoich ran. Pewnie dzisiaj zwija się z bólu w domu i wieczorem trafi do szpitala!
- Nie wyglądał na narkomana – zauważyła prawie obojętnie Grażyna.
- Wątpię, że ćpun nawalony do nieprzytomności miał tak pewną rękę i celne oko – zgodził się Bieszczadzki. – A co z życiorysem pana Mażulisa? Wiemy już coś?
- Co nieco – teraz Napier otworzył swój notes. – Nienotowany. Dzielnicowy mówił, że jakby go nie było. Nikt się na niego nie skarżył, nikt nie zna żadnych plotek, rzadko go ktoś w ogóle widuje. W dziewięćdziesiątym pierwszym ukończył prawo z wyróżnieniem, ale wybrał karierę w wojsku. Trafił do żandarmerii wojskowej, wtedy jeszcze wojskowej służby wewnętrznej w stopniu podporucznika, potem na aplikację prokuratorską, którą ukończył w dziewięćdziesiątym trzecim i awansował na porucznika.
- A to ciekawe – zainteresował się Bieszczadzki. – Pan Mażulis to stary wojak. Raczej to nie on wybrał karierę w wojsku, ale wojsko jego.
- Ta błyskotliwa kariera załamała się rok później – ciągnął Napier. – Odszedł z żandarmerii i trafił do jednostki wojskowej, zaraz, zaraz mam tu gdzieś zapisany numer… O jest!
Napier podał kartkę Bieszczadzkiemu. Był na tyle młody, że czterocyfrowy numer jednostki niewiele mu mówił, ale Bieszczadzki znał go wystarczająco dobrze.
- Spadochroniarze – powiedział inspektor… - Batalion powietrzno-desantowy…
- Tak? – zaciekawił się Napier. – Nie wiedziałem… Chyba coś przeskrobał, bo zaczynał od szeregowego. W dziewięćdziesiątym piątym awansowany do stopnia starszego kaprala. Zgłaszał się ochotniczo na wiele misji zagranicznych. Niestety wszystkie tajne. W dziewięćdziesiątym szóstym jest już sierżantem, rok później powtórnie awansowany do stopnia porucznika. W dziewięćdziesiątym dziewiątym zwolniony do cywila z powodu wykrycia astmy oskrzelowej…
- Nasz pan Mażulis jest zaprawionym w bojach komandosem – powiedział w zamyśleniu. – Jego działanie wygląda teraz zupełnie inaczej. Wydaje mi się, że to nie dzielny zając rzucił się na cztery wilki, ale wilk na stado zajęcy…
- No, ale chyba nie stał się przez to kuloodporny? – zaoponował Napier.
- Cholera go wie – mruczał Bieszczadzki. – Pan jest młody, ale tam chłopaki byli naprawdę ostro szkoleni. Potrafili na szkoleniu doprowadzać ich do ostateczności. A ten do tego spędził sporo czasu na misjach. Nic nie wiadomo, gdzie i co?
- Absolutnie – pokręcił głową Napier. – Trafiłem na mur. Nic się nie dowiedziałem. Jak tylko puściłem „piętnastkę” za nim, od razu miałem telefon ze służby kontrwywiadu wojskowego. Generalnie delikatnie powiedzieli mi, żebym się odpierdolił od Mażulisa, cokolwiek on zrobił. Musiał robić coś trefnego, skoro tak go pilnują.
- A co z nim dalej? – zapytał inspektor.
- Po wyjściu z wojska podjął pracę w firmie zbrojeniowej, jako prawnik dla odmiany. W dwa tysiące siódmym roku obronił doktorat z ekonomii. Zdaje się, że ostatnio miał kłopoty w pracy… Ogólnie cała firma ma, bo upada…
- Dobra robota, Napier – pochwalił go Bieszczadzki. – Teraz wiesz, dlaczego tak widowiskowo pofrunąłeś w powietrze. W sumie miałeś szczęście, że nie przetrącił ci karku.
- Mało mnie nie udusił, pojeb jeden!
- I to z kulą w piersiach – dorzucił Kurek.
- Musimy więcej dowiedzieć się o tym Mażulisie – zdecydował Bieszczadzki. – Ale tym, to ja już sam się zajmę. Acha… Grażynko, kochanie zadzwoń do mojej żony, przeproś ją i powiedz, że musiałem pilnie wyjechać w służbowej sprawie do Lublińca.
- Bardzo miła restauracja – uśmiechnął się Mażulis. Naprzeciwko siedziała Anna i Adam musiał przyznać, że włożyła dużo wysiłku w to, aby wyglądać szałowo. I wyglądała. Niezbyt długa spódnica i eleganckie kozaki podkreślały zgrabną linię ud, czerwona szminka zaś powabną linię ust. Zamówili czerwone wino. Obydwoje je lubili, a do tego Adamowi robiło dobrze na ranę na piersi.
- Tak, bardzo tu miło – przyznała Anna. – Czasem przychodzę tu z przyjaciółmi.
- Taka piękna kobieta jak pani, ma zapewne bardzo wielu przyjaciół – zauważył z uśmiechem Mażulis.
- Zdziwiłby się pan, jak niewielu… - sięgnęła po papierosa, ale Adam zatrzymał jej dłoń.
- Moglibyśmy dzisiaj nie palić?
- Taki piękny wieczór dzisiaj – dorzucił na jej pytające spojrzenie. Znowu patrzył w jej oczy i trzymał w ręku jej drobną dłoń. Ważyła chyba połowę tego, co Mażulis i wydawała się przy nim tak drobna i krucha. Potrzebowała bezpieczeństwa, a taki duży silny mężczyzna jak Mażulis z pewnością potrafił zapewnić bezpieczeństwo. Chciała, żeby ta chwila trwała, żeby słyszała dyskretną muzykę z ukrytych głośników, żeby ten facet trzymał jej dłoń i wpatrywał się w nią z uwielbieniem. Długo trwała ta chwila, aż przyszedł kelner i Anna nie bez trudu uwolniła swoja dłoń. Zamówili lekką kolację do wina.
- Dlaczego zaprosił mnie pan na kolację? – spytała.
- Bo to przyjemność jeść kolację z piękna kobietą.
- Tylko dlatego mnie pan tu zwabił?
- To pani wybrała to miejsce – uśmiechnął się szeroko pozwalając kelnerowi postawić na stoliku talerze. – Poza tym chciałem, żeby mnie pani poprzekonywała…
- Tak naprawdę nie chce mi pan dać tego wywiadu – zorientowała się nagle. – Tylko mnie pan zwodził…
- Raczej uwodził – sprostował. – Nie mówię zupełnie nie… Ale może pomyślelibyśmy o takim wywiadzie incognito…
- To zmniejszy oglądalność – odpowiedziała. – Ludzie chcą oglądać twarz bohatera…
- Bohatera… - nagle spoważniał. – Wszyscy bohaterowie młodo giną… nawet, jeśli przeżyją… To już tylko wypalone wraki… Bezużyteczny złom po dobrych ludziach… Ciężar i zagrożenie dla społeczeństwa… Ja przekląłem już swoje ofiary…
- Nie rozumiem – teraz dopiero dostrzegła, że jego oczy patrzą gdzieś daleko, nieruchomo, widzą coś odległego, z przeszłości…
- Przekląłem ich, bo zmusili mnie do przejścia na drugą stronę – mówił jednostajnie. – Dzięki nim poznałem smak zabijania i krwi… Zapewniam panią, że to zmienia na zawsze i nieodwracalnie. Stajesz się innym człowiekiem… I ja go wcale nie lubię… Inni też wiedzą, że przekroczyłeś barierę, która nie pozwala podnieść ręki na bliźniego… Kadzą ci, że jesteś dzielny, że jesteś bohaterem, którego chcą oglądać… ale tak naprawdę boją się ciebie i trzymają z daleka…
- Pan zabił już wcześniej… - wyszeptała…
- Widzi teraz pani, że nie jestem kryształowym bohaterem… nie nadaję się na idola dla młodzieży ani na dodatek do reklamy piwa czy frytek…
Nie wiedziała, co ma odpowiedzieć. Właśnie rozleciał się jej scenariusz na uratowanie stacji i własnej pozycji. Teraz wiedziała, że Mażulis nie wystąpi w żadnym programie, nie będzie można go pokazywać z sześciu kamer, zadawać podchwytliwych pytań.
- Niech się pani nie przejmuje – znowu dotknął jej dłoni i znowu dziwna błogość dopadła Annę. Nie potrafiła zrozumieć, co się z nią dzieje, kiedy dotyka ją ten dziwny mężczyzna. Jeśli obawiała się go, to tylko odrobinę… No może więcej niż odrobinę, skoro zostawiła w pokoju na stole kartkę z nazwiskiem Mażulisa i informację, gdzie i o której ma się z nim spotkać… Ot tak, na wszelki wypadek.
- Mogę przez to stracić pracę…
- Ja już straciłem – odparł. – To jeszcze nie koniec świata.
- Dla mnie tak – przerwała mu niecierpliwie. – Mam dwie córki na utrzymaniu.
- Nie pozwoli im pani zginąć – stwierdził.
- Ma pan rację, nie pozwolę…
Adam nalał wino do kieliszków. Wznieśli je i delikatnie stuknęli nimi.
- Na zdrowie – powiedziała Anna zastanawiając się, czy te równe, śnieżnobiałe zęby są dziełem natury, czy zręcznego protetyka.
- Za naszą pomyślność…
Wypili. To był już jej drugi kieliszek. Wino lekko szumiało jej już w głowie, a na Mażulisie zdawało się nie robić żadnego wrażenia. Pomyślała, że to magiczny wieczór. Balansowała na cienkiej linie swojej zawodowej kariery, a jednocześnie nie chciała, żeby to spotkanie się skończyło, żeby opuścił ją ten błogi nastrój, którego od lat już nie pamiętała. Tak bardzo chciała, żeby ją dotykał, żeby przytulił, żeby poczuła się upragniona przez wspaniałego mężczyznę. Chciała być w jego ramionach, chciała poznać, jak smakują jego usta.
- Nie chciałbym… - zaczął Adam. – Bardzo nie chciałbym, żeby pani spędziła tę noc samotnie…
- Skąd pomysł, że spędzam noce samotnie? – zapytała z rozbawieniem.
Pochylił się w jej stronę i wyszeptał:
- Intuicja…
- Czasem się sprawdza… - dodała.
- Jedźmy do mnie – poprosił Adam. – Mam znakomite wino…
- A jeśli pojadę?
- Zaimponuje mi pani – przyznał szczerze. – Pokaże, że nie boi się spędzić nocy z mężczyzną, który poprzedniego dnia zabił czterech ludzi…
- To istotnie wyzwanie…- potwierdziła…
Z restauracji taksówka zabrała ich do mieszkania Mażulisa. Prawie od progu padli sobie w ramiona. Już pierwszy pocałunek zawrócił jej w głowie. Nikt nigdy jej tak nie całował, z taka pasją i namiętnością. Dłonie Adama dotykały ja wszędzie, jakby chciały się upewnił, że ich właściciel wybrał odpowiednią kobietę. Potem zaczął ją rozbierać, pieścić całować.
Adam robił wszystko, tak jak chciała, jak sobie wymarzyła. Pomyślała, że musi mieć olbrzymie doświadczenie, skoro tak dobrze zna kobiety. Chciała mu się oddać, czerpać z tej rozkoszy… Głośno westchnęła, kiedy wszedł w nią głęboko. Poruszał się w niej coraz szybciej, nie przestawał całować, pieścić, dotykać piersi. Nie mogła tego dłużej powstrzymywać… Wybuchł w niej orgazm, chciała krzyczeć, zasłonić twarz, ale nie pozwolił jej ściągając jej ramię w dół stanowczym ruchem. Jego ruchy stały się wolniejsze, łagodniejsze…
- Pięknie wyglądasz, kiedy szczytujesz – wyszeptał prosto do jej ucha…
Masowała jego ramiona i plecy, wydawało się jej, że pod skórą jest stal… Był twardy, a jednocześnie tak miły i pożądany. Czuła, że znowu narasta w niej rozkosz, że znowu czuje napływająca falę przyjemności.
- Chcę od tyłu! – powiedziała. Wysunął się z niej i pozwolił jej się odwrócić, aby chwilę później wejść w nią z nową siłą. Nie mogła się powstrzymać od krzyku. Kolejny orgazm przyszedł tak niespodziewanie. Adam złapał ją za włosy i nie przestawał ani na chwilę… Prawie półprzytomna z rozkoszy przechodziła z jednego szczytu do drugiego…
Po pół godzinie nieco ochłonęła, ale wciąż czuła, jak kochanek nie przestaje ją brać, jak wciąż jest w niej… Zaczęła się bać, że go nie podnieca, nie na tyle żeby skończył… Może jest za mało kobieca, nie taka, jak sobie ja wyobrażał… W tym czasie jego silne dłonie zacisnęły się mocno na jej biodrach i przyciągnęły do swoich. Anna głośno jęknęła z rozkoszy. Wciąż ją brał. Mocnym pchnięciem dłoni przygniótł jej barki do łóżka i wszedł jeszcze głębiej… Już tylko jęczała z rozkoszy… To trwało jeszcze pół godziny… Mażulis w końcu się nasycił i skończył…
Anna wyciągnęła się na łóżku całkowicie wyczerpana. Każdy kawałek jej ciała był drgającym fragmentem wielkiego orgazmu, jakiego doznała. I czuła w sobie to, co jej zostawił, ciepło, rozkosz, która teraz powoli z niej wypływała. Czuła się nasycona i usatysfakcjonowana. W końcu udało się jej doprowadzić do orgazmu tego wspaniałego kochanka…
- Kochasz się jak szatan… - wyszeptała…
- Jak anioł – poprawił ją z uśmiechem.
Wstał z łóżka i wyszedł z pokoju. Po chwili wrócił z butelką wina i dwoma kieliszkami. W ogóle nie wstydził się swojej nagości i tego, że wciąż jest nią zainteresowany.
- Obiecałem dobre wino – powiedział siadając na skraju łóżka i napełniając kieliszki. Podał jej jeden. Usiadła i spróbowała. Musiała przyznać, że jest fantastyczne, ale z drugiej strony po takim seksie wszystko było jej smakowało jak ambrozja…
- Z taką techniką możesz mieć każdą kobietę – powiedziała z uśmiechem.
- Mogę – zgodził się. – Wystarczy, że ją pocałuję…
Uśmiechali się do siebie, ale Mażulis jej nie powiedział, że tak naprawdę wystarczy, że tylko dotknie kobietę… Zabrał jej kieliszek odstawił je na podłogę. A potem zbliżył usta do jej brzucha i znowu zabrał się za nią i znowu trwało to ponad godzinę… Potem pili wino, a potem Mażulis po raz trzeci zabrał ją w podróż do krainy rozkoszy…
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
arktur · dnia 03.06.2011 08:29 · Czytań: 863 · Średnia ocena: 4,5 · Komentarzy: 10
Inne artykuły tego autora: