Siedziała przy łóżku i kciukiem gładziła jego delikatną, zroszoną od potu lodowatą dłoń. Patrzyła na bladą twarz synka, który z trudem łapał powietrze, a z oczu spływały mu pojedyncze łzy. Jego usta były blado sine. Chciał byś silny. Chciał pokazać matce, że da sobie radę, lecz nie potrafił. Nie mógł już nic powiedzieć gdyż sprawiało mu to niewyobrażalny ból. O to zaledwie dziewięcioletni chłopiec teoretycznie mający przed sobą całe życie, właśnie je kończył. Jego matka nie mogła tego zrozumieć. Widząc cierpienie syna płakała razem z nim. Zaufała lekarzom oddając w ich ręce najcenniejszy skarb jakim było dla niej jedyne dziecko. Dali jej nadzieję, którą po jakimś czasie brutalnie odebrali pozostawiając ją samą twierdząc, że nie są w stanie już niczego zrobić. Nie mogła pogodzić się z faktem, że straci syna na zawsze. Łzy nieustannie ciekły jej po policzkach, przestała już nawet je ocierać. Dźwięk szpitalnej aparatury przyprawiał ją o mdłości. Miała ochotę wszystko odłączyć i dać mu spokojnie umrzeć, ale nie potrafiła tego zrobić. Serce mówiło jej, że jej dziecko będzie żyło, jeszcze długo. Lecz to co widziała na własne oczy odzierało ją z wiary właśnie w tej chwili. Jej serce pękało na milion kawałków gdy widziała przez zamglone oczy jak chłopiec coraz bardziej rozpaczliwie stara się złapać oddech. Co mogła zrobić widząc w jego oczach przerażenie i strach?
- Ciii, wszystko będzie dobrze.- Mówiła dławiąc się tymi słowami. Uspokajała go głaszcząc po brązowych włosach i ocierając łzy z wilgotnych policzków.
Do sali wszedł lekarz w białym kitlu. Położył jej dłoń na ramieniu, którą od razu strąciła. Nie chciała współczucia, chciała by jej syn żył!
- Już pora - odparł głosem nie znoszącym sprzeciwu, ale właśnie to chce zrobić. Sprzeciwić się losowi, który bezczelnie drwi z niej i jej dziecka. Już pora, powtórzyła w myślach. Pora by całkowicie ograniczyć dostęp do tlenu. Zaniosła się od płaczu. Nie wyobrażała sobie życia bez niego, ale nie mogła skazać go na wieczne cierpienie. Za swoimi plecami usłyszała kolejne kroki i chwilę potem przy łóżku ujrzała kapłana ze stułą, który zaczął odmawiać modlitwę.
- Proszę wyjść. - Grzecznie poprosiła choć miała ochotę własnymi rękami wyrzucić go za drzwi. On nie umrze! Ksiądz jednak zdawał się nie usłyszeć prośby i dalej z jego ust wypływały słowa modlitwy.
- Proszę wyjść!- Kobieta powtórzyła znacznie głośniej. - Nie potrzebuję ani księdza ani jego modlitwy.
- Pani może nie, ale pani syn z pewnością tak.- Odparł spokojnym głosem kapłan. Spokój- to widziała w postaci księdza i lekarza. Stykali się oni ze śmiercią niemal każdego dnia, dla nich jest to normalna kolej rzeczy. Dla niej nie. Nikt nie jest w stanie wyobrazić sobie tego co teraz czuła. Gniew, smutek, żal, cierpienie- pojęcia, które nie oddają do końca jej położenie między nimi. Rozpacz jaka ją ogarniała zdawała się nie mieć dna w obliczu śmierci jedynego syna, jedynej osoby, którą kochała najbardziej na świecie.
- Spojrzeć na trudność jaka przychodzi, na śmierć, jak na bramę, przez którą mamy przejść z Panem Jezusem - to nasze powołanie. – Usłyszała z ust księdza słowa Jana Twardowskiego. Zrozumiała, że zachowuje się egoistycznie pragnąc by jej syn żył. Życie sprawia mu ogromne cierpienie, którego ona nie potrafiła pojąć. Oddałaby życie by tylko on mógł żyć. Skinęła więc głową dając doktorowi znak. Nie wie jak będzie w stanie żyć, ale teraz liczył się kres cierpienia. Usiadła na łóżku biorąc w ramiona syna, mocno go przytulając. Chciała sprawić by choć minimalnie przestał bać się śmierci tak jak ona. Ściągnęła maskę z twarz syna. Płakała. Płakała gdy z każdą kolejną sekundą jego ciałem wstrząsa dreszcz i… ostatni raz spróbował złapać powietrze w płuca. Trwało to może piętnaście sekund, a potem jego oczy pozostały nieruchome. Oczy pełne łez, bólu i strachu. Kobieta zaniosła się płaczem dalej przytulając bezwładne, chłodne ciało.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Dorothy_C · dnia 20.06.2011 09:27 · Czytań: 1038 · Średnia ocena: 5 · Komentarzy: 11
Inne artykuły tego autora: