Poezja »
Wiersze » To nie tak, że nikt nas nie kocha, kiedy się budzimy
Zacznijmy od wczoraj. Niby nic wielkiego, otchłań chodnika
i gorzkawa zieleń. Parapety przytulone do konkretów naprawdę
próbowały pomóc. Gdyby umiały pisać sonety, gdyby w ogóle
umiały, bylibyśmy w jakiś sposób ułożeni. Nie rzucano by w nas
kośćmi, wizualnie wszystko byłoby bez zarzutu, jak w kinie.
Pomyślałam, że dobrze będzie wsłuchiwać się w kroki,
przekartkowałam relację. Ci, którzy wytyczali tę ścieżkę
musieli mówić bardzo materialnie i ciężko oddychać, ich matki
siadają teraz na ławkach tuż nad stopami, które były tu przed
nami. W tym świetle trochę się gubię, więc obrywam żywopłot.
A piekarze mieli oczy przesiąknięte niewinnością tego roku.
Wtedy byłam samodzielna, nie zwróciłam uwagi, to ciekawe,
że ty. Wybacz, w dzieciństwie zaplatałam warkocze, teraz zwyczajnie
plotę. Musiało im być smutno, kiedy spostrzegli, że tacy jak my
jedzą chleb. Przyznaję, święci zawsze mnie niepokoili, podobnie jak
Bóg, oczy i choroby serca. Nic w tym nadzwyczajnego, chyba tylko
tyle, że psy nie ujadają. Nawet kontekst nie jest wbrew pozorom
tak żałosny, żeby trzeba było wchodzić do tej samej piaskownicy
i upijać się. Wystarczy pięć minut na huśtawce, okno otwarte na
ruchliwą ulicę. Znowu chowam głowę pod poduszkę, na szczęście.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
miraeryka · dnia 30.06.2011 20:38 · Czytań: 962 · Średnia ocena: 4,67 · Komentarzy: 9
Inne artykuły tego autora: