Future Is Now
_________________
Jestem Nieśmiertelnym. Jestem Elementolem - Władcą Wody, Ognia i Powietrza. Eee tam. Nie. Stop. Od nowa. To nie są moje imiona, ani funkcje, ani nazwiska. Przepraszam, to jest żałosne. To są nieprawdy, choć też nie kłamstwa zupełne - to są półprawdy. Coś między tak, a nie zawieszone.
Cała prawda jest taka, że jestem kosmicznym śmieciem, który za chwilę spłonie na stosie, a zacząłem ten "list" patetycznie, żeby zrobić wrażenie. Jeszcze dziś zostanie po mnie tylko popiół i dym. Nic więcej. Dymem jestem, który pisze list do Ciebie. Później będę gdzieś w atmosferze, w jej odbiciu lustrzanym w sumie - w eterze. Wyryję moje ostatnie myśli w matrycy powietrza, w praźródle materii - astralnej przestrzeni. Może się uda i wtedy się dowiesz, jak sram ze strachu, bo chcą mnie zabić za chwilę, a nawet gorzej, bo spalić mnie chcą bez zabijania!
To, co teraz sobie myślę w głowie, to kształtu nabierze, ideą się stanie, mym Testamentem. To się wyciśnie, jak pieczęć (o ile się uda), ktoś kiedyś odbierze te treści wysrane ze strachu, te myślokształty plastyczne. Zapisze je myśląc, że sam to wymyślił albo ten ktoś nic nie zapisze, a tylko mu się to przyśni.
Bo wiedzcie, że to, co się dzieje i działo lub dziać będzie, to z prawa przyczyny i skutku w każdym przypadku zostawia odbicia swych skutków wynikające z ich przyczyn. Pieprzenie! Szkolne pieprzenie. Wiem, wiem, nudnawe.
Powiem prościej: to, co ja teraz czuję, to wchłonie wata kosmiczna, jak woń perfum, jak smród i zapach, i tak jak tampon krew wchłania systematycznie. I tak właśnie żyć będę. To nic, że mnie spalą i prochy oszczają moczem albo rozrzucą na wietrze. Ja będę już wtedy kształtem myślowym, ideą czystą z instynktem przetrwania sobie właściwą. Ja będę czekać cierpliwie bez formy aż ktoś mnie odbierze, przygarnie i zapamięta, a może ukocha kiedyś.
Mam jednak obawy i stracha, ale nadzieja się tli w środku. Mam nadzieję, że jak już zniknę ze świata materii, to tęsknić nie będę za bardzo. Że tam, gdzie się idzie, nic już nie boli, i że nie będzie się dłużyć tam "życie".
Mówili coś o tym w szkole, ale już nie pamiętam. Notować mi się nie chciało widocznie, a tylko zrobiłem kopię, wykułem na blachę i wyleciało. Trudno. Jest taka szczypta niewiadomego, a błędów młodości już nie naprawię.
Niedługo tu przyjdą oni. Zgrzytną te zamki, otworzą się drzwi, a oni rozkują kajdany, nakrzyczą, obkopią butami, wyciągną na rynek i będzie po wszystkim. Czy to naprawdę tak boli to ogniem przypalanie? Odpowiedz mi przyjacielu. Możesz to zrobić, możesz odpowiedź mi dać też tą drogą. Tak samo jak ja. Bo możesz utkać ze swoich myśli słowo ciepłe, albo dwa i wysłać, a może list krótki na pocieszenie.
Powiedz mi w nim, że to nie boli, że pestka, że chwilka, że mogło być gorzej, ale najlepiej mów do mnie z serca, z głębi niech przekaz płynie. Niech płynie prawda najczystsza, bo tylko ona jest piękna . Ją wolę. I obojętne, że brzmi: "Masz przejebane" albo inaczej. Mów do mnie jeśli potrafisz i nie martw się, że prawda zaboli mnie, że cierpka. Ja ją pokocham, się wzruszę, przygarnę, zaakceptuję.
Więc co powiesz mi przyjacielu?
Czy powiesz mi, że oni mnie spalą dla Boga? Czy to też mój Bóg? Ja nie chcę takiego. Weź sobie Go, a mi daj innego.
Szukałem mojego we wszystkich książkach na różnych planetach, szukałem Go w oczach znajomych i w słowach świętych, w świątyniach, i... Jego tam nie ma.
Na mojej planecie jest pustka zupełna, pustynia. Są nas podobno miliardy, a wszyscy jakby umarli. Nikomu nie zależy, nikt do nikogo nie należy, niczemu nie jest podległy, uzależniony. Każdy jest wolny stuprocentowo, sam sobie wystarcza, jest solo. Łączyć się żaden nie potrzebuje.
Wszystko nam wolno, bo wszystko jest dozwolone. Wszystko jest wspólne, nie ma wyjątków. Wspólne jest nawet to, co się przyśni. Wszystko we wszystkim, każdy w każdym, te same odczucia, te same myśli, połączone - świadomość zbiorowa. I niby wolność, i niby pięknie, bo robisz, co chcesz, co chcesz myślisz, ale czy to naprawdę wolność, gdy każdy wie wszystko, każdy zna Cię na wylot, czuje, co czujesz, wie, co myślisz o wszystkim...
Wolność przekonań i słowa, niezależność finansowa, dobrobyt, wspólnota majątkowa. Bez małżeństw, bez obowiązków, bez zależności. Miłość fizyczna, jak chcesz, z kim chcesz, gdzie chcesz. Jak chcesz? Chcesz z innym chłopakiem? Jasne. Z samicą? Też. Ze swoją córką, a może ze synkiem? Bardzo proszę. No proszę Cię. Bo czemu nie, skoro dziecko chce? Z nauczycielem na lekcji astronomii? Też. Bierz, co chcesz. Weź i się nie krępuj.
"Krępuj? Co to za słowo w ogóle?" - Powiedzą. "Archaizm, przeżytek, co tylko słownik zaśmieca."
A "zło"? Tak samo - zła nie ma. To słowo, to śmieć, a śmieć brzydko pachnie. Jak "Brzydko"? Tak, brzydko - nieładnie. To słowo akurat stosuje się czasem, używają je jeszcze. Najczęściej się mówi: "To bardzo brzydko dziecku zabraniać!", "To brzydko kobiecie odmawiać.", "To brzydko nie dawać."
Ja mogę zrozumieć nawet, jeśli spodoba się Tobie moja planeta. Rozumiem, że może się ona podobać, kiedy się patrzy z oddali. Może się Rajem wydawać nawet, ale nim nie jest, zaręczam.
Wyobraź sobie, że żyjesz tam lat trzysta, że robisz wszystko, co chcesz, a oni też robią wszystko. Na wszystko się zgadzasz bez słowa, a w końcu coś w Tobie nie wytrzymuje, coś pęka Ci w głowie i już to wszystko się nie podoba. Zaczyna mdlić Cię od tego, zaczyna ssać w środku ta próżnia i pęcznieć na zewnątrz, zaczynasz rozumieć, że wolność bez granic jest chora, że to nie dobre, że to choroba. A potem rzygasz do łóżka, pod łóżko, na drogi, na sklepy, na dzieci... Mówisz o wszystkim znajomym. I krzyczysz, że nie możesz tak dalej. Że chcesz porządku, że trzeba posprzątać, że jakichś norm trzeba. Jakichś zakazów i moralności, konkretnej miłości do kogoś, jednego, ze zaczepieniem, punktowej, a nie tej powszechnej, rozlazłej - grupowej.
I teraz zostajesz wyśmiany, że pierdolnięty, bo wsteczny, a potem opluty i w dupę kopnięty. Krzyczysz: "Nie wolno tak mówić?! Nie wolno być anty?!"
- Wolno - odpowiadają. - Wszystko wolno.
Masz dość! Wysiadasz. Wsiadasz w rakietę i wypierdalasz. W kosmos.
Teraz masz trochę spokoju nareszcie i satysfakcji odrobinę, bo w statku kosmicznym już kilku rzeczy nie wolno, nie uda się tego zrobić bezkarnie. Nie możesz na przykład wyjść sobie na zewnątrz w dowolnym momencie, bo Cię ciśnienie rozszarpie na strzępy i tym podobne. To miłe i cieszy. Więc fruwasz uśmiechnięty latami świetlnymi, to tu, to tam, między galaktykami i planetami. Badasz, poznajesz, szukasz. W krainie swojej, ojczyźnie nie wytrzymałeś, za dużo swobody, wolności i zero skupionej miłości. Cały ten "Raj" obrzygałeś, nie chciałeś, i teraz szukasz innego. Prawdy szukasz. Chcesz ją odnaleźć, chcesz jej się oddać w niewolę, ukoić duszę, a potem chcesz wszystkim powiedzieć o tym, i wszystkich zaprosić do tańca.
Bo to, co się mówi na wielu planetach, jest nie do wiary: "Podnieś kamień, a znajdziesz mnie, rozłam drewno, a jestem w nim". A chuj to nie prawda! Już prędzej uwierzę, że nie ma Go wcale, niż w to, że jest wszędzie. Bo czy jest On na przykład tu albo w piekle? A czy jest w tych ludziach, co wczoraj mnie stłukli, a dzisiaj podpalą?
A mogło być przecież tak pięknie. Przekracza to ludzkie pojęcie, kiedy się ujrzy to, czego się szuka latami w kosmosu odmętach.
O Ziemi czytałem sobie w rakiecie. Leżałem, myśląc o niej, wyobrażałem sobie zwyczaje człowieka. Uczyłem się jego historii, czytałem o instytucji małżeństwa, gdzie płcie przeciwne się łączą w pary, bo się kochają i chcą mieć grzeczne potomstwo. Czytałem, że istnieją prawa, zakazy, wytyczne, nakazy ludzkie, a nawet Prawa Boże. No, i że wierzy się w Boga miłości. "To chyba ten mój." - myślałem wtedy. Aż nie do wiary, bo na samą myśl o takim miejscu, łzy się cisnęły do oka.
"Ziemia, Ziemia, Ziemia" - marzyłem sobie przed snem. - "Niebieska Planeta. Ziemia. Słońce." - I spałem, jak dziecko. Tak słodko.
I wtedy trach! Uderzenie. Spadłem z łóżka. Niespodziewanie całkiem trafiłem na ciało niebieskie, którego z całą pewnością nie było na mapie.
Temperatura w normie, gazy: azot i tlen, domieszki THC i amoniaku - też w normie - sprawdziłem na monitorach. "Na tej planecie powinno być życie." - pomyślałem, a chwilę później już wiedziałem, że jest, bo jedna żyjąca istota puknęła w okienko i pomachała kończyną. Na pierwszy rzut oka - coś człekokształtnego - coś te obrazki z książki przypominającego - ale kto by tam wiedział. Na różnych planetach różne podobne widziałem, więc co o tym wszystkim myśleć - sam nie wiedziałem. Dopiero, kiedy wyszedłem z rakiety i do kontaktu stopnia trzeciego doszło, i do spożycia C2H5OH też, wtedy się dowiedziałem, że to Ziemianin i Ziemia! Że nad głową mam Słońce, i że rozmawiam z człowiekiem, i jestem na Niebieskiej Planecie! Zawirowało mi w głowie, zemdlałem.
Ocucił mnie Heniek - tak zwą tego człowieka, o którym wspomniałem. Wspaniały to człowiek. Na zawsze zostanie w mym sercu, nawet gdy spłonie. Warte te chwile, spędzone z nim, całej kosmicznej tułaczki. Powiedział mi jak to jest, jak się żyje. Jak się świnie hoduje, jak w Kościele jest na Mszy, że przeklinać nie wolno, ani nago wychodzić, że C2H5OH nie wolno robić, ale po cichu się pędzi. Tak samo, jak tańczyć nie wolno, ale jak się cicho puści muzykę, to wolno... I tym podobne. Czułem, że jestem w domu nareszcie, że tu osiądę na stałe i się rozpłynę w tej ziemskiej miłości. Och!
Teraz już skończę, bo słyszę kroki. Kończę ten "list", koniec przekazu. O, Boże mój! Ale się boję. O rany. Boże, mój Boże.
No, ale może... Może jak tak sprawdzą się moje teorie, te z watą i te inne, i jak dotrą do kogoś te słowa, to będzie znaczyć, że "jest" takie coś pomiędzy JEST, a NIE MA, i gdzieś tam w środku jest miejsce, gdzie można wszystko, ale nie wszystko się chce. I tam się spotkamy. Może. Może tam pogadamy.
Już są! Pa pa. Do widzenia się z Wami.
Myślokształt Orionson