Obejmuję Boga, którego nie ma. Cichutko cieszę się, że nie istnieje. Trwa w bezruchu - zupełnie jak manekin na wystawie drogiego sklepu. Dotykam jego zimnych rąk i pozwalam, by chłód sztucznej skóry zetknął się z moim ciepłem. Nigdy nic nie mówi, nie widzi i nie słyszy od początku swojego istnienia. Mogę zrobić z nim co zechcę. Mogę kochać, mogę wyrzucić. Lubię jego nieistnienie. Mogę ubrać go w co tylko zechcę, nie zaprotestuje. Nie pomoże i nie zaszkodzi. Nawet po kilkudniowym pobycie na zakurzonym strychu pozostaje nienaruszony, nieruchome oczy tkwiące w spokojnych rysach marmurowej twarzy są bezbarwne jak w każdej innej minucie świata. Czasem tylko żałuję, że jest taki zimny. Ale to nic. Jeśli pójdę do piekła będzie mnie ochładzał. Bóg, którego nie ma. I gdy tak stoimy razem w przestronnym pokoju zaczynam rozumieć, że nieistnienie chroni od śmierci.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
niks · dnia 18.07.2011 16:25 · Czytań: 1202 · Średnia ocena: 5 · Komentarzy: 17
Inne artykuły tego autora: