Krystian spojrzał w moim kierunku i zawołał:
- Beatko, chodźże tu do nas.
To samo powtórzył gospodarz, dodając ku mojemu zaskoczeniu:
- Najwyższy czas, żebyś poznała naszego syna.
Wyszłam z łazienki z oczami jak pięć złotych, miotając w stronę Krystiana niebezpieczne błyski. A on w najlepsze zanosił się od śmiechu.
- Obiecałem, że będziemy się śmiać, to nie wierzyłaś - mówił, rechocząc niczym dzieciak. - No chodź, nie stój jak słup soli. Beata, hallo, tu ziemia.
- Jak to syn? Jaki syn? - bąkałam, patrząc na śmiejącego się Krystiana, po czym szarpnęłam go za rękaw, bełkocząc ze złości:
- Cały czas wiedziałeś, znałeś ten dom, a udawałeś... ja się denerwowałam, a ty... ty... Zakpiłeś sobie, a ja idiotka... Wiesz kim jesteś?!
Krystian podszedł i objął mnie. Gospodarze patrzyli zdziwieni.
- Mamo, tato, wszystko wam wyjaśnię - mówił, trzymając mnie w ramionach. - Dzisiaj o mało nie rozjechałem Beaty i tak się poznaliśmy...
- Ja nic już nie rozumiem - przerwał gospodarz. - Akurat ją? Poważnie? - Pytał, kręcąc głową. - Bez alkoholu tego nie razbieriosz. Chodźcie do gościnnego i opowiadajcie.
- Beatko, przepraszam cię - kajał się Krystian. - Twoi gospodarze, to moi rodzice. Adoptowali mnie, gdy miałem pięć lat. Prawdziwi, zginęli, a obie matki były kiedyś przyjaciółkami. Wszystkiego się dowiesz, ale już chodźmy.
- To gdzie ty mieszkasz? - spytałam, zatrzymując się przy drzwiach swojego pokoju. - Tutaj nigdy cię nie widziałam.
- Mam mieszkanie w bloku - odparł. - Wyprowadziłem się stąd rok temu, a potem wyjechałem do ciotki do Francji, wróciłem przed paroma dniami, bo mnie coś ciągnęło, chociaż mogłem zostać jeszcze dłużej. Nie wiem...
- Dzieci, no chodźcie szybko! - wołał gospodarz. - Beta, Krystian, już was tu widzę. Zaraz coś przekąsimy i wypijemy.
- Ja pójdę się ubrać - wywinęłam się Krystianowi i zanim spostrzegł, zniknęłam za drzwiami swojego lokum.
Usiadłam przed lustrem, rozmyślając nad tym, co usłyszałam. I tak kiedyś poznałabym Krystiana, stwierdziłam, nawet jakby na mnie nie wpadł. Przecież przyjechałby do rodziców.
- Na pewno - mruknęłam cicho. - Toż to jego rodzinny dom. Tylko dlaczego spotkaliśmy się w tak dziwnych okolicznościach?
Pukanie do drzwi przerwało moje dumanie.
- Pospiesz się, wódka stygnie - żartując, ponaglał Krystian.
- Zaraz będę! - odkrzyknęłam. - A wódki nie piję.
Ubrałam bluzkę na ramiączkach i spódnicę. Mokre włosy upięłam do tyłu. Nie było czasu na suszenie. Odruchowo sięgnęłam ręką do torby po łańcuszek.
- Założę go - zdecydowałam. Zapinając, niepewnie spojrzałam w lustro. Nic się nie wydarzyło. Odbicie było prawdziwe, łańcuszek nie parzył, więc pomyślałam, że to, co przytrafiło mi się w domu było złudzeniem pod wpływem emocji albo przemęczenia.
- Porównam z tym, który ma on - dodałam, wychodząc.
Kiedy weszłam do pokoju, Krystian odsunął dla mnie krzesło obok siebie. Usiadłam z nadętą miną, bo byłam zła za jego podstęp. Siedząca naprzeciwko nas gospodyni wstrzymała oddech.
- O Jezu! - rzuciła załamując ręce. - Teraz dopiero widzę, gdy masz włosy zaczesane do góry. - Mówiła, patrząc raz na mnie, raz na Krystiana.
- Co pani widzi? - spytałam zdziwiona. - Coś mam na twarzy?
- Jesteście do siebie bardzo podobni - odparła, wstając. - Ziutek, popatrz dobrze. - Trąciła męża. - To niesamowite, takie podobieństwo.
- Beatko, to twój prawdziwy kolor włosów? - Zapytała obcesowo.
Zarumieniłam się, bo co to za pytanie, niedelikatne i w dodatku przy mężczyznach. Wypadało jednak odpowiedzieć.
- Nnniee... - wyjąkałam. - Moje są czarne, ale mama od zawsze pozwalała mi farbować na mahoń, nawet już w podstawówce. Lubię ten kolor. O co chodzi z włosami?
Krystian w tym czasie wlepił wzrok w mój łańcuszek. Sytuacja była dziwna. Czułam się jak na cenzurowanym. Wszyscy zamilkli. Mieliśmy opowiedzieć gospodarzom, jak się poznaliśmy, ale już nikt o tym nie wspomniał. Gospodyni nie odpuszczała.
- Beatko, przepraszam, że pytam, muszę to wiedzieć, kiedy ty się urodziłaś?
Spojrzałam na nią, na gospodarza i na Krystiana, i zobaczyłam w ich oczach napięcie i oczekiwanie.
- Dwudziestego piątego sierpnia tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego piątego roku...
Po moich słowach usłyszałam jeden jęk.
- O Boże!
Krystian poderwał się i wybiegł z domu. Gospodarz jednym haustem wypił kieliszek wódki, a gospodyni zniknęła w sypialni. Nie wiedziałam co się dzieje. To była jakaś przedziwna sytuacja. Wstałam i chciałam wyjść do siebie lecz w tej chwili wrócił Krystian i położył na stole znaną mi już fotografię, taką samą jak ta z kasetki.
- Noszę to zawsze przy sobie. To są moi rodzice i ja z siostrzyczką. Zdjęcie zrobione na tydzień przed ich śmiercią - mówił dziwnie podniecony. Jego głos drżał. - Tylko to mam po nich i to - dłonią dotknął łańcuszka. - Widzę, że ty masz taki sam. Możesz mi powiedzieć skąd?
Nie zdążyłam otworzyć ust, bo weszła gospodyni z dwiema zafoliowanymi kartkami.
- To są akty chrztu, Krystiana i Kristiny - powiedziała, kładąc papiery na stole.
Wzięłam ostrożnie do ręki dokumenty i spojrzałam na datę urodzin. To była moja data, Krystian miał taką samą. Zawirowało mi przed oczami, pokój zaczął się kręcić, sufit opadać, słyszałam jakieś dźwięki, szepty i pogrążyłam się w ciemności.
Oprzytomniałam na swoim łóżku z mokrym ręcznikiem na głowie. Otworzyłam oczy lecz nadal widziałam ciemność. Ktoś mnie dotykał, coś mówił, ale wszystko docierało z oddali.
- Co się stało? - chciałam zapytać. Poruszałam ustami jak ryba wyjęta z wody, ale głosu nie było słychać.
- Spokojnie, Beatko, tylko spokojnie, zaraz będzie dobrze - mówił Krystian. Jego słyszałam. - Jest przy tobie lekarz, pojedziemy do szpitala.
Na słowo szpital szarpnęłam się i próbowałam wstać lecz tylko uniosłam głowę i opadłam bezwładnie na poduszkę.
-To reakcja na bardzo duży stres - usłyszałam obcy głos. - Teraz powinna długo spać. - Poczułam ukłucie w ramię. Syknęłam i za moment wszystko się rozpłynęło.
Następny dzień powitałam na szpitalnym łóżku. Obok zobaczyłam rodziców i Krystiana. Matka siedziała zapłakana, ojciec z głową wtuloną w ramiona. Tylko Krystian stał i uśmiechał się do mnie.
- O, już się wybudziła nasza księżniczka - żartując, podszedł bliżej i uścisnął mi rękę. - Dochodzi południe, dość już tego dobrego.
- Tak długo spałam? - spytałam, patrząc na rodziców.
Mama uniosła głowę. Była zmęczona, miała zaczerwienione i zapuchnięte oczy.
- Beatko, córeczko - przywarła do mnie - tak się bałam, tak bardzo bałam się... - Mówiła szlochając i tuliła mnie do siebie.
- Mamo, nic mi się nie stało - pocieszałam ją. - Zaraz stąd wyjdę.
- Nie tak szybko, moja panno - oświadczył mężczyzna w białym kitlu, stojący w drzwiach. - Jeszcze cię czeka konsultacja u psychologa. Jeśli wszystko będzie dobrze, to wyjdziesz.
- Przecież nie jestem chora, panie doktorze - próbowałam się targować. - Wczorajszy dzień był dla mnie bardzo męczący i z nadmiarem niespodzianek, dlatego zasłabłam.
On tylko pokiwał głową i wyszedł.
- Beatko, może tak trzeba, lepiej niech cię zbadają, co ci szkodzi? - prosił ojciec. - Zostaniesz jeszcze dzień, dwa, a potem przyjedziemy po ciebie. Dobrze, córciu?
Wzruszyłam ramionami, kiwając głową, bo moje protesty nic by nie dały.
- Mamo, tato - zreflektowałam się - wy przecież nie znacie Krystiana. To jest... - zawiesiłam głos, bo nie wiedziałam jak go przedstawić. Mama wyręczyła mnie.
- To jest twój brat, córciu, już się poznaliśmy - potem opuściła głowę, dodając. - Tak nam przykro, że musiałaś tyle przecierpieć. Nie tak miało być. Nie tak...
Spojrzałam na nich i odniosłam wrażenie, że rodzicom ulżyło wyjawienie tej tajemnicy. Powinnam czuć żal, znienawidzić ich, zastanawiałam się, bo słyszałam w telewizji o podobnych sytuacjach, buntować się, oskarżać, ale ja nic takiego nie odczuwałam. Kochałam rodziców, a oni mnie bardzo i wiedziałam, że widocznie musieli tak postąpić. Ja cieszyłam się, że mam brata, że Krystian odnalazł siostrę, że nareszcie będziemy razem i tyle. Mimo wielu niejasności, poczułam, że jest mi dobrze, jakby pojawienie się Krystiana dopełniło moje życie.
Za dwa dni wyszłam ze szpitala, zdrowa i szczęśliwa. Dla mnie ważny był teraz brat. Nie mogliśmy się sobą nacieszyć. Musieliśmy obgadać całe nasze dotychczasowe życie. Przypominały mi się nękające mnie od lat dziwne sny, jakieś lęki, których nie potrafiłam sobie wytłumaczyć i z tego powodu wizyty u lekarzy, nawet u psychiatry. Teraz już spałam spokojnie, a moje życie zmieniło się nie do poznania.
Za miesiąc spotkaliśmy się wszyscy na rodzinnej uroczystości, w dzień naszych urodzin, u mnie w domu. Wtedy poznaliśmy całą prawdę.
Nasi rodzice zginęli na miejscu w wypadku samochodowym, a my przeżyliśmy bez uszczerbku. Złote łańcuszki mama dała nam na pierwsze urodziny i z tego dnia są fotografie. Rodzice jechali do siostry ojca, do Francji i w drodze na lotnisko zdarzył się wypadek. Ponieważ nasza matka nie miała rodziny, wychowała się w Domu Dziecka, a ojciec miał rodziców i jedyną siostrę we Francji, więc umieszczono nas tymczasowo w Domu Małego Dziecka.
Rodzice opowiedzieli o mojej adopcji. O tym, że mama chciała wziąć mnie i Krystiana, ale babcia się nie zgodziła, więc rozdzielono nas. Po pół roku sprzeciwiła się babci i pojechała po Krystiana, ale jego już tam nie było.
Matka mojego brata mówiła, że Krystiana zabrała z Domu Małego Dziecka do Francji siostra ojca, kobieta bezdzietna, ale po czterech latach, gdy zaszła w ciążę i stwierdzono u niej bliźniaki, przywiozła go i zostawiła. Wieść o tym szybko rozeszła się, bo gazety pisały i w telewizji mówiono. Gdy dowiedzieli się, to pomyśleli, że pewnie o Krystiana chodzi, syna ich koleżanki. Pojechali do urzędu i gdy potwierdzono, że to jest ten sam chłopczyk, adoptowali go. Moi gospodarze już wcześniej starali się o adopcję, tylko za późno dotarła do nich informacja o wypadku, bo byliby zabrali nas oboje.
Rodzice pod namową babci zmienili mi urzędowo imię. Babcia nie chciała Kristiny. Mówiła, że to takie dziwaczne imię, więc nazwano mnie jej imieniem - Beata.
Ja nareszcie mogłam powiedzieć prawdę o zdarzeniu z łańcuszkiem, o wypadku autobusu, bo wiedziałam, że nikt mnie już nie wyśmieje. Krystian też mówił o kilku dziwnych sytuacjach, w których odczuł moc łańcuszka, i o tym, że cały czas był pewien spotkania siostry, dlatego nie ustawał w poszukiwaniach, odkąd dowiedział się prawdy o naszym losie. To był bardzo ważny dzień. Nareszcie poznawaliśmy skrywane tajemnice naszej przeszłości.
Jesteśmy obecnie dojrzałymi ludźmi, mamy rodziny, dobre zawody, dostatnie warunki i żyjemy z bratem w wielkiej przyjaźni. A co do dzieci - oboje mamy bliźniaki, tak, tak, bliźniaki. Kristian ma dwie dziewczynki, a ja dwóch chłopców.
Teraz po latach wracam czasem do tych wszystkich zdarzeń i jestem pewna, że począwszy od przypadkowej przepowiedni cyganki, poprzez ślub koleżanki i poszukiwanie pieniędzy na prezent dla niej, szkatułkę i uczciwego handlowca, bo inny zapewne wyrzuciłby zdjęcia, a łańcuszek zabrał, wypadek autobusu, kolizję uliczną, dzięki której poznałam Krystiana, wszystko było gdzieś, przez kogoś precyzyjnie zaplanowane, pilnowane i kierowane. Bo jak inaczej to wytłumaczyć?
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Miranda · dnia 20.07.2011 08:45 · Czytań: 969 · Średnia ocena: 5 · Komentarzy: 18
Inne artykuły tego autora: