– Nie. – Odmowa Edelreda była zwięzła i rzeczowa. Wszyscy dowódcy wiedzieli, że kiedy król używa tego tonu, nie jest gotowy na żadne ustępstwa. Także i Edryk był tego świadom, może nawet bardziej niż pozostali mężczyźni zgromadzeni w namiocie. Mimo to, kontynuował z zacięciem.
– Dlaczego? To nasza jedyna szansa. Gawin podstępem wyciągnął wszystkie wojska Hardegal na zachód, a tymczasem sam zajął niemal bezbronne miasto. Teraz siedzi na twoim tronie, a ciebie, panie, zmusił do nocowania w polu pod namiotem. Czy to było honorowe?
– Nie, bratanku. I właśnie dlatego zgodziłem się na pierwotną wersję twojego planu. Nadal jestem skłonny wcielić ją w życie. Niech twój czarnoskóry kapłan nadal jeździ razem ze zwiadowczym oddziałem, a gdy natkną się na ludzi Gawina i rozbiją ich, niech odprawi swój rytuał nad umierającym żołnierzem. Mag odda Sabertowi jego twarz, a ten w obozie wroga rozpuści fałszywe wieści o naszej sytuacji. Kwestia czasu, kiedy spotkają zwiadowców albo...
– Ale właśnie czasu nie mamy! To Gawin może sobie pozwolić na dowolnie długie oczekiwanie, objadając nasze spiżarnie i czekając na wsparcie z Egradu i podległych ziem, których królowie, teraz namiestnicy, chcieliby wykazać się lojalnością. Musimy sprowokować bitwę teraz, kiedy ja przybyłem już z moimi oddziałami, a Gawin nie zgromadził wszystkich swoich sił na miejscu.
– Pozycja Hardegal na wzgórzu jest znakomita. Gawin nie ma najmniejszego powodu, żeby z niej rezygnować. – Do rozmowy wtrącił się inny z dowódców, stary rycerz o siwej już brodzie. – Zaczeka na nasz ruch, a kiedy już zaatakujemy, postara się, żeby bitwa toczyła się jak najdłużej, dopóki nie przybędzie jego wsparcie. Zamku takiego jak Hardegal nie zdobywa się w jeden dzień. Musiałeś o tym zapomnieć przez te wszystkie lata jako legat na wyspach.
– Niczego nie zapomniałem – zaprzeczył Edryk. – Poznałem natomiast wiele rzeczy. Poznałem ludzi, którzy w czasie pokoju potrafią być honorowi, a w czasie wojny bezlitośni dla wroga. Dlaczego tutaj musi być odwrotnie? To, co mówisz, jest prawdą. I właśnie dlatego musimy wcielić w życie mój plan. Nie mamy wyjścia, jeśli chcemy odzyskać Hardegal.
– Nie zabijemy posła. – Edelred był nieugięty. – Poseł jest świętością.
– To nie poseł, a kpina. Poseł przynoszący warunki pokoju, w których nie jest zagwarantowane nic? Gawin nie napisał nawet, że wycofa wojska z Hardegal. Goemra Fado jest potężnym czarownikiem, a jego rytuały mogą wiele. Lecz żeby sprawić, że człowiek przejmie wygląd kogoś innego, potrzeba krwi. W naszym przypadku, krwi poddanego Gawina. Gdyby udało się dostać umierającego zwiadowcę, to byłoby szczęście. Ale jedyny raz, kiedy była na to szansa, ludzie Saberta wyrżnęli wrogów do ostatniego. Teraz nie możemy dłużej czekać. A pomyślcie, ile zyskamy, kiedy Sabert będzie przypominał posła! Przez lata żył w Egradzie, był tam w czasie, kiedy Gawin przejął władzę. Zna jego ludzi, sprzymierzeńców i wrogów. Jako poseł dotrze na sam szczyt, nie będzie nawet cienia szansy, że nie potraktują jego wieści poważnie. Przekaże, że dowiedział się, iż Selvarowie nam pomogą. Jeśli Gawin uwierzy, że Selvaria zdecydowała się poprzeć naszą sprawę, będzie chciał pokonać nas jak najszybciej, a w tym celu z konieczności opuści Hardegal i spotka się z nami tutaj. Straci przewagę murów zamku i zostanie zmuszony do walki w terenie wybranym przez nas.
– Wszyscy wiemy, że twój plan jest dobry z punktu widzenia strategii. Ale nie tylko o strategię chodzi. Wyrzekając się honoru, mogę równie dobrze wyrzec się tronu i odstąpić go Gawinowi. Czym bym się od niego różnił? To prawda, że kiedy poprzednim razem jego dynastia była u władzy, panowała także nad tymi terenami. Rozumiem, dlaczego chce je odzyskać. Ale od pokoleń to nasze ziemie i Gawin musi to przyjąć do wiadomości. Gdyby zamordowanie jego posła wyszło na jaw, dalibyśmy mu tylko pretekst do prowadzenia wojny, który także i inne państwa uznają za słuszny.
Zaległa cisza, a Edryk tym razem jej nie przerwał. Zacisnął zęby i wbił wzrok gdzieś w ścianę namiotu za Edelredem. Na twarz zsunęły się kosmyki brązowych włosów, wypłowiałych od palącego słońca południa; nie odgarniał ich, gdyż miał nadzieję, że choć trochę ukrywają jego wyraz twarzy. Mylił się.
– Czy wszyscy poza moim kuzynem zgadzają się ze mną?
W namiocie rozległ się wspólny pomruk aprobaty dowódców. Edryk wiedział, że byli tacy, którzy jak on mieli inne poglądy, lecz nikt nie poparł go wobec króla. Nie miał im tego za złe, gdyż wiedział, że i tak niczego by to nie zmieniło.
– A więc postanowione. Poseł pozostaje nietykalny, a my musimy opracować nową taktykę. Sir Leadarze?
* * *
Edryk siedział sam w namiocie. Patrzył przez uchylone płótno wejścia na ognisko, przy którym siedzieli ci, co jeszcze nie poszli spać. Rozgrzewali się winem z bukłaków, bo ogień trzaskał już coraz słabiej. Co i rusz rozlegały się śmiechy. Edryk nie był zmęczony, ale nie miał ochoty dołączyć do kompanów. Myślał o sytuacji, w jakiej znalazł się on i Edelred. A im dłużej rozmyślał, tym bardziej był pewien, że w zwyczajnym starciu nie mają z Gawinem szans. Jedynym sposobem na odbicie Hardegal bez uszczerbku na honorze było oblężenie, które nie wchodziło w grę. Dopiero teraz, kiedy Edryk przybył ze swoim wojskiem zza morza, byliby w stanie sforsować obronę miasta. Lecz Gawin miał w zanadrzu znaczne posiłki, które mogłyby rozgromić armię pod murami. Jedynym powodem, dla którego jeszcze nie przybyły, był bunt jednego z wcześniej podporządkowanych królestw. Teraz jednak rebelia została stłumiona, a wojska lada dzień będą gotowe wyruszyć do Hardegal. Sąsiednia Selvaria, która mogłaby dać Edelredowi szansę na zwycięstwo, za wszelką cenę zachowywała bezstronność, żeby nie ściągnąć na siebie gniewu Gawina. Dotychczas władca odbudowywał tylko królestwo przodków, nie podbijał całkiem obcych terenów. „Na razie” – komentował w myślach Edryk. – „Kiedy już zasmakuje w zdobyczach, nie zatrzyma się przed dawnymi granicami.”
Mężczyzna wyszedł na zewnątrz i, omijając grupki na wpół śpiących żołnierzy, dotarł do namiotu Goemry Fado. Wewnątrz paliła się pojedyncza świeca przysłonięta zielonym półprzezroczystym parawanem. Zgodnie z przewidywaniami Edryka, Goemra nie spał, lecz leżał na wznak, patrząc w zawieszone nad posłaniem skomplikowane talizmany. Jego naród uważał sen za nieczystą formę wypoczynku, gdyż wtedy człowiek łatwo może wpaść w sidła otaczających go duchów. Dlatego współplemieńcy Goemry spali tak mało, ile to było możliwe. Podobno najwięksi mędrcy potrafili nie zmrużyć oczu nawet przez kilka lat. Czarnoskóry usiadł, kiedy usłyszał Edryka w namiocie.
– Potrzebuję cię. Ubierz się, weź wszystko, czego potrzebujesz do rytuału odebrania twarzy i czekaj w moim namiocie. Przyjdę z posłem. Sam.
Goemra skinął głową. Nie potrzebował wielu słów, by rozumieć się z towarzyszem. Wiele razem przeszli na wyspach, dlatego zgodził się przyjechać do Hardegal razem z Edrykiem, kiedy ten dowiedział się, że król Edelred jest w potrzebie.
Dowódca zostawił czarownika i poszedł do polowej stajni. W obecnych warunkach pracujący tam chłopcy byli jeszcze brudniejsi i mizerniejsi niż zazwyczaj. Tym bardziej było mu ich szkoda; kiedy wykonają, o co ich poprosi – a wykonają bez wątpienia – ich przełożony z pewnością jakoś ich ukarze. Jednakże wszystko było tylko dla dobra króla i Hardegal. Edryk miał nadzieję, choć nikłą, że stajenni potem to sobie uświadomią. Tonem nie znoszącym sprzeciwu polecił im przygotować konie posła Gawina oraz czwórki gwardzistów, którzy przybyli wraz z nim. Upewniwszy się, że pachołkowie od razu się za to zabiorą, udał się do namiotu, w którym zakwaterowany został emisariusz. Wejścia strzegło dwóch przybocznych.
– Król Edelred chce mówić z posłem.
Gwardziści dość ochoczo ustąpili drogi. Wiedzieli, że kiedy przełożony odejdzie, będą mogli choć trochę odpocząć. Edryk wszedł do środka i powtórzył wezwanie. Pora była późna, ale wystarczyło dodać, że narada z dowódcami dopiero się skończyła, a władca chce jak najszybciej dojść do porozumienia, żeby poseł wyzbył się podejrzeń i ruszył za Edrykiem.
Przy wejściu do namiotu legat puścił wysłannika przodem, a kiedy ten zniknął za płótnem, rozległo się stłumione uderzenie i następujący po nim głuchy odgłos ciała upadającego na ziemię. Edryk odruchowo jeszcze raz rozejrzał się dookoła, ale nikogo nie było w pobliżu. Wszedł do środka. Goemra klęczał nad nieprzytomnym mężczyzną i przewrócił go na plecy, po czym zaczął rozsznurowywać jego koszulę. Edryk potrzebował nie tylko twarzy, ale i ubrań, żeby móc wiarygodnie grać rolę emisariusza.
Kiedy poseł był już całkiem nagi, Edryk także rozebrał się i położył na ziemi obok. Zamknął oczy. Wiedział, że nie chce oglądać tej ceremonii, gdyż już kilka razy był jej świadkiem. Nigdy jednak nie przeprowadzano jej na nim. Poczuł opadający pył, który czarownik rozsypywał po ciałach przemienianych, intonując wibrującą melodię. Edryk był świadomy, że czarnoskóry chodzi teraz dookoła nich i zapala małe zielone świece, barwą podobne do parawanu, którym Goemra Fado przysłaniał światło w swoim namiocie. Wiedział, że niektóre z nich stawia na otwartych dłoniach posła, inne na ziemi przy jego uszach oraz stopach. Głos czarnoskórego wznosił się, kiedy mag kreślił tajemne symbole na ciele legata i opadał, gdy to samo działo się z emisariuszem. Tam jednak nie z pomocą farby na palcu, a sztyletem. Dowódca nie rozumiał, dlaczego ofiara w tym momencie nie wrzeszczała z bólu, lecz był to jeden z sekretów rytuału.
Wreszcie pieśń czarownika nabrała energii. Edryk miał nadzieję przynajmniej nie znać dokładnego momentu, w którym ostrze przeszyje gardło emisariusza, ale i to nie było mu dane. Ciepła krew obryzgała jego twarz i ramię w momencie, kiedy czarnoskóry przestał śpiewać.
Zaległa cisza.
I wtedy zaczął się ból, jakby mężczyzna nagle przeniósł się z obozu króla Edelreda do najgorszej sali tortur Gawina. Czuł się, jakby ktoś szarpał go za boki i chciał rozerwać je na strzępy. Głowę rozsadzało mu od środka, każda część jego ciała była jak miażdżona, wyciągana ponad możliwości albo ćwiartowana setką noży. Najlepiej było z dłońmi: pierwsza fala bólu była w nich tak ostra, że następne zdawały się wręcz przynosić ulgę.
Goemra podjął swoją pieśń i cierpienie ustało. Kiedy ponownie zamilkł, Edryk obawiał się najgorszego, lecz nic więcej się nie wydarzyło. Nieśmiało otworzył oczy, a czarownik dał mu znak, żeby wstał. Na ziemi leżał martwy, zakrwawiony poseł. Edryk odwrócił wzrok od trupa i spojrzał na siebie. Nie ulegało wątpliwości, że miał wygląd poddanego Gawina. Widział, że jego – czy jego? – skóra straciła południową opaleniznę, czuł jak inaczej porusza się dużo lżejsze ciało. Edryk nie był otyły, ale zbudowany znacznie mocniej niż poseł. Zaskoczyło go, że nagle zrobiło mu się zimno w głowę. „Tak, on jest łysy.”
Edryk zmył z siebie na wpół zastygłą już krew i założył ubrania posła. Były niezwykle bogate, w szkarłacie i czerni Gawina. Nawet lnianą koszulę zakładaną pod wierzchnią kurtę zabarwiono. „To aż nie na miejscu, jak dobrze te rzeczy pasują do krwi” – przeszło mu przez myśl. Goemra natomiast w tym czasie zajmował się ciałem i maskował ślady morderstwa. Niepotrzebnie, jak obaj wiedzieli, bo kiedy okaże się, że ani Edryka, ani wysłannika Gawina nie ma w obozie, Edelred nie będzie miał wątpliwości, co zaszło. Doprowadziwszy namiot do stanu, w którym nie wyróżniał się na pierwszy rzut oka spośród setek innych i zawinąwszy ciało w przygotowane uprzednio szmaty, mężczyźni wyszli na zewnątrz i ruszyli w stronę namiotu posła. Edryk musiał się powstrzymywać, by nie wziąć ze sobą żadnych własnych rzeczy, ale postanowił, że nie zaryzykuje w ten sposób zdradzenia się. Zawiesił tylko na szyi niewielki woreczek, który wręczył mu Goemra.
– Pakować się – rozkazał gwardzistom, kiedy dotarli już na miejsce. – Jeszcze tej nocy wyjeżdżamy. Konie są już gotowe.
Mężczyźni w czerwonych kubrakach zasalutowali i oddalili się do sąsiedniego namiotu. Edryk wszedł do kwatery posła. Najwyraźniej i on chciał jak najszybciej opuścić obóz Edelreda, gdyż prawie wszystkie jego rzeczy były spakowane. „To dobrze. Przyboczni nie zdziwią się takim obrotem sprawy” – skomentował w myślach legat, jednak żałował trochę, że nie będzie miał przez to okazji dokładniej przyjrzeć się bagażom wysłannika. Posłanie najprawdopodobniej emisariusz dostał na miejscu, ale Edryk upewnił się, że w bagażu znajduje się jakieś inne, zanim zdecydował się je zostawić. Ludzie Gawina kwaterowali teraz w Hardegal, więc teoretycznie rzeczy mogły być przywiezione stamtąd.
Przyboczni byli gotowi jeszcze przed nim i czekali przed namiotem razem z Goemrą Fado, który tymczasem przyprowadził konie. Patrzyli na czarnoskórego z rezerwą, a żaden nie zbliżył się do niego na mniej niż kilka kroków, mimo że przez to ustawili się nienaturalnie daleko od wejścia. Edryk i gwardziści dosiedli koni i ruszyli stępa w stronę granicy obozu. Goemra podążał za nimi. Kiedy zbliżyli się do bramy, przysypiający wartownik wstał i zatrzymał ich. Dopiero po chwili przypomniał sobie, żeby schować bukłak z winem, a i tak widać było po nim, że jest dość pijany. Właśnie dlatego Edryk wybrał ten przejazd.
– Dokąd? – rzucił krótko. Albo nie chciało mu się mówić więcej, albo wiedział, że dalej będzie mu się plątał język. W odpowiedzi przemówił Goemra; jego miękki akcent pozostawał wiele do życzenia, ale wiadomość była jasna.
– Król przekazał odpowiedź posłowi. Ma natychmiast wyruszyć i zanieść ją do Gawina.
– Króla Gawina – poprawił Edryk wyniosłym tonem.
– Nie ma mowy. Nikogo nie wpuszczać, nikogo nie wypuszczać, tak mi powiedzieli. Nikogo. I dopóki sam król mi tu nie przyjdzie i nie rozkaże, nie puszczę.
„Byłbyś bardziej przekonujący, gdybyś się tak nie kołysał, kiedy mówisz. O tak, oprzyj się o włócznię.” Goemra skłonił się lekko.
– Dobrze więc. Pozwolisz, że zaprowadzę cię do króla. Czy w tym kraju to normalne, że żołnierze są pijani na warcie?
Wartownika zmroziło. Widać było, że nie wie, co zrobić. Stał tak przez chwilę niezręcznej ciszy, nie wiedząc co odpowiedzieć. Z pomocą przybiegł mu chłopiec stajenny, który najwyraźniej z zaciekawieniem przyglądał się rozmowie z bezpiecznej kryjówki za namiotem.
– Panowie wybaczą. – Kurtuazje w jego ustach brzmiały bardzo nienaturalnie, ale widać było, że się starał. Najpewniej nie chciał dostać po uszach za podsłuchiwanie i wtrącanie się w nieswoje sprawy. – Ja pracuję przy koniach, poszedłem po wodę i słuchałem, to znaczy usłyszałem panów, że pan nie chce przepuścić panów posłów. – Chłopiec gubił się we wszystkich „panach”, nie chcąc nikomu się narazić. – I tylko chciałem powiedzieć, że sam pan Edryk kazał mi przygotować panów konie, czyli że to ważni panowie dowódcy kazali tym panom jechać...
„Wspaniale” – pomyślał Edryk, kiedy stajenny odbiegł czym prędzej, przerażony własnym postępkiem. – „Nawet nie wiesz, chłopcze, jak się dzisiaj przysłużyłeś dla Hardegal.” Wartownik natomiast machnął ręką na znak, żeby jechali. Oddaliwszy się nieco od obozu, dowódca odetchnął z ulgą, choć wiedział, że najtrudniejsza część zadania dopiero się zaczyna.
„Edelredzie, rano będziesz na mnie wściekły, ale kiedy skończę, jeszcze mi za to podziękujesz. Zobaczysz.”
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Diriad · dnia 24.07.2011 08:05 · Czytań: 1246 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 5
Inne artykuły tego autora: