Podobno jestem jak uschnięta wierzba, która stoi na naszym podwórku. Zapuściłam korzenie i umieram z postanowieniem, że już nigdy więcej nie dam sobie zakwitnąć. Od czasu do czasu mnie podlewają, ale ja z reguły mam to gdzieś i zdobytą wodę marnuję na spacery brzegiem dachu i melancholiczne wycie do księżyca. Mogłabyś iść do pracy, mówią. Mieć dzieci i żyć jak normalna kobieta zaplątana w wir romansów krążących wokół spokojnego domu pełnego biegających maluchów. Mogłabym. Kiedyś też w to wierzyłam. Ale nie wiedzieć kiedy moja dawna dewiza „nie mogę przespać całego życia” zmieniła się w „chcę spać, tylko spać, aż do zakichanej śmierci”. Wstaję wczesnym popołudniem, kładę się po północy. Czasem oddycham, a czasem wstrzymuję oddech i sprawdzam kiedy zacznę się dusić. To nie ma większego znaczenia, bo jestem też jak cierń tkwiący w idealnym obrazie spokojnego życia. Mieszkam w domu swojej siostry, która użyczyła mi jeden z niewielkich pokoi na poddaszu. Pełnię rolę okolicznej wariatki. Nie przeszkadza mi to, lubię przerażone spojrzenia unikających mnie ludzi. Jest w tym coś zabawnego. Dziś mijają dwa lata odkąd rzuciłam pomysł pójścia na studia. Dwa lata od złości matki, od policzka wymierzonego przez rozczarowanego ojca. Od przeprowadzki tutaj. Chcę to uczcić i ukradkiem zdobywam butelkę czerwonego wina. Wspinam się na dach, gdzie leżąc na twardych dachówkach zerkam w stronę księżyca. Piękny jak zawsze. Piękny w sposób, który sprawia, że mam ochotę rzucić się z tego miejsca i wylądować dwa piętra niżej z głową na betonie.
Sprowadzili się nowi sąsiedzi. Wszyscy mówią tylko o nich. Przysłuchuję się temu siedząc na kuchennym taborecie i przeglądając katalogi okolicznych sklepów. Zachowują się tak, jakby nie mieli własnego życia. Ktoś taki jak ja owszem, mógłby się ekscytować. Nie mam życia i zapewne powinnam wysysać je z innych, jak stary wampir z pożółkłej książki spoczywającej na półkach domowej biblioteczki. Jestem obojętna. Przeczę naturze.
- Podobno dwójka ludzi, mężczyzna i kobieta – relacjonuje moja siostra, parząc kawę dla siebie i swojego męża.
- Myślisz, że mają dzieci? – pyta Konrad. Oboje zerkają na jej brzuch. Brzuch, w którym rośnie nowe pokolenie. Wzdrygam się i nie wiedzieć czemu mój wzrok pada na promocyjne ceny pił ogrodowych. Zatrzaskuję katalog. Laura patrzy na mnie z typową dla niej naganą. Wzdycha.
- Chcemy zaprosić ich na kolację. Jutro. Żeby czuli się u nas dobrze.
- Świetny pomysł – przytakuję, z uśmiechem czekając na ciąg dalszy.
- A ty… Zajmiesz się czymś? Nie lubisz takich spotkań.
- Zajmę. Może warto sprawdzić promocję pił ogrodowych.
- Pił? – jak zwykle nie wie czy żartuję. Kiepski żart. Po co mi nowa piła? Mam starą, leży pod moim łóżkiem i czeka na okazję. Okazję, by ściąć tę ohydną uschniętą wierzbę.
- Zamiast pieprzyć o piłach mogłaby w końcu znaleźć pracę. Nie może mieszkać tutaj wiecznie. Gdy dziecko się urodzi… - burczy Konrad. Jestem pewna, że jego spojrzenie przypomina wzrok jastrzębia rzucającego się na swoją ofiarę. Ma rację. Nikt nie może mieszkać ani żyć wiecznie.
Kolacja trwa. Z dołu dochodzą do mnie dźwięki wesołych rozmów i poszczękiwania sztućców. Zabieram się do ponownego pójścia na dach, mam ochotę na malowanie. Udaje mi się dotaszczyć na górę wszystkie potrzebne farby i kilka arkuszy papieru. Najpierw maluję samotną planetę o pięciu twarzach, unoszącą się w zabarwionej na czerwono wodzie mineralnej. W kącie umieszczam ostry pazur dzikiego zwierza. Tworząc go wyraźnie czuję jak spływa na papier, zimny i bolesny w każdym zetknięciu z materią. Chcę go wyrwać i wbić w swoje serce, ale mimo usilnych starań potrafię jedynie przedziurawić papier na którym powstał. Czując łzy spływające po policzkach rozpościeram drugi, większy arkusz i zanurzam dłonie w czarnej farbie. Rozsmarowuję ją po swoim ciele i kładę się na papierze, by zastygnąć w bezruchu mieszania się z rozpaczą bariery między mną, a światem fikcji. Zasypiam. Budzę się grubo po północy i stwierdzam, że nic się nie zmieniło. Miałam wniknąć w tę kartkę. Tkwić na niej przez wieczność, utrwalona w jednej pozie, w jednej nadziei. Nic z tego. Jestem sobą, cokolwiek marnego to może w tej chwili znaczyć.
Bywały dni, które spędzałam na leżeniu w łóżku i gapieniu się w sufit. Firany były zasłonięte, światło zgaszone, a wszystkie myśli oddelegowane do świata snów i nierealnych błądzeń. To były najszczęśliwsze dni mojego życia. Żyłam jak gdyby z oddali – nie czując niczego poza odległością dzielącą mnie od trzeźwości umysłu. Chodziłam po ciemnych korytarzach i oddychałam nadzieją na to, że nie obudzę się nigdy więcej. Między piekłem, a niebem budowałam swój własny czyściec. Jednoosobową izolatkę o ścianach ze szkła, które barwiło wszystko na jeden z bledszych odcieni czerni. Jadłam i piłam niewiele, wystarczał mi sen wspomagany tabletkami odsyłającymi na lepszą stronę istnienia. Nie czułam bólu. Nie czułam nic. Było mi świetnie, dopóki siostra nie decydowała się przerwać mojego błogostanu i wchodząc do pokoju odgarniała ze mnie kołdrę krzycząc:
- Na miłość boską, dosyć tego! – budziłam się. Oczy zalane jaskrawym światłem zachodzącego słońca.
- Nie uwierzysz! Ten facet to pisarz. Znany człowiek mieszkający tuż obok nas! I do tego cholernie przystojny. Gdybym nie miała Konrada… No, ale on i tak jest zajęty. Ma na imię Florian. Chcesz przyjechać? Jasne! Ale nie wiem kiedy będę mogła cię z nim poznać… Luiza? Coś ty, nie spotkał jej. Wyobrażasz sobie jakby się mógł biedak do nas zrazić? Aa, faktycznie. Rozwijanie wyobraźni. Powstałby świetny horror. Przestań, nie mogę… Przez ciebie dostałam ataku śmiechu… Momencik! Dziecko? W porządku. A co u twojej kuzynki? – jeśli się czegoś dowiaduję to tylko po kątach. Potajemnie żebrząc o informacje. Stając za drzwiami i nadstawiając uszy ku czemukolwiek, co mogłoby wróżyć znalezienie lepszej drogi. Chyba ciągle czekam na koniec świata. Telewizja milczy. Wszyscy milczą. A ja chcę, by pieprznęła w nas ta cholerna kometa. Chcę zginąć. Szukając okazji słucham rozmów telefonicznych swojej siostry i przetwarzam informacje. Czy gdybym zasnęła na wieki tuż pod jego domem napisałby o mnie książkę? Zostałoby chociaż tyle. Kilka słów o mojej krwi wsiąkającej w wycieraczkę, tam gdzie zwykle zostawia się jedynie błoto.
- …wypadek drogowy koło Krakowa, pięć osób nie żyje, dwóch rannych. Łączymy się teraz z naszym korespondentem…
- …przed nami melodyczny kawałek z lat dziewięćdziesiątych, jedna z najlepszych piosenek…
- …możesz przyjechać kiedy chcesz, kochana. Nie bój się Luizy. Jest całkowicie niegroźna dla otoczenia. Pamiętaj, żeby…
- …apelujemy o ostrożność na drogach, chcemy uniknąć podobnych tragedii… - zaciskam powieki. Nie chcę niczego słuchać. Z dłońmi przyciśniętymi do uszu uciekam w stronę swojego pokoju.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
niks · dnia 26.07.2011 09:10 · Czytań: 1030 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 19
Inne artykuły tego autora: