„Nazywam się Alis z Egradu. Jestem poddanym króla Gawina, pierwszego od pokoleń władcy z dynastii Warynów, w prostej linii spadkobiercy Waryna I. Pojechałem z poselstwem do Edelreda, który rości sobie prawa do ziem mojego pana. Ten odmówił wszelkich rozmów, także tych na piśmie, dopóki Gawin nie podda się, a jego wojska nie opuszczą Hardegal. Moi gwardziści nazywają się Eni, Cyriak, Nataniel i Gryfin...” – Edryk stwierdził, że musi dowiedzieć się w jakiś sposób, który z przybocznych nosi które imię. Dał jednemu z chłopców pracujących przy obozie miedziaka, żeby wypytał kogo się da o straż emisariusza. Nie zebrał wiele informacji, ale zawsze to jakiś początek; a trzeba było przyznać, że pachołek nie miał wiele czasu. Eni miał być tym najwyższym, ale Edryk nie mógł jednoznacznie zdecydować, o kogo chodziło chłopcu; dwóch gwardzistów było bardzo podobnego wzrostu. Gryfin miał długą bliznę na ramieniu, a Nataniel nie mógł wytrzymać bez dziewcząt, które pomogłyby mu w nocy się ogrzać. Służebny nie mógł się zdecydować, czy w obozie poczynił w związku z tym jakieś kroki, ale Edryka niewiele to obchodziło. Cyriak miał być okrutny dla służących, jednakże dowódca wiedział z doświadczenia, że to nie musiało niczego oznaczać. Wystarczyłoby żeby raz krzyknął na ociągającego się parobka, a wśród służby już mogłaby wyrosnąć legenda tyrana.
„Nazywam się Alis z Egradu. Jestem poddanym króla Gawina, pierwszego od pokoleń króla z dynastii Warynów...” – Edryk powtarzał swoją formułkę cały czas, żeby dobrze zapamiętać odgrywaną rolę. Był niezadowolony, bo wiedział o pośle bardzo niewiele. Gdyby ktoś zaczął go wypytywać nawet o najprostsze rzeczy, miałby poważne problemy. Dlatego też cieszył się, że przyboczni nie wykazywali szczególnych chęci kontaktu. Edryk jechał na przedzie, za nim gwardziści; przez pierwsze godziny drogi, gdy w nocy jechali traktem przecinającym gęsty las, pogrążeni byli w całkowitym milczeniu. Z nadejściem ranka natomiast strażnicy ożywili się nieco i zaczęli rozmawiać między sobą. Najwyraźniej relacja między posłem a żołnierzami opierała się tylko na rozkazach i posłuszeństwie.
Zanim słońce na dobre wyłoniło się zza drzew, Edryk kątem oka zauważył jakiś ruch w zaroślach. Nie zwrócił na niego większej uwagi, gdyż uznał, że musiało to być zwierzę. Eni jednak, albo ten, kogo Edryk uważał za Eniego, nie zignorował zdarzenia.
– Pajęczarz! – krzyknął i natychmiast wszyscy gwardziści ruszyli z kopyta w gąszcz. Nie ujechali jednak więcej niż o rzut kamieniem, kiedy konie nie były w stanie pokonać kolejnych chaszczy. Jeden z przybocznych zeskoczył z wierzchowca i rzucił się za dzikim w gąszcz, inny wypuścił strzałę w kierunku pajęczarza, ale w końcu wszyscy musieli uznać swoją porażkę i wrócić do Edryka. Któryś odezwał się:
– Panie, musimy przyspieszyć. Do wieczora dzicy muszą zgubić nasz ślad, inaczej zaatakują nas tak jak w drodze do obozu Edelreda. Teraz zaś nie ma nas tylu, co wtedy; w starciu nie mamy szans.
„Więc to tak...” – pomyślał Edryk. Jeszcze w obozie długo zastanawiał się, dlaczego poseł miał ze sobą tak niewielu gwardzistów. Wcześniej uznał, że to tylko oznaka braku szacunku ze strony Gawina; że wysłał jakiegoś niskiej rangi urzędnika z lichą obstawą, bo szkoda mu było większego zachodu. Ale wyglądało na to, iż całkowicie się mylił. Alis miał ze sobą wielu żołnierzy, ale stracił ich w walce. „Przynajmniej kilkunastu, to pewne, skoro obronili się przed dzikimi.” Pytanie brzmiało: dlaczego w takim razie poseł nie powiedział o tym Edelredowi i nie poprosił o wsparcie na drogę powrotną? Mógł nie zdążyć z prośbą, ale sam fakt napaści był raczej czymś, o czym mówi się zaraz po przybyciu. Nie chciał się do niej przyznać? Edryk nie mógł poskładać tego w logiczną całość.
– Dobrze – odrzekł. Chciał dowiedzieć się więcej o drodze do Edelreda; musiał, jeśli miał być wiarygodnym posłem przed Gawinem. Teraz jednak obawiał się, że zbyt łatwo zdradzi się przed gwardzistami. Przeszedł do galopu.
Cały dzień jechali w pośpiechu, tylko na krótko przystając na popas i starając się nie zajeździć koni. Edryk w rozmowach nadal ograniczał się do zwięzłych rozkazów i odpowiedzi, co wprawiło go w podły nastrój. Musiał coś zmienić, zacząć działać. Nazajutrz, a najpóźniej za dwa dni dotrą do Hardegal. To niewiele czasu, by zbierać informacje, dlatego Edrykowi nie wolno było marnować ani chwili.
Zdecydowali się zatrzymać na tyle tylko przed zmrokiem, aby zdążyć rozbić obóz. Kiedy namioty już stały, a konie, oporządzone, pogryzały trawę, uwiązane do gałęzi pobliskiego drzewa, Edryk zapytał tego, z którym wcześniej rozmawiał o dzikich:
– Czy sądzisz, że odjechaliśmy wystarczająco daleko, żeby dzicy nas nie znaleźli? – Sam mógł sobie doskonale odpowiedzieć na to pytanie. Nie. Kiedy jest się na terenach Puszczy Tysiąca Strzał, a zwłaszcza na zachód od Hardegal, nie można zgubić dzikich. Ktokolwiek by nie rządził okolicznymi terenami, czy to Warynowie, czy Edelred, oni zawsze pozostawali sami sobie panami. A choć temu ostatniemu udało się w dużym stopniu ograniczyć ataki dzikich na wioski, z tym większą zaciekłością zaczęli łupić podróżnych na szlakach, nie bacząc na ich pochodzenie, stan ani ród. Pajęczarze, zwiadowcy i tropiciele dzikich, byli rozsiani po całej puszczy, tworząc sieć, w którą wpadały zarówno stada zwierząt, jak i ludzie. Przeszukiwali las, a gdy natrafili na ofiarę, błyskawicznie przekazywali wieść zbrojnym grupom, które zakradały się do niej i atakowały z zaskoczenia, często pod osłoną nocy. Nie, pajęczej sieci nie można po prostu uciec.
– Mam taką nadzieję, panie, ale niczego nie możemy być pewni. Dzikusy mają swoje sposoby, żeby cywilizowanych ludzi znaleźć i z tych swoich brudnych rąk nie wypuścić. Dlatego musimy dokładnie strzec obozu w nocy. Jakie ustanowisz warty, panie?
– Jak ty byś to zrobił? – Edryk chciał, żeby przyboczny mówił jak najwięcej, a on sam jak najmniej. Mógł oczywiście podzielić warty, ale nie wiedział, czy Alis miał odnośnie tego jakieś zwyczaje, lub nawet czy miał o tym jakiekolwiek pojęcie.
– W normalnej sytuacji wystawiłbym po dwie osoby z trzech stron, w trzech zmianach, lecz każda para wymieniałaby się o innej porze. Teraz nie mamy ludzi, ale obóz też jest bardzo mały, więc dwie osoby muszą wystarczyć; zwłaszcza po zeszłej nieprzespanej nocy. Nawet jeśli będą po przeciwnych stronach, i tak pozostaną w kontakcie wzrokowym. – Mężczyzna rozejrzał się dookoła, żeby uzyskać lepsze rozeznanie w terenie. – Poprzednio dzicy nadeszli z południowego zachodu i tam uciekli, więc z braku lepszych wskazówek możemy przyjąć, że tym razem pewnie będzie tak samo. Dziś pajęczarz co prawda pobiegł na południowy wschód, ale nie wydaje mi się, żeby to o czymś świadczyło. Jeśli już, to o tym, że zbrojnych tam nie ma. Dlatego Cyriaka, jako najlepszego obserwatora, wystawiłbym od południowego zachodu, a przed północą sam go zmienił. Eni po przeciwnej stronie, zmieniony po północy przez Nataniela.
„Świetnie, a więc to jest Gryfin. A kiedy rozstawią się na warcie, będę rozpoznawał każdego” – uśmiechnął się w myślach Edryk. Przyboczny kontynuował.
– Oczywiście żadnych ognisk ani hałasów. Jeśli dzicy złapali nasz trop, to pewnie i tak nas dostaną, ale przynajmniej nie ułatwimy im zadania. Zwierzęta to tej nocy nasz najmniejszy problem.
– Dobrze, a więc niech będzie tak, jak mówisz.
* * *
W środku nocy obudził go Eni.
– Panie, Cyriak usłyszał coś na wschodzie.
Edryk mimowolnie pokręcił głową z uznaniem; Cyriak jako jedyny coś zauważył, a strzegł przecież przeciwnej strony obozu. Dowódca chętnie dowiedziałby się, gdzie przyboczny tak wyćwiczył swoje zmysły, ale bał się, że prawdziwy Alis to wiedział. Wszyscy gwardziści byli już na nogach i rozstawieni po jego lewej ręce wypatrywali ruchów w gąszczu. Trzymali łuki w gotowości, a przy pasach mieli miecze. Edryk także dobył oręża posła i wstał. Przez chwilę czekali w absolutnej ciszy, a Cyriak wskazywał kierunek, z którego mieli nadejść dzicy. Dał znak, że są konno. Wreszcie wszyscy usłyszeli kroki i szelest zarośli. Obcy musieli być jeszcze dość daleko, lecz poruszali się sprawnie. Według oceny Edryka, było ich przynajmniej ze trzy tuziny, prawdopodobnie więcej. Wreszcie wyłonili się z gęstwiny.
– Panie, to my!
Edryka zamurowało. To byli ludzie Gawina, nawet w bladym świetle księżyca był w stanie rozpoznać ten emblemat, czarnego gryfa z koroną w dziobie na czerwonym tle. Musiał jednak grać dalej swoją rolę. Jak najbezpieczniej, jak najskuteczniej. Uniósł dłoń w geście powitania i uśmiechnął się.
– W blasku chwały! – Zawołanie rodu Warynów zupełnie nie pasowało na nocne pozdrowienie. – Witajcie.
Mężczyzna, który jechał na czele, zsiadł z konia i podszedł bliżej. Widoczne były już odznaki rotmistrza armii Gawina.
– Nie spodziewałem się, że tak szybko opuścisz obóz Edelreda. Kiedy poleciłeś mi zebrać dodatkową eskortę na drogę powrotną, miałem nadzieję, że poczekasz na nią na miejscu.
– Nie miałem wyjścia, musiałem już wyruszyć do Hardegal – odpowiedział Edryk, niewiele mijając się z prawdą.
– Oczywiście. Wybacz, że nie zdążyłem na czas. Robiłem co mogłem, właśnie dlatego o tej porze ciągle jesteśmy w drodze. Nie chciałem prowadzić ludzi na około, kupieckim traktem. Zresztą słusznie, bo jadąc tamtędy nie natknęlibyśmy się na ciebie, panie. Ale tutaj niełatwo poruszać się szybko z pięćdziesiątką królewskich gwardzistów.
Dopiero wtedy Edryk zwrócił na to uwagę. Przybysze do końskich juków przytroczone mieli nie miecze, a halabardy, używane jedynie przez osobistą gwardię Gawina. Żołnierze najwyższej próby; do tej jednostki mogli się dostać wyłącznie z polecenia przełożonego, z co najmniej dwoma orderami za odwagę w bitwie. Edryk odruchowo szukał wzrokiem dowódcy chorągwi; nie uszło to uwadze jego rozmówcy.
– Nie ma z nimi przełożonego, są pod moją bezpośrednią komendą. To ludzie Jarmego. – Mężczyzna roześmiał się, co Edryk natychmiast podchwycił, nie za bardzo rozumiejąc powód. – Powinieneś widzieć jego minę, kiedy dowiedział się, że biorę jego oddział jako twoją eskortę.
– Odzyska ich wcześniej, niż przypuszcza. Jakie wieści z zamku?
– Przybył posłaniec od Ansgota. Po walkach z buntownikami odtwarza wojsko, żeby zasłużyć się też tutaj i pomóc pokonać Edelreda. Tursten podchwycił pomysł i nie chce być gorszy. Wygląda na to, że ścigają się w zbrojeniu, żeby jako pierwsi przenieść siły pod Hardegal. Ale żaden nie dotrze tu szybciej niż za miesiąc, dam sobie za to rękę uciąć. Król natomiast ich nie pospiesza, bo zaczyna czuć się w zamku jak u siebie. Krążą już plotki o tym, kto dostanie Hardegal, kiedy rozprawimy się już z Edelredem. Nawet swoje imię parę razy słyszałem. Nie odmówiłbym, bogowie niech mi poświadczą, ale ktoś, kto to wymyślił, niejeden puchar wina musiał tamtej nocy wypić. A jak wygląda sytuacja w obozie wroga?
– Odrzucił warunki pokoju – odparł krótko Edryk.
– Wiesz, że nie o to pytam. Czy ten jego kuzyn, legat na południu, rzeczywiście przywiózł ze swoją armią dzikie bestie, jak wszyscy mówią?
Edryk zmarszczył brwi. Nie spodziewał się takiego obrotu spraw. „Więc Gawin obawia się jakichś stworzeń, które miałem ze sobą przywieźć?” Poczuł przemożną pokusę, żeby potwierdzić te pogłoski, lecz z żalem powstrzymał się przed tym. Nie było w jego interesie, żeby wrogowie bali się zbliżyć do Edelreda. Poza tym, czwórka przybocznych nie potwierdziłaby jego słów.
– To tylko plotki. W całym obozie nie widziałem nic groźniejszego niż psy biegające między namiotami, a mówię też o żołnierzach. Muszą tak się bać króla Gawina, że rozsiewają nawet takie bzdury. Niebywałe.
– A szkoda. Miałem nadzieję, że bitwa będzie jakoś urozmaicona. Cóż, będziemy musieli się zadowolić roznoszeniem ich w pył.
„Próbujcie nas roznosić w pył. Zobaczymy, czy to wam się uda, kiedy nie będziecie bezpiecznie skryci za murami zamku” – skomentował w myślach Edryk. Zmienił jednak temat:
– Wypatrzyliśmy dziś pajęczarza w zaroślach, niestety nie udało się go zabić. Próbowaliśmy zgubić ślad, ale nie wiem, czy dało to jakiś efekt. Upewnij się, że halabardnicy będą w gotowości na wypadek ataku. Teraz musisz mi wybaczyć, ale jestem bardzo zmęczony. Większą część zeszłej nocy spędziłem w siodle. Ty też się połóż; z samego rana wyruszamy do Hardegal.
– Tak szybko? Przecież nie musimy się spieszyć, jeszcze długo będziemy w mieście czekać na posiłki.
– Mylisz się, nie mamy czasu. Musimy jak najszybciej sami zaatakować Edelreda. Udało mu się przekonać Selvarów do pomocy; niedługo połączą z nim siły.
– Selvarowie? Przecież nie chcieli mieć z wojną nic wspólnego, inaczej już dawno by się w nią włączyli!
– Najwyraźniej Edelredowi udało się przekonać ich, że po Hardegal król zwróci się przeciwko Selvarii. Dlatego mówię: połóż się, bo jutro dzień będzie równie długi jak dziś.
Rotmistrz skinął głową i odszedł, by wydać rozkazy królewskim gwardzistom. Ci, którzy nie zostali ustawieni na warcie, rozkulbaczyli konie i rozbili namioty. Polana była zbyt mała, by pomieścić chorągiew pięćdziesięciu halabardników, dlatego niektórzy musieli znaleźć miejsca nieco dalej, między drzewami. To sprawiło, że zabezpieczenie obozu stało się trudniejsze, jednak nie brakowało już żołnierzy, aby rozstawić więcej wartowników.
„Jestem Alis z Egradu, dostojnik z otoczenia króla Gawina z dynastii Warynów. Gdy jechałem z warunkami pokoju do Edelreda z Hardegal, nasza kolumna została zaatakowana przez dzikich, a większość mojej eskorty poległa. Wysłałem swojego zaufanego, by sprowadził z Hardegal dodatkowych ludzi, sam jednak pojechałem prosto do obozu Edelreda.” – opowieść Edryka brzmiała już inaczej, niż poprzedniego dnia. Zauważył to z zadowoleniem; a więc czegoś jednak się dowiedział. Miał nadzieję, że to wystarczy, by nie wzbudzić podejrzeń, kiedy dotrze do Hardegal. Legat zastanawiał się, kim tak naprawdę jest Alis. Dla byle kogo Gawin nie odstąpiłby swojej osobistej świty. Edryk żałował, że jego misji nie wypełniał Sabert; dużo łatwiej byłoby mu zachować wszelkie pozory. Możliwe, że nawet domyśliłby się, kim jest Alis – kim był Alis. To takie popularne imię...
Sen nadszedł niespodziewanie.
Mimo ostatnich wyczerpujących dni, Edryk wstał razem ze słońcem i natychmiast obudził swoich ludzi. Wraz z rotmistrzem pokrzykiwali na gwardzistów, którzy w ich mniemaniu składali obóz wolniej, niż byli w stanie. Oskarżenia o zdradę sprawy Gawina oraz różnorodne groźby co i rusz przecinały powietrze. Dzięki temu oddział wyruszył z samego rana i poruszał się szybko. Z godziny na godzinę droga przez Puszczy Tysiąca Strzał stawała się prostsza. Trakt był szerszy, a drzewa rosły coraz rzadziej, ustępując miejsca słońcu prześwitującemu między koronami; stanowiło to nieomylny znak, że zbliżali się do skraju lasu. Choć był to dopiero drugi dzień z poddanymi Gawina, a pierwszy ze zdecydowaną ich większością, Edryk zaczynał czuć się w ich towarzystwie stosunkowo swobodnie. Wdawał się nawet w niezobowiązujące pogawędki, starannie dobierając tematy, które wydawały mu się bezpieczne.
Kiedy słońce zaczęło już chylić się ku zachodowi, zostawili za sobą ostatnie drzewa Puszczy, a niedługo potem szlak doprowadził ich do traktu kupieckiego. Zwykle droga ta była wysoce uczęszczana, jak sama nazwa podpowiada, przez handlarzy wędrujących z i do Hardegal – a także tych, którzy przez morze żeglowali dalej na wschód. Teraz jednak kupcy musieli wybierać inne trasy, by nie podróżować przez ziemie objęte wojną. Niemal jedynymi ludźmi pojawiającymi się na gościńcach byli żołnierze obu stron konfliktu oraz chłopi, którzy spakowali swój dobytek i wyruszyli w świat w poszukiwaniu lepszego miejsca do życia.
Kolumna dotarła do Gerrete, pierwszej wioski, z której można było dostrzec mury Hardegal na horyzoncie. Zbliżała się noc po dniu ciągłej jazdy, mimo to żołnierze ożywili się. Jasne dla nich było, że oddział się tutaj zatrzyma; dowództwo i część wojska przenocuje w gospodzie, inni w obozie rozbitym nieopodal. Wszyscy jednak będą mogli napić się piwa i najeść do syta prawdziwego, karczemnego mięsa. Tym bardziej rozczarowująca była dla nich deklaracja Edryka:
– Jedziemy dalej. Nie zatrzymamy się, dopóki nie dojedziemy do Hardegal.
Podszedł do niego rotmistrz.
– Panie, ludzie są zmęczeni. Może nie jesteśmy w drodze wiele dni, ale jedziemy prawie bez przerwy. Poza tym, w nocy brama Hardegal będzie zamknięta, a król tej nocy wydaje kolejną ucztę z zapasów Edelreda. Nawet jeśli przyjedziemy tej nocy, i tak nie jest to najlepszy moment na dyskusje o wojnie.
– Bramy zostaną dla mnie otwarte. – Edryk zawahałby się nim by to powiedział na początku drogi, teraz jednak nie miał wątpliwości. – A co do króla... Miejmy nadzieję, że jego umysł będzie tej nocy jasny. – „Miejmy nadzieję, że nie.” Mężczyzna uciął dyskusję: – Ruszamy.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Diriad · dnia 28.07.2011 07:24 · Czytań: 839 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 6
Inne artykuły tego autora: