To one. Powolnym, pełnym ironii krokiem nadeszły Dni Gnicia. Tuż pod moją skórą wędrują robaki, oślizgłe gąsienice o miliardach nóg zakończonych kosmatymi przyssawkami, zabierają mi ostatki czystej krwi, trują ją jadem i przeszywającym syczeniem zwierza. Chcę się ich pozbyć, ale nie potrafię. Wariując w swoim zamkniętym na wszystkie spusty wnętrzu snuję się po domu i niemo wołam o pomoc. Siostra wysyła mnie po mleko. Stawiam krok za krokiem na zimnym chodniku i dochodzę do sklepu. Wracam z pustymi rękoma. Nie wzięłam pieniędzy.
Czy nie tak właśnie wygląda moje życie? Mogłabym mieć wszystko. Ale ciągle zapominam o tym, że muszę mieć coś w zamian – za darmo nikt niczego nie dostanie.
Była zła za to mleko. Zupełnie jakbym zrobiła coś naprawdę odrażającego. W jej oczach widziałam karykaturalną siebie otoczoną tłumem zaprzyjaźnionych złoczyńców z dolarami zamiast twarzy. Wzdrygnęłam się.
- Pójdę drugi raz – powiedziałam cicho.
- Zostań. Zostań u siebie – warknęła.
- Nie lubisz mnie.
- Ciekawe dlaczego… - nie odwracając się w moją stronę podążyła do drzwi. Uśmiechnęłam się pod nosem. Ciekawe. Ciekawe, że nic nie wydaje się już mnie interesować.
Z mojego okna doskonale widać ogród nowych sąsiadów. Zaczynam traktować ich jak bohaterów własnego serialu telewizyjnego. Często siadam na parapecie i po prostu patrzę. Ona ma nieco ponad dwadzieścia lat. Piękna, długonoga blondynka o wzbudzającej podziw opaleniźnie. Często kładzie się na trawie i pozwala, by słońce eksperymentowało z naturalnym odcieniem jej skóry. Czyta jakieś magazyny, pije dużo soku pomarańczowego i uwielbia słomiane kapelusze. On jest w podobnym wieku. Brunet bezustannie przesiadujący na drewnianej ławie, zawsze ma przy sobie laptopa i zawzięcie uderza w jego klawiaturę. Czasami bezmyślnie gapi się w przestrzeń. Od czasu do czasu podnosi też wzrok, by poszukać nim kobiety. Ich relacje są bardzo zmienne. Na razie nie wiedzą o moim istnieniu. Ale ja zaczynam snuć plany co do tego pisarza. Może mi się przydać. Komu zresztą nie przydałby się człowiek mający władzę nad słowem?
Piła ogrodowa przestała mnie zadowalać. Kupiłam siekierę. Ostra, potężna, taka jak trzeba. Podoba mi się. Gdy przyjdzie właściwy czas może bardzo przydać się w moim życiu. Wracając do domu natknęłam się na bruneta. Rzucił mi dziwne spojrzenie, a ja posłałam mu jeden z swoich najpiękniejszych uśmiechów. Dziewczyna z siekierą. Tym odtąd będę w jego myślach. Przynajmniej byłam pewna, że wskoczę w jedną z tych oryginalniejszych szufladek pamięci tego człowieka i jeśli znów pojawię się w jego świadomości – zrobię to z hukiem. Siostra poinformowała mnie, że razem z Konradem wybiera się na wesele. Prosiła, żebym nie robiła głupot. Obiecałam jej, że nie przekroczę granic chodzenia po dachu i mordowania sąsiadów za pomocą maszynek do golenia. Ku mojej irytacji wcale nie wyglądała na uspokojoną.
Księżyc jest naprawdę piękny. Maluję jego srebrne oblicze i zastanawiam się nad celami swojego życia. Każdy żyje po to, by któregoś dnia umrzeć. Ja również. Z tym, że skupiam się na tym nieco bardziej niż inni i poświęcam umieraniu większą część mojego życia. Początek i koniec. Czy musi być coś pomiędzy? Wszystko tutaj jest takie szare i nieciekawe, rzygam normalnością i każdą oznaką jej obecności. Nie potrafię tak żyć. Inaczej też nie. Inne drogi są zbyt samotne, żebym mogła przejść po nich na dwóch nogach. Więc czołgam się po brudnej ziemi i cicho płaczę w poduszkę z dzikiej trawy. Czołganie boli, mam tego dosyć. Krawędź dachu zdaje się potwierdzać, kiwa głową i melancholijnym wzrokiem patrzy na moje dłonie. Idąc za jej tropem spostrzegam czerń na opuszkach swoich palców. To dziwne. Nie mam czarnej farby, nie dzisiaj. Biel i granat to jedyne odcienie, z których korzystam w tę piękną, księżycową noc. Gdy piękno smuci, a brzydota budzi odrazę – wszystko traci sens. Księżyc jest taki jasny. Jak moje oczy. Ale one są po prostu wyblakłe. On…
- Przepraszam? – z zamyślenia wyrywa mnie męski głos. Tracę równowagę i prawie ląduję na dole. Mężczyzna stojący po drugiej stronie płotu wydaje się przerażony.
- Do mnie mówisz? – pytam, zbyt zdziwiona i rozstrojona na jakąkolwiek inną odpowiedź.
- Tak. Wszystko w porządku? Wydawało mi się, że coś pani do mnie mówi.
- Nic nie mówiłam. Chyba – odparłam z wahaniem. Nie wiedziałam właściwie co działo się poza moim ciałem. Czy z moich ust wypływały jakieś słowa? Czy on naprawdę tam stał? Zmrużyłam oczy i poznałam bruneta. Pisarz. Może czas zacząć działania. Po co dłużej zwlekać? Skoro sam zjawił się w zasięgu ręku…
- Był pan kiedyś na dachu? – spytałam z uśmiechem. Po chwili siedział obok mnie, a ja wypytywałam go co dokładnie słyszał.
- Niewiele. Ale mówiłaś, jestem tego pewien. Słyszałem głos dochodzący z sąsiedniego dachu i postanowiłem sprawdzić co to może być.
- Jesteś pisarzem? – spytałam. Moja siostra miała rację, był bardzo przystojny. Oceniając z normalnej perspektywy normalnej kobiety. Właściwie dla mnie był po prostu chodzącym smutkiem. Dla którego chce się skoczyć z dachu. Jak już wspomniałam, piękno mnie boli.
- Tak, jestem. Ale chyba już niedługo. Aktualnie cierpię na paskudny kryzys twórczy.
- Opowiedz mi o tym – zachęciłam go. Z namysłem słuchałam jak mówi o swoich lękach dotyczących utraty talentu. Wiedziałam co ma na myśli.
- Masz uczucie, że nie będzie już ani jednej strony? Dobrej strony?
- Dokładnie tak. Piszę, ale… Wszystko kasuję.
- Mam podobnie.
- Też piszesz?
- Nie. Mówię o życiu.
Gdy byłam mała zawsze przekręcałam „gruszki na wierzbie” na „jabłka na wierzbie”. Może dlatego, że gruszek nie znoszę. Zawsze woli się nie mówić i nie myśleć o nielubianych rzeczach. To przynosi ulgę. Fałszywą, ale zawsze. Przypomniałam sobie o tym, gdy zobaczyłam reklamówkę kupionych przez siostrę gruszek. Spytałam ją czy pamięta moje frazeologiczne pomyłki.
- Pamiętam każdą twoją pomyłkę – mruknęła.
- Tęskniłabyś, gdybym odeszła?
- Powinnaś odejść. Wyprowadzić się. Dla swojego i naszego dobra. Wiesz, że jestem w ciąży i będę potrzebowała dla dziecka więcej… Przestrzeni. I Konrad. Ciągle się z nim o ciebie kłócę. A co, chcesz w końcu zacząć normalne życie? – ucieszyła się.
- Dziękuję. Właśnie to chciałam usłyszeć. Życie? Nowy etap. Chcę zacząć nowy etap.
- A jednak! – uradowana siostra uścisnęła mnie wylewnie i zapewniła, że cieszy się razem ze mną.
- Kocham cię – wyznałam. Rzadko pozwalam sobie na te słowa. Ale ona musiała je dzisiaj usłyszeć.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
niks · dnia 30.07.2011 08:52 · Czytań: 914 · Średnia ocena: 4,67 · Komentarzy: 13
Inne artykuły tego autora: