Ślepe posłuszeństwo - Quentin
Proza » Historie z dreszczykiem » Ślepe posłuszeństwo
A A A
„Ślepe posłuszeństwo”

Sierżant Mitja Ristowski szedł zdać relację z zakazanej akcji. Nim znalazł się w namiocie, który był kwaterą dowódcy obozu, kapitana Zdravicia, spojrzał w rozświetlone gwiazdami niebo. Był to jego rytuał, odkąd rozpoczęła się wojna. Wierzył, że to co może łączyć ludzi mimo odległości, to gwiazdy. Ktoś z jego bliskich mógł w tym samym czasie przyglądać się temu samemu punkcikowi na niebie, choć tym kimś mogła być jego matka, tęskniąca, w położonym kilkaset kilometrów dalej Belgradzie. Przecież nie o to chodzi, aby patrzeć na siebie nawzajem, a w tym samym kierunku…
Sierżant rozchylił poły wejścia do namiotu i zdołał wydobyć z siebie jedynie:
- Sierżant Ristowski melduje...- po tych słowach zamilkł i natychmiast zasunął wejście, aby ktoś z zewnątrz przypadkiem czegoś nie zobaczył.
W środku, na ziemi leżał kapitan, który musiał spaść z krzesła. Na biurku poza stertą papierzysk, stała opróżniona do połowy butelka whiskey. Łatwo było dodać dwa do dwóch.
Ristowski podszedł bliżej, chciał podnieść dowódcę, ale ten ostatkiem sił wybełkotał coś w rodzaju SPIERDALAJ i odepchnął go jedną ręką. Podkomendny nie starał się już drugi raz, powstał z kolan i zerknął na biurko. Tak jak się domyślał część dokumentów była zachlapana alkoholem. Kilka z kartek do tego stopnia, że zaczął z nich schodzić druk. Zebrał więc wszystkie szpargały i część ułożył na brzegu biurka, a resztę na stole pod oknem.
W dłoni pozostała mu tylko jedna sztuka. Ta nie była maszynopisem. Zapisana odręcznie kartka, której charakter pisma wskazywał na kobietę.
Nagle, na ziemi, poruszył się pijany mężczyzna.
- Jelena!- krzyknął przez zdławione alkoholem i potwornym żalem gardło. Następnie całkowicie odpłynął.
***

Do Breske, niedaleko Tuzli, kapitan Stojan Zdravić przybył latem 1994 roku. Wojna trwała już od trzech lat i nic nie zapowiadało jej rychłego rozwiązania. I choć pojawiały się co jakiś czas doniesienia o schyłku serbskiej ofensywy na Bośnię, to w gruncie rzeczy końca nie było widać.
Zdravić nie był w domu od 1992 roku. Z każdym miesiącem pobytu w Bośni, tęsknił coraz bardziej za żoną, ojczyzną i spokojem. I to właśnie tęsknota dawała mu nadzieję.
Listy do żony pisywał namiętnie. Stało się to jego wieczornym obrządkiem, odkąd wyjechał rozpętać bałkańskie piekło. Te, które dostawał, czytał z największym pietyzmem. Chłonął każde słowo, tak jak piasek wchłania krew. W takich chwilach czuł się prawie szczęśliwy.
Gdy dowiedział się, że Breske będzie jego kolejnym przystankiem na wojennym szlaku, zastanawiał się, czy nie uciec. W końcu ile będzie pozwalał robić się w chuja? Co tak naprawdę obchodzili go Bośniacy? Jugosławia i tak przestanie istnieć. Doskonale wiedział o tym wszystkim, ale jednak nie uciekł.
Nie bał się skutków dezercji, w razie schwytania. Śmierć przez rozstrzelanie nie robiła na nim wrażenia. Najgorszy był sam fakt dezercji. Nigdy nie mógłby zdobyć się na taki krok, gdyż był jebanym służbistą.
To co armia wbiła mu do głowy, to hasło: „ROZKAZ JEST ROZKAZ! I choćbyś wiedział skurwysynu, że jest inaczej, rób co należy!”
To, co należało do jego obowiązków w Breske, to dowództwo obozem dla jeńców wojennych i okoliczną ludnością cywilną, schwytaną w łapankach. Sprawa wydawała się prosta- żadnego frontu, walk, wybuchów, sporadyczne naloty, zwiady i trzymanie pieczy nad ludźmi. W okolicznościach wojennej zadymy, takie rozwiązanie dawało pewien komfort.
Teren, który na jakiś czas miał okazać się miejscem niewoli dla garstki Bośniaków, był pięknym zakątkiem świata. Niejeden żołnierz, spoglądając na korony wysokich drzew i wdychając woń dzikiego, mistycznego lasu, miał ochotę odrzucić karabin, a w jego miejsce chwycić pióro i stać się poetą. Bezgraniczny zachwyt.
Nie inaczej było ze Zdraviciem. Zawsze myślał, że najcudniejszym miejscem na ziemi jest Belgrad. Tam też układał swoje życie, którego w rzeczywistości od kilku lat nie miał.
Teraz, dałby wszystko co posiadał, żeby urządzić tu przytulne gniazdko sobie, swojej żonie i synowi, którego tak bardzo pragnął mieć. Czas ku temu był jednak nieodpowiedni.
Do obozu przybywały nowe transporty ludzi. Początkowo próbowano separować cywilów od żołnierzy, ale teren okazał się zbyt mały, aby go dzielić. Już w pierwszym miesiącu istnienia Obozu Breske, trzeba było podjąć środki, służące rozbudowie placówki.
Kapitan miał pełne ręce roboty od samego początku. Musiał nie tylko rozplanować samodzielnie całą strukturę funkcjonowania obozu, ale przede wszystkim zapanować nad narastającym, buntowniczym nastrojem więźniów.
Ludzie zamknięci w jednym miejscu, spiętrzeni jeden na drugim, coraz bardziej uzewnętrzniali swoje niezadowolenie. Widmo rewolty wisiało w powietrzu.
Głównodowodzący wiedział, że dysponuje zbyt małą liczbą ludzi, aby w pełni zapanować nad sytuacją, dlatego też rozkazał swoim żołnierzom wzmożoną czujność i zakazał jednocześnie wszelkich aktów dyskryminacji, chamstwa, czy nadużyć, aby nie podjudzać wśród potencjalnych rewolucjonistów oznak niechęci, choć zdawał sobie sprawę, że każdy z więźniów, z największą rozkoszą, rozpierdoliłby czaszkę jemu, bądź człowiekowi mu podległemu.
Miało to stwarzać pozory zawoalowanej wrogości. Taka kurtuazja, jaką okazują sobie nawzajem dwie damy na przyjęciu, nie darzące się sympatią, jak Izrael z Palestyną.
***

Po zmroku, kiedy las przybrał kolor smoły, a jego zapach stał się jeszcze bardziej intensywny, kapitan zaciągając się papierosem, zaczynał snuć marzenia.
Był teraz daleko. Towarzyszyła mu jego luba, Jelena Zdravić. Szli oboje pachnącą alejką parku. Wespół z nimi, ale daleko z przodu, biegał między drzewami mały Darjan. Jakiż to cudny dzieciak- pomyślał Zdravić. Jakiż jestem dumny z tego smyka. Mój mały Darjan…
Wokoło nie było innych ludzi. Spacerowali sami, trzymając się za ręce. On- wysoko postawiony rangą żołnierz, stróż i obrońca jugosłowiańskiego spokoju; ona- piękna, ponętna kobieta, wspaniała żona i matka, namiętna kochanka. Przy nich dumnie kroczył, kopiąc co jakiś czas leżące na ziemi szyszki, słodki malec, którego w rzeczywistości nie było.
Śmiali się we troje do rozpuku, zagłuszając wszystkie możliwe dźwięki przyrody.
Uwielbiał śmiech Jeleny. Gdyby ktoś zapytał Stojana Zdravicia, za co kocha swoją żonę, bez wahania odpowiedziałby, że za rozkosznie brzmiący śmiech. Nie za dojrzałe jędrne piersi, czy umięśnione, kształtne pośladki i uda, a właśnie za radość małej dziewczynki, którą emanowała. Jak bardzo jej teraz pragnął, jak była mu potrzebna i jak mógł bez niej tyle przeżyć…
Mnóstwo podobnych pytań nocami kłębiło mu się w głowie. Jedno zwłaszcza nader trwale tkwiło w podświadomości. Zastanawiało go, dlaczego Jelena nie pisze już od ponad miesiąca…
Usychał z tęsknoty za zapachem papieru, skropionym jej perfumami i widokiem liter, nakreślonych zgrabną, delikatną rączką. Każda kartka była warta dla niego tyle, ile warta i jak cenna jest księga Koranu, dla islamistów.
Zamykał już oczy i miał dokończyć swoje rozmyślania we śnie, gdy nagle rzeczywistość dała o sobie znać. Na zewnątrz rozbrzmiał dźwięk wystrzału, a chwilę później donośny hałas kilkudziesięciu, może kilkuset okrzyków.
A więc stało się- pomyślał, że tłum zaczął napierać i wszyscy są w niebezpieczeństwie.
Natychmiast podniósł się z łóżka i zarzucił szybko kurtkę, a spodnie niedbale naciągnął, jak się okazało zbyt wysoko i poczuł ostry ból w kroczu. Nie było jednak czasu, aby użalać się nad bolącymi jądrami, zwłaszcza, że za kilka chwil mógł zostać ich pozbawiony i to w sposób mało humanitarny.
Wybiegł z namiotu, dzierżąc w dłoni berette i próbował wyłowić z tłumu żołnierzy sierżanta Ristowskiego.
- Ristowski!- wydarł się z całych sił.- Ristowski! Natychmiast do mnie!
W mgnieniu oka, sierżant znalazł się blisko przełożonego. Zasalutował niedbale i dysząc ze zmęczenia wycharczał:
- Sierżant Ristowski, melduję się…
- Kurwa, Ristowski, nie czas na uprzejmości!- przerwał Zdravić.- Melduj co się stało!
- Jeden ze strażników został zastrzelony, panie kapitanie. To Duszan Iskaović. Któryś z więźniów przemycił broń i jeden pocisk. Próbujemy zapanować nad sytuacją, ale kilku musieliśmy ranić.
W tym momencie strzały rozległy się bardzo intensywnie. Serie z karabinów maszynowych i pojedyncze wystrzały pistoletów.
Stojan odepchnął sierżanta na bok i pobiegł w kierunku tłumu.
- Przerwać ogień!
Gdy doskoczył do mierzących w więźniów żołnierzy, było już po wszystkim. Broń strażników przestała dźwięczeć, gdyż zabrakło amunicji, a obozowi rebelianci nie parli już na ogrodzenie. Cofnęli się dobre pięć metrów, pozostawiając przy samym płocie zakrwawione i poszarpane od kul ciała swoich towarzyszy. Nazbierało się tam bez mała ponad dwudziestu obywateli Bośni i Hercegowiny. Większość to młodzi mężczyźni, a niektórzy wręcz chłopcy.
Tak strasznej ciszy, jaka zapanowała w obozie, nie sposób opisać. Wyglądało to, jakby czas stanął w miejscu i nie miał zamiaru już nigdy ruszyć naprzód. Zdravić wiedział, że musi coś zrobić…
Z szoku wyrwało go terkotanie zamka karabinu. Spojrzał na młodego szeregowca, któremu ręce trzęsły się jak alkoholikowi. Chłopak trzymał swój AK-47 cały czas wycelowany w wycofanych więźniów, lecz wzrokiem wodził od lewej do prawej, po porozrzucanych pod płotem ciałach.
Dowódca podszedł do rozedrganego młodzieńca i chwycił go za dłonie. Ten przestał się trząść, lecz nieustannie patrzył na trupy rozstrzelanych.
- Synu, jak się nazywasz?- zapytał spokojnie Stojan.
Jako, że szeregowiec milczał, kapitan szarpnął nim mocno i krzyknął wprost do ucha:
- Pytałem chłopcze jak się nazywasz?!
- Rojan… Szeregowy Semir Rojan, panie kapitanie- odpowiedział ledwo dosłyszalnie chłopak, który wybałuszał oczy, jakby zobaczył ducha.
- Jesteście tu Rojan? Oprzytomniejcie wreszcie. Ristowski! Odprowadźcie go do lekarza, a potem piorunem przyjdź do mojej kwatery.
Ristowski zasalutował, odpowiadając tradycyjne TAK JEST.
Następnie, Zdravić wyznaczył wszystkim odpowiednie dyrektywy odnośnie zaprowadzenia porządku i udał się do swojego namiotu, aby wysłuchać sprawozdania sierżanta.
Mitja opowiedział wszystko ze szczegółami, które doskonale znał, jako, że był bardzo blisko całego zdarzenia. Miał nawet na mundurze kilka kropli krwi zabitego Isakovicia, który w momencie wystrzału, stał tuż obok niego.
Opis podkomendnego, pozwalał kapitanowi na szybką interpretację zdarzeń i wyciąganie daleko idących wniosków. Przyczyną na pewno była nieuwaga. To nie podlegało żadnej wątpliwości. Niejasne natomiast było to, skąd zamachowiec miał amunicję i broń.
Skrupulatna kontrola jeńców, wykryłaby ten incydent. Pozostawało więc jeszcze jedno wyjście. Ktoś musiał dostarczyć broń i tym kimś na pewno nie był żaden z współwięźniów. Ustalenie tożsamości zdrajcy, wymagało śledztwa.
Jeśli chodzi natomiast o mordercę, tu sprawa była prosta. Ristowski poza tym, że świetnie kojarzył zdarzenia i był opanowany, miał także fotograficzną pamięć do twarzy. Bez trudu wyłowił zbrodniarza, który co ciekawe nie został zastrzelony przez strażników, podczas całego zamieszania.
Egzekucja odbyła się o poranku. A był to pierwszy wyrok śmierci, jaki kapitan Stojan Zdravić musiał zlecić. Nie była to sytuacja, jak zabicie kogoś w walce na froncie, lecz trzeba przyznać, że dało oczekiwany efekt. Buntownicze zapędy zostały utemperowane.

Stojana bardzo martwił owy incydent. Tej nocy na pewno spędzi mu sen z powiek pisanie protokołu do dowództwa generalnego. Musiał ubrać w słowa fakt, że w jego obozie, pod jego jebanym dowództwem, doszło do popełnienia zbrodni wojennej. Oczywiście taka wiadomość była wielce nieoficjalną. Taką, która dociera tylko do najważniejszych.
Zdarzenie w Breske mogło całkowicie przekreślić jego przyszłość w armii i nie tylko. Co mógłby zrobić? Musiałby się chyba zastrzelić.
W momencie, gdy ta myśl przyszła mu do głowy, zjawił się sierżant Ristowski. Zdravić widząc minę żołnierza od razu zapytał:
- Co tym razem sierżancie?
- Wiemy jakim sposobem pistolet trafił do więźniów.
- No, jakim?
Mitja podszedł do biurka i położył na nim złożoną kartkę papieru.
- To wszystko wyjaśni, kapitanie.
Stojan rozłożył kartkę, która okazała się listem. Nadawcą był Semir Rojan- ten sam, który nie potrafił utrzymać karabinu. Z treści wynikało, że to jego broń znalazła się w rękach zamachowca. Kilka dni temu zgubił ją podczas obchodu, lecz nikogo o tym nie poinformował, ze strachu przed konsekwencjami. W dalszej części obarczył się także winą za rozstrzelanie kilku więźniów i wyznał, że szczerze żałuje i prosi o wybaczenie.
Kiedy kapitan odczytał podpis, odłożył list na biurku i zwrócił się do posłańca:
- Cholerny dzieciak, kurwa mać. Gdzie on jest? Uciekł?
- Nie kapitanie, nie żyje. Powiesił się w swoim namiocie.
- Biedny, cholerny głupiec- Kapitan złapał się za głowę.- Zostaw mnie samego Mitja, proszę. Idź spać.
Po wyjściu sierżanta, Stojan wyciągnął z szafki butelkę wódki i lekko przykurzoną szklaneczkę. Nalał sobie po brzeg szkła i wpatrywał się w leżący przed nim list.
Jak chłopcze mogłeś mi to zrobić?- myślał. Jak mogłeś mały…?
Jelena, dlaczego nie piszesz…?
***

Równo dwanaście dni po krwawym incydencie, do Breske przybył generał Zoran Pavlović. Wielka szycha jugosłowiańskiej armii, zabrała ze sobą innego prominentnego towarzysza broni, półkownika Dejana Stojkovicia.
Generalne dowództwo uprzedziło o swojej wizycie zaraz po tym, jak protokół z feralnego dnia, znalazł się na biurku w Belgradzie.
Zdravić miał więc niespełna dwa tygodnie, na zaprowadzenie ostatecznego porządku. Musiał sprawdzić całą dokumentację, czy nie ma w niej żadnych uchybień, poinstruować żołnierzy o stosownym zachowaniu, gdyż sporo z nich miało tendencję do nadużywania alkoholu i uzupełnić oczywiście braki kadrowe, ściągając kilku szeregowych z Serbii.
Wszystkie te działania były oczywiście na pokaz i w gruncie rzeczy absolutnie zbędne, gdyż faktyczny cel wizyty głównodowodzącego był zupełnie inny, niż kontrola.
Kapitan Zdravić spodziewał się najgorszego. Skoro generał decyduje się na przyjazd do Breske i to w momencie, gdy wojna wkracza w decydującą fazę, nie może to być zwykła wizytacja. Wydarzenia ostatnich kilku dni już zaczęły rzucać się cieniem i wszystko to mogło skończyć się bardzo źle. Kto wie, może nawet sądem wojskowym, albo trybunałem…
Najstraszniejsze myśli zatruwały mu umysł.
Jakież było zdziwienie, robiącego w gacie ze strachu Stojana, gdy z ust generała Pavlovicia płynęły same gratulacje i słowa otuchy.
- Zawsze na pana stawiałem, kapitanie. Nie myliliśmy się, zlecając panu dowództwo nad Breske. I choć ostatnie wydarzenia nie były najszczęśliwsze, chciałbym, żeby pan wiedział, że wspólnie z pułkownikiem Stojkoviciem, ufamy i wierzymy w waszą kompetencję.- Generał przesłał kapitanowi porozumiewawczy uśmiech i podniósł filiżankę z herbatą do ust.
- Bardzo dziękuję, panie generale, to wielki honor. Robię co mogę, ale przyznam szczerze, że nie spodziewałem się…- przerwał na chwilę Stojan.- Po tym co się stało…
- Nie ma się czym martwić- odezwał się pułkownik.- W końcu dwóch ludzi, to jeszcze nie tak duża strata. Wielka tragedia, ale mamy przecież wojnę, prawda generale?
- Nie chodziło mi o…- Zaczął Zdravić, lecz przestał mówić, gdy zobaczył, jak Pavlović przykłada do ust generalski palec.
- Kapitanie Zdravić- przemówił generał- proszę nie być takim spiętym. Wszyscy dobrze wiemy o wypadku w obozie. Dwadzieścia cztery osoby dopuściły się zamachu na naszych żołnierzy, z czego dzięki wzorowo przeprowadzonej akcji, ponieśliśmy stosunkowo niewielkie straty. Winni zostali ukarani, a pan okazał się świetnym dowódcą. Raport już został poprawiony i przekazany dalej.
Kilka słów dopowiedział jeszcze półkownik, ale Zdravić już nie słuchał. Sposępniał i myślami oddalił się z Breske. Czuł, że powoli traci swoją tożsamość. Z jednej strony był tym kim chciał być, z drugiej zaś, musiał być tym, kim kazali mu być. Przecież rozkaz jest rozkaz.
Z amoku wyrwał go generalski ton głosu Zorana Pavlovicia.
- Nie przybyliśmy jednak, żeby mówić o rzeczach, o których pan doskonale wie. Jesteśmy tu, gdyż przynosimy rozkaz i to z samej góry. Powinien się pan ucieszyć, wracacie do Belgradu.- Twarz Stojana nabrała kolorytu. Teraz słuchał już z największą uwagą każdego słowa generała.
- Obóz musi zostać wkrótce zlikwidowany- ciągnął dalej Pavlović.- Będziecie musieli poczekać kilka dni na ostateczną decyzję, ale ta jest już praktycznie pewna.
- A więc to już koniec?- zapytał, z nadzieją dziecka w głosie kapitan.
- Nie ustępowalibyśmy, ale ta wojna nie jest tylko naszą sprawą. Wszystko rozeszło się jak zaraza i musimy wreszcie podjąć sensowne środki. Jugosławia chyli się ku upadkowi, ale to było do przewidzenia, my musimy być już tylko konsekwentni, rozumie pan? Obóz musi zostać zlikwidowany…
W tym momencie doszło do kapitańskiego łba Zdravicia, o co tak naprawdę chodzi. Obóz Breske miał wsiąknąć jak kamfora. Jakby nigdy go nie było. Wszystkie ślady, dokumenty, musiały zostać unicestwione, tak, aby ONZ nie było w stanie nic znaleźć. Absolutnie NIC.
- Co z jeńcami?- pytał kapitan, choć znał odpowiedź.
Generał podniósł swoje masywne cielsko z krzesła i powędrował w stronę osobistej szafki kapitana, stojącej tuż obok łóżka. Wziął z jednej półki zdjęcie w ramce, które przedstawiało Zdravicia wraz z małżonką Jeleną. Oboje byli na plaży, a za ich plecami ciągnęło się morze. Jelena wyglądała ponętnie, mając na sobie kostium kąpielowy w paseczki. Jej mąż z kolei, zdawał się być najszczęśliwszym człowiekiem świata.
Kapitan nie patrzył w kierunku generała. Cały czas czekał na odpowiedź, nie spuszczając wzroku ze Stojkovicia, który wreszcie zabrał głos:
- Ta wojna jest przegrana, ale to nie znaczy, że mamy przyglądać się, jak nasz okręt tonie. Podjęliśmy już pewne środki, w kilku punktach całego kraju i tam dało to oczekiwany efekt.
- Oczekiwany efekt- przerwał Stojan.- Wymordowanie niewinnych ludzi, to oczekiwany efekt?
- Proszę liczyć się ze słowami, kapitanie!- skarcił Pavlović tonem, który wskazywał na oburzenie.- Za takie oskarżenia można zostać rozstrzelanym! I to bez sądu. Przypominam jednocześnie, że to pod pana dowództwem zginęło dwudziestu czterech jeńców i dwaj nasi żołnierze. My jednak jesteśmy w stanie znaleźć okoliczności łagodzące, dzięki, którym ratuje pan nie tylko skórę i dobre imię, ale otrzymuje także wszelkie honory. Sprzątamy po pańskich wybrykach, a w zamian otrzymujemy niesubordynację. Niech pan dobrze przemyśli swoje postępowanie. Chyba nie muszę wam tłumaczyć jakie konsekwencje pociąga za sobą nie wykonanie rozkazu?
Zdravić wymownie spojrzał na dowódcę i z nieskrywanym niezadowoleniem w głosie, odparł:
- Rozkaz jest rozkaz, panie generale.

Po wyjeździe generała, Zdravić wziął się za intensywne myślenie. Pomagała mu w tym, albo przeszkadzała szklaneczka wódki, którą co jakiś czas napełniał i opróżniał. Nie pił tyle od czasu swojego wesela.
A wesele było wspaniałe. Niezapomniana zabawa, bogata w salwy śmiechu, mnóstwo pysznego jedzenia i małe dramaty, jak ten, gdy ciotka Nadia, zrozpaczona próbowała podnieść wuja Gorana, spitego jak świnia i leżącego w wymiocinach. Co ciekawe nie swoich.
Mimowolnie Stojan uśmiechnął się na myśl o tej tragedii rodzinnej. Zawsze bawił go wuj Goran, a może raczej jego niefrasobliwość.
Kiedy rozejrzał się w poszukiwaniu jakiejś pełnej butelki, na szafce, gdzie poukładane były przybory toaletowe, zauważył lustro. A dokładniej rzecz ujmując, swoje groteskowe odbicie. Usta wykrzywione nienaturalnie, wcale nie wyglądały na uśmiechnięte. Głęboko zapadnięte i podkrążone oczy, nadawały kapitańskiemu obliczu widok upiora. Dochodziły jeszcze do tego silnie poradlone od zmarszczek czoło i włosy, które coraz bardziej przyprószone były siwizną.
Z początku myślał, że widzi kogoś innego. Nigdy nie powiedziałby, że człowiek może aż tak się zmienić.
- Co się dzieje?- pytał sam siebie.- Kurwa mać, mam przecież tylko czterdzieści lat. To nie może być… To nie jest… Muszę wracać do domu… Kurwa dlaczego ja płaczę…?
A łzy napływały do jego oczu, jak jeszcze nigdy do tej pory. Stróżki mokrych kropelek ciekły po twarzy samoistnie. Tak, jakby ktoś nim sterował i zmuszał mentalnie do płaczu.
Alkohol rozchodził się po organizmie. Opanowywał ciało. Teraz już niewiele od niego zależało. Mógł jedynie poddać się temu, co się stanie. Tak jak poddał się woli generała. Gdyby teraz zasrany grubas Pavlović był obok, wszystko by wygarnął. Powiedziałby co tak naprawdę myśli o nim, o Jugosławii, Mladiciu i Karadżiciu.
- Pierdolę was wszystkich, matkojebcy!- rozdarł się potwornie, po czym wstał z krzesła i choć chwiał się na nogach niemiłosiernie, zdołał dojść do szafki toaletowej i jednym niezgrabnym ruchem ręki zrzucić wszystko na ziemię. Lustro rozpadło się na kilka części.
Zdravić mocno pochylony do przodu, zdobył się na jeszcze jeden okrzyk:
- Pierdolę!- po czym osuwając się na ziemię, nie odzyskał przytomności, aż do rana.
***

O świcie przebudził się, leżąc twarzą do ziemi. Wypity alkohol mocno uderzał w tętnicę, a żołądek przeżywał istną rewolucję. Umysł miał ciemny. Nie pamiętał nic z wczorajszego wieczora i w gruncie rzeczy, to nie chciał pamiętać.
Kilkanaście minut później zanurzył głowę w wiadrze z lodowatą wodą. Musiał przecież za kilka godzin dowodzić obozem. Nie mógł pozwolić, aby podległe mu wojsko, widziało w jakim stanie jest ich kapitan.
Po orzeźwiającym prysznicu, wydalił z żołądka spożyte wcześniej płyny. Uporządkował i odświeżył swoje umundurowanie. Był już praktycznie gotów wołać do siebie Ristowskiego.
Sierżant przybył do kwatery Zdravicia, wówczas, gdy ten palił papierosa i czytał po raz kolejny rozkazy, pozostawione przez generała.
- Siadaj Mitja- poprosił stanowczo, ale grzecznie Zdravić.- To co chcę ci powiedzieć musi zostać między nami. Nie będę rozkazywał, chcę, abyś o czymś wiedział.
- Słucham, kapitanie.- Odparł lekko zaskoczony sierżant.
- To co trzymam w rękach, to rozkaz podpisany przez generała Karadżicia. Zmusza on mnie do wymordowania wszystkich jeńców i zniszczenia obozu, łącznie z wszelkimi dowodami jego istnienia. Następnie wrócimy do domu- przerwał na chwilę, po czym kontynuował.- Posłuchaj mnie Mitja uważnie. Chcę, abyś zebrał najmłodszych mężczyzn ze wszystkich więźniów i wywiózł poza Breske. Tam wolno ich puścisz i odjedziesz. Musisz zrobić to tak, żeby wiedziało jak najmniej osób. Wiesz dobrze co się stanie z tobą i ze mną, jeśli sprawa wyjdzie na jaw. Zrozumiem jeśli odmówisz…
- Gdy ich wypuścimy, będą świadczyli przeciwko nam. Jest pan pewien co robi, kapitanie? Oskarżą pana.
Po raz pierwszy w życiu łamał prawo wojskowe. Czuł się trochę jak alkoholik, który po wielu latach abstynencji, sięga po kieliszek. Jego moralność zmagała się z charakterem służbisty. Sprzeciw wobec armii i narodu, to zniewaga i zdrada, lecz pogwałcenie praw bezbronnych ludzi było czymś znacznie gorszym. To zbrodnia. Uświadomił sobie, jak cienka jest granica między żołnierzem a mordercą.
- Są cięższe wyroki, niż te wydane przez sąd- odparł Zdravić, przypieczętowując tym samym własną decyzję.
Kiedy został sam, dotarło do niego, na co się zdecydował. Przestał być żołnierzem. Wybrał kierunek, skąd mógł nie wrócić już nigdy, oczywiście, gdyby wszystko wypłynęło.
A co jeśli już nigdy nie ujrzy swojej Jeleny? Co się stanie, gdy zamkną go w obozie podobnym do tego? To będzie absolutny koniec. To choroba, na którą jedynym lekarstwem jest śmierć.
Przy wejściu do namiotu, odezwał się młody żołnierz. Zdravić chciał być teraz zupełnie sam, ale w głosie owego mężczyzny rozpoznał doręczyciela poczty. Natychmiast się ożywił. Podszedł szybko i bez słowa odebrał długo wyczekiwaną wiadomość.
W samotności przyglądał się uważnie kopercie. Wąchał ją, ale nie mógł natrafić na ten specyficzny zapach, który zwykle czuł od razu.
Wreszcie rozerwał zaklejoną kopertę i wyciągnął ze środka jedną kartkę. Zdziwił się po raz drugi. Zwyczajem Jeleny było pisanie bardzo obszernych wiadomości, wręcz litanii, a tu, trzymał tylko jedną kartkę papieru, która wydawała się być prawie niewidoczna przy wszystkich poprzednich.
Mimo to i tak jej pragnął. Rozłożył więc list i przeczytał po raz pierwszy.
Kiedy skończył, nic nie rozumiał. Myślał, że to wina wczorajszego alkoholu, ale nie był aż tak naiwny, żeby uwierzyć. Czytał więc jeszcze raz i jeszcze. Im dłużej nad tym siedział, tym mocniej czuł, jak grunt pod nogami robi się coraz bardziej grząski.
Chciał wstać, ale nie potrafił dźwignąć ciała. Oddech stawał się nienaturalny. Łapczywie łykał tlen, jakby lada chwila miało go zabraknąć w atmosferze.
Był w stanie zrobić tylko ruch w stronę szafki. Wyciągnął butelkę whiskey, gdyż wódka skończyła się poprzedniej nocy. Szklanki już nie sięgał. Odkręcił korek i trzęsącą się ręką, wlał sporą ilość wprost do gardła. O mały włos, a wyplułby wnętrzności.

Przed bramę główną obozu, zajechała ciężarówka. W szoferce, obok kierowcy siedział Mitja. Na przyczepie nie było nikogo, ani niczego. Auto wjechało na teren Serbów i zatrzymało się tuż przy kwaterze Stojana Zdravicia.
Od strony pasażera szybko wyskoczył sierżant i udał się do namiotu. Nim wszedł, spojrzał w niebo, gdzie gwiazdy pięknie już błyszczały.
***

- Jelena!- krzyk Zdravicia wyrwał go z zamyślenia, gdy Mitja trzymał list, nadany przez Jelenę Zdravić z Belgradu.
Później kapitan stracił świadomość, a Ristowski, choć wiedział, że nie powinien, przeczytał list.
Wiadomość była jak kula w brzuch, od której umiera się bardzo powoli i boleśnie. Tak raniących słów, nie życzył największemu wrogowi. Przypomniała mu się momentalnie jego matka, gdy mówiła, że słowa mają potężną siłę, a cios zadany z bliska, boli najbardziej.
Każdy, kto choć raz był zakochany, wiedział co oznacza przeklęty zwrot: „wszystko skończone” i jak wiele niesie on cierpienia. Identycznych w swoim liście, użyła pani Zdravić. Zdobyła się jeszcze na kilka wyznań o swoim nowym towarzyszu życia i wspólnych planach na przyszłość. Opisywała rozterki i troski, jakie trapiły ją po wyjeździe Stojana. Kiedy zaś pisała o wyrzutach sumienia, jej ręka musiała trząść się ze zdenerwowania, gdyż tekst w tym miejscu jak i charakter pisma, były dość nieforemne i chaotyczne.
Na sam koniec przeprosiła, prosząc jednocześnie o wybaczenie, które by ją rozgrzeszyło.
Sierżant włożył list do koperty i pozostawił go na biurku, razem ze stertą posegregowanych dokumentów rangi wojskowej.
Zalany do nieprzytomności Zdravić, leżał cały czas na ziemi i ocknął się tylko na moment, gdy Mitja dźwignął jego bezwładne ciało, aby przenieść je na pryczę.
***

Siedzieli oboje na plaży. Jelena patrzyła w rozpalone słońcem niebo, a mąż zalotnie wodził po jej szyi, źdźbłem trawy. Nie zrażał się nawet, gdy żona odpychała od siebie jego rękę.
Tuż przy brzegu, mały, jasnowłosy chłopczyk, uciekał przed nadpływającą falą. Kiedy ta dopadała go, krzyczał głośno, ale ze śmiechem na ustach.
- Dlaczego jest tak pusto?- zapytała Jelena.
- Nic innego nie istnieje- wyszeptał do jej ucha Stojan.- Jesteśmy tylko my. Cała reszta to fikcja. Tam, gdzie ja chodzę po ziemi, tam i jesteś ty. Gdzie nie ma ciebie i ja nie istnieję.
Oboje spojrzeli sobie w oczy, lecz nie tak jak małżeństwo, a w ten specyficzny sposób, w jaki dziewczyna patrzy na swojego chłopaka i odwrotnie. Kiedy spojrzenia wyrażają stany między miłością, zazdrością, a pożądaniem, których to zazwyczaj brakuje w związku małżeńskim.
W takich chwilach nie trzeba mówić. Nie trzeba nawet słuchać, wystarczy tylko być i patrzeć.
- Ty już wybrałeś Stojan- odezwała się pierwsza ona.- Oboje wiemy co wybrałeś i dlaczego.
- Tato! Tato!- z oddali wybrzmiał delikatny głos malca. I chociaż Zdravić nie chciał odrywać wzroku od swojej żony, mimowolnie zrobił to. Patrzył teraz na Darjana, który stał przy brzegu, pochylony do przodu. COŚ nakazało mu wstać, więc wstał. Dalej to COŚ, rozkazało mu iść i poszedł.
- Cała reszta to fikcja- głos Jeleny dobiegł go zza pleców, ale COŚ nie pozwoliło mu się odwracać.
Piasek pod stopami robił się zimny i szary, choć słońce jeszcze grzało. Kapitan czuł jak wzdłuż kręgosłupa przechodził dreszcz. Włosy na ciele stawały na sztorc.
Chłopiec, brodząc po kostki w morskiej wodzie, przykucnął i grzebiąc rączkami po dnie, wyrzucał błoto na brzeg. Przypływ i odpływ uwydatniały dołek.
- Tato, tu coś jest- powiedział Darjan do stojącego nad nim ojca.
Kolejna porcja błota chlapnęła na nogi Stojana. Z każdą następną garścią, wgłębienie robiło się coraz ciemniejsze. O dziwo woda zamiast mętnieć, stawała się przejrzystsza, nieomal źródlana.
Młodzieniec kopał zapalczywie, spoglądając co chwila na ojca, szczerząc przy tym perłowe ząbki, a tato odwdzięczał się mrugnięciem oka i uroczym uśmiechem.
Miny obu zrzedły, gdy krystaliczna woda momentalnie zrobiła się purpurowa. Malec natychmiast wynurzył rączki i szarpnięty przez ojca, znalazł się na plaży. Cały brzeg pokryty był czerwonym kolorem, napływającym i wchłanianym w zimny piasek.
Zdravić podszedł bliżej morza. Nie chciał, nie był zaciekawiony. Wszedł po kolana do wody, bo musiał. Zimna fala obmywała mu nogi, pozostawiając zabarwioną skórę.
W powietrzu dało się czuć specyficzną woń. Znał doskonale ten zapach. Rozpoznałby go, obudzony w środku nocy. Tak mógł pachnieć tylko napalm.
Nagle poczuł u stóp dotyk. Nie było to muśnięcie, ani nawet uderzenie. Był to dotyk dłoni. Wyraźny chwyt i uścisk palców. Strwożony tym doznaniem i kierowany jakąś metafizyczną siłą, zanurzył ręce po łokcie.
Poczuł jak coś ciągnie go na dno. Zaparł się więc z całych sił i pozwolił, aby to coś spod wody wylazło, wspinając się po jego ramionach. Spodziewał się ujrzeć potwora, istną bestię z koszmarów, która być może żywi się ludzką krwią, a gdy wyjdzie, pożre jego, Jelenę i ich synka.
Tymczasem najpierw ukazały się dłonie. Zwykłe ludzkie dłonie i ramiona, bez wątpienia męskie. Widok ten jednak wcale nie uspokoił kapitana, serce biło bardzo szybko i głośno.
Dopiero, gdy z odmętów krwistej wody, wynurzyła się głowa młodego mężczyzny, opanował się. Rozpoznał owego młodzieńca od razu. To czarnowłosy szeregowy Semir Rojan. Chłopak miał otwarte oczy i oddychał. Twarz była lekko zarumieniona, ale o dziwo nie czerwieniła się od szkarłatnego morza.
Stojan uśmiechnął się do żołnierza, ale ten jakby przestał kontaktować. Rumieniec z policzków zniknął, a Rojan zdołał powiedzieć:
- Zadanie wykonane, panie kapitanie.
- Co ty bredzisz synu, jakie zadanie?
- My wszyscy kapitanie, zadanie wykonane- wycedził przez zaciśnięte gardło szeregowy, a następnie krew trysnęła z jego uszu i oczu jak gejzer. Ciało młodego Serba wyślizgnęło się z rąk Stojana, jednak ten w porę zareagował i zdołał wyłowić trupa. Wyciągnął go brzeg, aby nie został pożarty przez ryby.
W chwili, gdy obaj leżeli na piasku, Zdravić przypomniał sobie o chłopcu i Jelenie.
- Darjan!- Spojrzał na plażę w poszukiwaniu obojga, ale nikogo nie zauważył. Bał się potwornie o swoją rodzinę. Nigdy nie darowałby sobie, że stracił ją albo jego. „Wszystko to fikcja”- dźwięczało mu w uszach.
Rozglądał się dookoła, myśląc, gdzież oni się podziewają i nie spostrzegł jak szeregowy Rojan podnosi się z ziemi oraz kroczy w stronę morza po omacku, gdyż po oczach pozostały jedynie głęboko wyżłobione oczodoły.
Wiatr wzmagał się coraz bardziej i niósł intensywny zapach napalmu. Zjawisku temu towarzyszyło narastające dudnienie. Jakby w pobliżu przechodziło coś monstrualnych rozmiarów.
Rojan zanurzał się właśnie w odmęty wezbranego morza, gdy z zarośli nadeszła cała masa żołnierzy. Swoim marszem stwarzali efekt trzęsienia ziemi. Musiały być ich miliony. Wszyscy kierowali się w stronę osłupiałego z wrażenia Zdravicia. Poruszali się niczym lunatycy. Tak jak Rojan ślepo wkraczał w otchłań krwistego morza, tak i oni, choć widzieli, parli naprzód, nie zważając na nic. Nie cofnęli się nawet, gdy Stojan próbował ich powstrzymać.
- Dokąd idziecie?! Kurwa, żołnierze!- krzyczał najgłośniej jak tylko mógł, ale nic to nie dało. Tłum był tak ogromny, że nie można go było minąć. Chcąc nie chcąc, zmuszony był zdać się na nich.
Poczuł pod stopami wodę, nie było już odwrotu. Słońce zachodziło za horyzont i już nigdy nie miało wzejść. Przepadało, tak jak oni przepadali od dawna.
„Wszystko to fikcja”- przeszło mu przez myśl, gdy nabierał wody w usta, a ostatnią rzeczą jaką zapamiętał, było stare stwierdzenie: ROZKAZ JEST ROZKAZ.
***

Około pierwszej w nocy, podniósł powieki. Wiedział gdzie się znajduje. Tkwił w tym miejscu przeszło półtora roku. Mimo stanu świadczącym o upojeniu alkoholowym, kojarzył doskonale kim jest i co musi zrobić.
- Jestem kapitan Stojan Zdravić, żołnierz jugosłowiańskiej armii. Rozkaz jest rozkaz. Wykonać!- Podniósł się na pryczy tak, żeby mógł usiąść. Było jeszcze ciemno, więc widział niewiele, ale zdołał dojść do biurka i wyciągnąć z szafki butelkę whiskey, której nie skończył poprzednio.
***

Wyszedł z namiotu chwiejnym krokiem. Kurtka od munduru niechlujnie zapięta, wisiała na nim jak na powykrzywianym wieszaku. Skóra na twarzy okropnie piekła, a spojrzenie miał obłędne. Nie wyglądał na dowódcę obozu, ani na bohatera wojennego. Tak przedstawiali się tylko ludzie, którzy kończą w rynsztoku.
Podszedł do wartownika, który na widok pijanego kapitana, stanął na baczność tak niedbale, że sam był tym faktem zaskoczony.
- Co to za postawa żołnierzu?!- wrzasnął do ucha wartownika.- Nie jesteśmy kurwa na jakimś pedalskim balu! To jest służba fiucie złamany, rozumiesz?
- Tak jest panie kapitanie- odpowiedział nieco zażenowany żołnierz.
- Przez takich flejtuchów jak ty przejebaliśmy tę wojnę. Dla dobra ojczyzny powinieneś pierdolnąć sobie w łeb, łachmaniarzu. Byłem bohaterem, kurwa wasza mać, a kim jestem teraz zasrańcu?! Takim samym gównem jak ty i oni!- Chwycił się za pas i zauważył, że nie ma broni. Wyrwał więc pistolet z kabury wartownika i przeładował.- Otwieraj!
Przerażony mężczyzna zaczął nerwowo szukać odpowiedniego klucza. Znalazł go szybciej niż się spodziewał. Kiedy otworzył bramę, wiodącą na teren, gdzie przetrzymywano jeńców, Zdravić odepchnął go tak mocno, że ten upadł na ziemię. Następnie Stojan poszedł przed siebie.
Najbliżej był wieloosobowy namiot, w którym przebywała tylko ludność cywilna. W dalszych pomieszczeniach cywile mieszali się z wojskiem.
Wejście do pierwszego namiotu było odsłonięte, a wewnątrz mogło znajdować się około czterdziestu osób, z czego spało tylko dwadzieścia.
Gdy do środka weszła ciemna, ledwo stojąca postać, ci, którzy nie spali, natychmiast się podnieśli.
Chwilę później rozległy się strzały, które postawiły cały obóz na nogi.
***

Ristowski przed sądem zeznał, że nic nie wiedział o planach kapitana Zdravicia. I choć sąd wskazywał na bliską komitywę świadka z kapitanem, sierżant pozostawał nieugięty.
Mitja opowiedział o uwolnieniu jeńców w przeddzień masakry w Breske, ale jako, że nikt nie mógł potwierdzić autentyczności zeznań, gdyż wszystko było w absolutnej konspiracji, cała historia została uznana za wyssaną z palca, a braki wśród więźniów wytłumaczono ucieczką.
Sędzia pytał sierżanta o przebieg wydarzeń:
- Panie Ristowski, proszę powiedzieć, co pan widział w dzień masakry?
- To wszystko działo się w nocy- zaczął spokojnie Mitja.- Usłyszeliśmy strzał. Najpierw jeden, po nim drugi, a potem następne. Kiedy wybiegłem ze swojej kwatery, na zewnątrz była już panika.
- Co to znaczy panika?- naciskał sędzia.
- Więźniowie biegali po obozie i krzyczeli. Strażnicy nie mogli nad tym zapanować. My tylko staliśmy i przyglądaliśmy się…- Mitja przerwał, było mu ciężko mówić.
- Co dalej, panie Ristowski?
- Z jednego z namiotów, gdzie nocowali więźniowie, wyszedł kapitan Zdravić. W dłoni trzymał pistolet i… miał krew na rękach i mundurze. Udał się do swojej kwatery.
- Nikt go nie próbował zatrzymać, zapytać co się dzieje?
- To kapitan… my tylko patrzeliśmy.
- Co działo się później?
- Próbowaliśmy zapanować nad tłumem. Jako sierżant musiałem sprawdzić dokładnie co zaszło. Poszedłem do tego namiotu…
- Co pan zobaczył?
- Ciała. Leżące na łóżkach. Wszyscy mieli rany postrzałowe głowy. Niektórzy leżeli na podłodze.
- Czy wszystkie te osoby miały ślady postrzelenia w głowę?
- Nie wszystkie. Kilku było postrzelonych w usta.
- Ile było ofiar?
- Nie wiem. Kilkanaście, może więcej.
- Dokładnie czterdzieści trzy, panie Ristowski…
- Nie liczyłem. Nie mogłem patrzeć. Przepraszam.
- Następnie, po oględzinach, co działo się później?
- Później poszedłem do kwatery dowódcy, ale tam go nie zastałem…
- Czy wie pan, gdzie wtedy był kapitan?
Ristowski nie wytrzymał i załkał, zakrywając oczy.
***

Kwatera kapitana Zdravicia wyglądała jak pobitewny krajobraz. Wszędzie walały się papiery, sprzęt wojskowy, osobiste rzeczy i kilka bibelotów, które nie miały w zasadzie żadnego zastosowania w praktyce. Prycza leżała wywrócona do góry nogami, a biurko przesunięte o pół metra w bok.
Ristowski patrzył na bałagan i nie wierzył, że miejsce, w którym obecnie się znajdował, było siedzibą pedantycznego kapitana, ułożonego i spokojnego człowieka. Właściwie jedynym przedmiotem na swoim miejscu, stwarzającym złudne wrażenie porządku, była pusta butelka po whiskey, stojąca na biurku.
Do widoku alkoholu, sierżant był już od dłuższego czasu przyzwyczajony, jednak kartka leżąca bezpośrednio pod flaszką, rozbudziła ciekawość.
Z daleka można dostrzec, że był to papier służbowy, taki, na którym pisało się raporty i sprawozdania, słane dalej do dowództwa generalnego. Nie był to jednak raport, ani sprawozdanie, gdyż dokument charakteryzował się pismem odręcznym, a poza tym był zbyt krótki. Obszerne relacje z dnia zajmowały zwyczajowo kilka stron, w tym przypadku informacja miała najwyżej kilka słów.
Nagłówek nosił tytuł: „Do Generalnego Dowództwa Sił Zbrojnych Jugosławii”.
Tyle sierżant zdążył przeczytać, gdy na zewnątrz rozległ się pojedynczy trzask. W pierwszej chwili przeszło mu przez głowę, że kolejny jeniec został zastrzelony i szykuje się jatka. Dłużej się nie zastanawiając, zmiął kartkę w dłoni i wybiegł z namiotu.
Nie pytał żadnego z żołnierzy co się stało. Widział jak wszyscy spoglądają na siebie zdezorientowani i podążają powoli w kierunku bramy, prowadzącej do lasu.
- Niech nikt nie opuszcza swojego posterunku!- rozkazał i szybkim krokiem popędził w stronę ciemnego lasu.
Księżyc powoli przygasał, kiedy Mitja znalazł się sam na leśnej drodze. Otoczony z lewej i prawej strony wysokimi drzewami, podążał wzdłuż ścieżki, która miała do czegoś go doprowadzić. Szedł teraz wolniej, nie pędził na złamanie karku. Tak naprawdę chciał, aby szlak ciągnął się w nieskończoność.
Zaczynało robić się jednak na tyle jasno, że około dwudziestu metrów przed sobą, spostrzegł leżący pośrodku drogi, niewyraźny kształt. Przystanął, aby złapać głęboki wdech, choć wiedział, że niewiele to pomoże.
Z każdym kolejnym krokiem widział coraz wyraźniej kapitana, leżącego twarzą do ziemi. Ze skroni już bardzo powoli ciekła stróżka krwi. Tuż przy lewej dłoni znajdował się pistolet.
***

Równo tydzień po przesłuchaniu, były sierżant Mitja Ristowski, kładł świeże kwiaty na marmurowym nagrobku kapitana Stojana Zdravicia. Pochylony nad miejscem pochówku, po raz kolejny czytał wiadomość z mocno już sfatygowanej kartki.
Poza adresatem widniało na niej jedno krótkie zdanie: „Melduję wykonanie zadania”. Całość opatrzona była jeszcze podpisem, bez wątpienia należącym do kapitana.
Po powrocie z cmentarza, Mitja odwiedził ukochaną matkę i wyjechał. Pożegnał się, gdyż Belgrad nie był już taki sam.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Quentin · dnia 31.07.2011 10:30 · Czytań: 1175 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 11
Komentarze
MaximumRide dnia 31.07.2011 11:50
Widzę, że lubisz takie klimaty.
Ja mam mętlik w głowie.
Jestem wstrząśnięta. Ale też pod dużym wrażeniem.
Na początku trochę się gubiłam.Ciężko mi było. Ale gdy już weszłam w tą opowieść to trudno było się oderwać.
Oddałeś klimat tej historii, to napewno.
Poza tym doskonale pokazujesz, jak to jest na wojnie.
Tragedie nie dzieją sie tylko na służbie, ale żołnierze przeżywają osobiste dramaty. Jak widać życie potrafi być bezlitosne.
Bardzo ciekawy tekst. Choć może trochę ciężko momentami się czyta, to całość jest naprawdę dobra.
Prawdziwe życie. Na służbie.
Pokazujesz, jak ludzie mieszają uczucia, gdy mają wybierać pomiędzy rozkazami a tym co uważają za ważniejsze.
I te majaki alkoholowe, bardzo dobrze oddają sens.
Naprawdę dobry tekst.

Pozdrawiam
Azazella dnia 31.07.2011 11:52
Cytat:
Przecież rozkaz jest rozkaz.
a może albo rozkaz jest rozkazem albo rozkaz to rozkaz. Myslę, że to drugie brzmi lepiej
Cytat:
COŚ
przepraszam, ale takie podkreślanie niektórych wyrazów wydają mi się dziecinne. Mysle, że dużo lepiej by to wyglądąło zapisane normalną czcionką
Zapominasz o spacji przed myślnikiem. Nie mam na myśli dialogów, ale myślniki w środku tekstu.
Cytat:
znaczy panika?-
przykładowo tutaj.
Tekst mnie wciągnął. Momentami miałam dreszcze na plecach. Szczególnie przy scenie na plaży. Bardzo dosadnie i plastycznie oddajesz scenę po scenie. Dzięki temu ten ciężki klimat jest dobrze odczuwalny. Pamiętam Twój ostatni tekst. Moje wrażenia po przeczytaniu tego są jeszcze lepsze. Szkoda, że tak rzadko nas raczysz swoją twórczością
Podrawiam
Quentin dnia 31.07.2011 14:37
Witam.
MaximumRide- to prawda, lubię takie klimaty. Absolutnie.
Azazella- co do wspomnianego zdania "rozkaz jest rozkaz" to musi ono moim zdaniem wyglądać właśnie tak. Po pierwsze słyszałem jak jeden żołnierz zwracał się w ten sposób do drugiego (myślę, że to podkreśla autentyczność). A poza tym uważam, że ułożenie właśnie w taki sposób rzeczonego stwierdzenia, nadaje również dodatkowy sens. Świadczy trochę o ignorancji wojska i naśladowaniu czy powielaniu błędów. Przecież żołnierz (czyt. trep) nie zawsze kojarzy się dobrze, prawda ;)
Bardzo dziękuję za komentarze i pochwały.
Pozdrawiam.
Azazella dnia 31.07.2011 15:09
A no tak. Masz rację. Mi to zwyczajnie nie brzmiało dobrze, ale dzięki temu, że wyjaśniłeś, już mnie tak nie gryzie;).
julass dnia 01.08.2011 20:44
Cytat:
Ktoś z jego bliskich (...), choć tym kimś mogła być jego matka
brzmi to jakbyś matki nie zaliczał do osób bliskich..

Cytat:
Jak bardzo jej teraz pragnął, jak była mu potrzebna i jak mógł bez niej tyle przeżyć…
Mnóstwo podobnych pytań
z owych trzech "jaków" tylko ostatni jest pytaniem... reszta jest oznajmująca raczej...

Cytat:
Usychał z tęsknoty za zapachem papieru, skropionym jej perfumami
skropionego

Cytat:
Nie była to sytuacja, jak zabicie kogoś w walce na froncie, lecz trzeba przyznać, że dało oczekiwany efekt.
to zdanie jest mało gramatyczne

Cytat:
Stojana bardzo martwił owy incydent.
ów

Cytat:
prominentnego towarzysza broni, półkownika Dejana Stojkovicia.
pułkownika [!!]

Cytat:
ufamy i wierzymy w waszą kompetencję.
wasze kompetencje

Cytat:
Kilka słów dopowiedział jeszcze półkownik
pułkownik [!!]

Cytat:
Sposępniał i myślami oddalił się z Breske.
od

Cytat:
Czy wszystkie te osoby miały ślady postrzelenia w głowę?
- Nie wszystkie. Kilku było postrzelonych w usta.
jak w usta to i w głowę


tak więc kapitan miał pistolet z którego zabił 43 osoby [to chyba karabin raczej? chyba że miał kilka zapasowych magazynków ze sobą] i wszystkie ofiary leżały w łóżkach - i nikt w międzyczasie nie próbował uciekać? tak się dali spokojnie powystrzelać? a jeśli już miał ten karabin i puścił kilka serii to niezły musiał być z niego strzelec skoro po pijaku taką celność osiągnął...

poza powyższym przykładem to własciwie nie mam zastrzeżeń do treści... nawet całkiem się to czytało dobrze [chociaż takich niezbyt zgrabnych zdań to by można było jeszcze parę wypisać] tylko ten fragment na plaży trochę przydługi jak dla mnie...
Wasinka dnia 02.08.2011 00:35
Poruszające tematy, zawsze działają. Człowiek w potrzasku, do tego porzucony przez tych, którzy mieli dawać siłę i nadzieję. Rzeczywistość wojskowa pośród tego, trudne decyzje...
I oczywiście, że się wzruszyłam.
Piszesz dość dobrze, ale zdarzają się nieporadne zdania, nad którymi warto jeszcze posiedzieć. Niektóre też warto zwyczajnie doprawić.

Masz już parę przykładów, łącznie z ortografem, dodam parę od siebie, ale to tylko przypadkowe niezgrabnostki; jest ich więcej. Możesz też pod tym kątem przejrzeć cały tekst po prostu.
Aha, interpunkcja Ci się rozbrykała.

Zerknij na ten fragment, spójrz, ile zaimków... Potrafią nieciekawie pokiereszować tekst:

Był to jego rytuał, odkąd rozpoczęła się wojna. Wierzył, że to co może łączyć ludzi mimo odległości, to gwiazdy. Ktoś z jego bliskich mógł w tym samym czasie przyglądać się temu samemu punkcikowi na niebie, choć tym kimś mogła być jego matka, tęskniąca, w położonym kilkaset kilometrów dalej Belgradzie. Przecież nie o to chodzi, aby patrzeć na siebie nawzajem, a w tym samym kierunku…
Sierżant rozchylił poły wejścia do namiotu i zdołał wydobyć z siebie jedynie:
- Sierżant Ristowski melduje...- po tych słowach

W dłoni pozostała mu tylko jedna sztuka - dziwne sformułowanie dla kartki papieru

nie darzące się sympatią - niedarzące

oczywiście braki kadrowe / działania były oczywiście

skarcił Pavlowić tonem - kogo?

pociąga za sobą nie wykonanie rozkazu - niewykonanie

wziął się za intensywne myślenie - nieładnie...

nadawały kapitańskiemu obliczu widok upiora - raczej wygląd

poradlone od zmarszczek włosy i czoło - włosy poradlone od zmarszczek?

Opanowywał ciało. Teraz już niewiele od niego zależało. - rym Ci się wkradł: ciało/zależało

Mógł jedynie poddać się temu, co się stanie - wpada na siebie powtórzone "się"

Mimo stanu świadomości świadczącym o upojeniu - świadczącego (ogólnie można podrasować całe zdanie, bo nie brzmi zgrabnie)

Zatem masz tu parę przykładów, na które możesz zwrócić uwagę: powtórki, odmiany, nadużywanie zaimków, nieporadnostki zdaniowe, ortografy (choć tylko trzy...).
I nie zapomnij o interpunkcji.

Myślę, że nie potrzeba używać wersalików dla podkreślenia wagi słów.

Pozdrowienia popółnocne.
Quentin dnia 02.08.2011 16:03
Witam.
julass- Bardzo dziękuję za wskazanie błędów i fragmentów do poprawki. Tego mi trzeba.
Jednak co do kwestii twoich spostrzeżeń na temat reakcji ofiar, myślę, że brniesz odrobinę za daleko.
Nie możesz oceniać w ten sposób. Człowiek w momencie tragedii zachowuje się... no właśnie nie wiadomo jak. Ot cały problem. Naturalną reakcją jest ucieczka, odruch, instynkt, ale to nie norma. Zwłaszcza, że mówimy o więźniach, którzy bardzo dużo przeszli. Nieludzko dużo. Nie możesz wiedzieć jak to jest, gdy dochodzi do takiego dramatu. No, chyba, że wiesz...???
A co do ilości ofiar, przyznaję, jest to trochę naciągane. Nie bez powodu wybrałem sobie taki pseudonim;)
Jeszcze jedno ale odnośnie tematu "celności po pijaku". W wojsku, a już na pewno na wojnie, to zupełnie zwyczajne zjawisko.
Wasinka- dzięki serdeczne za krytykę i pozdrawiam.
Hej.
julass dnia 02.08.2011 18:23
tak więc moje gdybanie opierało się na twoim wspomnieniu o nastrojach wywrotowych i powstańczych wśród więźniów... skoro odważyli się zastrzelić strażnika i wszczęli bunt to mało prawdopodobne że 40 paru chłopa pozwoliło się spokojnie wyrżnąć jednemu facetowi z pistoletem:)
Quentin dnia 03.08.2011 13:40
Buntownik był jeden. Taka czarna owca w stadzie. I to też norma.
Poza tym różnica jest dość znaczna kiedy to ty masz broń i możesz kogoś zabić, a kiedy ktoś do ciebie mierzy.
Zawsze twierdzę, że utwór powinien bronić się sam i tego będę się trzymał. To i tak nadal tylko gdybania- twoje i moje.
Pozdrawiam.
aga63 dnia 18.07.2013 15:47 Ocena: Bardzo dobre
Błędy masz wypunktowane, więc mogę się skupić na innych elementach...No właśnie, nie licząc błędów - bardzo dobre opowiadanie. Naprawdę mi się podobało mimo, że jest bardzo smutne. Umiesz pisać smutne historie.

Pozdrawiam
Quentin dnia 18.07.2013 22:25
Lubię smutne historie. Obecnie też piszę smutne opowiadania, tylko, że są wesołe ;)
Dzięki
Pozdrawiam
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty