Dwudziestoletnia Samanta Greenwood szybkim krokiem przemierzała chłodne i ciemne wnętrze hallu poznańskiego dworca.
Nagle zatrzymała się raptownie. Idący za nią bagażowy, chudy i piegowaty młodzieniec, wykazał się niebywałym refleksem, w ostatniej chwili unikając zderzenia.
Ze zmarszczonymi brwiami usiłowała sobie przypomnieć, gdzie ma książkę dla wuja Janusza, album ze zdjęciami projektów Franka Wrighta. Po chwili stuknęła się lekko w czoło. Miała ją w małym neseserku, trzymanym w lewej ręce. Jej wuj Janusz Malicki prowadził w Poznaniu kancelarię adwokacką. Prywatnie jednak pasjonował się malarstwem i architekturą.
Sam uśmiechnęła się na wspomnienie sympatycznej starszej pani, z którą przegadała całą drogę od granicy i która, dowiedziawszy się, że rozmówczyni mieszka na stałe w Anglii, co jakiś czas wyrażała zdumienie z powodu jej nienagannej polszczyzny.
Ruszyła dalej. Po wyjściu z ciemnego hallu na zalany słońcem plac przed dworcem, zmrużyła oczy i rozpięła lekki płaszczyk, odsłaniając prostą jasnożółtą sukienkę do kolan. Zgodnie z najnowszą modą, miała obniżoną talię i ukośnie ścięty dół.
Już z daleka zobaczyła wuja, w jasnym ubraniu i gołą głową. Kapelusz, ulubioną fedorę, odłożył na maskę czarnego Forda z opuszczonym dachem. Stał, oparty o samochód, zaparkowany w cieniu rozłożystego klonu i palił papierosa. Pomachała mu i ruszyła żwawo w jego kierunku. Gdy się przywitali, Sam sięgnęła do neseserka i wyjęła książkę. Janusz zapłacił bagażowemu, który skończył układać walizki Sam na tylnym siedzeniu samochodu.
- Zobacz, co ci przywiozłam. – Z zadowoleniem obserwowała jego zaskoczenie i radość, gdy spojrzał na okładkę.
- Jesteś moją najlepszą siostrzenicą – oznajmił, biorąc od niej neseser. Położył go obok innych bagaży z tyłu samochodu i otworzył przed nią drzwiczki.
- Pewnie, dlatego, że jedyną - mruknęła Sam, sadowiąc się na obitym skórą siedzeniu.
Ruszyli i Janusz skręcił w prawo, kierują się na północ. Jechali dosyć wolno. Nadjeżdżał tramwaj a koń, zaprzęgnięty do znajdującej się przed nimi dorożki, szedł stępa. Tramwaj oddalił się. Janusz łukiem ominął dorożkę i wcisnął pedał gazu. Mały kasztan zastrzygł nerwowo uszami, gdy przejeżdżali obok niego.
- Dokąd jedziemy? Mówiłeś przez telefon, że masz dla mnie niespodziankę – spojrzała na niego z zaciekawieniem.
- Bo mam. Spędzimy nieco czasu w domu mojego przyjaciela Andrzeja Górskiego. To genialny architekt, wykłada na tutejszym uniwersytecie. Mieszka w Miłowie jakieś dziesięć kilometrów za Poznaniem. Ma wspaniały dom i ogród, które sam zaprojektował. Będziesz mogła tam malować.
- Cudownie! – Sam studiowała malarstwo w Anglii i we Włoszech. – Od początku wakacji tylko włóczę się po Europie i nie pamiętam, kiedy trzymałam w ręku pędzel. Ojciec ma stanowczo za dużo krewnych i wszyscy uparli się, bym ich odwiedziła.
Umilkła i rozejrzała się. Wyjeżdżali właśnie z miasta. Minęli ostatnie domki z ogródkami i wjechali na drogę obsadzoną topolami. Po obu stronach, w jasnej pszenicy żywymi kolorami błyskały maki i bławatki. Droga była bardzo sucha i Janusz nie jechał zbyt szybko, by nie wzniecać tumanów kurzu. Lekki wiatr niósł od strony rozkołysanych kłosów świeży i słodkawy zapach. Widniejący na horyzoncie ciemny pas lasu odcinał się wyraźnie na tle pszenicznego pola i bezchmurnego nieba.
- Jak tu spokojnie – westchnęła Sam.
- Na razie jest przyjemnie, dopiero dziewiąta – rzekł Janusz. – Zdążymy przed upałem na śniadanie.
- Opowiedz mi coś o tych ludziach.
Janusz nie od razu odpowiedział. Lewą rękę trzymał na kierownicy, w prawej miał papierosa. Spojrzał na Sam i, zaciągnąwszy się, wyrzucił go.
- To wspaniała rodzina – powiedział, patrząc przed siebie zmrużonymi oczyma. – Ale bardzo doświadczona przez los.
Sam zwróciła się lekko w jego kierunku i słuchała z uwagą.
Janusz mówił dalej.
- Andrzej Górski owdowiał dziesięć lat temu. Z pierwszego małżeństwa ma dorosłego już syna. Jerzy przebywa obecnie za granicą. Studiuje medycynę w Wiedniu. Druga żona Andrzeja Teresa jest od niego dużo młodsza. Pobrali się osiem lat temu i trzy lata później zmarł ich syn – Krzyś. Pamiętam Teresę na jego pogrzebie … - umilkł.
- Co się stało? – spytała cicho Sam.
- Trudno powiedzieć. Krzyś chorował niemal od urodzenia. Pewnej nocy dostał konwulsji … Teresa długo nie mogła dojść do siebie. Teraz mają drugiego syna Antosia. Ma dwa lata. Pamiętaj, aby nigdy nie poruszać tego tematu – dodał po chwili.
- Oczywiście. Dobrze, że mi o tym powiedziałeś.
- Oni starają się żyć normalnie - wyjaśnił jeszcze Janusz. – Teresa jest skupiona na Antosiu, ale to zrozumiałe po tym, co ją spotkało.
- Mówiłeś, że twój przyjaciel sam projektował dom. Nie mogę się doczekać, by go zobaczyć – wyznała Sam po chwili milczenia.
- Dom jest wyjątkowy. Na pewno ci się spodoba. Zresztą, niedługo dotrzemy na miejsce – wskazał ręką. – Za tymi drzewami będzie już widoczny.
Gdy skręcali w prawo, Sam niecierpliwie wyciągała szyję. Dom był od nich oddalony o kilkaset metrów. Zdołała tylko dostrzec białe ściany dwukondygnacyjnego, okazałego budynku, częściowo zasłonięte przez drzewa. Ciemny dach okazał się grafitowym, gdy znaleźli się bliżej.
Z polnej drogi wjechali na szerszą brukowaną, która wiodła na wschód oddalając się na prawo od, usytuowanego nieco na uboczu, domu Andrzeja Górskiego. Dalej widać było inne domy, stojące w mniejszej odległości jeden od drugiego po obu stronach brukowanej ulicy. Najwyższym elementem był doskonale widoczny krzyż na kościelnej wieży.
Ostatni krótki, ale szeroki żwirowany odcinek, prowadzący do otwartej bramy, pokonali w parę sekund. Zanim minęli bramę, Sam mogła już dojrzeć duży balkon na piętrze i niżej podwójne drzwi między kolumnami. Wysokie krzewy, rosnące przy kutym płocie, zasłaniały resztę parteru.
Pojazd z chrzęstem wtoczył się za bramę i zatrzymał na podjeździe, trzydzieści metrów od wejścia do domu. Schody prowadziły na szeroką werandę, rozciągniętą wzdłuż całej frontowej ściany. Sam spostrzegła, że w rzeczywistości fasada jest barwy jasnokremowej, przełamanej chłodną bielą. Weranda i kolumny, podpierające balkon, przydawały całej konstrukcji lekkości.
Na werandzie stały trzy osoby. Pięćdziesięcioletni mężczyzna z gęstymi szpakowatymi włosami w jasnym ubraniu i młoda szczupła kobieta w błękitnej zwiewnej sukni. Obydwoje uśmiechali się, kobieta lekko przechyliła głowę na bok. Mały drobny chłopczyk z jasnymi loczkami trzymał kurczowo jej rękę. Zaokrąglone z przejęcia oczy wyrażały zaciekawienie pomieszane z onieśmieleniem.
Znalazłszy się na werandzie, Janusz pocałował Teresę w policzek i w rękę, uścisnął dłoń Andrzeja. Objął Sam ramieniem i powiedział:
- Chciałem wam przedstawić moją siostrzenicę, pannę Samantę Greenwood.
- Miło będzie cię gościć. Mam nadzieję, Samanto, że nie będziesz się u nas nudziła - zwrócił się do niej Górski..
- Na pewno nie – zapewniła, lekko zarumieniona i zmieszana spojrzeniem jego przenikliwych szarych oczu. – Dziękuję za zaproszenie.
- Andrzeju, jesteśmy niegościnni – upomniała Teresa łagodnie. – Oni są na pewno zmęczeni po podróży.
Wysokie podwójne drzwi ze wstawkami z przydymionego szkła otworzyły się i stanęła w nich pokojówka ubrana w granatową sukienkę i śnieżnobiały nakrochmalony fartuszek. Za jej plecami ukazał się barczysty czterdziestoletni mężczyzna w uniformie.
Andrzej zwrócił się do Janusza.
- Teresa ma rację. Zosia zaprowadzi was do waszych pokojów. Grzegorz zajmie się bagażami. Gdy będziecie gotowi, przyjdźcie na śniadanie. Przy takiej pogodzie jemy na werandzie – wskazał na duży okrągły stół przykryty obrusem i wiklinowe krzesła z poduszkami. Stół nie był jeszcze nakryty. Na środku stał kryształowy wazon z różami i duża patera pełna owoców.
Po przekroczeniu drzwi Sam stanęła jak wryta. Nigdy nie widziała podobnego wnętrza w prywatnym domu. Stała pośrodku pomieszczenia z zadartą do góry głową i oniemiała patrzyła na przeszkloną kopułę, zamykającą otwartą przestrzeń parteru i pierwszego piętra.
Zachwycona przyglądała się symetrycznie usytuowanym schodom, które łagodnym łukiem pięły się na pierwsze piętro po obu stronach hollu. Ciepły jasnobrzoskwiniowy odcień ścian i schodów wspaniale kontrastował z ciemnobrązowymi poręczami i obramowaniami drzwi i okien.
- Chodź – ponaglił ją Janusz, wstępując na schody. – Później zobaczysz cały dom.
Sam powoli szła za nim z głową zadartą do góry. Ponownie podziwiała kopułę na suficie pierwszego piętra. Weszła w ślad za pokojówką do pokoju znajdującego się najbliżej narożnika graniczącego z tylną ścianą. Rzuciła tylko szybkie spojrzenie w kierunku balkonu widocznego zza szerokich przeszklonych drzwi na tylnej ścianie górnego hallu. Najwyraźniej architekt był zwolennikiem symetrii, bo bliźniaczy balkon znajdował się na ścianie frontowej.
Pokój, który jej wyznaczono, nie był duży. Uchylone drzwi po prawej stronie prowadziły do łazienki, wyłożonej jasnymi różowymi płytkami. Pod dużym oknem stało łóżko z pomalowanego na biało drewna, przykryte wrzosową kapą. Abażur lampki na nocnym stoliku i zasłony w oknach również były w tym kolorze, podobnie jak dywanik na podłodze. Na toaletce stał wazon z białymi liliami.
Na lewo znajdowała się komoda a w narożniku za drzwiami szafa.
- Czy życzy sobie panienka wziąć kąpiel? – spytała Zosia.
- O tak! Z przyjemnością – odparła Sam, a widząc, że pokojówka kieruje się do łazienki, powiedziała szybko. – Dziękuję, poradzę sobie.
- Czy rozpakować rzeczy panienki?
- Nie, nie trzeba – uśmiechnęła się Sam.
Czuła się trochę skrępowana. W jej rodzinnym domu nie było pokojówek. A podróżując po Europie, korzystała z tanich pensjonatów.
Zosia dygnęła i wyszła. Sam odkręciła wodę nad wanną i wróciwszy do pokoju, wyjęła rzeczy z obu walizek. Położyła je na łóżku i przez chwilę zastanawiała się nad ubiorem. Zdecydowała się na lawendową sukienkę bez rękawów, bo wydawała się jej najmniej zgnieciona.
Wróciła do łazienki i z westchnieniem ulgi weszła do wanny. Nie przejmowała się, że jej kasztanowe, ścięte do linii brody, włosy są częściowo zanurzone w wodzie. Były naturalnie sfalowane i Sam nie musiała ich układać.
Po piętnastu minutach wyszła na korytarz i zapukała do drzwi Janusza.
Pokój jej wuja urządzony był podobnie, ale w tonacji beżowo-brązowej. Janusz stał przed lustrem wiszącym nad komodą.
- Gotowy? Jestem wściekle głodna - oznajmiła od progu.
Gdy schodzili w dół, powiedział:
- W hollu jest tylko boczne oświetlenie. Zobaczysz wieczorem, jakie daje efekty.
Górscy siedzieli przy nakrytym tym razem stole na werandzie. Andrzej wstał na ich widok i poczekał aż zajmą miejsce. Teresa trzymała na kolanach Antosia. Chłopczyk ponownie przyglądał się im oczyma okrągłymi jak guziki i z otwartą buzią. Sam, która uwielbiała małe dzieci, uśmiechnęła się do niego. Zawstydzony, schował twarzyczkę na ramieniu matki.
- Jest nieśmiały – wyjaśniła Teresa.
Zosia i jeszcze jedna pokojówka stały przy stole z dzbankami w ręku. Sam poprosiła o kawę i z apetytem pałaszowała szynkę. Jednocześnie miała możliwość przyjrzeć się bliżej gospodarzom. Andrzej, mimo wieku, był szczupły i energiczny. Gdy się uśmiechał, w zewnętrznych kącikach oczu pojawiała się cała sieć zmarszczek. Głęboka bruzda wokół ust nadawała jego twarzy nieco surowy wyraz.
Teresa wyglądała na niewiele starszą od Sam. Jasne długie włosy, ułożone w misterne fale, były z boku upięte klamrą, ozdobioną małym akwamarynem w kolorze zbliżonym do koloru sukni.
Twarzą przypominała Madonnę z obrazu Rafaela, który Sam widziała w Rzymie. Subtelne rysy i łagodne spojrzenie szaroniebieskich oczu przyciągały uwagę i sprawiały wrażenie, jakby ich właścicielka była nieobecna duchem. Powieki miała, zgodnie z najnowszą modą, lekko przyciemnione i delikatnie uróżowane policzki. Usta o łagodnej linii, umalowała jasną pomadką. Sam pomyślała, że najmodniejszy kolor szminki, nazywany Paryską Różą , absolutnie by do tej uduchowionej twarzy nie pasował.
Teresa zauważyła zainteresowanie Sam i uśmiechnęła się nieznacznie. Miękkimi ustami dotknęła włosów dziecka. Chłopczyk wygiął się i odchylają c głowę mocno do tyłu, spojrzał na matkę.
Miała jasną karnację, a jej cera wydawała się wyjątkowo świeża i zdrowa w zestawieniu z bladością Antosia. Sam pomyślała z niepokojem, że może chłopczyk choruje … Ścisnęło jej się serce, gdy przypomniała sobie, przez co przeszła Teresa Górska.
Janusz wdał się z Andrzejem w pogawędkę. Rozmawiali przyciszonymi głosami. Teresa milczała i z łagodnym uśmiechem patrzyła na główkę synka.
Ponieważ obie panie siedziały zwrócone twarzami w stronę ogrodu, Sam mogła teraz dokładniej przyjrzeć się jego frontowej części.
Na prawo, skrzące się w słońcu, spokojne lustro sporej sadzawki nieodparcie przyciągało wzrok. Brzeg stawu okalał żółto-zielony pas kaczeńców i kosaćców. Nieco dalej w kilku kępach rosły pałki i tatarak. Za stawem ciągnęła się duża skarpa ozdobiona czerwonymi liliowcami, malowniczo odcinającymi się od białych kwiatów wiązówki. Przy zewnętrznym, od strony domu, brzegu stawu rosła rozłożysta wierzba. Wiotkie gałęzie dotykały wody. Były zbyt lekkie, by się zanurzyć i ich końcówki lekko falowały na powierzchni. Koło stawu stała dwuosobowa huśtawka i trzy drewniane ławeczki,
Lewa strona ogrodu była nieco mniej urozmaicona. Dominował duży wypielęgnowany trawnik, odgrodzony od reszty ogrodu wysoką pergolą z pnącymi różami i szpalerem cyprysików i jałowców.
Najpiękniejszym elementem był tutaj klomb otaczający niewielką fontannę. W centralnej części trawnika znajdował się okrągły placyk, wyłożony szaroniebieskimi płytkami.
- To krąg taneczny – wyjaśniła Teresa, zauważywszy, że Sam patrzy w tym kierunku.- Latem urządzamy tu przyjęcia ogrodowe. Dlatego trawnik jest tak duży.
- Nigdy nie widziałam takiego domu. – rzekła Sam. – Niesamowity!
- To zasługa Andrzeja – odezwał się Janusz. – Jest prawdziwym wizjonerem.
- Nie przesadzaj – uśmiechnął się Górski. – Po prostu lubię przestrzeń i światło. Moja droga, może oprowadziłabyś Sam? – Zwrócił się do żony. – A my z Januszem pogadamy sobie przy cygarach i kieliszeczku porto.
- Zosiu, bądź tak dobra i zajmij się Antosiem – Teresa podała pokojówce dziecko. – Chętnie pokażę Samancie dom, jak tylko skończy śniadanie.
- Już skończyłam. Możemy iść – Sam nie mogła się doczekać.
Teresa wstała i, z łagodnym uśmiechem, wskazała drzwi do hallu.
Gdy się oddaliły i stół sprzątnięto, Janusz spytał:
- Co u Jerzego? Już dawno go nie widziałem. Nadal jest w Wiedniu?
Górski wypuścił dymne kółko. Jego twarz rozpromieniła się.
- Nadal. Ale lada dzień przyjeżdża na wakacje. Należą mu się. Mówił, że ma wykłady u samego Landsteinera – nie ukrywał dumy ze starszego syna.
- Teresa wygląda wspaniale – zauważył Janusz. – Kiedy wraca pani Helena? – mówił o Helenie Koleckiej, opiekunce Antosia.
- Powinna być pojutrze – wyjaśnił Andrzej i dodał – Trochę się niepokoję o Teresę. Od dwóch tygodni prawie cały czas sama zajmuje się Antosiem. Tydzień temu mały trochę kaszlał, ale mu przeszło. Jest tylko trochę blady. Doktor Rogowski badał go wczoraj. Dobrze, że nakłoniłem Teresę do przyjęcia opiekunki, gdy urodził się Antoś. Pamiętam, jaka była zmęczona opieką nad Krzysiem …. – urwał.
- Sam jest zachwycona waszym domem – rzekł Janusz, chcą c odwrócić uwagę przyjaciela od tragicznych wspomnień. – Co o niej sądzisz?
- Piękna dziewczyna – powiedział szczerze Andrzej. – I oryginalna. Błyszczące kasztanowe włosy i mleczna cera. Wspaniałe zestawienie.
- Urodę odziedziczyła po babci Greenwood – uśmiechnął się Janusz, zadowolony, ze udało mu się zmienić temat. – A babcia była rodowitą Irlandką.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
klarka · dnia 01.08.2011 08:34 · Czytań: 821 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 7
Inne artykuły tego autora: