Uwalenie się pod ciepłym kołdernikiem to w sumie wygodny sposób na spędzenie całego dnia. No prawie całego, bo przecież jeszcze istnieje życie tak zwane zawodowe. Gdzieś w tle syczy po swojemu czajnik. Taki stary, syczy bo mu się dziury w egzystencji bliskodennej zrobiły.
Kto powiedział, że by szukać inspiracji w ogóle trzeba wychodzić na zewnątrz? W taka pogodę? Nawet gdybym przepełzła w kąt jakiegoś lokalu, by piwa napić się z mrocznego kąta obserwując otoczenie – nic to nie zmieni. W czym to bogatsze jest od masy pomysłów stukającej mi z pobliskich folderów? Mój każdy dzień jest jak wstęp do książki. A każde zaglądnięcie do folderu „pisaninka” kończy się kołataniem w głowie kilku głosów, których poniekąd matką jestem plus kilku z przeszłości – zrodzonych innymi umysłami.
Kołacze się czasem tak bardzo, że niezdolna jestem do robienia czegokolwiek innego. Tak, zdarzało się, że porzucałam właśnie przeprowadzaną z namaszczeniem nijakim czynność, bo rym, który właśnie mi w głowie wykwitł jak bąbel był tak unikatowy, że po prostu musiałam go zapisać…
Nie wiem, czym to kierowane jest. Jestem coraz starsza. Coraz więcej myśli, coraz więcej doświadczeń, coraz więcej emocji, coraz więcej bodźców. A raczej coraz więcej do mnie dociera. Niekoniecznie robię się przez to mądrzejsza, ale z pewnością zastanawiam się nad rzeczami zupełnie nowy sposób. Stąd niepohamowane potrzeby wylewania z siebie liter. Słów. Zdań.
Wszystkie moje dzieci mają super moce, wszystkie moje postaci są Elfami, Wilkami, Wampirami, Bogami, Driadami, Krasnoludami… I kocham je. Rosły we mnie całymi latami. Dojrzewały w swoich drobnych światach. Odnalazłam nawet ostatnio całe uniwersum całkiem profesjonalnie zbudowane pod długoterminową historię. I wyrzuciłam je. Pamiętać je będę, ale wyrzuciłam. Nie dość dobre by mogło zaistnieć – mogłam oszlifować. Jednak mam wrażenie, że wszystko co stworzyłam musi pozostać w folderach. Gdzieś na przestrzeni ostatnich pięciu lat zmieniono mnie tak bardzo, że nie są adekwatne dla mojego postrzegania świata.
Sporo tego utkwiło we mnie głęboko i nie zaniknie. Nie jestem kimś kto szuka pomysłu. Jestem kimś kto ma zbyt emocjonalne do pomysłów podejście, a ubranie ich w słowa graniczy niemalże z zamordowaniem idei.
Zatem siedzę spokojnie w domu. Za oknem pochmurno. Uczę się pisać tak by nie zabić idei. I chcę to robić krok po kroku.
Taka przedmowa do siebie samej.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Sfora · dnia 03.08.2011 20:09 · Czytań: 979 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 12
Inne artykuły tego autora: