Czy pamiętacie gazety? Młodsi z was z pewnością, nie wiedzą o co chodzi. Kilka lat temu, kiedy pojawiłem się w tym mokrym, wietrznym i jakże klimatycznym mieście, trafiłem ze znajomymi do Pinokia. Nie był to mój pierwszy szczeciński klub, wcześniej poznałem Kontrasty, Trezor i inne miejsca. Jednak Pinokio miał wyjątkowy klimat. Nie chcę mówić, że sam wystrój, czyli lokal wyklejony gazetami – całe ściany, nawet gazetowe żyrandole – lecz ludzie i muzyka, sposób prowadzenia imprez, te elementy tworzyły niepowtarzalność tego miejsca.
Powiecie, zaraz, że jestem stary, że teraz też się wszyscy dobrze bawią. Nie wątpię. Byłem w Pinokiu dość niedawno, ludzie bawili się świetnie. Ale konia z rzędem temu, który powie, czym się ten lokal obecnie różni od 77, czy Baili?
Czym się różnił za moich studenckich czasów? Gazety widziałem krótko, gdyż szybko przyszedł remont i lokal zmienił się w bardzo czerwone miejsce. Byłem niepocieszony, ale to nic. Cały drugi rok spędziłem w krwistym Pinokiu. Dlaczego? – zapytacie. Przede wszystkim był to lokal bezpieczny. Mimo że ciasny, duszny, to jednak przyjazny. Widziałem kilka nieciekawych scysji, ale nigdy nikomu nic się nie stało, poza tym to były drobiazgi. Był to lokal politechniki, dla ludzi unikających dresów, nadmiaru żelu i gwizdków. Konkursy szalone zabawy i przede wszystkim niezapomniana lista obecności. Czy pamiętacie jak przy Final Countdown – Europe – dj wyczytywał listę obecności?! Pod koniec dwie potęgi - Uniwersytet Szczeciński i Politechnika. Pamiętacie przekrzykiwanie się przedstawicieli poszczególnych uczelni? Było głośno.
Pinokio też był tanim klubem, mam na myśli ceny alkoholu.
Muzycznie wg mnie nigdy nie było wspaniale, jednak nie najgorzej. Wszystko dla wszystkich: od rocka, poprzez dance i stare polskie szlagiery po hip hop. Zawsze była okazja zejść z parkietu po piwo.
Z Pinokiem także kojarzyli mi się bezczelni, a mimo to pozytywni barmani, wzbudzająca respekt, ale grzeczna ochrona i ogromne kolejki do wejścia. Było ciasno, ale to była okazja do pogadania, a jak człowiek już wszedł, to był bardzo szczęśliwy, że mu się wreszcie udało.
Po kilku latach znów odwiedziłem ten lokal. Na przestrzeni ostatnich miesięcy ze cztery razy. Chyba tylko po to, aby sobie przypomnieć, dlaczego przestałem tam chodzić. Nie dlatego, że nie mam już studenckiej legitymacji i muszę płacić. W innych klubach też muszę. Nie dlatego, że nie chodzą tam moi znajomi. Potrafię się bawić sam, jeśli mam ochotę. Ale dlatego, że z dawnych czasów pozostał odkryty parkiet, na który się gapią kolesie nielubiący tańczyć, laski, które przychodzą do lokalu tylko po to by kogoś wyrwać (faceci podobnie) i to by było na tyle. Zrobiło się koksiarsko, sztywno i danceowo. Barmani wyglądają, jakby ktoś postawił ich za ladą na siłę. Ochrona nie najgorsza, aczkolwiek, brak im luzu i niewidoczności z dawnych czasów. Atrakcje dawne przeminęły z wiatrem. Dj’e grają sobie, co im w duszy brzęczy. Alkohol drogi – Cuba Libre za piętnaście złotych! W Pinokiu? To nie Grand Cru, bez obrazy. Jest taka świetna komedia, teraz już klasyk, „Czy leci z nami pilot”. Parafrazując tytuł, zapytałbym „Czy jest z nami manager?” Ten klub jest tak wyrazisty, jak meduza schnąca na piasku.
Wiele szczecińskich lokali jest słabych, nieprofesjonalnych i bez wyrazu, ale wszystkie, nawet te najgorsze, typu Magnetic, są jakieś. Pinokio to sen, sen szalonego kameleona, który przemierza rynek podczas odpustu na deskorolce i chce się wtopić w tło. Niemożliwe. Ponieważ Pinokio istnieje w naszym kochanym mieście od pięćdziesięciu lat, pozwolę sobie poradzić szefom lokalu, w stylu wielkiego polskiego polityka: Właścicielu Pinokia, managerze Pinokia … i pracownicy Pinokia, nie idźcie tą drogą. Nie idźcie tą drogą!
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
TomaszObluda · dnia 21.08.2011 19:46 · Czytań: 1635 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 14
Inne artykuły tego autora: