"1" - Edgar
Proza » Obyczajowe » "1"
A A A
Był sobotni poranek. Jak zwykle w domu państwa McClatcheyów czuć było zapach smażonych jajek i bekonu. Tak więc jak co tydzień w sobotę, Michelle stała przy kuchence w swoim białym fartuchu i przewracała bekon na patelni starając się by był średnio wysmażony, tak jak jej kochany synek lubił najbardziej.
Joe wszedł do kuchni akurat gdy jego matka wykładała na talerz plastry bekonu i jajka.
- Cześć synku, jak się spało? – powiedziała z uśmiechem.
Joe minął ją i usiadł na krześle, na swoim stałym miejscu gdzie stawiała właśnie jego posiłek. Napił się pomarańczowego soku i zaczął pałaszować bekon.
- Joe, kochanie, wszystko w porządku?
- Tak. Nie widać?
- Ach, no nie, ale… mniejsza, jedz, starałam się by bekon był taki jak najbardziej lubisz.
- Yhm. Dzięki.
Posłała mu serdeczny uśmiech, który zarezerwowany był tylko dla niego od przeszło szesnastu lat. Nawet męża, Michelle obdarzała innym uśmiechem o czym ani on, ani nawet ona sama nie wiedziała. Podeszła do zlewu i zaczęła myć patelnie na których smażyła śniadanie, w uprzednio przygotowanej ciepłej wodzie z płynem. Jej matka zawsze tak robiła i nawyk ten wszedł Michelle w krew do tego stopnia, że czasem zapominała zjeść śniadanie z rodziną, a sama zabierała się już do zmywania.
Tego dnia nie chodziło jednak o to, że zapomniała o śniadaniu tylko o stres jaki towarzyszył jej od przebudzenia. Miała dzisiaj śledzić własnego syna. Kochała Joego całym sercem, ale nie mogła znosić jego ciągłego znikania w weekendy. Ostatnimi czasy zdarzało mu się też wracać później do domu w tygodniu szkoły, chociaż dobrze wiedział, że jego matka zna plan zajęć na pamięć. Michelle co roku w pierwszych tygodniach szkoły starała się zapamiętać plan lekcji jej syna.
Mimo to, Joey jakby święcie wierząc w to, że jego matka jest albo tępa, albo niedorozwinięta wmawiał jej, że kończył lekcje później wyszukując najrozmaitszych wymówek. Miarka się przebrała z czasem gdy po prostu wchodził do domu, rzucał kurtkę w przedpokoju, ściągał buty kopiąc je przy tym bosymi stopami w kąt i wchodził po schodach na górę do swojego pokoju nie odzywając się ani słowem. Michelle starała się to z początku ignorować wmawiając sobie, że jest to syndrom dojrzewania, jak każde dziecko jej także przechodzi okres buntu wywołany stresem w szkole oraz ciągle zmieniającym się jego własnym ‘’kodeksem’’. Termin ‘’kodeks’’ wymyślił jej świętej pamięci ojciec, który zawsze uważał, że każdy człowiek odnajduje z czasem w życiu swój własny kodeks postępowań i zachowań, i mimowolnie się w nim zatraca. Andrew, ojciec Michelle był policjantem więc takie postrzeganie dojrzałości nie powinno wcale dziwić, jednak jako jego córka Michelle nie zwracała uwagi na zawód ojca i nie doszukiwała się żadnych powiązań między ‘’kodeksem’’, a pracą w policji.
Pominęłaby nawet te późne powroty, wybaczyłaby wracanie bez zająknięcia się słowem, ale stawało się dla niej coraz bardziej niepokojące zachowanie jej syna. Joe stawał się nieobecny, bardziej skryty niż dotychczas i całkowicie przestał z nią rozmawiać o jakichkolwiek problemach. Ostatnim razem rozmawiali na ten temat gdy był w 4 klasie podstawówki i zastanawiał się nad tym czy dobrze zrobił uderzając Martina Searsa pięścią w nos powodując u dzieciaka rozległe krwawienie i przestawienie przegrody nosowej. Wtedy Michelle przytuliła swojego syna i powiedziała, że nie jest niczemu winny, a ludzie czasem dają się ponieść nerwom nie zważając na konsekwencje. Miała kiedyś pożałować tych słów.
Tak więc gdy Joe skończył jeść zabawa w detektywa zaczęła się na dobre.

***

Spoglądał właśnie na matkę myjącą naczynia i zastanawiał się jak bardzo ona go czasem irytuje. To ciągłe dopytywanie się gdzie był, po co był, z kim był, dlaczego, doprowadzało go do szaleństwa. Nawet wymyślanie wymówek stało się już trudniejsze bo kończyły mu się pomysły. Jego matka nie była głupia, ale wydawało mu się, że nie była też na tyle bystra by mogła zrozumieć, że jest robiona w konia przez własnego syna. Zawsze dopracowywał swoje wymówki w drodze do domu wracając z Nory i starał się by zabrzmiały jak najnaturalniej gdy przekroczy już próg domu. Ćwiczył pewne kwestie po kilka razy, ponieważ czasem gdy patrzył w jej zatroskane oczy miał ochotę wrzasnąć co tak naprawdę robił i dlaczego. Jednak zdawał sobie sprawę, że gdyby dał się ponieść emocjom mógłby na tym źle wyjść. Ooo tak. Mogłoby się to bardzo źle dla niego skończyć.
Zjadł już bekon, który tym razem smakował wyśmienicie i spojrzał na jajka jakby na talerzu zamiast nich leżało gówno, po czym rzekł:
- Przecież wiesz, że nie lubię jajek.
- Słucham synku?
- Mówię, że przecież wiesz, że nie lubię jajek. Nie wiem po co mi więc nałożyłaś aż dwa.
- Jajka w sklepie Jimmyego są zawsze świeże, a przecież wiesz, że są też bardzo zdrowe.
- Zamiast nich mogłaś mi zwyczajnie nałożyć dwa plastry więcej bekonu. Nie lubię jajek.
- Joe przecież robię Ci je już od kilk…
- Dobra. Idę na górę. – wstał, przeszedł przez kuchnię i ruszył po schodach do swojego pokoju nie odwracając się za siebie.
‘’Boże, jak ta kobieta mnie wkurwia!” – powiedział do siebie w myślach. Ile razy można jej tłumaczyć, że nie lubię tych pieprzonych jajek. Nie jestem już dzieckiem i nie będę jadł jak dziecko.
Joey przestał określać siebie dzieckiem po tym jak w 4 klasie podstawówki pocałował z języczkiem swoją koleżankę z klasy – Sammy. Wywołało to ogólny podziw wśród chłopaków, zaś wśród dziewczyn obrzydzenie, że Sammy całowała się z największym rozrabiaką w szkole, w ten jakże nieprzyzwoity sposób. Joey nie był brzydkim chłopcem, można powiedzieć, że był przystojny jak na swój wiek i dobrze zbudowany, jednak jak wiadomo w 4tej klasie podstawówki nie ma to większego znaczenia, gdy jest się na językach wszystkich i to przeważnie w złym tego słowa znaczeniu.
Kolejną z damsko-męskich, a bardziej dziewczęco-chłopięcych przygód była zabawa w doktora z Marcy w pierwszym semestrze piątej klasy. Marcy podkochiwała się w Joeym od 4 klasy podstawówki o czym dowiedział się on całkiem przypadkiem podsłuchując rozmowę dwóch dziewczyn na szkolnym korytarzu. Nie przejął się tym zbytnio, gdyż wtedy chodziło mu głównie o Wendy, jedną z rozmówczyń, dziewczynę, która w 4 klasie uchodziła za bóstwo.
Wszedł do pokoju, przebrał się, wziął torbę i ruszył schodami w dół.

***

- Wychodzisz? – zawołała Michelle, słysząc, że jej syn nakłada kurtkę.
Gdy rozległ się dźwięk zamykanych drzwi, uznała, że dostała odpowiedź na swoje pytanie.
A więc to już czas. Odłożyła Colorado Enter, codzienną miejską gazetę, którą rozwoził Tommy, miły chłopak, którego rodzice mieszkali dwie przecznice dalej. Matka alkoholiczka, ojciec hydraulik, który również lubił sobie popijać. Tommy miał również siostrę, która chodziła z Joeym do klasy, jednak słabsza charakterem, Jolly, nie oparła się wpływowi rodziców i zaczęła wyrastać na ich podobieństwo. Jedynie Tommy był na tyle rozważny by zacząć zarabiać na siebie. Mimo niewdzięcznej pracy, którą wykonywał, a zdarzało mu się rozwozić gazety rowerem również w deszczowe dni, zawsze witał ją serdecznym uśmiechem gdy machała mu, stojąc przy oknie, gdzie teraz właśnie obserwowała swojego syna, który skręcał w róg Bonnie St.
Wzięła z szafki w przedpokoju kluczyki od samochodu i ruszyła do swojego challengera zaparkowanego na podjeździe. Gdy wyszła z domu okazało się, że rzeczywiście jest chłodno. Jesień w tym roku była zimna jak diabli. Wróciła się do domu po kurtkę.
Gdy siedziała za kółkiem, jeszcze raz wszystko sobie przemyślała. Pojedzie za swoim synem, odkryje prawdę i już nigdy więcej nie postąpi w ten sposób. Pozwoli sobie na to ten jeden jedyny raz. W końcu to jej matczyny obowiązek, by wiedzieć czym jej syn zajmuje się w wolnym czasie. Jeden raz, nigdy więcej.
Jakże bliska była prawdy.

***


Jechała za nim powoli 4 przecznice, starając się by jej nie dostrzegł. Przez długi czas zastanawiała się po co wziął ze sobą plecak oraz torbę podróżną, którą mu kupiła, gdy wyjeżdżał za granicę do jej matki. Miała wrażenie, że torba wypełniona jest po brzegi, jakby włożono do niej coś ledwo się w niej mieszczącego. W pewnym momencie, gdy na chwilę przystanął, pewna, że zaraz się odwróci i dostrzeże ich samochód, zaciągnęła ręczny hamulec o mało nie powodując stłuczki z jadącym za nią autem. Kierowca pokazał jej tylko środkowy palec, postukał się palcem w czoło i wyprzedził ją w oka mgnieniu. Jednak Joey przyglądał się tylko wystawie sklepowej, którą później minęła jadąc za nim. „Przybory wędkarskie! Haczyki, linki, noże do patroszenia ryb – wszystko za połowę ceny” brzmiał napis na wystawie sklepowej. Michelle przeszedł dreszcz. „Noże do patroszenia”? Na co one mojemu synowi? Joey przecież nie chodził na ryby. Raz pojechał z Georgem, jej byłym mężem, nad jezioro Michigan, jednak po powrocie stwierdził, że w ogóle mu się to nie podoba i strasznie się nudzi. Był to pierwszy i ostatni raz, kiedy razem gdzieś byli, jak ojciec z synem.
Nie zważając na to, jechała dalej, utrzymując dystans. Gdyby Joey nie ubrał beżowej kurtki, którą mu kupiła na wyprzedaży, już dawno by go zgubiła. Jednak dzielnice, które przemierzał po przekroczeniu Elmond St. gdzie mieszkali i pobliskiej Desmond St., były jednymi z najuboższych w mieście. Stosy pijanych ludzi przemierzało je każdego wieczora, by znaleźć swoje ukojenie w jakimś przydrożnym barze lub burdelu. Na samą myśl robiło jej się niedobrze.
W dzień dzielnice były prawie puste, poza kilkoma niedobitkami z poprzedniego wieczoru, którzy nie zdążyli na czas do jakiejś zasyfiałej meliny. Brudni, często posiniaczeni, byli zwykle ubrani na czarno albo w łachy, które już dawno wyblakły. Dlatego też Joey w swojej beżowej kurtce, dał się zauważyć z daleka. Jednak ta dogodność nie przesłaniała tego co tak naprawdę siedziało w głowie Michelle. Dlaczego idzie najgorszymi dzielnicami w mieście? Jej syn? Jej mały Joey? I te noże…
„Wszystko za połowę ceny!”
Porzuciła te myśli, stwierdzając, że lepiej się nad tym nie zastanawiać póki nie dowie się prawdy. Mimo, że nie wyglądała, to z charakteru przypominała bardziej ojca niż matkę. Jej umiejętność opanowania gniewu i strachu, przydawała jej się w szkole, w której uczyła. Szczególnie, gdy dzieciaki nie chciały czytać lektur i widząc starszą panią o wątłej budowie pozwalały sobie na więcej niż powinny. Lubiła swój przedmiot, nauczanie ojczystego języka sprawiało jej ogromną radość, a lektury i ich ponadczasowy wydźwięk stanowiły dla niej wyjątkową ozdobę tego wszystkiego. Nie rozumiała dlaczego ci młodzi ludzie spędzający z nią przeszło godzinę na każdych zajęciach nie są tym zainteresowani. Od dziecka uwielbiała czytywać powieści bo pomagały jej odrywać się od rzeczywistego świata. Gdy mieszkała jeszcze na wsi, a jej rodzice zwykli się kłócić w salonie, ona szybko brała książkę i ukradkiem wychodziła przez tylne drzwi do stodoły za domem, by tam w spokoju oddawać się literaturze. Na początku czytywała to co jej rówieśniczki, harlekiny, mdłe powieści o miłości. Jednak pewnego dnia na strychu, obok maszyny do pisania jej dziadka, znalazła tom „Romea i Julii’’. Od tej pory zakochała się w Szekspirze, a gdy ojca nie było w domu, chodziła na strych by tam móc pisać swoje opowiadania. Fantazje na temat przygód z chłopakami z jej klasy, mroczne przepowiednie dla wrogich koleżanek, a z czasem krótkie wiersze. Dwa dni temu znalazła jeden z nich w szufladzie, wyrwany z kontekstu jakiegoś dłuższego ‘’dzieła’’:

,,Gdy dorosnę wkrótce,
zamienię tę bolesną wędrówkę,
na życie pełne przyjemności,
tak by było mi mniej smutnie,”

Roześmiała się po przeczytaniu tego, by potem zacząć płakać, w jednej chwili przypominając sobie o swoich wielkich marzeniach i planach, które nigdy się nie spełniły, a na które było już za późno.
Drogi, piękny dom, kochający mąż oraz syn. Właśnie… syn. To jedyne co jej pozostało.
Mijała właśnie ostatnie uliczki, za którymi dalej rozpościerał się las, który często młodzi ludzie nazywali ‘’lasem miłości’’ ze względu na to, że chodziły tam prawie same pary. Często po to by ćpać, pić i się bzykać – jak sądziła Michelle. Zastanawiała się po co Joey może zmierzać do tego lasu. Ma dopiero 16 lat, przecież nie zaczął jeszcze współżycia. A może zaczął? Teraz wszystko tak szybko się zmienia, jednak… Nie, to nie w stylu Joego. Nie widziała go dotąd z żadną dziewczyną.
Minęła dom państwa Andersonów, mieszkających na skraju ‘’lasu miłości’’ i zaparkowała na chodniku. Spostrzegła, że Joey zaczyna skręcać na ściężkę prowadzącą w głąb lasu. Czym prędzej wysiadła z samochodu. Rozejrzała się czy nikt jej się nie przygląda. Dość dziwacznie musiała wyglądać tak szybko wyskakująca z challengera przykładna mieszkanka Colorado, która była nie pierwszej młodości. Zwłaszcza niedaleko tego lasu.
Nikogo w pobliżu. Ruszyła więc za Joeym.

***

Jeszcze 500 metrów. Ta podróż zawsze go męczyła, jednak zmuszony był wybrać miejsce na skraju miasta, w lesie, w którym jedynym zajęciem jego koleżanek i kolegów było pieprzyć się do świtu i palić trawę. Nikt nie zwracał na niego uwagi, nawet gdy przychodził tutaj dwa razy dziennie i mijał tę samą parę, która brała się w krzakach. Był niewidzialny. Taaak. Gdy tylko wchodził do lasu miłości, stawał się niewidzialny i nieuchwytny, jak Joe Ropero w ‘’Istnej Makabrze 2”. Uwielbiał to uczucie. To uczucie gdy stawał się kimś innym, kimś kogo najczęściej podpatrzył na ekranie telewizora, gdy nocą oglądał kablówkę. Nigdy nie czuł jakiejś więzi ze swoimi rówieśnikami, nawet z Tommym, który rozwoził gazety i siedział z nim w jednej ławce. Tommym, któremu ten pieprzony uśmieszek nie schodził z twarzy. Dziwił się, że jego ojciec jeszcze go nie zatłukł za ten uśmieszek. Niemniej znosił go dzielnie, nawet dzielił się z nim swoimi ‘’sekretami’’.
„Sekrety, haha!” – zaśmiał się na głos. Gdyby tylko ktokolwiek wiedział o jego sekretach. Właśnie, co by było gdyby ktoś się o tym dowiedział? Musiałby go chyba zabić. Taaak. Nie miałby innego wyjścia, jak poszerzyć ten cholerny uśmieszek Tommyemu gdyby to był on. Ach, mógłby to być on. Zapewne gdyby się dowiedzieli, uznaliby go za nienormalnego. Taak, nawet jego matka pewnie by to zrobiła. Nie miał więc wyjścia, musiał się dobrze ukrywać. Jednak coraz częściej bał się, że go nakryje. Ktokolwiek, ale najbardziej obawiał się matki. Wiedział, że bardzo go kocha i nie widzi poza nim świata, bo w jej marnym życiu pozostał jej tylko on. Nawet jego ojciec od niej odszedł.
- Pewnie masz kochankę! – krzyczała do niego z kuchni, gdy wychodził.
- Nie. Zmęczyłaś mnie sobą na tyle, że nawet nie mam ochoty jej mieć.
Wtedy widział go po raz ostatni.
Na razie dobrze się krył. O tak. I nie marzyło mu się życie w poprawczaku. Dotarł do drabinki po której zaczął się wspinać.

***

Szła za nim przez las, mijając rozrzucone puszki po piwach, prezerwatywy, a nawet damską bieliznę. Coraz bardziej się bała. Co jeśli Joey robi coś o czym lepiej by nie wiedziała? Co jeśli jej ostatnia nadzieja w życiu okaże się również porażką? Co wtedy? Zatrzymywała się kilka razy, na ułamek sekundy, by pomyśleć o tym, ale po chwili zbierała się w sobie i szła dalej. Mimo wszystko chciała znać prawdę. Musiała ją znać. I wierzyła, że nie okaże się ona tak okropna jak zdawało się jej myśleć.
„Noże do patroszenia ryb”
Nagle przystanęła i schowała się za krzakiem. Zaszła za nim daleko w głąb lasu, gdzie drzewa stały tak blisko siebie, że ciężko było cokolwiek dostrzec. Joey zatrzymał się i zaczął rozglądać. Gdy przeczesywał wzrokiem okolicę, szybko kucnęła za gęstymi jeżynami, tak by jej nie zauważył. Podnosząc się dostrzegła, że zaczął się wspinać po drabince, którą dopiero zauważyła.
Domek na drzewie. To jego kryjówka. Na koronie drzewa, jakieś 5 metrów nad ziemią, rozpościerał się drewniany podest, na którym z płyt zbito mały domek. Miał jedno prowizoryczne okno, które teraz zasłaniała plandeka przybita gwoździami. Gdyby szła tędy sama, była prawie pewna, że nie zauważyłaby domku. Korony drzew były tutaj tak rozpostarte, że ciężko było cokolwiek zobaczyć. Po chwili dostrzegła, że Joe wspiął się prawie na sam szczyt. Wtedy właśnie przyszła jej do głowy ta myśl. Co jeśli zwinie drabinkę? Jak się tam dostanie? Nie wejdzie po drzewie, jakby miała 13 lat. Jednak on rozejrzał się tylko stojąc koło domku, zmuszając ją do przykucnięcia jeszcze raz, po czym wszedł, zamykając za sobą drzwi.

***

„Zaczyna mnie już denerwować ta drabinka” – pomyślał. Ilekroć ją zwijam to ciągle się plącze i potem trace czas na to by ją znowu rozwinąć. Niedobrze. To przyciąga tylko niepotrzebną uwagę, gdy dzieciak w domku na drzewie specjalnie odcina jedyną drogę wejścia. Mimo zapijaczonych mord jego kolegów i koleżanek, ich mózgi mogą zacząc w końcu coś pojmować. Do tej pory miał to szczęście, że rzadko kto się tutaj zapuszczał, a jeśli nawet, to nie znalazłby niczego na miejscu. Joey wszystko nosił ze sobą. Musi być jednak ostrożniejszy. Więc jeśli nie będzie nikogo w pobliżu, tak jak dzisiaj, zostawi drabinkę tam gdzie jej miejsce. A jeśli ktoś tutaj wejdzie… Cóż. Wiedział co robić.
Spojrzał na plandekę, która zasłaniała mu otwór w płycie wiórowej. Musi w końcu coś z nią zrobić, wymienić tą płytę na jakąś kompletniejszą, bo ktoś kto się tutaj dostanie, może odsłonić z łatwością tą plandekę i zajrzeć do środka. A wtedy traci się cenne sekundy. Jak w „Istnej Makabrze”. Wszedł do środka, zapalił lampę naftową i rozejrzał się dokoła. Torbę postawił w rogu, otworzył plecak, wyjął narzędzia i powoli zaczął czyścić i ostrzyć nóż.

***

Dobre 15 minut siedziała pod krzakiem jeżyny i zastanawiała się czy tam pójść. Bała się tego co może odkryć. Jednak jeszcze bardziej bała się tego czego może w porę się nie dowiedzieć.
Jej ojciec zawsze powtarzał, że zaburzenia psychiczne u dzieci trzeba wcześnie wykrywać, bo potem rodzą się z nich maniakalni mordercy. Nazywał ich ‘’mordo-dzieciaki’’. Właśnie tak przezywał 16, 17-sto latków, których zatrzymywał za gwałty i rozboje na posterunku. Nie chciała by Joey był jednym z nich. Nie wierzyła, że Joey jest jednym z nich. ‘’Mordo-dzieciakiem”. Jednak…
„Wszystko za połowę ceny!”
Ruszyła więc.
Doszła do drabinki i spojrzała w górę. Musi wspiąć się jakieś 5 metrów, na tyle cicho by jej nie usłyszał. Zrobiła też dokładnie to samo co on – rozejrzała się dokoła czy nikt jej nie obserwuje. Pierwszy stopień, drugi stopień, trzeci…
Gdy dotarła na górę, była jeszcze bardziej zdenerwowana. Nie potrafiła złapać oddechu. W jej wieku, taka wspinaczka to dość duży wysiłek. Przemyślała to wszystko dokładnie jeszcze raz.
Czy to aby dobry pomysł?
Tak. Zważywszy na to, że przychodził tutaj już 2 lata, nigdy nie wspominając jej o tym. Żaden z jego znajomych nie wiedział nic o tym gdzie Joey chodzi po lekcjach, a wypytywała się ich wiele razy. Musiała w końcu poznać prawdę, nawet gdyby miała być tak banalna jak oglądanie gazet i filmów pornograficznych. Boże, ile by dała żeby jej ojciec teraz żył. Odetchnęła i podeszła do plandeki, która zasłaniała otwór w płycie. Kucnęła i odsłoniła mały kawałek, tak by widzieć co dzieje się w pomieszczeniu. Przez chwilę widziała tylko maleńkie światełko, ale potem jej wzrok się przyzwyczaił do panującego w środku półmroku. I zobaczyła.

***

Gdyby funkcjonariusze mieli sposobność zapytać Michelle co widziała w tamto południe, prawdopodobnie nie potrafiłaby odpowiedzieć.
Joey, jej Joey, stał nad czarnym workiem czyszcząc nóż. Po lewej stronie dostrzegła stół, na którym leżały jakieś srebrne narzędzia. Dostrzegła skalpel. W tej samej chwili Joey zaczął się odwracać. Michelle, modląc się w duchu by jej nie zauważył, zasłoniła z powrotem plandekę i szybko skuliła się pod otworem.

***

Zamknął oczy i przez chwilę rozkoszował się tym błogim spokojem. Ciszą, brakiem jakichkolwiek rozmów. Brakiem jego matki, jego rówieśników, jego nauczycieli.
„ Tylko ja. Tylko my.” – pomyślał. Odwrócił się i podszedł do swojego stołu z narzędziami. Skalpel, nożyczki, nić i paczka igieł. Siegnął po nożyczki i kucnął przy worku, który wyjął z torby. Zaczął powoli go rozcinać od góry, czując wydobywający się zapach ziemi i zgniłego mięsa. Zaciągnął się nim i uśmiechnął szeroko. Tego mu było trzeba. Po całym tygodniu ciężkiej pracy w szkole, nadszedł weekend. I właśnie dzisiejszą sobotę miał poświęcić na przyjemności. Przeciął worek i spojrzał na dwa kocie cielska leżące w pokracznych pozycjach. Musiał się nieźle natrudzić by je upolować, bo wszyscy w jego dzielnicy dbali o swoich podopiecznych i wieczorami wołali ich do domu. Cholerni popaprańcy.
Głód doskwierał mu już na tyle, że chciał nawet zgarnąć jakiegoś kota z ulicy, jednak nigdy nie mógł mieć pewności czy zwierze nie jest na coś chore, a wolał nie ryzykować. Zarażenie się jakimś paskudztwem nie wchodziło w grę.
Zostawił worek otwarty, tak by czuć delikatną woń, która unosiła się znad kociego truchła. Siegnął do plecaka i wyjął przenośną kuchenkę gazową. Był bardzo dumny z tego nabytku. Kieszonkowe, które dawała mu matka co miesiąc, starczyło tylko na jego podstawowe wydatki, więc musiał zrezygnować z wielu przyjemności. Jednak dopiero teraz, mógł delektować się prawdziwą przyjemnością. O taaak.
Gdy na kuchence pojawił się płomień, Joe wyciągnął z plecaka małą turystyczną patelnię do której przymocował woreczek z olejem roślinnym. Rozpruł go i wylał zawartość na patelnię. Odwrócił się z powrotem do swoich zdobyczy.

***

Michelle stała jak zamurowana. Powoli docierały do niej wszystkie odgłosy i obrazy. Szuranie jego stóp, dźwięk ostrzenia noża, a przede wszystkim to jego sapanie. Jakby był podniecony. Jakby na coś czekał. Czekał bardzo długo. Noże…
„Wszystko za połowę ceny!”
Wzdrygnęła się na samą myśl. Przypomniała sobie również słowa ojca.
„Pieprzone mordo-dzieciaki, mam przez nich więcej roboty niż mi się marzy.”
Ale Joey? Jakikolwiek był, nigdy by nie pomyślała, że on.. że…
Poczeka. Poczeka i przyjrzy się temu uważnie. Może to tylko złudzenie. Oby to było tylko złudzenie.

***

Nachylił się nad kotami ze skalpelem i powoli zaczął rozcinać ich ciała. Kiedyś próbował się nauczyć obdzierania zwierząt ze skóry, ale nigdy mu to nie wychodziło. Musiał więc wykorzystywać inne umiejętności. A rozcinać ich ciała potrafił już znakomicie. Pociągnął długą linię skalpelem wzdłuż grzbietu kota, a następnie podciął delikatnie z obu stron skórę wraz z owłosieniem. Odchylił je i powoli zaczął wycinać z nich malutkie kawałki mięsa, które mógłby usmażyć. To samo zrobił z drugim kotem. Następnie powycinał trochę mięsa z podbrzusza pierwszego, tłustszego kota i odłożył je na bok.
Przeszedł do kuchenki i rozłożył mięso na patelni. Przez chwilę rozkoszował się unoszącym aromatem. Uwielbiał mięso zwierząt na które sam polował. Ogarniało go zawsze wtedy takie radosne uczucie jak gdyby sam na coś zapracował.
Zostawił je na małym ogniu i podszedł do torby. Wyjął z niej małą reklamóweczkę z której zaczęły wydobywać się piski.

***

Gdy Michelle zobaczyła jak Joe podnosi jedną z dwóch myszy, które kupiła mu na urodziny, łzy spłynęły jej po policzkach.
- Dzięki mamo. Są bardzo fajne. Na pewno mi się przydadzą.
Jakże się cieszyła gdy mu je dawała. Jego miłe słowa, uśmiech.
„Na pewno mi się przydadzą”
W to akurat nie wątpiła.

***

Trzymając jedną z nich za ogon, Joey przyjrzał się małej bezbronnej myszce, która uparcie zaczęła wierzgać nogami, nie przyzwyczajona do takiej pozycji. Postawił koło siebie metalowy kubek i trzymając nad nim Jennie (drugą mysz nazwał Jessie) wbił nóż w jej ciało, a potem czekając aż cała krew spłynie do kubka zaczął nucić „You Can’t Always Get What You Want” Rolling Stonesów. Następnie zrobił to samo również z Jessie i nie przestając nucić zaczął doglądać mięsa. Usiadł po turecku koło kuchenki, przysunął do siebie kubek z krwią i zamknął oczy.

***

Michelle już nie patrzyła. Siedziała oparta o domek, płacząc. Nigdy by nie pomyślała, że jej Joe… że do tego dojdzie. Że będzie trzeba to zrobić. Jak z jej bratem. Miała nadzieję, że dobrze go wychowała, że niczego nie podpatrzył, że niczego nie odziedziczył. Ale to już przeszłość. Nie warto o tym myśleć. Trzeba zrobić to co należałoby zrobić. Tak jakby powiedział jej ojciec.

***

Gdy Joey brał kolejny kęs, popijając krwią, nagle otworzyły się za nim drzwi. Poderwał się na nogi i chwycił nóż. Dostrzegając, że to jego matka stanął jak wryty. Nie mógł się ruszyć ani wydobyć z siebie słowa. Przerażenie ogarnęło go niczym mgła późnym popołudniem ulice Colorado.
Odruchowo wytarł krew, która spływała mu z kącika ust. To pobudziło go do myślenia.
Spojrzał na zapłakaną matkę i zmusił się do zrobienia najbardziej zbolałej miny na jaką było go stać.
- Mamo… Proszę… Nie mów nikomu. – zaczął się powoli do niej zbliżać.
- Joe… Jak mogłeś, jak śmiałeś! – krzyknęła płacząc jednocześnie.
Zabrakło mu słów. Nie wiedział co powiedzieć, nie miał pojęcia jak się wytłumaczyć. Zdecydował, że najprościej będzie spróbować się przytulić, a potem to zrobić. Mocno trzymając nóż w ręce, podszedł do swojej matki i mocno ją objął.
- Mamusiu… Tak cię kocham… Proszę. – rozluźnił uścisk.
I wtedy, w jednej chwili poczuł ciepło. Ciepło rozpływające się po całym ciele. Zamarł w bezruchu. Spojrzał przerażony na Michelle, która powiedziała:
- Nie tak Cię wychowałam.
I głębiej wbiła nóż w jego brzuch.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Edgar · dnia 24.08.2011 08:54 · Czytań: 846 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 5
Komentarze
Kaero dnia 24.08.2011 12:06
Zacznę od kwestii technicznych:

"Tak więc jak co tydzień w sobotę..." Nie zaczynamy zdania od "więc" lub "tak więc". Proponuję po prostu "Jak co tydzień w sobotę..."

"Joe minął ją i usiadł na krześle, na swoim stałym miejscu(,) gdzie stawiała właśnie jego posiłek" - przecinek przed "gdzie"

"Nawet męża, Michelle obdarzała innym uśmiechem o czym ani on, ani nawet ona sama nie wiedziała"

Powinno być: "Nawet męża Michelle obdarzała innym uśmiechem(,) o czym ani on, ani nawet ona sama nie wiedziała"

"Zaczęła myć patelnie(,) na których..." - przecinek przed "których"

"Jej matka zawsze tak robiła i nawyk ten wszedł Michelle w krew do tego stopnia, że czasem zapominała zjeść śniadanie z rodziną, a sama zabierała się już do zmywania" - zdanie to jest niepoprawne, jakby mówiło o dwóch różnych osobach. Proponuję: "i zabierała się do zmywania".

"...że zapomniała o śniadaniu tylko o stres(,) jaki towarzyszył jej od przebudzenia"

"Michelle co roku w pierwszych tygodniach szkoły starała się zapamiętać plan lekcji (jej) syna." - bez "jej", wiadomo, że chodzi o syna bohaterki.

"Mimo to, Joey jakby święcie wierząc w to, że jego matka jest albo tępa, albo niedorozwinięta wmawiał jej, że kończył lekcje później wyszukując najrozmaitszych wymówek." - powinno być "Mimo to Joey, jakby święcie wierząc w to, że jego matka jest albo tępa, albo niedorozwinięta, wmawiał jej, że kończył lekcje później, wyszukując najrozmaitszych wymówek"

"Miarka się przebrała z czasem(,) gdy po prostu wchodził do domu..." - przecinek po "z czasem"

"Michelle starała się to z początku ignorować wmawiając sobie, że jest to syndrom dojrzewania, jak każde dziecko jej także przechodzi okres buntu wywołany stresem w szkole oraz ciągle zmieniającym się jego własnym ‘’kodeksem’’" - Rozbiłabym to na 2 zdania: Michelle starała się to z początku ignorować wmawiając sobie, że jest to syndrom dojrzewania. Jak każde dziecko(,) tak jej także przechodzi okres buntu wywołany stresem w szkole oraz ciągle zmieniającym się jego własnym ‘’kodeksem’.

"Andrew, ojciec Michelle(,) był policjantem więc takie postrzeganie dojrzałości nie powinno wcale dziwić..."

"Ostatnim razem rozmawiali na ten temat(,) gdy był w 4 klasie podstawówki i zastanawiał się nad tym(,) czy dobrze zrobił uderzając Martina Searsa pięścią w nos(,) powodując u dzieciaka rozległe krwawienie i przestawienie przegrody nosowej." - przecinki!

"Tak więc gdy Joe skończył jeść zabawa w detektywa zaczęła się na dobre" - bez "tak więc"

Oto błędy, które wyłapałam w pierwszej części tekstu. Najprawdopodobniej to nie wszystkie. Polegają one głownie na braku przecinków w odpowiednich miejscach. Po napisaniu tekstu proponuję przeczytanie go głośno, co pomoże w "wyłapaniu" tychże miejsc.

"w 4 klasie podstawówki", "w 4tej klasie podstawówki" - napisz to słownie, nie razi i nie powoduje niepotrzebnych błędów. W obu przypadkach powyżej liczebnik zapisany jest błędnie.

"Stosy pijanych ludzi przemierzało je każdego wieczora
..." - Stosy? Przychodzi na myśl obiekt podobny do kopy siana, zataczający się po chodniku. Moim zdaniem niefortunnie dobrane słowo.

"Od dziecka uwielbiała czytywać powieści..." - "Czytywać" razi mnie, nie wiem, dlaczego, myślę, że bardziej pasuje "czytać"

"ich mózgi mogą zacząc w końcu coś pojmować" - zacząć

Moim zdaniem musisz popracować nad stylem. Opowiadanie przeczytałam nawet z zainteresowaniem. Zdziwiło mnie tylko, że matka, która przez cały czas była przerażona tym co robi jej syn, sama posunęła się do morderstwa. Ten nagły zwrot zaskoczył mnie.Nie wiem, czy pozytywnie.

Skąd z ręku Michelle wziął się nóż?

Mimo wszystko opowiadanie podobało mi się. Pozdrawiam.
mahuss dnia 24.08.2011 13:07
Nieźle :) Mroczny sekret dobrze ułożonej rodzinki... Tak od wyjścia Joe z domu zaczęło mnie wciągać, a zakończenie czytałem już jednym tchem. Z uwag krytycznych - zastanawiam się czym uzasadnione jest, że akcja toczy się w UK. To, że bohaterami opowiadania napisanego w Polsce przez Polaka są McClatchey'owie, a nie np Kowalscy, wydaje mi się trochę sztuczne. Zwłaszcza, że niewiele jest szczegółów na temat miejsca/regionu, w którym bohaterowie mieszkają. W zasadzie na początku tylko uparcie wmuszasz Czytelnikowi informację, że na śniadanie bohaterowie jedzą jajka na bekonie. Potem historia kompletnie nie wiąże się z regionem. Czekam na cd. Pozdrawiam:)
Krzysztof Suchomski dnia 25.08.2011 17:22
Raczej zakwalifikowałbym jako horror. To, że bohater jest psycholem, nie stanowi powodu, by dzieło uchodziło za psychologiczne.
Na przyszłość bardziej zadbałbym o realia.
Np. anglosaskie: średnio wysmażony (medium done), przyrządza się stek i taka informacja jest istotna w przypadku porcji mięcha o grubości dwóch męskich palców, natomiast bekon (krojony w cienkie plastry) ma być po prostu crispy.
Np. zoologiczne: ile krwi możesz utoczyć z białej laboratoryjnej myszki? Na pewno nie tyle, by popijać nią obiad (nawet jeśłi to obiad z kota).
Np. fizjologiczne: czy człowiek, któremu wbito nóż w brzuch czuje rozpływające się po całym ciele ciepło? Nie namawiam Cię do organoleptycznego sprawdzenia tego faktu, ale nie jest chyba przypadkiem, że w opisach i wspomnieniach wojennych czyta się na ogół o przeciwnej reakcji. Sam nie jestem pewien, ale na wszelki wypadek sprawdź.
Pozdrawiam
Wasinka dnia 26.08.2011 11:47
Nieco makabryczny obrazek. I nie tylko Joe ma tu problem ze sobą, cała rodzinka zdaje się być pokręcona... Zależności, uwarunkowania, konsekwencje...
Chłopak ma nadzwyczaj rozwinięty instynkt łowcy... ;)
Warto przemyśleć kwestie, o których wspomnieli wcześniej komentatorzy i dopracować tekst.
Pozdrowienia słoneczne.
Edgar dnia 29.08.2011 22:17
Dziękuje serdecznie za komentarze. Macie racje, niedopracowań jest wiele, ale to tylko dlatego, że skończyłem opowiadanie i pomyślałem "Raz się żyje, wrzucę to na jakąś stronę, zobaczę co ludzie powiedzą o wartości mojego małego sekreciku (pisania)". Miło mi, że dostałem konstruktywną krytykę i wytknęliście mi błędy jak dorośli ludzie. Ciesze się, że się komuś podobało. Pozdrawiam serdecznie.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty