Przejeżdżałam właśnie obok zbudowanego wzdłuż autostrady Wielkiego Kompleksu Spódnicy - założonego przez wyznawców Kościoła ośrodka krzewienia teologii muzycznej.
Inicjatorami jego budowy byli trzej bracia o ascetycznym wyglądzie, obdarzeni chciwym charakterem, wykorzystujący pracowników i ślepo wierzący w dające moc wiary noszenie spódnic przez mężczyzn. Nie wiedziałam, że środki na tę okazałą budowlę zdobyto podstępem, kłamstwem i wymuszeniem. Imponujące budowle Kompleksu wieńczyły złote wieże poddawane w tej chwili intensywnemu polerowaniu. Grupa ludzi od prac wysokościowych lizała je dokładnie swoimi językami raz koło razu . Praktyka pokazywała, że to właśnie ten ludzki organ najbardziej się nadawał do absolutnego wygładzenia warstw złota i nadawaniu mu przez to przepięknego blasku i równości. Przyglądając się dachom od strony autostrady można by przysiąc, że to lokalny Taj Mahal.
Z zakratowanego okna spoglądał na mój przejeżdżający samochód uwięziony tam- słynny niegdyś - Kolporter Boży - Janusz Kałurzka. Ten wierny i gorliwy wyznawca Kościoła, dynamiczny działacz i zapalony ewangelista, dziś stał się niegodnym nazywania go Bratem. Przez lata z wielkim oddaniem rozpowszechniał literaturę Kościoła wydawaną w milionowych nakładach. Ostatnio jednak z modlitwą zaczął zagłębiać się w Słowo Boże zapisane na kartach Biblii i z przerażeniem odkrył, że kościół, do którego należał, nie nauczał zasad Bożych, a tylko ludzkich nauk, tradycji i nakazów. Im bardziej zagłębiał się w święty tekst, z tym większym przerażeniem odkrywał spisek, polegający na wmówieniu wiernym nauk ludzkich zamiast zasad nieba. Wyznawcy Kościoła Bożego wierzyli według modły ludzkiej, zatem wszyscy byli odstępcami od nauki prawdziwego Boga!
Być może błędem kolportera Kałurzki było nietrzymanie języka za zębami i próby podzielenia się nowym światłem ze swoim, wiernym od najmłodszym lat, przyjacielem - Januszem Bokaszewskim. Bokaszewski po wysłuchaniu nowych nauk czym prędzej udał się do Centrali i tam zadenuncjował Kałurzkę, zdradzając wszystkie szczegóły ich poufnej rozmowy. Otrzymał za to sowitą nagrodę.
Podczas brutalnego przesłuchania Kałurzki szybko wyszło na jaw także inne jego przestępstwo: pobierał z centralnego magazynu literaturę religijną, ale nie spłacał rosnącego za nią zadłużenia, które osiągnęło niebotyczną sumę 12 milionów nowych Euro. Pieniędzy tych już dawno nie było - położyła na nich łapę chciwa żona kolportera, Gosława. Wyczuwając kobiecym zmysłem, że źródło dochodów niedługo się skończy, przeprowadziła szybki proces rozwodowy, oskarżając męża o zdradę zasad Kościoła. Później zniknęła ze wszystkimi pieniędzmi, stając się w ten sposób jedyną właścicielką tego ogromnego bogactwa.
Kałurzka od kilku dni spoglądał zza krat na codzienne życie więziennego kwartału. Obserwował poranne nabożeństwa odprawiane ku czci Wielkiej Wegetariańskiej Spódnicy, południowe msze na chwałę Czystej Źródlanej Wody i wieczorne rytuały Obmywania Nóg W Spódnicy. Czas spędzany w Kompleksie zajmowało wiernym życie w kręgu wyimaginowanego kultu.
Kolporter był niemal pewien, że pozostało mu już tylko kilka dni, a może tylko kilka godzin życia.
- „Po co mi to wszystko było?“ - pomyślał kolporter. - „Już lepiej miałbym, będąc zwykłym wiernym. Co mnie podkusiło, żeby ulec ewangelizacyjnej spirali awansu?“ - zaszlochał i ukrył swoją twarz w poranionych dłoniach.
Wreszcie koniec mojej podróży! Po dokładnym sprawdzeniu dokumentów i obowiązkowej rewizji zostaję wpuszczona na duży parking położony zaraz za wysoką bramą głównej Centrali Kościoła. Z lubością wciągam tutejsze powietrze w płuca. Czuję się jedną nogą w niebie!
Z jednej z sal dobiegają mnie dźwięki próby chóru. Piękne pienia wprowadzają mnie w świętą atmosferę tego miejsca. Słysząc je, chcę na głos krzyczeć z radości i sławić wielkość naszego Pana!
Każdy z nas musi się przygotować do wejścia do Nieba. Jednym z warunków, aby wogóle tam się znaleźć, jest piękny śpiew. Ten aksjomat wiary stał się dla niektórych naszych wiernych nie do przejścia. Z tego powodu wprowadzono w Kościele podział na dwie grupy: tych, co będą ładnie śpiewać w niebie i automatycznie zajmą pierwsze miejsca, oraz tych bez słuchu, którym zostaną przydzielone mniej reprezentacyjne funkcje w niebie: sprzątanie, praca w garkuchni, wyprowadzanie psów…
Słyszałam, że ten wokalny warunek był powodem wielu załamań nerwowych, obłąkania i szaleństwa co poniektórych. Stąd tak ostatnio rozpowszechniony w całym kraju i jakże nobilitujący zawód nauczyciela śpiewu. Sama korzystam z pomocy jednej z takich osób. Na szczęście słoń nie nastąpił na moje ucho i zostałam zaliczona do tej pierwszej grupy.
Na swojej drodze spotykam gromadkę dzieci prowadzonych z lekcji religii przez swoją nauczycielkę ubraną w prosty Strój Nauczania. Dwie siedzące na ławeczce emerytki wpatrują się w te piękne pociechy z wyraźną dumą w oczach:
- Jakie one wszystkie podobne jota w jotę do naszego Przewodniczącego!
- Tak, siostro Leokadio. Widać na ich twarzyczkach wyraźnie Boże błogosławieństwo!
- Jakie to piękne, że na stare lata dane nam jest zobaczyć narodziny nowej rasy ludzi. Ochrzczone jeszcze w łonach matek, posiadające pełnię wiary już od kołyski. Na ich twarzyczkach widać jakże wyraźne podobieństwo do tego, który dowodzi Świętym Dziełem w naszym religijnym kraju.
Docieram do biur Centrali. Bracia zarządzający dziełem, zwani potocznie Sanhedrynem, właśnie obradują. Zebranie przedłuża się z powodu skrupulatnego rozdzielania wśród swoich comiesięcznych błogosławieństw pieniężnych. Brat Ksasy - przewodniczący Ciała Ustawodawczego - otrzymał zgodę na pobranie bezzwrotnej pożyczki na zakup domu, położonego w przepięknej podmiejskiej okolicy. Zasłużony ewangelizacyjnie brat Pyrek dostał dofinansowanie 80 procent eleganckiej limuzyny marki Rolls Royce, napędzanej gazem LPG z, zamontowanej w przepastnym bagażniku auta, wielkiej 200 litrowej butli przerobionej z bojlera Rozdzielano dodatki na niepracujące żony, na zaliczone i niezaliczone fakultety, na pokończone kursy religijne i zajmowane wysokie stanowiska. Kolejni zasłużeni bracia odbierali gratyfikacje materialne za swoją bezkompromisową postawę religijną i bezkrytyczną wiarę w Kościół Boży.
Szczególnym punktem agendy było publiczne potępienie brata Wasińskiego, dyrektora wydziału literatury kościelnej. Brat ten, bez uzgodnienia z Centralą i za służbowe pieniądze, zakupił dla siebie dużą ilość akcji wchodzącego właśnie na giełdę Wielkiego Religijnego Koncernu Wydawniczego Gejzeer. Wasiński uczynił to bez jakiegokolwiek pytania Braci o zgodę i zakup ten być może pozostałby niewykryty, gdyby nie wierna postawa wyznawców Kościoła pracujących w biurze maklerskim.
Przewodniczący Kościoła, Wielki brat Barycz, szczerze nienawidził takiej samowoli. Brzydził się wszelką wolną myślą, dobrze rozumując, że tylko centraliacja pozwala na utrzymanie wiernych w jakim takim porządku. Wysunął wniosek, aby złodzieja pozbawić stanowiska i wysłać do pracy na mniej cywilizacyjnie rozwinięte wschodnie rubieże kraju. Oprócz zwrotu pieniędzy do kościelnej kasy, brat Wasiński został skazany na płacenie przez najbliższy rok dziewięćdziesięciociny ze swoich wszystkich dochodów. To złamało jego kościelną karierę na zawsze.
Ostatnią, podjętą przed przerwą, uchwałą było przegłosowanie wniosku o potrzebie zwiększenia samozaparcia wśród wyznawców Kościoła. Pieniądze musiały płynąć do Centrali coraz szerszą rzeką.
- Bogdanie - szepcze jeden z zebranych mężczyzn do swojego sąsiada. - A jak się kiedyś wyda, że nasze dzieci już w te wszystkie kościelne obrzędy i zalecenia nie wierzą?
- Ciiicho! - trzęsie się jak osika jego rozmówca. - To już ich sprawa. Może oni w jakiś sposób zakończą tę szaleńczą historię. A my nie możemy zapominać, skąd dostajemy pensje i rozliczne błogosławieństwa, dzięki którym utrzymujemy nasze rodziny.
- Dwa dni temu wpadł do mnie brat Żuczek i pyta, czy nie ukrywam wrogów Kościoła.
- I co było dalej, Cyprianie?
- Mowię mu, że nie. Jak już pojechał, upadłem na kolana, a wraz ze mną czterdzieści trzy osoby, które mimo wszystko chcę uratować z tej religijnej pożogi.
- Dobrze zrobiłeś - pochwalił go rozmówca, drapiąc się po łydkach. - Te nieszczęśliwe suknie sprawiają, że całe nogi mam pogryzione przez komary.
- To jeszcze można znieść. A spójrz na nogi naszego wielebnego brata Pawelca. Tak ohydnych i pokrzywionych goleni to nie widziałem jeszcze u nikogo.
Na ten widok obydwaj zaśmiali się cichutko.
Zebraniu Sanhedrynu przysłuchiwał się z kąta znudzony hydraulik, którego obecność była ściśle uregulowana wewnątrzkościelnymi przepisami. Na wszystkich spotkaniach i naradach miał za zadanie czuwać i zapobiegać ewentualnemu wystąpieniu niekontrolowanego wycieku lub potopu, mogącego zagrozić życiu i zdrowiu członków ciała zarządzającego.
Oczekiwałam w Sekretariacie na Wielkiego Brata Barycza, Przewodniczącego naszego świętego Kościoła. Aby zająć czymś czas, sięgnęłam po broszurę Fabryki Bożych Dewocjonaliów imienia Szybko Kroczącego Poselstwa I Darów Duchowych Poprzez Wytwarzanie Wizerunków Sławnych Braci I Sióstr (w skrócie: FBD im. SKPIDDPWWSBIS). Pracownicy tego kombinatu w pocie czoła odlewali rzeźby, medaliony, statuetki, figurki i bransoletki ogólnie znanych postaci naszego Kościoła. Najnowszym produktem wymyślonym przez biuro projektowe Fabryki był trójwymiarowo-holograficzny posążek Przewodniczącego Barycza grożącego palcem wszystkim odstępcom wiary oraz niewierzącym (tylko, gdzie ich w obecnych czasach można znaleźć?) Każda ilość tego produktu schodziła na pniu, do dobrego bowiem tonu należało mieć ją w każdym domu.
Wśród młodzieży szczyty popularności święcił natomiast trójwymarowy obrazek noszący nazwę „Moment poczęcia pierwszego człowieka“ na którym można było podziwiać śliniącą się pierwszą parę ludzką złączoną ze sobą w namiętnym uścisku. Wszystko na tle solidnego rajskiego ogrodzenia z grubych prętów.
Drzwi sali narad zostały otwarte. Przede mną stanął Wielki Brat Barycz. Ścisnęło mnie w brzuchu tak mocno, że nie mogłam wykrztusić ani słowa. Stałam jak sparaliżowana, wpatrując się w jego przepiękną twarz. Powoli wyciągnęłam przed siebie okazałe ciasto - dar dla braci zarządzających dziełem, które upiekli poświęceni wyznawcy z naszego okręgu.
Minęłam Wielki Boży Dom Dziecka i, wciąż trwając w oszołomieniu, weszłam do wnętrza Głównego Kościoła Bożego. Panujący tam luksus i przepych poraził moje oczy. Rzeźby, złocenia, kolory, oświetlenie, święta atmosfera... Ktokolwiek tam wejdzie, po zobaczeniu doskonałego piękna tej świątyni, pozostanie już na zawsze szczęśliwy i wesoły.
Usiadłam w jednym z wygodnych foteli i ukryłam twarz w drżących dłoniach. Nie mogłam pozbyć się ladacznych myśli z mojej głowy. W jednej chwili zakochałam się bez pamięci w Bracie Baryczu. Serce mówiło mi, że to właśnie on jest moją miłością. Dopiero teraz to zrozumiałam!
Kilkanaście minut temu Brat Przewodniczący złapał mnie za piersi i mocno trzymając je przez dłuższą chwilę powiedział:
- Przyjdź siostro za jakąś godzinkę. Skończymy zebranie i wtedy będę mógł cię przyjąć na... prywatnej audiencji.
Rozedrgana wewnętrznie zapłakałam, a ciepłe łzy spłynęły po mojej twarzy wprost na dekolt. Aż podskoczyłam czując, że parzą mi piersi. Z góry spoglądał na mnie piękny, marmurowy posąg Wielkiego Brata Barycza. Wstrzymałam oddech. To był długo wyczekiwany przeze mnie znak od Boga. Tak chce Pan!
Wyszłam do łazienki, aby poprawić makijaż.
Było już dobrze po siedemnastej i w biurze Sanhedrynu siedziała tylko jedna sekretarka.
- Czy Bracia zakończyli już zebranie? - spytałam grzecznie.
- Właściwie to już powinni skończyć - uśmiechnęła się do mnie. - Zajrzę i zobaczę...
Otworzyła drzwi sali obrad i stanęła jak wryta. Zauważyłam, że z jej twarzy odpłynęła krew i zrobiła się blada jak ściana. Powoli zajrzałam do środka.
Wszyscy zgromadzeni bracia leżeli martwi. Przed każdym z nich stały talerzyki z niedojedzonym ciastem.
Sekretarka zamknęła drzwi:
- Kochanieńka, najlepiej będzie, jak już pójdziesz.
- Przecież trzeba wezwać pogotowie, policję...
- Im to i tak już za bardzo nie pomoże.
- Ale siostro...
- Kochana, ja jakoś tę sprawę odkręcę, Dałaś im to ciasto na osobności, co nie?
Brat Barycz wziął osobiście... - dopiero teraz dotarło do mnie, co takiego zrobiłam i w jakim potwornym akcie wzięłam udział.
- To dobrze. Nie martw sie, nikt przecież nie musi wiedzieć, że w ogóle tu byłaś.
- Ale dlaczego siostra tak postępuje?
- Nie siostruj mi tu za dużo, dobrze? Dawno temu mój mąż zaczął sam studiować Pisma. Już wtedy było to zabronione no i natrafili na jego trop. Przesłuchiwali go godzinami, a na koniec Barycz przybił mojemu język do drzwi. Po tym wszystkim Stefan zwariował. Wsadzili go na oddział zamknięty, ale długo tam nie wytrzymał. Pół roku później już nie żył. Teraz moje rachunki z braćmi zostały wyrównane - dokończyła i usiadła skulona przy swoim biurku.
Zszokowana wyszłam, cicho zamykając za sobą drzwi.
*
Dziewięć miesięcy później urodziłam chłopczyka. Gdy mi go po raz pierwszy przyniesiono do karmienia, zaczęłam przeraźliwie krzyczeć. Mój synek miał twarz identyczną z twarzą przedwcześnie zmarłego brata Barycza.
Przy drzwiach szpitala przyplątała się do nas opiekuńcza suka rasy wilk.
Wołam na nią: Misja, bo takie imie miała wygrawerowane na przyczepionym przy jej szyi identyfikatorze. Zamieszkała ze mną i od tamtej pory ani na krok nie odstępuje od mojego syna.
Dobra Cobra, wrzesień 2011.
Ważne: Regulamin | Polityka Prywatności | FAQ
Polecane: | montaż anten Warszawa | montaż anten Warszawa Białołęka | montaż anten Sulejówek | montaż anten Marki | montaż anten Wołomin | montaż anten Warszawa Wawer | montaż anten Radzymin | Hodowla kotów Ragdoll | ragdoll kocięta | ragdoll hodowla kontakt