Udało się? - Szuirad
A A A
Udało się?
Hanna siedziała w kuchni. Zasępione czoło wsparła na umączonej dłoni nieświadoma, że biały pył osiadał na włosach, lepił się do twarzy i wirował wokół głowy jak zamierająca aureola. W miednicy obok puchło drożdżowe ciasto, w garnku, na kuchence, parował wywar z suszonych grzybów. Świąteczny nastrój uzupełniała snująca się z radia muzyka. Kiedy jednak z głośnika popłynęły nieśmiertelne tony Jingle Bells, kobieta nie wytrzymała. Zerwała się i gwałtownie uciszyła muzykę. Dźwięcząca samotnością cisza otuliła ją ze wszystkich stron, uciskała skronie, nie pozwalając zaczerpnąć głębiej tchu. Czuła się oszukana, a jednocześnie wiedziała, że nie może tak myśleć, że nikt nie dał jej prawa, by traktować panią Jadwigę jak własną rodzinę. A jednak serce bolało, jednak do oczu napływały łzy i po raz kolejny czuła się zdradzona i wykorzystana.
Gdzieś z najgłębszego dna, upchniętego w najciemniejszym kącie duszy zakwiliła przerażona, mała dziewczynka. Ta sama, która przed laty uciekała przed pijanymi rodzicami do stodoły, by w sąsieku skryć się pomiędzy zwałami siana. Tu było ciepło i przyjemnie pachniało i czasami sąsiadka przynosiła kawałek chleba. Kładła go ukradkiem na belce przy klepisku i cichaczem wymykała się na zewnątrz. Mała Hania ostrożnie sięgała po zawiniątko, wciąż pamiętała awanturę, jaką wywołał ojciec, na wieść, że Klisiakowa dawała jej jedzenie…

Teraz dostrzegła swoje odbicie w szybie kredensu i ze zdziwieniem zauważyła w oczach przyczajony niepokój, fale lęku, które lada moment przeistoczą się w porażający strach. Nie sądziła, że rozmowa z Jadwigą wskrzesi upiory sprzed dziesiątków lat. Miała nadzieję, że wspomnienia dawno umarły, zagłodzone czasem i odległością, przytłumione świeższymi, tragiczniejszymi doświadczeniami. A te… Poczuła zimny dreszcz… ukradkiem spojrzała na drzwi balkonu. Zapomniała zaciągnąć zasłon i teraz mrok grudniowego wieczoru zaskoczył ją i bezkarnie wpełzał do mieszkania. Wiedziała, że to idiotyczne, ale miała wrażenie, wręcz pewność, że nie tylko ciemność przesącza się do wewnątrz... I że To ma jego twarz…
Niepewnie podeszła do progu. Tu zawahała się na moment. Musiała włożyć dłoń w gęstwę mroku i sięgnąć klamki. Potrzebowała tylko tego jednego kroku… Mogła zaświecić lampę, ale bała się, że w poświacie żarówki zobaczy coś strasznego, coś, co zburzy balansujący na granicy paniki spokój. Przełamując obawy zamknęła drzwi i drżąc na całym ciele, wróciła do kuchni. Po raz kolejny odtwarzała w umyśle rozmowę sprzed godziny. Sąsiadka, zachłystując się szlochem, powiedziała, że Jareczek zabiera ją na święta do siebie i dlatego, bardzo przeprasza, ale nie może tu zostać. To był cios, który praktycznie pozbawił Hannę oddechu. Po kilku sekundach, gdy dotarły do niej wizje samotnej wigilii, chciała wykrzyczeć w twarz staruszce, że to nowe krętactwo syna, jakaś horrendalna manipulacja, by wyciągnąć marną rencinę, że nigdzie nie będzie jej lepiej niż tu... Z nią!
Jakimś cudem opanowała emocje, wyrzeźbiła na twarzy radosny uśmiech i, rzygając własną hipokryzją, prawie wypchnęła kobietę na korytarz.
- Pani Jadziu, niech pani idzie się spakować… Nie ma czasu do stracenia… Też się cieszę... – Ostatnie słowa wypowiedziała, kryjąc twarz za skrzydłem drzwi i przekręcając klucz w zamku.

Została sama.

Po raz kolejny w życiu, choć nigdy wcześniej tak to nie bolało.

W nocy długo przeglądała ubogie albumy ze zdjęciami, ocalonymi z domu w Lipianach. Później sięgnęła po kilka jej ulubionych, na których udało się uchwycić nieliczne szczęśliwe chwile małżeństwa. Niewielka sterta papieru, trochę kartek, zabrudzona farbami kupka celulozy. Tyle pozostało z najjaśniejszych momentów jej życia.
Gdy przypadkiem potrąciła stolik, fotografie wachlarzem rozpłynęły się po blacie i zamarły w bezruchu. Tuż przed nią wysunęła się fotka Stefana, chyba z dnia ślubu. Ujęcie od dołu obejmowało roześmianą twarz, a słoneczne promienie prześwietlały wzburzone podmuchami wiatru włosy, kryjąc w półcieniu przymknięte oczy. Nie pamiętała tego zdjęcia. Wzięła odbitkę do ręki i przybliżyła pod klosz nocnej lampki. Mocny strumień światła rozepchnął mrok, przenikał papier, uwypuklał, ujawniał to wszystko, co kiedyś w ułamku sekundy stężało uchwycone mrugnięciem przysłony. I wtedy zobaczyła tę dzikość, porywczość, szaleństwo przyczajone gdzieś głęboko w jego źrenicach. Stłumione uroczystym dniem było nie do wykrycia. Ujawniało się później, w każdej kłótni, w każdej pijackiej rozróbie.

Powoli wstała. Wciąż ze zdjęciem w ręku przeszła do łazienki i z zamkniętymi oczyma stanęła przed lustrem. Głośno przełknęła ślinę. Pamiętała kilka momentów w życiu, gdy ten sam obłęd i wściekłość wyzierały z dna jej źrenic, wybuchały paranoicznym, straszliwym rechotem. Pierwszy raz, gdy, drapiąc i gryząc do krwi, wyrwała się sąsiadowi, który nakrył ich na kradzieży gruszek. Czuła się wtedy wolna, dumna i nieujarzmiona, pełna mocy, a wyzwiska „czarci pomiot” i „diabły wcielone” wraz z bratem przyjmowali jak komplementy. Za inne gotowi byli zabić. Czuli w sobie siłę czerpaną z bezkarności i zdziczenia.
Euforię ukrócił wypadek. Parę miesięcy później próbowali wyrwać blachę z barierki wiaduktu. Jeden nieostrożny krok i Adam z krzykiem rozpaczy spadł na torowisko. Widok jego rozbitej głowy przez długie lata budził Hannę w środku nocy.

Na pogrzeb stawiła się prawie cała wieś. Z mglistego woalu wspomnień zapamiętała niewiele. Słowa szeptane cicho, ukradkiem, z echem odległej ulgi, że jednego bachora Wrzasiaków mniej. Potem spojrzenie Klisiakowej. Krótkie, szybkie, rzucone w drzwiach kościoła, jakieś inne, miękkie i ciepłe. Hanna zjeżyła się odruchowo, odpowiadając buńczucznym uniesieniem głowy. Jednak później, w samotności bezsennej nocy, która litościwym mrokiem osłoniła alkoholowe orgie stypy, gdy nie musiała już grać, gdy z ulgą zdjęła przyciasną, jak się okazuje, maskę, wypełnione uczuciem spojrzenie sąsiadki nie pozwoliło zasnąć. Kiedy w nocy zeszła do brudnej, zarzyganej toalety i stanęła przed lustrem, doznała olśnienia. Dostrzegła, że oczy Klisiakowej nie kryły szaleństwa ani wściekłości.

I to je różniło.

Wyszła z łazienki bez uniesienia powiek, wciąż kurczowo ściskając w dłoni fotografię Stefana. Nie musiała patrzeć w lustro. Z całą pewnością to coś przyczajone na dnie jej źrenic, obudziło się. Było dzikie, opętane i głodne… Straszliwie głodne.
Postąpiła dwa kroki w kierunku dużego pokoju, nacisnęła klamkę i pchnęła drzwi. Przed nią rozkwitła ciemność, z której wybijała się jaśniejsza plama balkonowego wejścia. Powoli przekroczyła próg. Zaschło jej w gardle, ręce zaczęły drżeć, upuszczając zdjęcie. Spięta, w każdej chwili oczekiwała, że w dolnej części szyby, tuż przy podłodze, parę centymetrów nad ośnieżonymi kafelkami, ukaże się zmarznięta, zaspana twarz męża, który zgrabiałymi dłońmi, ostatkiem sił próbował przebić się do środka.
Delikatne stęknięcie grzejnika wyrwało ją z letargu. Przerażona wybiegła do przedpokoju. Zatrzasnęła drzwi i rozdygotana rzuciła się na łóżko w swoim pokoju. Pokonana, złamana słyszała za ścianą dziki rechot, który sprawiał, że jej szloch powoli przeradzał się w wycie. Gdy ucichło, łkała i kołysała się monotonnie, ciasno obejmując kolana.

Nad ranem przyśniła się jej Klisiakowa.

Kuchnia powitała ją jasnym, słonecznym przedpołudniem i ciastem drożdżowym, które wylewając się z misy, napuchniętymi jęzorami zaschło na blacie stołu. Pachniało grzybami i kapustą. Czarna, mocna kawa postawiła Hannę na nogi. Ogarnęła się szybko, sprawnie. Przy makijażu, jakimś cudem, udało się uniknąć spojrzenia na samą siebie.
Piętnaście minut później siedziała w samochodzie. Przez moment miała nadzieję, że silnik nie odpali, że nocny mróz skutecznie położył łapę na słabym akumulatorze i będzie mogła, z podkulonym ogonem wrócić do mieszkania. Jednak maszyna bez protestów zagrała cichym pomrukiem. Hanna odetchnęła głęboko mroźnym, grudniowym powietrzem i zeskrobała z szyb malowidła szronu. Nieco już rozgrzana wyjechała z osiedla, przywołując z zakamarków pamięci drogę do Lipian.
Nie pamiętała tak słonecznej, pięknej Wigilii.

W rodzinnym domu nie była od dawna, od śmierci matki, która męża przeżyła o niespełna rok. Męża! Do dziś trudno jej było myśleć o nim, jako o ojcu. Na podupadłej, wyjałowionej gospodarce korzenie zapuścił Zygmunt, najstarszy z rodzeństwa... Kiedy spotkali się trzy lata temu, na pogrzebie Stefana, Hanna, w szarych, pobrużdżonych twarzach brata i jego żony, w podpuchniętych, zaczerwienionych oczach obojga ujrzała, obok kolejnych nasion, nabrzmiałe, dojrzewające owoce szaleństwa i obłędu. I coś jeszcze, coś, co umiała dostrzec, odkąd wiedziała, że jest DDA1 – piętno zniewolenia. Ze zgrozą zauważyła, że to samo dziedzictwo, upiorna spuścizna pokoleń już wypełzała spod dziewczęcych powiek Kariny. Uśmiechnęła się do bratanicy i, kiedy odchodziła do innych gości, czuła skupiony na sobie uważny, tęskny wzrok dziecka.

Słońce zapadało za ścianę lasu, mróz szorstkim oddechem oszraniał pola, kładł się iskrzącą bielą na drzewach, płotach, dachach. Znajome widoki Lipian, zniekształcone rozstaniem, rozmyte ułomną pamięcią wzbudziły fale wspomnień. Piekący, gorzki wstyd w szkole, gdy przed wuefem ukradkiem osłaniała brudną bieliznę, głód drażniący wnętrzności, śmiech i kpiny rówieśników. Pamiętała dzień, w którym szkolna pielęgniarka wykryła u niej wszy. To wtedy, w reakcji na upokorzenie i odrzucenie, wraz z Adamem, pozwoliła nasionom wydać owoce. Wtedy, gdzieś w głębi duszy, wierzyła jeszcze, że szyderczy śmiech rówieśników uda się przekuć w lodowaty strach.

Dom wymagał gruntowego remontu a przede wszystkim gospodarskiej ręki. Chaszcze zeschłych pokrzyw, ostów, wplecione między uśpione zimą krzaki leszczyny i ligustery zdominowały chylące się do upadku płoty. Pokryte śnieżnym puchem, w świetle samochodowych reflektorów iskrzyły się miliardami diamentów. Umierające skrzydła bramy trwały rozwarte, resztkami godności zapraszając do środka. Hanna objechała podwórko i zaparkowała przy cembrowinie studni. Wysiadając spojrzała na ciemniejące niebo. Dwie pierwsze gwiazdy delikatnie mrugały pomiędzy świerkami, rosnącymi obok ponurej stodoły.
Weszła do sieni. Przez moment oswajała wzrok z ciemnościami, szukając, zapamiętanym z dzieciństwa ruchem, włącznika lampy. Zanim go odnalazła otworzyły się przed nią drzwi. W zarysowanym framugą kwadracie światła stała przygarbiona sylwetka bratowej.
- Hanna?! – Brzmiące w głosie zdziwienie nie mogło ukryć faktu, że kobieta z trudem usiłowała zapanować nad plączącym się językiem. Weszły do kuchni. Przy stole pod oknem siedział Zygmunt. Na widok siostry wstał, ale, nie mogąc utrzymać równowagi, ciężko opadł na krzesło. Na brudnym stole, obok szklanek z niedopitą kawą walały się dwie otwarte nożem konserwy, nad którymi górowało pół bochenka chleba, osłoniętego jeszcze resztkami folii i butelka wódki.
Hanna stanęła jak wryta. Spodziewała się, że nie będzie idealnie, że bieda wypali swoje piętno, ale to, co zobaczyła przeraziło ją. Nie sądziła, w najgorszych koszmarach nie dopuszczała do siebie, że może być aż tak źle, że dno może być tak głębokie. Zareagowała dopiero, gdy z sąsiedniego pokoju wyjrzała, przestraszona ciszą, twarz Kariny. W nagłym impulsie Hanna odtrąciła bratową, chwyciła dziewczynkę za rękę i przyciągnęła do siebie.
- Weź kurtkę dziecko! – rzuciła krótko suchym, bezbarwnym, wypranym z emocji szeptem.

Chyba tylko dlatego, że była to wigilijna noc, bez wypadku, w ciągu trzech godzin, dotarły do miasta. Hanna nie pamiętała skrawka trasy. Uczucia rozsadzały ją od wewnątrz, zalewały falami, przygniatały swym ciężarem, wymazując sprzed oczu drogę, ale coraz wyraźniej wiedziała, co musi zrobić.
Kiedy znalazły się w przedpokoju, Karina stanęła onieśmielona. Prawie z nabożną czcią dotykała szafek, jasnych ścian, przejrzystego lustra. W jej głowie zaczęły odżywać strzępki rozmów, ulotne słowa, zdania przejęte od rodziców, które teraz, skumulowane w jedną myśl, wyrwały się cichym pytaniem.
- Ciocia… czy… czy tobie się udało?
Hanna uchwyciła pytanie, ale nie zareagowała. Bez słowa zrzuciła na podłogę płaszcz i weszła do dużego pokoju. Miała wrażenie, że trwa ta sama noc, co trzy lata temu, że zza balkonowych szyb wciąż patrzy na nią zamglonym, pijackim wzrokiem przemarznięty Stefan. Wtedy domknęła drzwi, odwróciła się na pięcie i do rana przesiedziała w kuchni, tępo spoglądając na migoczące czerwono cyfry zegara. Siedziała w ciemnościach i co sekundę krwisty poblask kolejnego ułamka czasu, prowadził ją do nowego życia.

O świcie otworzyła balkon i wezwała pogotowie.

Dziś klamka była równie zimna i sztywna, ale szarpnięta poddała się z delikatnym zgrzytem. Hanna pociągnęła drzwi ku sobie i mroźny wiatr wpił się w jej czoło. Zmrażał łzy, ścinał skórę twarzy, dławił oddech. Jednak po chwili strumień powietrza zawrócił i Hanna usłyszała, jak upiory przeszłości z wyciem przelatują obok niej i grzęzną gdzieś w kłębowiska chmur ponad blokowiskiem.

Po dłuższej chwili odwróciła się i patrząc w oczy Kariny wyszeptała.
- Tak, mnie się udało…

Szuirad wrzesień 2011
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Szuirad · dnia 19.09.2011 16:45 · Czytań: 3392 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 13
Komentarze
Almari dnia 30.09.2011 22:29
przeistoczą się w porażającą strach - porażający

wewnątrz…. - kropkę skasuj

Długo w noc - literówka

cala wieś - cała

ł przebić się do środka - kropki zabrakło

rodzeństwa.. - jednej kropki zabrakło :)

źle, ze dno - że

- Weź kurtkę(,) dziecko!

- Weź kurtkę dziecko! – Rzuciła krótko - małą literą po myślniku

Jednak po chwilę strumień powietrza zawrócił - chwili

Hanna słyszała(,) jak upiory


Szuirad wrzesień 20011 - ho ho :D



Bardzo delikatny tekst, subtelny, wyważony, nie ma w nim przesady ani kiczu. Bohaterka jest żywa, z krwi i kości, ogarnięta bólem, pewnego rodzaju obawą przed dalszym życiem. Kobieta dojrzała, po przejściach. Jest coś magicznego w tym, jak prowadzisz czytelnika przez tekst, Szuiradzie. Nie pozwalasz by coś go oderwało od lektury, o nudzie tym bardziej nie ma mowy.

Pozdrawiam
Szuirad dnia 30.09.2011 23:27
Dzięki Almari
Wyłapane błędy poprawiłem, włącznie z rokiem 20011:)

Dzięki za docenienie i cieszę się, że tekst przytrzymał przed monitorem, że udało się uchwycić Twoją uwagę.
Z reguły bohaterami są u mnie mężczyźni, młodzieńcy, panowie, tu w zasadzie po raz pierwszy w takiej skali tym bardziej się cieszę
jeszcze raz dzięki pozdrawiam
Elwira dnia 01.10.2011 11:57
Cytat:
na umączonej dłoni, nieświadoma


wyrzuciłabym przecinek

Cytat:
Czuła się oszukana(,) a jednocześnie


Cytat:
które lada moment przeistoczą się w porażającą strach.


Przerażający

Cytat:
radosny uśmiech i(,) rzygając własną hipokryzją,

Cytat:
Później sięgnęła po kilka jej ulubionych,


Jej bym wyrzuciła

Cytat:
od dołu obejmowało, roześmianą twarz(,) a słoneczne


a ten sprzed „roześmianą” do wyrzucenia
Cytat:
najstarszy z rodzeństwa..


jedna kropka za dużo albo za mało

Cytat:
ukradkiem osłaniała brudną bielizną,


bieliznę
Cytat:
resztkami godności(,) zapraszając do środka.


Cytat:
- Weź kurtkę dziecko! – (r)Rzuciła krótko s



Cytat:
Kiedy znalazły się w przedpokoju(,) Karina stanęła onieśmielona.


Cytat:
Jednak po chwilę strumień powietrza


Chwili

Wymowne. Ale paskudnie mnie przygniotło. I chyba tyle. Nie wykrzeszę nic więcej.
Pozdrawiam.
Izolda dnia 01.10.2011 16:19
Napisane solidnie, jak wszystkie Twoje konkursowe (zdarzyło się w ogóle, że przepadłeś w jakimś konkursie? Bo ja same wieńce widuję).
Przejmujące rozwiązanie, zostaje w pamięci na dłużej. Otworzyło mi w głowie klapkę związaną z przemyśleniami na temat poczucia winy.
Wszystko psychologicznie przemyślane i poukładane w uzasadnioną całość.

Cytat:
Pokonana, złamana słyszała za ścianą dziki rechot, który sprawiał, że jej szloch powoli przeradzał się w wycie.


To zdanie było dla mnie ważne i splotło razem wiele furtek do różnych tropów, mieści się w nim cały bagaż, jaki Hanna nosi ze sobą.
Bardzo dobre opowiadanie.
Szuirad dnia 02.10.2011 20:44
Witajcie
Elwiro
Dzięki za wychwycenie błędów. Rozumiem, że komentarz ograniczasz. W najbliższym mi otoczeniu też widziałem podobne reakcje. Przyjęli i nie mieli ochoty na rozwijanie tematu. czy przesadziłem, czy jest to aż tak nierealne? Nie sądzę, całkiem prawdopodobne. Mimo wszystko zostały zasiane kolejne nasiona. Jak i kiedy wzrosną nie wiem, może jednak zostaną zduszone jakimś duchowym roundup;em.
jeszcze raz dzięki

Izoldo
Piszesz o samych wieńcach... Zobacz, że w tedy nie ma mowy o tych co bez wieńców zostali, znaczy się tam gdzie mnie nie ma, odpadałem. Wbrew pozorom, i może na szczęscie, nie zawsze otrzymuję wieniec.

A poważniej... No własnie kwestia winy. Czy Hanna jest mordercą? Co Hanna zobaczy w swoich oczach, gdy stanie przed lustrem? Jakie nasiona?
A zdanie, które wyłapałaś opisuje wlaśnie jak nasiona dojrzewają. Teraz skończyło sie wyciem, kiedyś drapaniem i wściekłością przy próbach kradzieży, później wpatrywaniem sie w czerwone sekundy na wyświetlaczu na kuchennym zegarze.

Dzięki Izoldo za komentarz i rywalizację :)
Cieszy mnie Twoja opinia i ocena
Sz.
zawsze dnia 03.10.2011 15:41
Jak pewnie zauważyłeś, poleciłam Twój tekst ze względu na jego bagaż emocjonalny. Napisany miękko, a jednak po męsku, tak jak lubię.
Gładko prowadzisz człowieka przez dwa równoległe światy: wydarzeń i uczuć.
Jestem pod dużym wrażeniem, bo przy Twoim tekście nie widać "prób ścinania". Brawo.
Szuirad dnia 03.10.2011 16:11
Witaj
Zauważyłem, oczywiście, że zauważylem, dzięki... Ale teraz wiem, że to ze względu na emocje. Nie spodziewałem się takiego wyróżnienia :)

Prawdę mówiąc, zacząłem pisać, gdy miałem ogólny zarys w głowie , szczegóły, w tym ten najważniejszy scena z balkonem dogrywałem w trakcie i sam , gdy wróciłem do tekstu po tygodniowym leżakowaniu, byłem tym zaskoczony.

A "próby ścinania"... Jeżeli masz na myśli skracanie tekstu do pięciu stron to muszę przyznać, że wyciąłem ponad stronę. Ale wyszło na dobre.
Jeszcze raz dzięki
Krystyna Habrat dnia 11.10.2011 19:12
Szuirad - jesteś jak zawsze niezawodny. Jaka precyzja w prowadzeniu narracji!
Szuirad dnia 14.10.2011 23:59
Dzięki Sokol za wizytę
.
Twoja pochwała naprawdę wiele dla mnie znaczy,
Dziękuje bardzo
Wasinka dnia 15.10.2011 23:47
Twój sposób opisywania wchłania, zmysły reagują na każdą informację, podążając z uwagą za kolejnym zapachem, odnajdując się w każdym miejscu. Tutaj każde zdanie przewodzi prąd - ładunek emocji, które odzywają się w zewnętrznym (a jakby jednak siedzącym wewnątrz) świadku zdarzeń, jakim jest czytelnik.
Sposobem narracji, kompozycją podkręcasz jeszcze odczucia.
Obrazy, które tu przyniosłeś, zadrżały we mnie.
Pozdrawiam księżycowo.
Szuirad dnia 16.10.2011 22:53
Witam księżycowo :)

Dzięki za wizytę i tych kilka zdań, dla których warto pisać. Kiedy czytelnik "czuje prąd" w każdym zdaniu to trudno o lepszy komplement
Dziękuję jeszcze raz i pozdrawiam
zajacanka dnia 16.10.2011 23:32
Właściwie to nie wiem, co napisać. Jestem pod wielkim wrażeniem opowiedzianej historii. Tak niby spokojnie, a jednak z ogromnymi emocjami tuż pod skórą. Brawo!
Szuirad dnia 18.10.2011 23:28
Takie emocje są obok nas, tuż za ścianą, w sąsiedniej klatce i też toczą się niby spokojne a jednak ...

Dziękuję za wizytę i komentarz
pozdrawiam
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
liathia
11/10/2024 12:15
„Poeta”, to stan umysłu, więcej sennej wyrozumiałości życzę.… »
Dar
11/10/2024 08:31
Carl Jung powiedział :,, Wszystko, co nas drażni w innych,… »
Zbigniew Szczypek
10/10/2024 22:53
Pociengiel Faktycznie straszny ten sen, taki… »
Zbigniew Szczypek
10/10/2024 21:50
Kazjuno, Dar Kaziu - dziękuję Ci za wnikliwy komentarz i ze… »
Dar
10/10/2024 08:02
Tekst przypomina monolog wewnętrzny człowieka zaburzonego… »
Kazjuno
09/10/2024 09:40
Dzięki, Januszu, za komentarz i dwie cenne dla mnie uwagi… »
Janusz Rosek
09/10/2024 08:42
Kazjuno Bardzo ciekawy fragment Twojej powieści. Ze względu… »
Kazjuno
09/10/2024 08:26
Klarownie Zbysiu unaoczniłeś samolubną postawę… »
Wiktor Orzel
08/10/2024 10:52
@Kajzunio - dziękuję za komentarz i gratulacje, Hłaskę… »
Janusz Rosek
08/10/2024 08:27
Zbyszku. Dziękuję bardzo za Twój komentarz. Wiersz… »
Zbigniew Szczypek
08/10/2024 00:22
Januszu R. Najpierw wrzuciłem tekst, a później przeczytałem… »
Vincent Degol
07/10/2024 12:38
Półpauzy przed wypowiedzią postaci są bardzo pożądane.… »
Kazjuno
07/10/2024 10:37
Już raz w historii carscy/ruscy kawalerzyści poili konie w… »
Kazjuno
06/10/2024 22:44
Cieszy mnie, że doceniasz moje doradztwo. Szkoda byłoby… »
Kazjuno
06/10/2024 20:05
Nie, nie, Januszu! Piszesz: . Forma jest jak najbardziej… »
ShoutBox
  • mike17
  • 10/10/2024 18:52
  • Widzę, że portalowe życie wre. To piękne uczucie. Każdy komentarz jest bezcenny. Piszmy je, bo ktoś na nie czeka :)
  • Kazjuno
  • 08/10/2024 09:28
  • Dzięki Zbysiu, też Ciebie pozdrawiamy. Animujmy ruch oddolny, żeby przywrócić PP do życia.
  • ajw
  • 07/10/2024 23:26
  • I ja pozdrawiam :) Zdrówka i samych serdeczności :)
  • Zbigniew Szczypek
  • 07/10/2024 21:36
  • Dar, AJW, Kazjumo - serdecznie Was pozdrawiam i dziękuję Dar za troskę - będzie dobrze! Wszystkich na PP pozdrawiam - nie poddawajcie się i wzajemnie odwiedzajcie, tak zbudujecie "swoją potęgę" ;-}
  • Dar
  • 22/09/2024 22:52
  • Zbyś Oława . Mam nadzieję, że będzie dobrze.
  • Wiktor Orzel
  • 18/09/2024 08:33
  • Dumanie, pisanie i komentowanie tekstów. ;)
  • TakaJedna
  • 16/09/2024 22:54
  • Jesień to najlepszy czas na podumanie.
  • mike17
  • 15/09/2024 19:48
  • Jak jesień nadchodzi, to najlepsza pora na zakochanie się :)
  • TakaJedna
  • 12/09/2024 22:05
  • Jak jesień idzie, to spać trzeba!
  • Wiktor Orzel
  • 11/09/2024 13:55
  • A co tutaj taka cisza, idzie jesień, budzimy się!
Ostatnio widziani
Gości online:47
Najnowszy:GrzegorzGatner