Łom - Hank
Proza » Inne » Łom
A A A
Koniec końców kocha się swą żądzę, a nie to, czego się pożąda.

Fryderyk Nietzsche

Trzeci cios bolał najbardziej, mówią, że morda nie szklanka, ale Marek zaczął nabierać co do tego wątpliwości. Józek prał go po twarzy ze zwierzęcą siłą, wywalił na chodnik i kopał gdzie popadnie. Władek stał z boku, rozglądał się czy ktoś nie idzie. Nigdy nie bił, zawsze tylko patrzył jak robi to herszt bandy chłopaków ze Śliwowieckiej. Marek leżał skulony, był półżywy, krew ciekła mu z nosa wartkim strumieniem, jego lewe oko wyglądało jak wielka śliwka. Józek pochylił się nad nim i złapał za kurtkę.
- I żebym cię tu więcej nie widział obdartusie!- ryknął mu prosto w twarz- To moje osiedle i moja dziewczyna rozumiesz?!
Kopnął go jeszcze w żebra i odszedł. Władek niczym cień podążył za nim, odwracając się co chwila z rozbawieniem wymalowanym na twarzy. Marek nie pamiętał, by tamten się kiedykolwiek odezwał, był prawą ręką Józka, zawsze kroczył blisko niego, robił wszystko co Józek mu rozkazał, czyli zazwyczaj stał na warcie, gdy „szef” spuszczał manto kolejnym ofiarom. Wytarł rękawem zakrwawiony nos, pomacał opuchliznę powstała wokół oka. Miał ogromną nadzieję, że żebra są tylko stłuczone, a nie złamane. Powoli i chwiejnie wstał, oparł się o ścianę śmietnika, spojrzał na przeciwległy blok. Z okna na trzecim piętrze wyglądała dziewczyna. Patrzyła na niego smutno dużymi, piwnymi oczami, gładziła gęste, czarne włosy. Gdy spostrzegła, że on także spogląda na nią schowała się szybko i zaciągnęła zasłony. Marek stał jeszcze chwilę pod śmietnikiem, opierając się o ścianę, Dyszał ciężko, bolała go rozbita wielką pięścią głowa, obraz przed oczami był coraz mniej wyraźny. Zebrał się w sobie i powolnym krokiem ruszył w stronę domu.

***
Rany piekły i paliły, gdy przykładał do nich nasączone spirytusem okłady. W połączeniu z aspiryną uśmierzały ból, sprawiały, że oddech wracał do normy, głowa przestała boleć i coraz lepiej widział. Dopiero teraz był w stanie zapalić papierosa. Był mocny, gryzący. Poszedł do łazienki umyć się, był umówiony z Tomkiem w barze. Woda spłukiwała zmęczenie i ból, wytarł się, po czym zaczął bandażować i oklejać plastrami obolałe miejsca. Założył dżinsy, koszulę i przetartą skórzaną kurtkę. Nowa w której oberwał na Śliwowieckiej nie nadawała się do dalszego użytku, była podarta i zabryzgana krwią. Wyszedł z domu lekko kulejąc.
Knajpa „ U Chudego” wieczorami zaczynała tętnić życiem. Można tam było spotkać wszelakiej maści pijaków, meneli i żuli. Byli jak wampiry, cały dzień skryci w melinach, w cieniu monopolowego czy między garażami. W nocy ujawniali się, wychodzili na ulice, do knajp, bogatsi nawet do klubów. Zabijali niedopicie i własną świadomość, o świcie budzili się i wstawali z chodników, ławek, ulic i wracali w mrok czekając na kolejny zachód słońca. Ci którym odpowiadało tanie, chrzczone piwo i niewiadomego pochodzenia wódka wybierali właśnie „Chudego”. Marek wszedł do środka, uderzył go odór przetrawionego alkoholu i dymu pochodzącego z najtańszego tytoniu. Tomek już siedział przy stoliku, kończył pierwsze piwo. Zamówił browar i dosiadł się do niego. Ten długo nic nie mówił, patrzył na poobijaną facjatę kumpla.
- Znowu tam byłeś?
- Byłem.
- Pojebany ty jesteś. Chodzisz tam i zawsze wracasz zbity jak kundel. Ty masochista jesteś czy co? – zirytowany zapalił papierosa – Zrozum, że Anka nigdy nie będzie twoja. Puknąłeś ją raz, dawno temu i starczy. Widać ona woli dupczyć się z tym orangutanem w dresie, odpuść sobie Marek, bo on cię w końcu zabije, tym bardziej, że jesteś z Lipcówki, a ci ze Śliwowickiej nienawidzą Lipcówki.
- Ale ja ją kocham.
- Przecież to kurwa jest, pół tej mieściny ją miało.
- Wiem. Ale to moja kurwa. Ma piękne oczy, nie zrozumiesz tego.
Dopili piwo, zamówili litr wódki. Gryzła go w przełyk, ale kojąco działała na rany i siniaki. Serce zaczęło mu mocniej bić, powietrze głębiej docierało do płuc, krew szybciej pulsowała w żyłach. Zdrowiał w ekspresowym tempie, nie czuł już bólu. Nie odzywali się wiele podczas spożycia. Pili kolejkę za kolejką, odpalali jednego papierosa od drugiego. Było dawno po dwunastej, gdy wyszli z baru. Zataczali się, śmiali, wyśpiewywali pijackie pieśni. Marek wciąż zanosząc się śmiechem położył się w trawie, tuż obok chodnika.
- Chciałeś kiedyś latać Tomek? –język obijał mu się o zęby gdy mówił, patrzył nieprzytomnym wzrokiem w spowite nocą niebo.
- O czym ty gadasz, bardziej pijany ode mnie jesteś, wstawaj jutro na rano do roboty mamy.
- A kogo obchodzi ta robota? Zobacz jakie gwiazdy piękne.
- Mnie obchodzi, bo nie chcę zostać wylany z trzeciej pracy w ciągu dwóch miesięcy. A gwiazdy to ja głęboko w dupie mam. Wstawaj.
- Zobaczysz Tomek, kiedyś będę latał.
- Wstawaj kurwa!
W końcu podniósł się z ziemi. Wracali do domu wzajemnie podtrzymując się, kilka razy zdarzyło im się wywrócić. Była trzecia nad ranem, gdy dowlekli się na swoje osiedle. A już o siódmej zaczynali pracę w fabryce.
***
Marek wracał nieprzytomny z roboty, kac męczył go okrutnie, dwukrotnie rzygał na chodnik. Z fabryki na Lipcówkę miał niedaleko, ale postanowił iść okrężną drogą zahaczając o Śliwowicką. Liczył na to, że tym razem pod blokiem Anki nie będzie wystawać Józek ze swoją bandą, że uda mu się wejść do klatki, porozmawiać z nią. Nie miał z nią żadnego kontaktu odkąd miesiąc temu poznali się na imprezie dziewczyny Tomka, wypili trochę, może nawet sporo i wylądowali w łóżku u niej w mieszkaniu. Podobała mu się, nie była zbyt inteligentna, ale za to straszliwie rozgadana, lubił to, może dlatego, że sam niewiele się odzywał. Miała to coś, Marek sam nie potrafił tego sprecyzować. Niestety następnego ranka poznał jej chłopaka – Józka. Ten przyłapał go, gdy wychodził od Anki z mieszkania, zdybał chłopaka już na klatce. Wtedy też spuścił mu pierwsze manto, nie było szans, by dokopać Józkowi, był wielki, gruby i silny, poza tym zawsze miał koło siebie zgraję osiłków. Marek był mizerny, chudy i nie za wysoki. Nie, nie było szans, by dokopać Józkowi.
Dotarł już w okolice bloku dziewczyny i jak się spodziewał jej klatkę okupowała józkowa banda ze swoim hersztem na czele. Nie zauważyli go, stał za daleko, poza tym byli zbytnio skupieni na parze przechodzącej koło nich. Chłopak i dziewczyna, niewiele ponad dwadzieścia lat, może nie byli stąd, może dopiero co się wprowadzili, Marek nie miał pojęcia. Gdyby byli z Jachłowic wiedzieliby, że Śliwowiecka to nie miejsce na romantyczne przechadzki. Józek i reszta zbirów pokazywali sobie parę palcami, wrzeszczeli na nich, wyśmiewali.
- W którym burdelu takie dziwki są co?!
- Dała ci już dupy czy czekacie do ślubu, hłehłehłe!
- Ej lala, zostaw tego frajera, chodź do nas to pogadamy sobie!
- Chodź mała mamy wino, zabawimy się!
- Umiesz ty ją chociaż wygrzmocić porządnie ełnuchu?!
Dziewczyna ciągnęła chłopaka za rękaw. Na pewno nie byli stąd, bo sam jeden chciał się rzucić na całą zgraję ze Śliwowieckiej. Jeden z chuliganów rzucił w nich kamieniem, rozwalił chłopakowi czoło, polała się krew. Dziewczyna ciągnęła go za rękaw, wykrzykiwał obelgi i groził im policją, Oni tylko śmiali się. Marek patrzył na to z oddali, myślał co by mógł zrobić gdyby był silny, gdyby był odważny, albo gdyby miał własną bandę jak Józek. Ale nie mógł zrobić nic. Drżącymi dłońmi odpalił papierosa i poszedł w stronę domu.

***
Robota dłużyła się niemiłosiernie, ostatnie promienie ciepłego lipcowego słońca zaglądały przez grube, okratowane okna fabryki. Marek siedział przy taśmie produkcyjnej, wkładał tanie, plastikowe kubki do tekturowych pudełek. Ciężkie powietrze przepełnione smrodem plastiku drażniło go w nozdrza, płuca domagały się, by wyszedł na zewnątrz i napełnił je innym powietrzem, czystym, nieskazitelnym. Niestety nie mógł. Mijała właśnie ósma godzina pracy, zostały jeszcze dwie, przez ten cały czas miał tylko jedną przerwę podczas której zdążył się wysikać i zapalić. O zjedzeniu czegokolwiek nie było mowy. Rzygał już widokiem kubków, ręce zaczynały odmawiać mu posłuszeństwa, obraz przed oczami rozmazywał się w skutek zmęczenia i wdychania fabrycznych oparów. Pomyślał o zadowolonych z życia bogaczach, którzy będą pić z tych kubków poranną kawę, zagryzać ją tłustym pączkiem i myśleć kogo dziś zwolnią z pracy oraz jaką stażystkę przelecą. Usłyszał ciężkie kroki. Nadchodził kierownik zmiany, Filipski, jego ogromny brzuch niemal wylewał się spod tłustej koszuli, szelki na których trzymały się spodnie drgały niebezpiecznie, jego cztery podbródki podskakiwały w rytm kroków. Marek nienawidził go. Filipski był chamski i prosty. Pracownicy mówili , że „nie ma to jak cham dorwie się do władzy”. Coś w tym było. Marek pomyślał, że podczas Drugiej Wojny Światowej ten człowiek byłby idealnym kandydatem na kapo.
- Wawrzyniecki!
- Tu jestem psze pana.
- Wawrzyniecki przykro mi, ale zostałeś zwolniony.- powiedział z głupawym uśmiechem. – Są redukcje etatu, a ty jesteś najsłabszy w mojej grupie.
Marek zerwał się ze stołka, był wyższy od Filipskiego. Oddychał szybko i ciężko, patrzył w jego małe, zmrużone oczy.
- Jak to najsłabszy?! Zawsze biorę nadgodziny, pracuję już tutaj od dwóch lat! Nie może mnie pan tak po prostu zwolnić!
- No właśnie Wawrzyniecki sęk w tym, że mogę. Mogę i to robię. Widzisz, jako do pracownika to nic do ciebie nie mam. Ale jako człowiek.... ja cię po prostu nie lubię Wawrzyniecki. I właśnie dlatego wypierdalasz.
Gdy wychodził z fabryki, słońce już dawno spało a noc wzięła całe miasto we władanie. Wiał zimny wiatr, gwiazdy najwyraźniej nie miały ochoty tańczyć dziś na nieboskłonie i ukryły się w szarych chmurach. Jedynie księżyc oświetlał mu drogę do domu.
***
Zenek nie bez powodu nosił ksywkę Złomiarz. Na swojej działce znajdującej się na obrzeżach miasta gromadził wszelaki szmelc jaki znosili mu ludzie, na wysypiskach zbierał wszystko co tylko nie było zbyt przerdzewiałe, zapleśniałe czy podziurawione. Nikt nie wiedział do czego jest mu to potrzebne. On sam zwykł mawiać, że jego śmiecie niczym nie różnią się od sprzętów, które ludzie używają w swoich domach. W ostatecznym rozrachunku one także wylądują kiedyś na śmietniku. Nikt nie mógł temu zaprzeczyć, jednak nawet ta teza nie przeszkadzała ludziom w uważaniu starego Zenka za dziwaka. Nie obchodziło go to, dla niego wszyscy inni byli dziwni. Dziwni i zbyt przywiązani do dóbr materialnych.
Marek otworzył przerdzewiałą furtkę działki, na dróżce walały się sprężyny, pojedyncze buty, stare opony i wszystko inne, co mogło utrudnić dojście do domku przed którym na leżaku wylegiwał się starzec ćmiący skręconego papierosa. Skórę miał spaloną słońcem, duże i okrągłe okulary przeciwsłoneczne upodabniały go do ogromnej, pomarszczonej muchy.
- Czego ci potrzeba chłopcze? – zapytał ochrypłym głosem przywodzącym na myśl rzężenie zepsutego silnika. – Wczoraj znalazłem kilka kluczy francuskich. W całkiem niezłym stanie. Mogą ci się przydać.
- Nie potrzebuję kluczy. – Marek, mówił niemal szeptem, gdyż upił się ostatniej nocy do nieprzytomności. - Chcę kupić łom. Najlepiej duży.
Zenek rozejrzał się, wstał i niepewnym krokiem podszedł do jednej z kupy śmieci, pogrzebał w niej i wyciągnął stary łom. W istocie był duży i w niektórych miejscach pomarańczowy od rdzy.
- Ten chyba będzie dobry. Chcę za niego dychę.
- Biorę.
Zapłacił, przełożył łom przez ramię i odwrócił się w stronę wyjścia. Starzec patrzył jak chłopak odchodzi. Szedł powoli, ciężko. Był przygarbiony, jakby nie ciążył mu ten łom, ale cały świat przygniatał mu barki. Na pierwszy rzut oka nie różnił się niczym od innych młodych, zmęczonych prozą życia ludzi. Zenek Złomiarz widział jednak w jego krokach coś szlachetnego. Popatrzył w słońce i pomyślał, że to piękny, leniwy dzień dla starych ludzi takich jak on sam. W oddali widać było nadchodzące chmury ,sprzedawcę złomu naszła refleksja, że to zły dzień dla młodych i pełnych nadziei.

***
Józek stał na klatce z piwem w dłoni i patrzył na coraz ciemniejsze niebo. Zaczął padać słaby deszcz, drobne krople przecinały parne powietrze. Spostrzegł, że ktoś idzie ulicą, rozpoznał Marka. Zdziwił się, gdyż ten niósł kawał blachy czy coś w tym rodzaju. Dopił piwo i zszedł do niego.
- A ty czego tu znowu chcesz?! Mało ci razy już pysk obiłem?!
Chłopak przekrzywił głowę, po twarzy błąkał mu się dziwny uśmiech, smutny a zarazem pełen ulgi.
- Chyba chodzi o to, że już niczego nie chcę.
Zamachnął się łomem. Czaszka Józka pękła niczym nadgryziona przez kruka czereśnia. Krew obryzgała mu koszulę, poplamiła chodnik. Dwa następne ciosy wymierzył w tors. W oczach osiłka malowało się przerażenie na przemian ze zdziwieniem. Marek podniósł głowę, popatrzył w okno na trzecim piętrze. Stała w nim Anka, była przerażona. Była także naga, mógł dostrzec jej niezbyt duże, lecz kształtne piersi. W oknie pojawiła się druga postać, był to Władek. Objął dziewczynę, chwilę patrzył na zakrwawionego szefa swojej bandy. Wzruszył ramionami, odciągnął Ankę od okna i zasłonił firanki. Marek wpatrywał się w firanki na trzecim piętrze, Józek cicho pojękiwał na chodniku. Patrzył w okno jeszcze długo, minuty zamieniały się w godziny.

***
Dwie godziny później przyjechała policja. Zabrali go.





Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Hank · dnia 24.09.2011 12:06 · Czytań: 760 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Agnieszka1986
25/04/2025 14:06
to są prawdziwe krople prawdziwego czarnego deszczu. Suche… »
lens
25/04/2025 10:16
Trochę mi się wiersz kojarzy z wojną na Ukrainie, takich… »
lens
25/04/2025 08:07
Ciekawie zinterpretowałeś, ale podrzucę Ci odwrotny… »
wolnyduch
25/04/2025 01:08
Tak, to prawda, że liczy się każda chwila, bo życie jest… »
wolnyduch
25/04/2025 00:56
Tak, to prawda, że w ciszy więcej można dostrzec i ona jest… »
wolnyduch
25/04/2025 00:44
Niektóre "dziewczynki" faktycznie lubią stan… »
retro
24/04/2025 13:05
Przeczytałam z przyjemnością. Tekst lekki, naturalny. Płynne… »
Pogardliwa
23/04/2025 19:47
Twój język ma w sobie coś urzekającego, ale - według mnie -… »
Pogardliwa
23/04/2025 19:44
Nie podoba mi się refleksyjny i subiektywny charakter… »
Ala Mak
22/04/2025 14:53
Bardzo piękny język. Ten wiersz wywołuje poruszenie melodią… »
Florian Konrad
21/04/2025 19:34
tu nie ma nic z polityki »
Florian Konrad
21/04/2025 19:33
Dziękuję. nie zanosi się na to :D »
wolnyduch
21/04/2025 14:19
Smutny wiersz, z rozczarowaniem w tle, a ja sobie myślę, że… »
wolnyduch
21/04/2025 14:11
Nie wątpię, że nie ma w Tobie pychy, pisząc o pysze,… »
wolnyduch
21/04/2025 14:08
Spokojnej reszty Świąt życzę Poetce, a dziś z jednej strony… »
ShoutBox
  • wolnyduch
  • 25/04/2025 00:25
  • Święta minęły, a za moment majówka i znów powód do radości i relaksu :)
  • Redakcja
  • 23/04/2025 16:56
  • Dziękujemy i życzymy tego samego, choć Święta już minęły;-)
  • wolnyduch
  • 21/04/2025 14:26
  • Przepraszam za zdublowanie życzeń:)
  • wolnyduch
  • 21/04/2025 14:24
  • Miłej reszty Świąt wszystkim Portalowiczom i Redakcji życzę :)
  • wolnyduch
  • 21/04/2025 14:22
  • Spokojnej reszty Świąt Wielkanocnych Redakcji i wszystkim Portalowiczom
  • wolnyduch
  • 21/04/2025 14:20
  • Spokojnych, miłych Świąt Wielkanocnych życzę
  • Redakcja
  • 02/04/2025 09:49
  • To my dziękujemy!
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2025 20:12
  • To nie lata lecz kilometry wspólnie przebytej drogi -752 komentarze - bezcenna możliwość rozwoju. I za to Wam dziękuję
  • Redakcja
  • 26/03/2025 13:43
  • Piękny jubileusz!
  • Zbigniew Szczypek
  • 25/03/2025 19:38
  • Dopiero dzisiaj zauważyłem, że 12 lat jestem z Wami! Bardzo dziękuję za cierpliwość do mnie ;-}
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty