Vesper - cz.26 - Ramirez666
Proza » Długie Opowiadania » Vesper - cz.26
A A A
Okręt wojenny ORP Sokół, Morze Bałtyckie, 51 równoleżnik

22 styczeń, 4:30

Wichura wyraźnie straciła na sile, kilka razy grzmotnęła z impetem w morską taflę i w końcu całkiem ustała. Pojedyncze podmuchy wiatru, ostatni akord rozjuszonego morskiego żywiołu, przegoniły sztormowe chmury, zza których wyłoniła się błyszcząca srebrzyście tarcza księżyca i upstrzone migoczącymi iskierkami gwiazd nocne niebo. Morze było ciche i spokojne, zupełnie jakby nie miało nic wspólnego z huraganem, który szalał nad akwenem jeszcze kilka minut wcześniej. Poganiane przez lekką bryzę niskie grzywacze wzbijały w ciemnościach swoje pieniste grzbiety, z rzadka przecinając ciemną taflę swymi jasnymi pasmami. Głuchą pustkę olbrzymiej, bezkresnej przestrzeni wypełniał jedynie ich monotonny szum.

Policyjny śmigłowiec krążył nisko nad miejscem, które wojskowy samolot z nowoczesnym systemem wykrywania radiolokacyjnego AVIS, wskazał jako ostatnią odnotowaną pozycję Vesper. Światło potężnego szperacza, zamontowanego tuż pod nosem maszyny, ślizgało się po falistej powierzchni wody, próbując swym świetlistym okręgiem wyłowić choćby najmniejszy ślad obecności zaginionej jednostki. Porwany statek dosłownie zniknął z oczu radarów przed dwiema minutami. Pozostało po nim jedynie kilka nadpalonych desek i pogiętych kawałków blachy, dryfujących samotnie na powierzchni. Było to zdecydowanie zbyt mało jak na efekt wybuchu bomby, o której donosiły tajemnicze wieści z internetu. Vesper musiała zatonąć w inny sposób. Dla członków ekipy ratowniczej pozostawało więc pytanie, w jaki dokładnie?
Trzy okręty wojenne polskiej marynarki i kilka policyjnych łodzi patrolowych otoczyło miejsce katastrofy szczelnym pierścieniem o średnicy półtorej kilometra. Specjaliści z policyjnego zespołu płetwonurków właśnie zsuwali się po drabinkach z głównego pokładu fregaty na pontony, którymi mieli wypłynąć nad prawdopodobne miejsce położenia wraku. Tuż po zajęciu miejsca na łódkach zaczęli przygotowywać się do zejścia w głębiny. Na pobliskim statku artyleryjskim szykowała się do pomocy ekipy nurków z Formozy, specjalnej drużyny komandosów, specjalizującej się w operacjach podwodnych. Przybyli, żeby pomóc w odbijaniu statku z rąk terrorystów, tymczasem musieli dopełnić ponurej formalności i odnaleźć zatopiony wrak.

Podczas, gdy żołnierze ubierali ochronne kombinezony, śmigłowiec z oficerami CBŚ na pokładzie podszedł do lądowania na rufie ORP Sokół, jednej z rakietowych korwet, mających ubezpieczać operację desantu na Vesper. Gdy koła maszyny stuknęły o płytę lądowiska, a śmigła głównego rotora przestały się kręcić i kłęby rozwianego śniegu opadły, oficerowie i towarzysząca im grupka antyterrorystów wyskoczyli na skuty lodem pokład. Na ich twarzach wyraźnie malował się smutek i zrezygnowanie. Żaden z nich nie przypuszczał, że wszystko skończy się tak tragicznie. Cała grupa zeszła po stalowych schodkach na niższy poziom i skierowała się w stronę śródokręcia, prowadzona przez młodego marynarza uzbrojonego w karabin.
- Ogłosili pełną gotowość – młody przewodnik próbował zagadać milczącego Wejcherta, który kroczył tuż obok niego – przygotowali nas jak na wojnę, dali do ręki broń i wysłali nocą w morze z pełną siłą ognia. A tutaj nic nie ma. Tylko zmarzliśmy chłopakami. Nic więcej.
Gliniarz zerknął tylko na chłopaka i westchnął. Nie odpowiedział, tylko przytaknął od niechcenia.

Po niecałych dwóch minutach marynarz zatrzymał się i skinął na grube, stalowe drzwi.
- To tutaj. Proszę wchodzić, komandor czeka na panów.
Daniel podziękował mu uprzejmie i razem z resztą kompanów wszedł do pomieszczenia mostka kapitańskiego, gdzie stanął twarzą w twarz z dwójką młodych oficerów.
- Jestem komandor podporucznik Janusz Stopnicki, a to mój zastępca, kapitan Dawid Bończyk – przemówił starszy z nich, jasnowłosy mężczyzna koło czterdziestki o krępej budowie ciała. – Przykro mi, że spotykamy się w takich okolicznościach. Przybyliśmy kilka minut za późno. Obrona wybrzeża podała, że stracili statek z oczu dosłownie dwie minuty przed naszym przybyciem.
- To na pewno tutaj? – zapytał Wejchert z nutką nikłej nadziei w głosie.
- Sto procent – wtrącił się Bończyk. Miał koło trzydziestki, był nieco niższy i szczuplejszy od komandora. - Potwierdzaliśmy koordynaty dwukrotnie. Radary obrony wybrzeża wskazały jednoznacznie to miejsce jako punkt ostatniego odczytanego namiaru liniowca. To właśnie tutaj Vesper musiała pójść na dno.
- Musiała? – zdziwił się Szymczak. – Jak wy to odmieniacie? Przecież to statek, a nie żadna laska.
- Vesper oznacza po łacinie wieczór – odparł grzecznym tonem komandor. – Często rodzice używają tej nazwy jako imiona dla córki. Vesper - oficer zawiesił głos. – Naprawdę ładnie.
- No fakt, przecież laska Bonda miała na imię Vesper – zażartował młody. – Co ty, stary, filmów nie oglądasz?
- Wiesz, jakoś nie mam ostatnio czasu.
- Nie ma żadnych ocalałych? – Daniel nie chciał, by rozmowa jego podwładnych zeszła na niestosowne tematy, więc znów zwrócił się do komandora. – Nikogo nie znaleźliście? Żadnych szalup, rozbitków, kompletnie nic?
- Nie ma sensu, panie komisarzu – Stopnicki uśmiechnął się smutno. – Skoro już rozmawiamy o filmach, czy pamięta pan Titanica? Przy tej temperaturze ludzie nie przeżyliby w wodzie pięciu minut. Wyłowilibyśmy tylko zamarznięte zwłoki. Dziwi mnie tylko… - oficer przerwał na krótką chwilę, jakby się nad czymś zastanawiał – nieważne.
- Co takiego? – odezwał się zza pleców zebranych Wolski swoim ponurym, stalowym głosem.
Stopnicki popatrzył uważnie na policjantów i zmrużył oczy, intensywnie nad czymś rozmyślając. Wreszcie podjął zasadniczy temat.
- Nie pierwszy raz uczestniczyłem w akcji ratowniczej, zapewne również nie ostatni, ale muszę przyznać, że to najdziwniejsza katastrofa z jaką się dotychczas spotkałem.
- Dlaczego? – zapytał Szymczak, który bezceremonialnie usiadł na skraju panelu kontrolnego, nie zważając na zgorszenie marynarza, który właśnie go obsługiwał. Po prostu skrzyżował ręce na piersiach i z bezczelnym uśmiechem zaczął gapić się w komandora, zupełnie nie zwracając uwagi na to, że przeszkadza nawigatorowi.
- Tak jak mówił pan komisarz – Stopczyński kiwnął głową na Wejcherta – nigdzie nie znaleźliśmy choćby śladu po próbie ewakuacji z pokładu. Statek tej klasy i wymiarów z pewnością tonął co najmniej pół godziny. Wystarczająco długo, żeby zdążyć uratować sporą część załogi i pasażerów. Nie wspominając już o systemie zabezpieczeń ciśnieniowych, który zawsze w takich przypadkach spowalnia przedostawanie się wody na kolejne sektory. Nie mam pojęcia dlaczego tak się stało. W naszym fachu to się nigdy nie zdarza. Tego po prostu nie da się racjonalnie wytłumaczyć.
- Nurkowie zejdą na dół i przeprowadzą niezbędne badania – mruknął Szymczak, który przegoniony w końcu wściekłym wzrokiem nawigatora niechętnie wstał i podszedł do frontowego okna kajuty, zza którego widać było przebieg całej akcji. Kilka policyjnych łodzi motorowych krążyły po miejscu tragedii, przeczesując ostatni raz wytyczony akwen. Kilometr dalej dryfował ORP Gryf, drugi okręt marynarki wojennej, na pokładzie którego lądował właśnie śmigłowiec z resztą policyjnej ekipy.
- A jeśli ktoś się uratował, tylko sztorm zniósł go gdzieś dalej? – zapytał Nowak. – Albo szalupy z ocalałymi odnalazła jakaś inna jednostka, która zdążyła się już oddalić?
- Możliwe, chociaż bardzo mało prawdopodobne. – Ton Stopnickiego nie przejawiał żadnego entuzjazmu. – Mamy tu dwie szybkie korwety rozpoznania, pięć mil na południe stąd zostawiliśmy korwetę rakietową z nowoczesnym systemem namierzania. Po otrzymaniu alarmu od razu poinformowaliśmy naszych kolegów z zagranicy. Na zachód od nas rejon wód eksterytorialnych patroluje niemiecki niszczyciel „Bruder”, a północne skrzydło zabezpiecza szwedzki okręt wojenny „Sighvatr”. Żaden z nich nie meldował o napotkaniu jakiejkolwiek jednostki w tym rejonie. Wszyscy woleli przeczekać sztorm w portach.
- To przecież statki bojowe, nie ratownicze – zainteresował się Wolski.
- Wiem. – Na twarzy komandora pojawił się grymas złośliwego uśmiechu. – To na wypadek, gdyby te sukinsyny zdążyły ewakuować się z Vesper i spróbowały ucieczki do któregoś z sąsiednich państw.
- Mówi pan o porywaczach – Wejchert raczej stwierdził niż zapytał.
Komandor przytaknął.
- Jak mogli dopuścić się takiej zbrodni. Tak wiele niewinnych osób. Prawdziwa tragedia. Wybitni działacze, profesorowie, politycy… nawet wasz były minister.
- Nigdy go nie lubiłem – odparł cynicznie Szymczak, wpatrzony w wynurzających się z wody nurków. – Za obecnym zresztą też nie przepadam.
Wejchert obciął go karcącym wzorkiem, jednak Rafał tylko wzruszył ramionami i luźno oparł barkiem o ścianę kabiny.
- Tak czy inaczej trzeba będzie sprawdzić, czy któremuś z nich się nie udało. Mogli się wymknąć jeszcze w czasie sztormu. Obrona wybrzeża meldowała, że podczas sztormu byli prawie ślepi. Macie tu łączność z bazą lotniczą na Oksywiu?
- Tak jest. Trzeba tylko przełączyć częstotliwość.
- Proszę połączyć mnie z dowódcą garnizonu! – nakazał Danny. - Niech samoloty przeczeszą teren. Może przy okazji natrafią na jakichś rozbitków.
- Babicz, słyszałeś! – rzucił komandor do jednego z matów siedzących przy terminalu. – Łącz z Oksywiem!
Po chwili marynarz pstryknął palcami na panelu i wywołał łącznościowca bazy lotniczej. Tymczasem Wejchert pochylał się do mikrofonu, korygując przy okazji ustawienia.
- Mówi nadkomisarz Daniel Wejchert ze specjalnej grupy pościgowej Centralnego Biura Śledczego – odezwał się, gdy marynarz dał znak o uzyskaniu połączenia.
- Zgłasza się Zieliński – zaskrzeczał zakłócony trzaskami fal radiowych głos. - Słucham pana, komisarzu.
- Witam, panie generale. Ponownie jesteśmy zmuszeni współpracować w tak fatalnych okolicznościach. Jestem właśnie nad miejscem zatonięcia Vesper. Statek najwyraźniej poszedł na dno tuż przed naszym przybyciem.
- Moi obserwatorzy z AVIS-a już mi o tym donieśli – odparł chłodno wojskowy.
- Czy zanotowaliście na radarach rozbłysk wybuchu? – dopytywał się Daniel.
- Nie – głos generała był zdecydowany i przekonujący. – Niemożliwe, żeby statek rozerwała eksplozja. Wiedzielibyśmy o tym.
- Pytam, bo nie znaleźliśmy żadnych śladów eksplozji, ani próby ewakuacji. Może jednak jest szansa, że ktoś się uratował? Niech pańscy ludzie poszperają trochę dookoła. Możliwe, że w przy tak kiepskiej widoczności i warunkach pogodowych przeoczyliśmy jakieś szalupy ratunkowe.
- Szczerze wątpię, by ktokolwiek ocalał ze sztormu, jaki uderzył tam pół godziny temu. Ale zrobię to. Niestety, AVIS ma ograniczone pole manewru w nocy. Sonar wykrywa tylko ślad radiowy odbity od metalowych przedmiotów na powierzchni wody. Żeby cokolwiek dokładnie zobaczyć, będę musiał wysłać na miejsce bezzałogowce.
- Bezzałogowce? – zdziwił się stojący dwa kroki za Danielem podkomisarz Nowak.
- Amerykańskie Predatory z serii RQ-1. Kilka lat temu dostaliśmy je w prezencie od USAF. Są to jedynie wersje zwiadowcze, pozbawione uzbrojenia i systemów celowania, ale za to mają doskonałe urządzenia obserwacyjne. Ogólnie przekazano nam szesnaście sztuk, w swojej bazie mam na składzie cztery egzemplarze. Nasi chłopcy od elektroniki troszkę je usprawnili. W efekcie wszystkie są przystosowane do działań nocnych z dużej odległości.
Zapadła chwila milczenia, przerywana jedynie służbową rozmową obsługujących terminal marynarzy.
- Dziękuje panu, generale. – Wejchert pierwszy zwrócił się do Zielińskiego. – Dziękuje za wszystko.
- Nie ma za co. Szanuje pana upór, choć sam wątpię w to, czy ktokolwiek mógł ocaleć.
- Mam tylko pytanie, czy nie będzie pan pociągnięty do odpowiedzialności za nie wykonanie rozkazu zbombardowania Vesper?
- Statek poszedł na dno tak czy inaczej. Ja ze swojej strony mogłem pokazać, że żaden dupek z DWS nie będzie się rządził na moim podwórku.
- Jest pan świetnym żołnierzem, generale.
- Do zobaczenia, komisarzu. – Zieliński rozłączył się. Pozostawało tylko ciągnące się w nieskończoność czekanie na wyniki zwiadu. Teraz wszystko zależało od poziomu wyszkolenia lotników marynarki i szczęścia, którego ostatnio Wejchertowi tak bardzo brakowało.


* * *


Baza Lotnicza Marynarki Wojennej, Babie Doły, Gdynia

22 styczeń, 4:32


Na lądzie szalał jeszcze mocny wiatr, ostatni oddech potężnego sztormu, który został zepchnięty przez front atmosferyczny w kierunku cieśnin duńskich. Lotnisko w Babich Dołach smagała groźna wichura. Deszcz ze śniegiem stukał mocno w grube szyby wieży kontrolnej, drastycznie ograniczając widoczność. Generał Zieliński był w podłym nastroju. Wiedział, że to był ostatni dzień jego owocnej, wojskowej kariery. Nie wykonał bezpośredniego rozkazu dowództwa i posłuchał zalecenia człowieka, oficjalnie uznanego za zdrajcę. W głębi serca był przekonany, że nie zrobił nic zasługującego na szczególne potępienie. Chciał tylko ocalić zakładników. Okazało się, że nadaremno. Wszyscy zginęli. Bez wyjątku. Gdyby znaleźli chociaż jedną żywą osobę, zobaczyłby sens w odwołaniu bombardowania. Jednak w obecnej sytuacji był na straconej pozycji. Rozpiął guziki szarej bluzy generalskiego munduru i poluzował sztywno zawiązany węzeł krawata. Przejechał dłonią po zmęczonej ostatnimi przeżyciami twarzy. No cóż, może uda mu się załatwić odejście delikatnie. Bez procesu, wyroku i degradacji, owianych atmosferą medialnego skandalu.

Właśnie w trakcie tych posępnych rozmyślań usłyszał głos jednego z nawigatorów.
- Panie generale - kadet był czymś wyraźnie podekscytowany - mamy coś. AVIS namierzył jakiś obiekt trzydzieści pięć kilometrów na południowy wschód od punktu zero. – Tym kryptonimem było oznaczone miejsce zatonięcia Vesper.
- Co takiego? - odparł zrezygnowany oficer, niechętnie odwracając się i podchodząc do fotela żołnierza, nonszalancko wkładając ręce do kieszeni.
- Niezidentyfikowany obiekt na powierzchni morza – odpowiedział kadet. - Siła sygnału wynosi sześć jednostek.
- To może być zwykła puszka - prychnął lekceważąco Zieliński.
Zasadniczo miał rację. Najmniejsza, dwuosobowa łódka wychwycona przez sonar klasy AVIS dawała wyraźny sygnał o sile trzydziestu jednostek. Średniej wielkości kuter rybacki pokazywał rezultat pięciuset albo więcej. Dlatego generał stwierdził, że trop nawigatora to zwykłe zakłócenie radiowe, na jakie codziennie napotykali się podczas obserwowania przestrzeni nad akwenem polskich wód terytorialnych.
- Puszki zazwyczaj nie pływają z prędkością czterdziestu węzłów, panie generale - odparł tryumfalnie chłopak, nie odrywając wzroku od monitora. Uśmiechnął się przy tym zawadiacko, bo wiedział, że zainteresuje szefa najnowszą wiadomością.

Przygarbiony dotąd Zieliński w jednej chwili wyprostował się jak struna i wbił oczy w ekran. Charakterystyczny pasek sonaru obracał się powoli, zgodnie z ruchem wskazówek zegara, ciągnąc za sobą smugę odczytanych fal radiowych. Zwykle, gdy natrafiał na jakiś obiekt, terminal piszczał charakterystycznym dźwiękiem, a na monitorze pojawiała się migająca, jasna kropka. Tym razem urządzenie pracowało bezgłośnie. Zieliński pochylił się nad monitorem i wpatrzył bardzo uważnie. Sygnał tak słaby, że on, doświadczony lotnik z dwudziestoletnim stażem, dostrzegł go dopiero po dłuższej chwili, gdy sonar trzeci raz przejechał pełny okrąg. Malutki, mikroskopijny okruch był tak mały, że prawie niewidzialny. Tym razem było to jednak coś innego, niż zwykłe zakłócenie. Wśród białego śniegu sygnałów radiowych zobaczył migający punkcik. Mógłby go uznać za zwykły błąd odczytu, bądź wyrzucony z jakiegoś statku worek ze śmieciami, gdyby nie fakt, że obiekt ten przemieszczał się z olbrzymią, jak na morskie warunki, prędkością.
- Który z predatorów jest najbliżej? – warknął Zieliński.
- Fox 3 – odparł spokojnie kadet.
- Wyślij go tam! – ponaglił generał w przypływie zapału. – Natychmiast!


* * *


Wiatr ostatecznie rozgonił chmury, zza których wyłonił się księżyc, otoczony przez migoczące spokojnym rytmem gwiazdy. Morze po sztormie było ciche i gładkie jak stół – rzecz całkowicie niespotykana na wodach basenu bałtyckiego. Dzięki dogodnym warunkom, szybki wojskowy ponton typu Hurricane 733 mógł rozwinąć maksymalną, przewidzianą przez producenta silnika, prędkość. Potężny motor spalinowy średniego zasięgu nadawał wirnikowi bardzo wysokie obroty przy relatywnie niskiej ilości spalania. Dodatkowo lekki kadłub z półsztywnego materiału, mogący swobodnie pomieścić dwanaście osób ze sprzętem, był teraz prawie całkiem pusty. Na pokładzie motorówki znajdowała się tylko jedna, sterująca nią osoba. Właśnie dlatego niemal cała przednia połowa łodzi unosiła się nad wodą, podniesiona przez pęd prędkości ponad czterdziestu węzłów.

Keller starał się sterować spokojnie, koordynując kierunek zgodnie ze wskazówkami GPS. Nie miał doświadczenia w pływaniu łodzią, więc liczył na swoje wojenne szczęście i umiejętność wychodzenia cało z wszelakich kłopotów. Prawą dłoń zaciskał na drążku sterowniczym, którym delikatnie manewrował na boki, chcąc utrzymać względnie prosty kurs. Lewą oparł na kolbie przewieszonego przez ramię karabinka AK-74, który zabrał ze sobą na wszelki wypadek jako zabezpieczenie w drodze na stały ląd. Przed ucieczką z tonącego liniowca zdołał znaleźć i zabrać długi, marynarski płaszcz, będący jedynym zabezpieczeniem przed panującym na zewnątrz chłodem. Uciekając z płonącego pokładu kierował się na rufę, wiedząc, że Rosjanie musieli zostawić przy burtach swoje motorówki. Domyślał się, że pontony zmontowali, mimo fatalnych warunków, tuż po wynurzeniu się na powierzchnię łodzi podwodnej, która ich tu sprowadziła. Nie mylił się.

Wiedział, że kierując się na wschód, naraża się na napotkanie jakiegoś przypadkowego patrolu straży przybrzeżnej. Nie przejmował się tym jednak. Gnał do brzegu z pełną prędkością, bezwzględny i niebezpieczny, niczym rozpędzony pociąg na uszkodzonym torze. Miał niewiele paliwa, dlatego obrał kurs na względnie najbliższą linię brzegową, co w jego wypadku było zachodnią plażą rosyjskiego dystryktu Kaliningrad.

Wiatr już niemal całkiem przycichł. Kacper uśmiechnął się i z rozrzewnieniem spojrzał w gwiazdy. Lubił je oglądać od dziecka. Czuł satysfakcję z wygranej i moc, rozpierającą go od środka niczym najlepszy narkotyk. Nareszcie przyszedł czas, żeby pokazać światu, czym jest prawdziwe bezgraniczne okrucieństwo. On, którego wyśmiewali i nazywali przeklętym bękartem, teraz miał stać się panem życia i śmierci milionów ludzi, który rzuci na kolana najpotężniejsze mocarstwo świata. Cały świat ukorzy się przed nim w strachu. Przypomni się ludziom, którzy mieli odwagę o nim zapomnieć i wyrwie ich ze spokojnego snu życia codziennego. Dzięki zaplanowanemu posunięciu sprawi, że niewypowiedziana groza chwyci ich za włosy, otworzy powieki i zmusi, żeby zapamiętali go na zawsze. Przypomni światu, czym jest prawdziwy strach, kiedy rozpęta najstraszliwszą w dziejach wojenną katastrofę.

Mimowolnie zaczął się śmiać. Nie był to jednak śmiech rozbawienia, ale złowieszczy rechot, przypominający wrzaski obłąkanego szaleńca.


* * *


Młody zabójca był tak zajęty swoimi własnymi planami, że nie spostrzegł przelatującego osiemset metrów nad nim cichego samolotu bezzałogowego polskich sił powietrznych, który używając mocnego noktowizora i wzmacniacza obrazu w lunecie z wielokrotnym przybliżeniem, zarejestrował jego obraz, po czym przesłał go do bazy lotniczej na Oksywiu.

Nowoczesny ślizgacz wojskowy, jakim był Hurricane, został skonstruowany ze specjalistycznych komponentów, z których najważniejszym był niewykrywalny przez radary materiał maskujący. Specjalna guma pochłaniała emitowane przez urządzenia radiolokacyjne promienie, dzięki czemu była niewrażliwa na ich działanie. Operatorzy wojskowi na lotnisku marynarki nigdy nie zobaczyliby na swoich ekranach sygnału pneumatycznej łódki, gdyby nie jeden mały szczegół, który zaważył na życiu uciekającego przed pogonią Kacpra Kellera. Osłaniającą rotor pokrywę stworzono z wysokiej jakości, nierdzewnej blachy, która była przyczyną pojawienia się na radarze przebłysku, zauważonego przez młodego kadeta z Oksywia. Właśnie to małe niedopatrzenie rosyjskich specjalistów od przygotowań tajnych operacji i dokładność polskiego nawigatora raz na zawsze zmieniły losy świata.

Obraz z kamery na Predatorze Fox 3 mógł posłużyć sekcji łączności Zielińskiego jako bezpośrednie źródło obserwacyjne. Luneta uchwyciła w swoim polu widzenia pędzącą motorówkę i siedzącego w niej mężczyznę. Odpowiedzialny za transfer obrazu sierżant od razu przybliżył kadr, skalibrował obraz i wyświetlił go na płaskim, pięćdziesięciocalowym ekranie, wiszącym w jednym z kątów wieży kontrolnej. Po dokładnym zbliżeniu można było dostrzec wyraźnie długi, czarny płaszcz tajemniczego sternika, wojskowe spodnie w zagranicznym kamuflażu oraz przewieszony przez ramię karabin. Dla załogi lotniska nie było wątpliwości, że to jeden z terrorystów, któremu najwyraźniej udało się przeżyć katastrofę. Zaintrygowany Zieliński nakazał maksymalnie przybliżyć obraz. Na zielonym, podświetlonym przez noktowizor, tle ekranu, pojawiła się twarz młodego chłopaka. Obraz był niewyraźny i o małej rozdzielczości, jednak generał oceniał, że chłopak mógł mieć około dwudziestu pięciu lat i dosyć łagodne rysy twarzy.
- Kim ty, kurwa, jesteś? - zapytał sam siebie oficer, szepcząc niemal bezgłośnie, a jego słowa zginęły w panującym dookoła zamieszaniu.



* * *


Kuba Urbaniak, czołowy informatyk grupy pościgowej gdańskiego CBŚ, siedział zmęczony za swoim biurkiem i popijał czwartą z rzędu kawę. Był całkowicie wykończony. Całą noc aktywnie udzielał się w głównym sztabie policyjnych analityków, rozważających różne warianty przeprowadzenia akcji na Vesper i dbających o staranne zabezpieczenie logistyczne całej operacji. Jego powieki stawały się cięższe z każdą kolejną godziną. Nie miał już ochoty na nic innego, oprócz solidnej dawki snu. Chciał w końcu odpocząć, najchętniej położyłby się do łóżka i przespał kolejne trzy dni. Wiedział jednak, że jeszcze nie może sobie pozwolić na taki luksus. Po zakończeniu akcji przyjdzie pisanie raportów, opinie na temat działania, zagadnienia operacyjne i cała masa żmudnej, papierkowej roboty. Westchnął ciężko na samą myśl o czekających go zmaganiach z resortową biurokracją, gdy nagle na jego biurku rozdzwonił się telefon.
- Centralne Biuro Śledcze w Gdańsku - odezwał się zaspanym głosem, poprawiając spadające z nosa okulary - w czym mogę pomóc?
- Witam! – Głos po drugiej stronie linii był twardy i zdecydowany. - Mówi generał brygady Robert Zieliński, dowódca garnizonu lotniczego marynarki wojennej na Oksywiu. Koordynuję akcję ratowniczą razem z nadkomisarzem Wejchertem. Zna go pan?
- Tak – odparł Kuba. – To mój bezpośredni przełożony.
- Mam coś dla niego. Nasz samolot zwiadowczy wykonał kilka zdjęć pneumatycznego ślizgacza kierowanego przez samotnego mężczyznę uzbrojonego w broń maszynową. Łódź znajduje się trzydzieści pięć kilometrów na południowy wschód od punktu zero i zmierza z dużą prędkością w kierunku rosyjskich wód terytorialnych. Prześlę panu zdjęcia do weryfikacji. Niech pan jak najszybciej powiadomi nadkomisarza Wejcherta o wynikach.
- Tak jest! Już podaje adres internetowy - poinstruował Kuba. – Również dziękuję - dodał po chwili.
Pół minuty później wyświetlił na monitorze zdjęcie młodego chłopaka o krótkich, ciemnych włosach. Mógł przysiąc, że już wcześniej go widział. Nie mogąc sobie przypomnieć żadnych szczegółów, uruchomił program Fantom, służący funkcjonariuszom do porównywania wizerunku podejrzanych z policyjną bazą danych. Program dzielił ekran na dwie niemal identyczne części. Po lewej umieszczało się fotografię podejrzanego, po prawej zaś, z prędkością ośmiu zdjęć na sekundę, skrypty porównywały na podstawie kształtu czaszki, koloru oczu i rysów twarzy oraz wielu innych czynników, wizerunek sprawcy ze zdjęciami z archiwów policyjnych. Kuba wyostrzył komputerowo i wstawił fotografię faceta z łodzi, włączył wyszukiwanie, po czym wygodnie rozłożył się w fotelu, rozciągając przy tym tak mocno, że chrupnęły mu kręgi w karku. Ziewnął przeciągle i próbował dopić resztki kawy, od dłuższego czasu stygnącej w kubku. Już miał zamykać zmęczone oczy, by zaczerpnąć choć odrobiny relaksu, gdy kontrolka pozytywnego wyniku zamrugała kilka razy, otaczając oba zdjęcia zieloną obramówką. Kuba zmrużył oczy i wytężył wzrok, nie podnosząc się ze swej wygodnej pozycji. Po prawej stronie monitora ukazało się zdjęcie przystojnego bruneta o twardym, męskim spojrzeniu i łagodnych, młodzieńczych rysach. Facet miał całkiem poważną minę, choć zdolnemu informatykowi wydawało się, że jego wargi wykrzywia ledwo dostrzegalny, bezczelny uśmiech. Jedną z jego brwi przecinała na pół cienka, różowa blizna, najprawdopodobniej pozostałość po starej ranie zadanej ostrym przedmiotem. Podobieństwo według wskazań Fantoma wynosiło 97 procent. Bardzo wysoki wynik. Rzadko się zdarzał. Kuba przesunął wzrok na opis zdjęcia z danymi personalnymi i spojrzał na nazwisko. Dopiero wtedy przypomniał sobie skąd znał tę twarz. Niewypowiedziana groza ścisnęła mu żołądek. Podniósł się w fotelu, wystukał palcami odpowiedni ciąg klawiszy, w międzyczasie jednym, szybkim haustem opróżniając kubek. Następnie wydrukował wynik porównania, po czym wyrwał kartkę z kserokopiarki i wybiegł do pokoju operacyjnego, omal nie przewracając sąsiedniego biurka.

* * *


Okręt wojenny ORP Sokół , Morze Bałtyckie, 51 równoleżnik

22 styczeń, 4:41



Daniel stał oparty o reling korwety i ćmił wolno papierosa. Błędnym, nieobecnym wzrokiem oglądał wychodzących z wody płetwonurków, którzy właśnie kończyli swoją pracę. Przed dwiema minutami, będąc jeszcze kilkadziesiąt metrów pod powierzchnią morza, nadali meldunek do znajdującej się na pokładzie Sokoła ekipy, którym potwierdzili ich wcześniejsze przypuszczenia. Pięćdziesiąt metrów niżej spoczywał wrak HSC Vesper. Uczestnicy wieczornego śledztwa w jednym momencie stali się świadkami największej tragedii narodowej od czasów Holocaustu. Wejchert wiedział, że śmierć pięciuset pięćdziesięciu pasażerów i członków załogi, wśród których znajdowali się wybitni ludzie świata biznesu i polityki, z pewnością będzie tematem numer jeden wszystkich dyskusji i debat telewizyjnych najbliższych miesięcy. Już wyobrażał sobie newsy donoszące o katastrofie, rozpacz rodzin, kondolencje władz i ogłoszenie żałoby narodowej. A potem wykorzystywanie katastrofy w międzypartyjnych grach na arenie politycznej. Wiedział, że to początek długiej drogi do zapomnienia i przyzwyczajenia do życia z tak wielką stratą. Nie dbał jednak o to. Był zły, gdyż nie mógł osobiście zobaczyć zwłok Kellera. Chciał mieć pewność, że ten szalony morderca raz na zawsze przeniósł się na tamten świat. Zanim specjalne ekipy dokładnie przeczeszą statek, zwłoki pasażerów będą już całkowicie niezdatne do identyfikacji. Gliniarz zaciągnął się dymem ostatni raz i wyrzucił papierosa za burtę. Spojrzał na dryfującego nieopodal Gryfa, oświetlonego tuzinem potężnych reflektorów. Z uznaniem i respektem oglądał wyszczerzone w kierunku nocnego nieba, wielkie, ośmiorurowe wyrzutnie rakiet i długie lufy dział kalibru 76mm, sterczące bojowo nad zaśnieżonym pokładem. Przypomniał sobie jak przez ostatnie lata rozwinął się polski przemysł wojenny, gdy Amerykanie zaczęli eksportować do sojuszniczych krajów szereg nowoczesnych technologii i nieprzytomne ilości ciężkiego sprzętu, którego mieli po ostatnich wojnach spore nadwyżki. Właśnie wtedy marynarka wojenna dostała od nich kilka korwet rakietowych, nowoczesne systemy wczesnego ostrzegania, flotę powietrzną marynarki uzupełniono o dwie eskadry myśliwców F-16 i bezzałogowe samoloty zwiadowcze, a w ramach rozbudowy projektu Obrony Wybrzeża, na polskich plażach powstało kilka objętych wojskowym nadzorem stanowisk artylerii antyrakietowej. Sfinalizowano prowadzone od dwóch dekad rozmowy z efektem jak najbardziej korzystnym dla Polski. Wejchert zapomniał na krótką chwilę o dzisiejszej katastrofie i rozluźnił się, wspominając tamte spokojne czasy, gdy był na samym początku swej policyjnej kariery. Spokojne dni, podczas których razem z kolegami z pracy odliczał dni i godziny do kolejnych libacji alkoholowych i eskapad erotycznych. Dni, kiedy nie musiał żyć w ciągłej niepewności o jutro, w ciągłym stresie, o nic się nie martwiąc. Tamte czasy odeszły bezpowrotnie, teraz musiał stawiać czoła kolejnym, poważnym problemom. Niekiedy brutalnie przerastających jego możliwości. Przynajmniej Keller zginął. Wejchert skrzywił się na samą myśl o tym człowieku i splunął z pogardą za burtę. Wtedy niemal podskoczył, gdy nagle w głośniku krótkofalówki usłyszał niespodziewany meldunek.

- Danny… zgłoś się! – Głos należał do dobrego kolegi z wydziału, Kuby Urbaniaka. – Danny… jesteś tam? Odezwij się!
- Zgłaszam się – odparł ponuro Wejchert po chwili milczenia, zaskoczony niespodziewanym kontaktem.
- Danny – Jakub był czymś najwyraźniej zaniepokojony, policjant wyczuł to od razu. – Keller żyje! Właśnie ucieka na południowy wschód!
Bomba lotnicza eksplodująca na pokładzie statku nie wywołałaby większej paniki niż ta, jaka ogarnęła nadkomisarza Daniela Wejcherta, który stanął jak wryty po odsłuchaniu komunikatu.
- Danny, słyszysz mnie?
- Co ty pierdolisz? – wykrzyknął niemal policjant, z trudem uspokajając oddech. - Przecież statek poszedł na dno. On nie mógł tego przeżyć. Przecież nikt się nie uratował, nikt!
- Statek może poszedł na dno, ale Keller używa szybkiej łodzi motorowej, chyba wojskowej. Generał Zieliński przesłał mi zdjęcia zrobione przez samolot bezzałogowy kilka minut temu. Porównałem je z naszym archiwum i wszystko się zgadza. Prawdopodobieństwo według Fantoma wynosi dziewięćdziesiąt siedem procent, ale nawet gołym okiem widać, że to Keller. W tym momencie jest jakieś czterdzieści kilometrów od was. Pruje w kierunku Primorska na rosyjskim wybrzeżu. Zbieraj Szymczaka, Wolskiego z kominiarzami i gońcie go. Daniel? Daniel, słyszysz mnie?

Wejchert słyszał. Nie odpowiadał jednak, gdyż z trudem łapał oddech, biegnąc sprintem po zaśnieżonej burcie okrętu, ile sił w nogach zmierzając na mostek kapitański, gdzie zostawił resztę swojej policyjnej załogi.



* * *


- Kiedy?
- Najdalej za pół godziny, o ile wartownikom uda się ich zatrzymać przez jakiś czas.
- Nie uda się. Będą mieli nakaz aresztowania podpisany przez samego ministra.
- Musi się pan ewakuować, generale.
- Wtedy wy poniesiecie konsekwencje za mnie. Nie, to niedopuszczalne. Odpowiedzialność za załamanie rozkazu biorę na siebie.
- Ale generale…
- To jest polecenie służbowe, kapitanie.
- Tak jest!
- Niech pan zejdzie na dół i powie ludziom, że mają siedzieć cicho. Nic im nie zrobią. Zadbam o to. Wykonać!
- Tak jest!
Zieliński skończył rozmawiać z dowódcą szwadronu lotniczego bazy. Kapitan doniósł mu, że za przerwanie ataku bombowego zostanie aresztowany i osądzony przez doraźny sąd wojskowy. Ekipa żandarmerii miała się zjawić w bazie jeszcze tej nocy. Zbliżał się czas rozrachunku. Wtedy Zieliński usłyszał zza pleców pełen niepokoju głos jednego z żołnierzy obsługujących terminal kontrolny. Odwrócił się ku niemu, zdziwiony i nieco oburzony, że chłopak przerywa mu ważne przemyślenia.
- Panie generale… - młody kadet, najwyraźniej mocno zdezorientowany, jeszcze raz sprawdził coś na swoim monitorze zanim postanowił kontynuować – to raczej dziwne, ale skan termiczny wykrył na pokładzie tej łodzi śladowe ilości promieniowania radioaktywnego.
- To niemożliwe – pokręcił głową Zieliński, odwracając wzrok w kierunku zdjęcia sterowanego przez Kellera Hurricane’a, nadal wyświetlonego na głównym ekranie wieży kontrolnej.
- Sprawdziłem dwukrotnie – upierał się żołnierz. – Nie ma mowy o pomyłce. Za każdym razem wyszedł identyczny wynik.
Zdziwiony generał zadarł głowę i po raz kolejny zerknął na zdjęcie z kamery Predatora Fox 3. Oglądał je przez chwilę uważny, badawczym wzrokiem, starając się wyłowić każdy podejrzany detal. Trwało to mnie więcej piętnaście sekund. Nagle zatrzymał wzrok na jednym punkcie. Zrobił dwa kroki do przodu.
- Przybliżyć kwadrat C6! – rzucił chłodno do swoich ludzi, nie odrywając oczu od wielkiego ekranu.
Technik zabrał się do roboty i rzeczywiście po paru sekundach wskazany przez generała obszar powiększył się niemal dwukrotnie. Filtry falowo wyostrzały obraz, a z mnóstwa pikseli zaczęły wyłaniać się kolejne, wyraźne kształty. Generał przypatrzył się nieco dokładniej. Właśnie wtedy zobaczył znajomy kształt, coś jakby…
Nagle wyprostował się, otwierając usta z wrażenia. Przerażenie rozszerzyło jego źrenice. Bezwiednie cofnął się o krok. Znał ten przedmiot, który leżał tuż przed nogami namierzonego przez nich uciekiniera. Widział go kilka razy, bardzo dawno temu, jeszcze podczas szkoleń oficerskich w LWP. Znał przeznaczenie tego niewielkiego urządzenia i doskonale zdawał sobie sprawę ze skutków jego użycia w dzisiejszym świecie.
- Kozłowski – zwrócił się do jednego z zaufanych łącznościowców w stopniu sierżanta, nie odrywając wzroku od walizki z SADM. – Połącz mnie natychmiast z mostkiem kapitańskim ORP Sokół. Mamy poważniejsze kłopoty niż myśleliśmy…


* * *


Na mostku kapitańskim panowała burzliwa dyskusja na temat najnowszej nowiny.
- Czy ten skurwysyn nie może po prostu umrzeć! – wrzasnął wściekle Szymczak. - Co on jest, kurwa, kot? Ile on ma żyć? Osiem? Dziewięć?
- To przez tych pajaców z Krakowa – wtórował mu Wolski. – Gdyby moi chłopcy prowadzili akcje przeciw ludziom Kellera, mielibyśmy drania na dołku po dwóch tygodniach!
- Teraz to nieważne – upomniał ich Danny. – Musimy połączyć się z Zielińskim i włączyć do akcji lotnictwo. Bez nich nie damy rady. Komandorze?
- Oczywiście. – Oficer skinął głową na bosmana, który do razu pochylił się nad radiostacją i wywołał Oksywie. Łączenie trwało zaledwie krótką chwilę.
- Zgłasza się Zieliński – rozległo się w głośnikach.
- Panie generale, mówi Daniel Wejchert. Ten facet, którego namierzyliście, to bardzo niebezpieczny przestępca. Nazywa się Kacper Keller i jest członkiem świetnie zorganizowanej grupy terrorystycznej. On i jego ludzie są odpowiedzialni za kilkanaście zabójstw i napadów rabunkowych na terenie południowej Polski. Jest wyszkolony, bezwzględny i diabelnie sprytny. Z pewnością zapadnie się pod ziemię, gdy tylko wyląduje na stałym lądzie. Dlatego nie możemy mu pozwolić dotrzeć do brzegu Kaliningradu. Pomoże nam pan go dorwać? Może pan wysłać swoje samoloty, żeby przecięły mu drogę.
Zieliński zwlekał chwilę z odpowiedzią, lecz w końcu przełamał się. Musiał to powiedzieć.
- Jest pewien problem. Mam ograniczone pole manewru, bo niedługo zjawi się tu żandarmeria, żeby mnie aresztować. Dlatego cokolwiek zaplanujemy, musimy to wykonać szybko i precyzyjnie. W każdym razie postaram się wszystko zgrać w czasie i pomagać panom do samego końca.
Danny skwitował złowieszczą nowinę taktownym milczeniem.
- Sprawa numer dwa. Wiem, że to podejrzane, ale Rosjanie postawili w stan pełnej gotowości całą załogę floty na wybrzeżu obwodu. Tydzień temu ściągnęli tu z Petersburga cztery dodatkowe jednostki. Dwie łodzie pościgowe i dwie ciężkie fregaty z działami dużego kalibru. Wygląda na to, jakby prowadzili niedaleko zatoki jakieś manewry wojskowe. Cały tamten rejon jest silnie obstawiony. To podejrzane, gdyż wysunęli się dalej niż zazwyczaj, niemal na samą granicę wód terytorialnych. Całą noc czatują. Chyba na coś czekają.
- Nie możecie interweniować? – zapytał ostrożnie Wejchert.
- Mogliby nas zestrzelić – odparł generał. - Przykro mi komisarzu, jesteście zdani na siebie.
- Dobrze, mamy dwa helikoptery. Postaramy się dorwać skurwysyna na własną rękę.
- Jest jeszcze inny problem. Nieco poważniejszy.
- Słucham.
- Ten facet ma na łodzi egzemplarz walizkowej bomby jądrowej.
Przerażeni funkcjonariusze spojrzeli po sobie pełnym strachu i niedowierzania wzrokiem.
- Co takiego? – zdziwił się kapitan Bończyk.
- Ja pierdole! – zaklął Szymczak, odwracając się i zasłaniając twarz dłonią.
- Jakim cudem, do ciężkiej cholery?! – wrzasnął do mikrofonu Wejchert. – Skąd ją wyczarował?!
- Nie mam pojęcia – po drugiej stronie linii zdenerwowany Zieliński wzruszył ramionami. - Wykonany przez urządzenia pomiarowe Predatora skan termiczny potwierdził obecność na pokładzie niewielkiej ilości materiału rozszczepialnego. Wystarczy tego na małą powtórkę z Hiroszimy.
- Kurwa! – Podkomisarz Nowak pobladł, zupełnie jakby miał zaraz zwymiotować.
- Jak silna jest ta bomba? – zapytał Danny.
- Urządzenia tego typu zostały zaprojektowane z myślą o niszczeniu pojedynczych elementów infrastruktury, takich jak duże fabryki, lotniska, mosty i węzły komunikacyjne – wyjaśnił dowódca Oksywia - dlatego moc wybuchu jest znacznie słabsza niż w porównaniu z klasycznym ładunkiem atomowym. Mimo wszystko konsekwencje detonacji takiej bomby w terenie zamieszkałym przez ludność cywilną mogą się niewyobrażalne.
Komandor Stopczyński podszedł do terminalu i nachylił się na mikrofonem.
- Jaka może być przewidywana siła podobnej eksplozji? – zapytał na głos pozbawionym emocji głosem. Wejchert skonstatował, że stary wilk morski przypomina w tym Wolskiego.
- Równowartość mocy kilkudziesięciu ton trotylu, w najgorszym razie pięciuset, czyli pół kilotony.
- Wołos – komandor skinął na jednego z marynarzy. – Wprowadź dane do komputera i odtwórz symulację.
- Jaką symulację? – zapytał Wejchert.
- Stara aplikacja pokładowa, wymyślona przez jankesów jeszcze podczas zimnej wojny. Najpierw stosowali ją przeciw Sowietom, ostatnio przydaje im się do oceniania sił Chińczyków i ich floty wojskowej na Pacyfiku. Komputer pokładowy oblicza po wprowadzeniu danych wrogiej jednostki lub pocisku przewidywany efekt starcia. Dowódcy okrętów marynarki wojennej USA musieli wiedzieć, jakie ponieśliby straty w ewentualnym uderzeniu nuklearnym na bazy portowe i miejsca stacjonowania ich jednostek.
- Jak widać wszystko się kiedyś przydaje – odezwał się stojący pod przeciwległą ścianą Szymczak.
- Wołos, co z tą symulacją?! – Nawet spokojny dotąd komandor stał się zniecierpliwiony.
- Uruchamiam!
Dziesięć sekund po wypowiedzeniu tych słów przed oczami oficerów ukazała się trójwymiarowa, komputerowo wygenerowana makieta przykładowego miasta o średnim zagęszczeniu ludności, która zawisła w powietrzu niecałe półtorej metra nad ziemią. Wszyscy wlepili w nią rozszerzone ze zdziwienia oczy. Wołos zastukał jeszcze kilka razy w klawiaturę i na symulacji ukazały się trzy okręgi, kolejno czerwony, pomarańczowy i żółty. Chwilę później bosman zaczął odczytywać oficerom ustalone przez komputer dane.
- Bomba o sile pół kilotony zdetonowana na wysokości dziesiątego piętra w gęsto zurbanizowanym terenie miejskim dokona nieodwracalnych zniszczeń na niespotykaną dotąd skalę. W promieniu ośmiuset metrów od epicentrum fala uderzeniowa dosłownie zetrze wszystko z powierzchni ziemi. – W tym momencie zamrugał najmniejszy, czerwony okrąg.
Wszyscy zebrani wokół symulacji kiwnęli w milczeniu głowami.
- W obrębie około tysiąca stu metrów podmuch przetrwają struktury ceglane i konstrukcje żelbetonowe, pozostałe budynki zostaną poważnie uszkodzone. Gęsta zabudowa powinna pochłonąć sporą część energii wybuchu w końcowej fazie uderzenia. Szanse przeżycia w tej strefie będą minimalne, ale teoretycznie możliwe. – Tym razem rozjaśnił się pomarańczowy okrąg, niewiele większy od poprzedniego. – W promieniu czterech kilometrów od miejsca eksplozji nastąpi gwałtowny skok temperatury, który spowoduje masowe pożary i poważne poparzenia u ludzi narażonych na bezpośrednią ekspozycję. Może być odczuwalny silny wstrząs sejsmiczny na tym obszarze. Nastąpi całkowita awaria sieci elektrycznej. Przestaną działać telefony, komórki i łącza internetowe. Wszystkie urządzenia zasilane prądem wysiądą w jednej chwili. Po krótkim czasie cały uwzględniony obszar zostanie skażony przez promieniowanie radioaktywne wielokrotnie przewyższające poziom śmiertelności. Tysiące ludzi zapadną na chorobę popromienną. Wielu nie doczeka pomocy. Podsumowując, na skutek bezpośredniego wybuchu może zginąć dwieście, może trzysta tysięcy ludzi. W obrębie strefy skażenia – Wołos podświetlił żółte koło, zajmujące niemal połowę sztucznie utworzonego miasta. – znajdzie się około miliona ludzi. Szansę na przeżycie ma może połowa z nich, o ile uda się sprawnie przeprowadzić akcję ewakuacyjną ze strefy skażenia i przygotować spore zaplecze medyczne. Inaczej ranni umrą na przeciągu dwunastu godzin w wyniku poniesionych obrażeń. Do tego należy dodać spory odsetek ludzi, którzy zginą w olbrzymim zamieszaniu, jakie wybuchnie tuż po wybuchu. Tratujące się tłumy, włamania, kradzieże, napady i tym podobne.
- Piekło na ziemi – podsumował Daniel, oczyma wyobraźni
- Chryste panie – Młody zaczął się trząść, tracił nad sobą panowanie. – Musimy go powstrzymać! Musimy, kurwa!
- Zdecydowanie się z panem zgadzam, podkomisarzu Nowak – wydukał Wejchert błędnym głosem, po czym odwrócił od terminalu i spojrzał na resztę zebranych w pokoju mężczyzn. W jego oczach błyskała dzika furia. - Panie generale, wyruszamy w tej chwili. Proszę informować nas na bieżąco o dokładnej pozycji Kellera i kierunku ucieczki.
- Przyjąłem!
- Komandorze, proszę skontaktować się z Gryfem i Skorpionem. Poinformujcie ich jak sprawa wygląda, niech szykują baterie rakietowe. Może uda nam się dogonić Kellera na wodach międzypaństwowych. Niech wezmą kurs na południowy wschód i próbują namierzyć jakikolwiek sygnał. Najlepiej, gdyby osłaniał pan ich północną flankę.
- Dobrze! Wołos, bierz się do roboty!
- Wolski, zbierz ludzi przy śmigłowcu. Macie tam być za półtorej minuty. Pełna gotowość. Niech pilot rozgrzewa silniki!
- Tak jest!
- Niech Bóg ma nas w swojej opiece – mruknął Szymczak stając ramię w ramię z Wejchertem.
- Bóg raczej od początku nie bierze w tym udziału – parsknął nadkomisarz, zabierając spod ściany swój karabinek. Przeładował, odbezpieczył i uważnie obejrzał celownik. Wszystko było gotowe. Lufa Siga mieniła się srebrzyście w blasku okrętowych lamp.
- Obyś tym razem się mylił, wodzu – odpowiedział Szyczmak śmiertelnie poważnym głosem. – Inaczej będziemy mieli totalnie przesrane…

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Ramirez666 · dnia 24.09.2011 19:33 · Czytań: 611 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:54
Najnowszy:emilikaom