wracamy z połowu, koszule są wyjątkowo pomięte:
przy mankiecie brakuje guzików, matka poprzyszywa.
wszędzie szramy, za mało rzemieni by spleść dłonie
wikliną. musimy oporządzić ryby. następuje rozwarstwienie,
a one wszystkie mówią, że dobre dusze idą do nieba.
wchodzisz drugi raz do tej samej rzeki, myjesz stopy. pytasz o drogę
milczę. złoto oddaję matce na obrączki. próbujesz się przeprawić,
ale gdziekolwiek byś nie był, stoisz na drugim brzegu. wolę mosty,
można je palić, potem krztusić się i pluć.
teraz widzę jakby w zwierciadle niejasno, zbierasz zboże: jęczmień
na powiece wyleczysz śliną, naczynka pękają
ze śmiechu, a ja czekam kiedy pomidory dojrzeją, kochany,
wtedy odejdziesz, nie powrócisz do miejsc, gdzie
kruszyliśmy szkło w odcieniu butelkowej zieleni,
zapłaczę, ono nie zakwitnie. Wtedy zapłaczę.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
MadeInChinaTown · dnia 01.10.2011 19:52 · Czytań: 671 · Średnia ocena: 5 · Komentarzy: 8
Inne artykuły tego autora: