Dzień zaczął się zwyczajnie. Od smutnego westchnienia po usłyszeniu budzika o nieludzkiej porze, powitania z psem, porannej toalety, rodzinnego śniadania i podrzucenia córki do szkoły. Rozsiadłam się wygodniej w fotelu jak na ulubionym rumaku i ruszyłam do pracy. Miałam do przejechania, jak zwykle, całe miasto. Kiedy doczekam się upragnionej obwodnicy? Choć uwielbiam jazdę samochodem, to z przyjemnością oszczędziłabym sobie slalomu zapchanymi ulicami. Z każdym kilometrem ilość samochodów na drodze zwiększała się lawinowo. Łatwo się domyśleć, że stopień poirytowania niektórych kierowców również. Podjechałam do kolejnych świateł, spojrzałam na zegarek i sięgnęłam po gumę. Rutyna sennego poranka. Tymczasem z jednego z samochodów wyskoczył mężczyzna wymachując rękami, a jego twarz wykrzywił grymas wściekłości. Musiało nastąpić starcie dwóch testosteronów podczas jazdy między jednym, a drugim skrzyżowaniem. Albo próbował wyprzedzić, albo zajechał drogę, albo po prostu dominacja na drodze leży w naturze jednego i drugiego. Wszystko rozegrało się w ułamkach sekund. Nie widząc spodziewanej reakcji, agresor inicjujący starcie wrócił do samochodu i wydobył z niego coś na kształt łomu. Świadkowie zdarzenia, choć jeszcze przed chwilą zaspani, szerzej otworzyli oczy. Nie udało się wywołać wilka z lasu i prowokowany kierowca nie wysiadł z samochodu. Nadszedł czas na bardziej widowiskową scenę w tym porannym, spontanicznym przedstawieniu. Nie widząc innego rozwiązania, agresor uderzył z całej siły w lusterko wypucowanego, czarnego opla. Kierowca wyzwany na pojedynek doznał chwilowego szoku i zamarł w bezruchu. Inicjator całego zajścia wskoczył tymczasem na swojego rumaka i ruszył z ogromną prędkością. To nie był jeszcze koniec przedstawienia. Rozpoczęła się pogoń za sprawcą. Oba samochody ruszyły w szaleńczym galopie. Kolejność zdarzeń zawsze ta sama – prowokacja, agresja, atak, zemsta. Tak było od początku wśród zwierząt i najbardziej pierwotnych ludzi. Zaprogramowani na atak i dominację rozpętujemy krwawą walkę o… no właśnie, o co? O to, że ktoś zajechał nam drogę i będzie pierwszy na światłach? A może o to, że nie chciał uznać naszej wyimaginowanej wyższości z racji posiadania lepszego rumaka?
Wszyscy świadkowie zdarzenia ruszyli na zielonym. Życie potoczyło się spokojnie dalej. Obaj kierowcy opuścili widownię i pognali przed siebie w dramatycznym akcie na dwóch aktorów. Bez wcześniej ułożonego scenariusza, a zakończenie napisali sami.
Jeżeli obaj panowie zdobyli się na refleksję, to być może żałowali, że wydarzenia potoczyły się tak, a nie inaczej. A może wręcz przeciwnie, mieli sobie za złe, że nie byli szybsi, bardziej zdecydowani lub bardziej okrutni.
W opinii psychologów, krzyczą, biją i dręczą innych osoby słabe, niepewne siebie i wypełnione po brzegi kompleksami. Może kierowcę, który zainicjował całe zajście, ktoś bił w dzieciństwie, poniżał w szkole, a jego obecne życie daleko odbiegło od wyobrażeń z czasów, gdy jeszcze wszystko było przed nim. Może tkwi w ślepej uliczce swojego żywota, która wcale mu się nie podoba, a jednocześnie nie ma pomysłu jak z niej uciec. Winą za to obarcza wszystko i wszystkich wokół, a przy każdej nadarzającej się okazji rozładowuje nagromadzoną irytację w jedyny znany sobie sposób. A mógłby przecież pobiec w maratonie. Przygotowując się do niego miałby przez cały rok okazję do rozładowywania niepotrzebnych napięć i frustracji. Po przebiegnięciu dystansu ponad czterdziestu kilometrów poczułby się znacznie lepiej. Choć codzienne korki to też swego rodzaju maraton, to ten do przebiegnięcia jest zdecydowanie bardziej godny polecenia. W końcu sport to zdrowie, zarówno fizyczne jak i psychiczne.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
adu · dnia 07.10.2011 21:05 · Czytań: 512 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Inne artykuły tego autora: