prequelek
Ziemia zapaliła się od razu. Frey pomachał dłońmi w nagłym impulsie, strzepując pozostałości iskier. Tak właśnie nie należało tracić kolejnej szaty.
Rozejrzał się dookoła, by upewnić się, że nikt tego nie widzi. Nie widzieli.
Płomienista kulka zwinęła się szybko jak niewielki kłębek i potoczyła przed siebie w dalekie strony równiny.
Nadchodzili. Szeroki uśmiech Freya spotkał się z posępnymi minami żołnierzy.
- A czegoż to panowie chcieli? - spytał.
- A czegoż można chcieć. Wojna, odmieńcu. Nie czas i nie miejsce dla takich jak ty.
Szeroki uśmiech przybrał na sile, choć za niebieskimi tęczówkami ukrywał się realny żółty odcień przerażenia.
- Co znowu, że miejsce... Dobre miejsce... - słowotok mógł dać mu chwilę czasu.
Grupka mężczyzn patrzyła na niego jak na błazna. To było właśnie rozwiązanie.
- Słoneczko świeci, kwiatki pachną, stukotki, plaskotki i marnoróże, o proszę bardzo... Mnóstwo ziół i traw przydatnych i pożytecznych - oznajmił tonem wprost zapożyczonym z najbliższego targu.
Myśli toczyły mu się szybko jak jeszcze nigdy. Złożył dłonie za plecami. Grać na czas? Próbować walczyć? Czy zginąć licząc na zwycięstwo innych?
- Widać, żeś odmieniec - mruknął żołnierz. - Po naszemu nie umiesz gadać.
Uśmiech Freya nie zbladł nawet na moment. Uciekać nie było dokąd, step rozciągał się aż po horyzont lasu. Latać się nie dało, nie w tym ciele. Zapaść w ziemię również.
- Ta, i pewnie pod tym wiechciem masz jakieś zielone kudły - inny podszedł, by szarpnąć go za włosy.
- Ależ... - Frey wykręcił się, jednak gruba ręka pociągnęła za końce wątłych splotów.
- He, prawdziwe - szarpnął raz jeszcze dla upewnienia.
"Pewnie, że prawdziwe, trzy dni je farbowałem."
Jeszcze jedno szarpnięcie, teraz już dla rozrywki.
"Cholerną plaskotką i żółcią z jarkuża."
Mocny ruch wyrwał dobrą garść włosów maga. Nawet w cudzej dłoni nie zmieniły koloru.
- Patrzcie to, prawdziwe.
Frey uśmiechnął się krzywiej. "Zaciąłeś się?"
Przynajmniej nie chcieli go...
Drugie szarpnięcie za kudły przyciągnęło go niespodziewanie blisko żołnierza.
- No to jakeś nie odmieniec, to trza pokorzystać. Wojna, panie, to i potrzeby wojenne, he...
Na to Frey nie zamierzał pozwolić. Na piersi pod spodnią szatą leżał złożony zwitek, ostatnia deska ratunku. I choć raczej nie ta część szaty ich interesowała, należało dać się zabić humanitarnie. I w pełnym "umundurowaniu".
Odwrócił głowę w zdecydowanym ruchu, a włosy zacisnęły się wokół ręki żołnierza. Paliły i to mocno.
I mocno też przecinały. Do krwi. I do kości.
Wyrwał je razem z fragmentem dłoni. Właśnie się wydał, nikt z ludzi nie miał takiej siły.
- Odmieniec cholerny...
Teraz się go bali. Nie tknęliby go, bo wyszłaby wysypka albo przyrodzenie odpadło.
Farbowany i z niebieskawymi oczami, wpatrywał się w nich z niezachwianym szczęściem na odmieńcowej twarzy.
Drogi ucieczki nie było, a ocalenie drobnej karteczki przyciśniętej do ciała było ważniejsze niż parę innych rzeczy, w tym też jego własne życie. Instynkt zachowawczy wybito mu z głowy szybko. Niewiele zresztą zostało w nim z ciała, które chciał zachowywać. Na rytualne przejście w stan eteryczny, nazywane popularnie kontrolowanym samobójstwem, było już za późno - więc i tak wszelkie kryształowe plany mogły pójść w niepamięć. Nie udało się, nie tym razem, choć kolejnego raczej się nie spodziewał.
Krótka szarpanina, w której wyrywał się, ciął i palił co się dało. Bali się podejść, bali się go dotknąć. Ale z przewagą liczebną nie było trudno otoczyć go na tyle, by wymierzane z tyłu, nasycone strachem ciosy uderzały maga po krzyżu czy pod kolanami. Zatoczył się i upadł na twarz. Z tej perspektywy podpalił jeszcze trawę wokół siebie, ładnym perfekcyjnym kołem, jak daleko zdołał. Krzyki uświadomiły mu, że chyba rzeczywiście ktoś się ogniem zajął i wydało się to dziwnie zabawne. Sukces w takim momencie, nieprzydatny już do niczego. Twarzą do ziemi uśmiechał się, uświadamiając sobie, że przyciska kartkę do podłoża, a nikt raczej nie odwróci go na plecy. Bezpiecznie ukryta, pod grubą warstwą śmierci.
Ścierwa odmieńców zostawiano losowi. Dotknięcie groziło chorobą czy stekiem innych zabobonnych bzdur.
Ostry cios w kark przerwał świadome myślenie wraz z fragmentami układu nerwowego.
Zaklęcie toczyło się niewielką ognista kulką.
Wiedział, że go znajdą. Po nitce do kłębka.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
mariamagdalena · dnia 15.10.2011 10:03 · Czytań: 648 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 10
Inne artykuły tego autora: