Brulion - kwiegaj
Proza » Obyczajowe » Brulion
A A A
Powoli zaczynało być mi zimno. Wiatr to nasilał się, to uspokajał, jakby chciał najpierw postraszyć, a potem uśpić czujność mojej prawej ręki, którą podciągałam kołnierz swetra pod samą brodę przy każdym kolejnym podmuchu. Kiedy nagle zapragnął pokazywać tylko swoją gorszą i niezmiernie porywistą stronę, moje obie dłonie powędrowały w okolice zmarzniętej już szyi, by otulić ją troskliwie, aczkolwiek szybko i sprawnie, szarym szalem. To mógł być jeden z tych dni, w którym żałuję, że jestem posiadaczką dość długich blond pasm. Jednak ku mojemu zdziwieniu okazało się, że delikatne łaskotanie na twarzy, spowodowane silnym wiatrem na spółkę z włosami, jest doprawdy miłe, o ile cieniutkie lśniące niteczki nie pchają się do oczu, ust czy nosa. Mimo wszystko cieszyło mnie, że zauważyłam to unikane dotąd przeze mnie dobrodziejstwo. Zupełnie nie obchodziło mnie, że musiałam wyglądać niezbyt ciekawie z tymi rozwianymi na wszystkie strony włosami. A może było inaczej i właśnie ten mały dodatek zaczął stanowić o moim bardziej niż zwykle interesującym wyglądzie? Przymknęłam na chwilę powieki. Zawsze uwielbiałam taką zimną pogodę. Może dlatego, że byłam dzieckiem lutego i absorbowało mnie wszystko, co posiadało temperaturę poniżej zera. Co prawda powietrze nie było jeszcze mroźne, ale to obecne mi zdecydowanie wystarczało.

Pokornie rozkoszowałam się orzeźwiającym smakiem wiatru. Nagle poczułam nieprzepartą potrzebę otworzenia oczu. Nie wiem, co mną kierowało, ale pomyślałam, że za zasłoną powiek musi czekać na mnie coś niezmiernie istotnego, skoro instynkt uporczywie nakazywał mi ją podnieść. Nie miałam wyboru. Po całym procesie otwierania oczu niepewnie rozglądałam się wokół. Nic szczególnego raczej się nie stało w ciągu ostatniej minuty, bo chyba tylko tyle trwało moje chwilowe odpłynięcie. Kilka metrów ode mnie siedział na parkowej ławce ten sam mężczyzna ze szramą nad lewym okiem. Zazwyczaj nie zwracam na niego uwagi, ale tym razem nie mogłam oderwać ożywionego wzroku od jego lekko opalonej twarzy. Moją uwagę nagle zaczęła przykuwać jego blizna. To po niej zawsze rozpoznawałam tą wiecznie pochyloną nad grubym brulionem w niebieskiej okładce postać. Mogłabym nawet dodać, że moje wizyty w parku nie są pełne, jeśli jego nie ma na jednej z tych wąziutkich ławek. Jednak nie dodam tego zdania, bo jeszcze nigdy nie zdarzyło się, żeby park przeżył choćby jedno, gorące czy zimne, popołudnie bez niego. Nigdy nie miałam ochoty, by mu się tak po prostu poprzyglądać. Zazwyczaj tylko go zauważałam i szybko przechodziłam do swoich codziennych rozmyślań.

Tylko na tej ławce pod dębem dobrze mi się nad wszystkim myślało. A miałam nawet czasem czym się pomartwić. Moje życie nie składa się z samych godnych zapamiętania momentów. Właśnie tutaj popołudniami opróżniam zapchane szufladki porażek, kompromitacji i wstydu. W odróżnieniu od schowków wypełnionych spełnionymi marzeniami i dobrymi wspomnieniami złowrogie szufladki wymagają regularnego, a najlepiej codziennego, opróżniania. Nic na to nie poradzę. A może mogłabym, ale nie chcę, bo tak po ludzku się tego boję? Tak, przychodzę tutaj tylko po to, by się wyciszyć i doprowadzić do stanu użytecznego. A w jakim celu nawiedza to zielone zacisze brulionowy mężczyzna? Myślę, że to jego srebrzące się w słońcu pióro musi zawzięcie formować jego skryte myśli przy dużej pomocy czarnego atramentu. Dlaczego jego atrament ma być czarny, a nie na przykład niebieski? Nie wiem. Wolałabym, żeby pisał czarnym. A skąd ma ten ślad nad okiem? Nie mam pojęcia, dlaczego, ale lubię ludzi z bliznami. Czyż nie są bardziej tajemniczy niż pozostali, nieskazitelni? Każda szrama ma inną historię i znaczenie, a ta, która wciąż rzuca mi się w oczy, jest wyjątkowa. Sama jedna rzeźbi jego pociągłą, ale nie chudą twarz. To dzięki niej staje się ona bardziej pociągająca niż twarze mijanych przeze mnie codziennie szarych ludzi.

Nie! Tego się najzwyczajniej nie spodziewałam! Zamyślony mężczyzna złowił ukradkiem moje bezczelnie zainteresowane nim spojrzenie. Patrzył tak wytrwale, aż mnie, może niechcący, speszył i natychmiast zdecydowanie odwróciłam głowę. Po bardzo krótkiej chwili, która nie zdążyła poskromić mojej ciekawości, znów zapragnęłam na niego spojrzeć i wręcz wbrew głosowi rozsądku zrobiłam to. Byłam teraz wściekła na ten podświadomy szept i nie mogłam mu darować, że po prostu nie krzyknął z ostrzeżeniem "Ani mi się waż! On ciągle patrzy!". Kiedy wrócę do domu, muszę koniecznie poszukać regulatora głośności mojego rozsądku. Patrzył. Z tęsknotą i bólem. Wciąż patrzył. I to tak, jakby spoglądał od dawna, ale nikt nie chciał go zauważyć. Nie mogłam znieść tego wzroku, choć czułam, że coś mnie z nim łączy. Nie wiedziałam, co to było, ale istniało i delikatnie, choć nieco uporczywie dobijało się od środka. Jakaś nieznajoma siła kazała mi się podnieść z ławki i uciec. Może nie taka nieznajoma. To coś ma na imię prawdopodobnie Strach. Czego się przestraszyłam? Czyjegoś zaciekawienia sobą? Szybko opuściłam park, nie odwzajemniając serdecznych uśmiechów stałych znajomych bywalców tej części trawnika przy bramce.

Dziś z powrotem wyszło słońce. Dalej było dość chłodno, ale już prawie bezwietrznie. Nawet nie łudziłam się, że podczas mojego pobytu w parku odwiedzi mnie choć lekki podmuch i zrezygnowana upięłam włosy w bezładną kitkę. Nadal odczuwałam jeszcze uciążliwe resztki zawstydzenia z powodu mojego piątkowego wybryku, a raczej bezpodstawnej ucieczki od czegoś, co raczej straszne się nie wydawało. Miałam tylko cichuteńką nadzieję, że zapatrzony mężczyzna jednak nie wlepiał wzroku dokładnie we mnie, lecz na przykład w niezwykle osobliwą, pomalowaną na ciemno orzechowo ławkę, na której wtedy siedziałam. W każdym razie sytuacja nie była taka całkiem nieznośna. Jeśli jednak widział mój zryw, to może mimochodem przemknęło mu przez myśl, że po prostu mi się gdzieś śpieszyło. Chociaż ja na jego miejscu wykluczyłabym tą opcję. Wiele razy obserwowałam ludzi w parku. Jedni przychodzili tu pobawić się z wrzeszczącymi latoroślami, inni pogawędzić w wolnym czasie ze znajomymi, a byli i tacy, którzy biegali alejkami lub urządzali sobie tor przeszkód z cudnie utrzymanych parkowych krzewów, by następnie przysiąść na urokliwych ławeczkach ze zmęczenia. Obok tych typów zauważonych przeze mnie osobników istniała jeszcze jedna grupa, do której nigdy nie pasowałam. Zazwyczaj jej przedstawiciele mieli na sobie garnitury bądź eleganckie garsonki, w zależności od płci oczywiście i ma się rozumieć bardzo drogie srebrne lub złote zegarki. Te właśnie przedmioty były chyba ich największym przekleństwem. Spoglądali na nie nerwowo, a gdy upłynęło dziesięć, rzadziej piętnaście minut, osobnicy zrywali się z wygodnych ławeczek, by stukając obcasami prędko oddalić się i zniknąć za zakrętem alei prowadzącej prosto do centrum miasta. Doprawdy, zachowywali się tak, jakby przychodzili tutaj tylko dlatego, że ich w stu procentach uporządkowane życie nakazywało im spędzić minimum dziesięć minut na świeżym powietrzu. Wyglądało to naprawdę komicznie, jakby po zażyciu określonej dawki czystego dębowego czy lipowego tlenu ci ludzie czuli się zasłużeni dla swojego stanu zdrowia i gotowi do ponownego wyizolowanego od reszty świata zamknięcia. A może to najnowszej generacji roboty, które w ten sposób się tankują? Może ja i dziesiątki pozostałych spacerowiczów z zamiłowania mamy jakieś feralne części, które wolniej aktywują tlenową benzynę?

Ale przerwijmy te mało znaczące wywody. Postanowiłam usiąść pod moim rozłożystym dębem i rozkoszować się chwilą ciszy, choć ta dziś była raz po raz mącona przez dzikie okrzyki małych, podobnych do ludzi stworzątek, pełzających po żółtych i brązowych liściach, które przy najlżejszym podmuchu wiatru opuszczały swoje życiodajne gałązki, by poszarzeć i wreszcie zakończyć swój żywot na krótko skoszonej pożółkłej trawie. Rozejrzałam się zaciekawiona wokół siebie. Na sam koniec pozostawiłam sobie spojrzenie na lewo. Rzeczywiście okazało się być ukoronowaniem wzrokowego wywiadu i zaskoczyło mnie niezmiernie. Na ławce go nie było. Zamiast brulioniarza siedziała tam młoda dziewczyna z maleńką córeczką, która kurczowo przyciskała do siebie różowego pluszaka, jakby bała się, że ten zakocha się w misiu chłopca nurkującego właśnie w kupkę dopiero co zgrabionych liści. Dziwnie zawiedziona przyglądałam się tej ślicznej dziewczynce. Nagle jakiś łagodny głos sprawił swoją przyciszoną prośbą, że odwróciłam głowę i moje szeroko otwarte ze zdziwienia oczy napotkały znajomy wzrok.
- Czy mógłbym usiąść dziś obok Pani? Akurat jestem tutaj trochę później i moja, nie moja ławka jest już zajęta - lekko się uśmiechał i poprawiał wypadający spod pachy niebieski zeszyt.
- Ależ proszę! Będzie mi bardzo miło - starałam się go nie zrazić, ale jednocześnie wytworzyłam między nami barierę sztucznej grzeczności, czułam to.
- Dziękuję - on również zawzięcie kontynuował uprzejme przedstawienie. Zapadła cisza, jakiej nikt z pewnością nie lubi. Taka, która zbyt długo trwa i onieśmiela, jednocześnie bezlitośnie zmniejszając szanse obydwu stron na nawiązanie kontaktu. Podczas gdy ja nerwowo przygryzałam dolną wargę, towarzysz po prawej co pewien czas uchylał usta, jakby chciał jednak przełamać niezręczność między nami, ale szybko rezygnując z tego wyczekiwanego przeze mnie niecierpliwie zamiaru, zamykał usta i formował z warg niepewną kreskę.

Dotychczas obydwoje wpatrywaliśmy się w kostkę alejki, po czym przenieśliśmy wzrok na stojący na przeciwko kosz. Jestem pewna, że zrobiliśmy to w tej samej chwili, która nieco się przeciągnęła, ale zaowocowała nieśmiałymi zerkaniami na partnera obok. Nie minęła sekunda, a opasły brulion obracał się między dłońmi właściciela, którego kąciki ust zaczęły leciuteńko drgać, by potem dać pretekst do uśmiechu. Ten zręcznie zaraził mnie sobą i już oboje uśmiechaliśmy się do siebie. Ten fascynujący moment został przerwany przez głęboki oddech mojego nowego znajomego.
- Bardzo miło się tak wspólnie milczy, ale jednak myślę, że choćby krótka rozmowa byłaby nieco bardziej absorbująca. Nazywam się Grzesiek, a Pani jak ma na imię? - zaczął błyskotliwie, a skończył typowo.
- Może dajmy spokój z tymi zwrotami grzecznościowymi, bo to tylko przeszkadza. Agnieszka - odpowiedziałam ze śmiechem.
- Agnieszka... No cóż, trudno - zdziwił mnie taką zawiedzioną reakcją. Moje imię nie było przecież ani zbyt staromodne, ani pseudo-oryginalne, więc o co chodziło? Grzegorz zauważył moje zmarszczone czoło, które było swoistym obrazem mojego zmartwienia i zastanowienia.
- Przepraszam, tak mi się wyrwało. To piękne imię, ale patrząc na ciebie, wyobrażałem sobie, że nazywasz się Matylda. Czy na czas naszej rozmowy możesz zostać Matyldą? - jego odpowiedź na moje nieme niezrozumienie była jeszcze bardziej szokująca niż poprzednia wypowiedź.
- Nie rozumiem. Dlaczego miałabym zostać Matyldą? - zadałam naiwne pytanie, które wyraźnie zakłopotało rozmówcę.
- Tylko na tą chwilę - upierał się zamiast uzasadnić swój nieoczekiwany pomysł.
- Dobrze... Nie wiem, co to zmieni, ale... - zaczęłam niepewnie, aby nagle zamilknąć, widząc jego zwycięski uśmiech. Tak czy siak miał w sobie to coś, więc postanowiłam już nic nie komplikować.
- Matyldo, dlaczego nie było cię w parku ani wczoraj, ani przedwczoraj? - zadawane przez niego pytania były rzeczowe i konsekwentne, ale nie natarczywe, może raczej nawet troskliwe. Niech sobie przypomnę piątkowe popołudnie: jakaś wariatka nagle wręcz wybiega z parku i wraca dopiero po dwóch dniach, co nie jest do niej podobne. Martwił się? Przecież mnie nawet nie zna.
- Nie miałam ochoty na spacer, a w niedzielę rano wybrałam się do kościoła i potem do rodziny - nie wiedziałam, dlaczego mówię to wszystko nieznajomemu.
- Bez ciebie na tej ławce było mi jakoś pusto. Napisałem wtedy tylko jedno zdanie w moim zeszycie. Zazwyczaj zapełniam przynajmniej trzy strony. Nie sądzisz, że to dziwne? - rzucił w powietrze pytanie bez odpowiedzi. Tak, Grzegorzu, to było bardzo dziwne.
- Wiesz, jutro też przyjdę tutaj później i moja ławka przestanie być moją - ciągnął zamyślony, delikatnie głaskając okładkę brulionu. - Widzisz, od kilku tygodni przychodzimy tutaj i się mijamy. Siadamy pod innymi drzewami, pod odmiennymi skrawkami nieba. Dotychczas sądziłem, że to samotność pozwala mi stawiać kolejne znaki w moim zeszycie, ale dosyć niedawno zauważyłem, że to nie ona mnie motywuje. Dlatego chcę zmienić miejsce swoich przemyśleń. Ciągle siadałaś tutaj sama. Dlaczego? - słyszałam w jego słowach czystą szczerość, tak mocno podpartą wrażliwością. Patrzyłam na niego, próbując rozwikłać jakoś tą tajemnicę, jaka unosiła się nad nim. Myśli, które ubierał w słowa, były zbyt głębokie, by okazały się proste do przeniknięcia.
- Być może z tego samego powodu, co ty, a może z całkiem innego. Przychodzę do parku, bo są tutaj ludzie, wśród których muszę przebywać, żeby nie zwariować. Jednak siedzę sama, bo mimo iż jestem tutaj stałą bywalczynią i z niektórymi osobami przeszłam już na skinięcie głowy, to świadomie wybieram samotność, żeby przypadkiem nie zburzyć tych nabytych już relacji. Ukłon jest miły i nie kazuje otwierać się przed kimś, ani zaglądać do czyjegoś wnętrza. Ja zwyczajnie nie chcę burzyć czegoś jeszcze niezbudowanego. Dopóki ktoś mnie nie pozna, to będzie miał o mnie jako takie dobre zdanie. Kiedy zaś dowie się, że jestem pusta i szara jak wszyscy, to rozczaruje się i zacznie mnie unikać albo prędzej ja postaram się już nie stanąć na jego drodze. Nie wiem, czemu to wszystko ode mnie słyszysz - nieoczekiwanie dla samej siebie odsłoniłam swoje najsłabsze strony przed obcym, a może już znajomym mężczyzną. Niebieskie oczy świdrowały mnie teraz bezlitośnie.
- Czy wtedy uciekłaś dlatego, że ja na ciebie patrzyłem? - zapytał wprost, bez zbędnych ogródek. Podobała mi się ta jego bezpośredniość, ale bezsprzecznie czyniła ona naszą konwersację jeszcze trudniejszą niż w rzeczywistości była.
- Pewnie tak. Zacząłeś burzyć pewną granicę i przestraszyłam się.
- Ale czego się bałaś? Przecież teraz normalnie rozmawiamy, nawet siebie nie okłamujemy. Wcale nie jestem tobą rozczarowany, Matyldo - Grzegorz umiał zręcznie przekonać rozmówcę o swojej racji. Nie owijał w bawełnę, ale wciąż czułam niedosyt. Byłam świadoma, że coś jednak zawzięcie przede mną ukrywa. Zebrałam się na odwagę i zadałam pytanie, takie zupełnie w jego stylu.
- Dlaczego usiadłeś obok mnie? Wczoraj i przedwczoraj też przyszedłeś tutaj później? - zaskoczyłam go. Widocznie sam lubił drążyć, ale reszcie nie pozwalał.
- Tak, chciałem poznać cię lepiej już w sobotę, a wczoraj zacząłem tracić nadzieję, że w ogóle jeszcze kiedyś przyjdziesz - zrobił dla mnie wyjątek i uraczył odpowiedzią.

Chciałam jeszcze dowiedzieć się o nim kilku rzeczy, ale nagle zamaszyście otworzył swój brulion i zaczął stawiać zawiłe literki, jedna obok drugiej. Te układały się w wyrazy i zdania, a potem w kolejne akapity. Nie śmiałam mu przeszkadzać. Po dłuższej chwili zniecierpliwiona zajrzałam mu przez ramię do notatnika. Od pewnego momentu, a dokładnie od połowy strony zapełnionej równoległymi linijkami, Grzegorz wprowadzał ciągi dialogów. Pisał dość niewyraźnie i co najważniejsze niebieskim atramentem. Przemknęło mi przez myśl, że papier jego niebieskiego brulionu nie przyjąłby innego koloru i w przeciwnym razie wypluwałby wrogie barwy, niszcząc bezmyślnie kunsztowne dzieło. Tak zawzięcie wbijałam nienasycony wzrok w te Grzegorzowe zawijasy, że pochylałam się nad jego ramieniem coraz bardziej, ale po pewnym czasie odpuściłam sobie szpiegowanie tworzącej się na moich oczach literatury, bo przezornie uświadomiłam sobie, że piszący w zapamiętaniu twórca mógł czuć już na szyi mój oddech. Pierwszy raz spotykałam kogoś tak zachłannie wyczerpującego atrament. Wydawałoby się nawet, że tworząc, nic nie widzi i nie słyszy, szczelnie zamyka przestrzeń wokół siebie. Minęło jednak kilka pracowitych dla niego minut, a może i tych naprawdę natchnionych, i znów powrócił z lekką nutą niechęci z planety wyobraźni do świata śmiertelników.
- Przepraszam, ale jak mnie dopadnie, to nie mogę stłumić potrzeby napisania czegokolwiek na czymkolwiek i gdziekolwiek. Na dziś musi wystarczyć, choć nie czuję zaspokojenia i spełnienia. Zostały mi tylko trzy strony na jutro i brulion się skończy, a z nim moje wynurzenia.
- Czemu ograniczasz się brulionem, skoro wiesz, że oprócz tych trzech stron chciałbyś dopisać coś jeszcze? Zawsze można założyć kolejny notatnik.
- Nie, ta historia jutro po południu dobiegnie końca. Ja założę czerwony zeszyt, a ty kalosze. Ma padać - to były ostatnie słowa na dziś, jakie wydostały się z jego ust. Potem siedzieliśmy tacy niemi, pogrążeni w myślach o historiach niedokończonych, definitywnie skończonych i nie mających końca.

Rzeczywiście dziś padało i to mocno. Obudziły mnie krople deszczu bezlitośnie bębniące w szyby i przy ich zmiennych bądź monotonnych tonacjach miałam też zasnąć wieczorem. Dopiero po południu na chwilę przejaśniło się. Chmury musiały skumulować siły na później, by swoimi kroplistymi darami utulić do snu tych, którzy bywają senni tylko przy niskim ciśnieniu. Założyłam przeciwdeszczowe palto i kalosze. Zanim nacisnęłam klamkę, przez chwilę zawahałam się, czy rzeczywiście wyjść na to pobojowisko kałuż. Wyszłam jednak na zewnątrz i z radością karmiłam ozonem spragnione płuca. Wywijając kolorowym parasolem, na razie jeszcze złożonym, dotarłam do parku. O dziwo ławki już wyschły. Usiadłam pod "moim" dębem i czekałam, choć sama nie wiedziałam, na co. Spojrzałam na ławkę pod lipą. Była nadal pusta. A jeżeli nikt tam nie usiądzie, zanim on przyjdzie? Czy wybierze swoją ławkę czy nie swoją, a już w połowie naszą? Cyrklując przed sobą parasolem, nerwowo podrygiwałam, kiedy tylko słyszałam czyjeś kroki i podrywałam w górę głowę jak ciekawskie dziecko. Wreszcie pojawił się na moim okrojonym horyzoncie. Miał na sobie czarny płaszcz, a pod pachą dwa bruliony - niebieski i czerwony. Usiadł przy mnie bez słowa. Dopiero po chwili odezwał się cicho, patrząc w dal, gdzieś między krzaki.
- Mówiłem, że będzie padać. Pożegnania ze skończonymi opowieściami zawsze są szare i mokre.
- Dlaczego widzisz tylko szarość? Przecież słońce przebija się przez chmury, alejki są już suche, tylko dąb sobie z nas bezczelnie żartuje i spuszcza zagubione krople.
- Widzę ponurość, bo tak się w głębi czuję. Bardzo nie chcę zapisać ostatniej kartki brulionu, bo wiem, co się wtedy stanie.
- Co takiego się wydarzy? Nie lubisz zaczynać historii od nowa? A może czerwony to nie twój kolor? - usilnie próbowałam pojąć, czego on się tak naprawdę boi.
- Przyzwyczaiłem się do niebieskiego i już chyba zauroczyłem się w jego treści. Ciągle muszę zaczynać od nowa. Dotychczas to nie było problemem, lecz raczej rozkoszą. Tym razem dzieje się inaczej. Może dlatego, że ustanowiłem siebie głównym bohaterem niebieskiego brulionu?
- Napisz drugi tom. Czerwony obok niebieskiego nie wygląda źle - chciałam za wszelką cenę go pocieszyć, choć nie wiedziałam, jak się za to ostatecznie zabrać. Chwytałam się każdego pomysłu, by tylko nie stracić z nim kontaktu.
- Nie będzie drugiego tomu - w jego głosie słychać było wyraźne zdecydowanie przenikające się ze zrezygnowaniem. W lewej dłoni trzymał niebieski zeszyt z lekko pomiętą okładką, a w prawej czerwony, gładki, w jeszcze niespalcowanej i lśniącej oprawie, który nie miał na sobie jeszcze żadnego śladu twórczego zapału. Pewnie wybiera ten pierwszy, a pachnący jeszcze nowością podkłada pod spód. Przełykając głośno ślinę, otwiera notatnik na przedostatniej stronie. Przez chwilę waha się, by następnie ująć w długie palce pióro i pociągnąć niebieskim atramentem po czyściutkiej kartce.

Nie byłam w stanie pojąć jego cichej tragedii. A może skończy mu się nabój w piórze i to go uspokoi? Gdzie tam, srebrząca się w jeszcze tak słabiutkich promieniach jesiennego słońca stalówka poddawała się miękkim i jednocześnie zamaszystym ruchom nadgarstka Grzegorza, by ostatecznie zgrabnie kreślić pochyłe litery. Tym razem nie liczyły się jako tako same wyrazy, zdania, akapity, lecz ich finalny efekt, zwany od dzisiaj końcem. Mężczyzna obok znów był obcy, podświadomie odrywał się od ziemi i szybował między obłokami, które widziała i muskała jedynie jego zamknięta na odgłosy świata wyobraźnia. Zawzięcie obserwowałam jego skupioną twarz. Każdy jej mięsień był w tej chwili napięty i w całości poświęcony tworzeniu. Grzegorz raz po raz marszczył brwi lub przygryzał wargi. Z każdym nowo napisanym wyrazem zbliżał się nieuchronnie do brzegu ostatniej kartki brulionu. Wreszcie jego dłoń zamarła, a opuszki palców stały się jasne od mocniejszego ściśnięcia pióra. Spojrzał na mnie, ale tak, jakby mnie nie widział, choć byłam tuż obok. Wahał się jeszcze przez chwilę, lekkomyślnie bawiąc się swoim srebrnym narzędziem artystycznej pracy. Nagle, zupełnie nieoczekiwanie postawił kropkę na końcu ostatniego zdania, którego atramentowe słowne składniki zdążyły już wyschnąć.
- To już koniec. Nie będzie już Matyldy, mnie i tego parku. Czerwony zeszyt to nowy początek bez tego wszystkiego. Spisałem to, co życie wyszeptało mi na ucho. Ono znudziło się już tą historią, choć jego powiernik oddałby wszystko za choćby jeszcze jeden króciutki akapit - wyrzekłszy powoli te słowa, wstał i zamknął niebieski notatnik. Spojrzał na mnie. Tym razem był to już w pełni przytomny wzrok człowieka, który odbywa wewnętrzną kłótnię z samym sobą. Bez słowa jakiegokolwiek, choćby najmarniejszego pożegnania odszedł. Nie zatrzymałam go. Kolejne dni w parku stawały się tłem bez bohaterów. Najpierw beznadziejnie pustoszała ławka Grzegorza, a potem moja, która przestawała należeć do mnie. Nie będzie drugiego tomu...
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
kwiegaj · dnia 17.10.2011 08:08 · Czytań: 713 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 2
Inne artykuły tego autora:
Komentarze
Krzysztof Suchomski dnia 17.10.2011 15:12
Zwrot w stronę Prousta w czasach pogardy dla intelektu, to ciekawy eksperyment, choć prawdopodobnie skazany na porażkę. Już próba sama w sobie stanowi jakąś wartość w potopie emocjonalnych wypróżnień i esemesowatych kleksów. Brawo za odwagę.
Ale chęci to jedno, a wykonanie to drugie. Bez umiaru zachwaszczasz opowiadanie zaimkami, zwłaszcza dzierżawczymi. Zdarzają się powtórzenia oraz zwyczajne błędy, np. "tą opcję". Niektóre sformułowania czy całe zdania rażą jeszcze niezgrabnością, pewne słowa są w danym kontekście niezręczne. Tekst jest długi, a wymienienie wszystkich grzechów ponad moje siły. Konkludując, warto byś cierpliwie, zdanie po zdaniu, popracowała nad stylem i formą.
Powodzenia
kwiegaj dnia 22.10.2011 16:32
Bardzo dziękuję za słowa konstruktywnej krytyki. Dały mi trochę do myślenia ;)
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty