/Bezsenność w Londynie/
z cyklu: Krople (powieść), Rubin (apokryf), Biel (apokryf), Mischa (retro), Perła (Marguerita retro), Annunciation (Gabriel retro), Rainy Mood (Ariel retro), Insomnia in London, Viola and Cello, Lithia
Link do streszczenia "Kropli", "Rubinu" i "Bieli"
Link do całości "Perły"
I
Raphael przewrócił się na drugi bok. Nie mógł się skarżyć na tę muzykę, irytująco nieumiejętną, nie chciał nawet. Grała Lydia, bez wątpienia, jedyna w tym domu, która mogłaby usiąść do pianina nie mając żadnych umiejętności. Na szczęście przeszła już etap gam, grała teraz etiudy - Duvernoy, czasem jakaś nieznana sonatina. Mógł słuchać jej muzyki, tego potwornego brzdąkania i w ten sposób wyczuwać jej obecność. Chciał jej, pragnął jej, otwierał swoje serce,a ona bezwiednie wykorzystywała to w swoich napadach szaleństwa. Gdyby mógł jej powiedzieć, byłoby prościej. Wystarczyło już, że książę wyśmiał go tak okrutnie. Ograniczyłby się do złośliwego śmiechu, tym razem z obojga. Panicz zaś mógł w swej ambiwalencji rzeczywiście mieć już dosyć Lydii. Był jednak jej ojcem i miałby dobry powód, odpowiednio poważny i błahy, by zabić Raphaela, ale i mieć z tego zasłużoną satysfakcję.
Klapa fortepianu trzasnęła. Ktoś przyciął jej ręce, bo dał się słyszeć wysoki przeciągły pisk. Pan z pewnością tego nie zrobił, wymusiłby to na paniczu.
Panicz mógł mieć humory, lecz sam by się do tego nie posunął...
Gabriel wszedł do pokoju chłopaka.
- Ty też nie śpisz? - spytał
Raphael kiwnął głową.
- O tej porze wstawałbyś do szkoły, jak mój Leo... Marguericie na pewno udałoby się cię stąd wywieźć...
Chłopak zmrużył sennie oczy. Nie wyobrażał sobie życia poza tym domem, bez Lydii i Arcyksięcia.
- Nie chcę.
- Czy tak jest zawsze? Ja mogłem odejść i odszedłem, jej też pewnie by na to pozwolił. Urodziła się wolna, więc nie był do niej nawet przywiązany...
- Nie chcę odejść...
Przypomniał sobie wszystkie okrucieństwa, złośliwości panicza Bryana, szaleńskie pomysły panicza Lothosa. Za mało, by odejść. "Timere et amare", to rzeczywiście była prawda.
- Nie chcę, naprawdę - zapewnił go trzeci raz. - Dlaczego tak o to pytasz?
- Leo oswaja się już z obecnością, z tymi zasadami.
- Raven... - tylko prywatnie mógł go tak nazywać - zaczyna go już ustawiać według swoich zamierzeń. Czerwone wstążki i wszystko czego zapragnie. I Meredith jako opiekunka. Obawiam się, że traktuje go zupełnie inaczej niż nas, być może podobnie jak swoją córkę...
Kiedyś takie słowa mogły skończyć się okrutnie. Teraz była to próba, pretekst. Czy książę zareaguje? Nie szukał go nawet, a cóż więcej demon mógł mu zrobić niż zwykle, niż kiedyś, by nie zranić przy tym biednego Leo?
- Rozmawiałeś z nim?
- Z księciem? Nie traci na mnie czasu. Nawet spojrzeń.
- Z Leo...
- Odciął mnie od niego całkowicie. Nie mogę wchodzić nigdzie, gdzie mógłby się pojawić, nie wolno mi z nim rozmawiać o niczym ważnym, książę słyszy wszystko, sam wiesz doskonale...
Wiedział. I ta rozmowa mogła się również skończyć źle.
Panicz Lothos wsunął głowę przez drzwi. Gabriel skłonił się, nie umiał inaczej.
- Wy też nie możecie spać? - spytał demon wdzięcznie.
Woleli nie odpowiadać.
- Leo też, idę go ukołysać.
Ukłuło to Gabriela w samo serce. Nie mógł odpowiedzieć nic, zacisnął usta, patrząc w podłogę.
- Być może jeśli panienka zechciałby przestać grać... - ośmielił się szepnąć.
Wariat dogada się z wariatką.
Lothos zmrużył oczy.
- Słyszałem. Będę mu grał na flecie, aż zaśnie.
Przesunął dłonią po twarzy Gabriela, było w tym coś pajęczego.
Trzasnął drzwiami i usłyszeli tylko jego kroki.
Rapahel odwrócił się plecami do mężczyzny. Nie chciał z nim rozmawiać.
Kolejny, który był przeciwko tej wariatce, jego ukochanej.
Przez umysł chłopaka przetoczyły się słowa "Raphael, natychmiast."
I chciał słyszeć w nich choćby nutę, choćby cień prawdziwego oczekiwania, pragnienia - nawet jeśli miałoby to być tylko pragnienie jego życia.
II
Srebrny dźwięk fletu przeszył ciszę. Leo drgnął. Ta jedna osoba miała absolutny zakaz wstępu na jego pokoje. Absolutny zakaz zbliżania się, gdy nikogo nie było w pobliżu.
Odsunął się pod samą ścianę. Byle dalej od niego.
Flet znowu zagrał, parę nut. Straszył go.
"Nie pozwól mu!" - krzyknął bezgłośnie Leo.
Niemożność snu drażniła pewnie wszystkich, Lothos jednak nie panował nad sobą, zwłaszcza w takim rozdrażnieniu.
- Aniele Boży, Kruku mój... - syknął demon, przedrzeźniając modlitwy Leo.
- Idź się zająć Lydią. Ma dziś atak. - głos z tyłu był cichy, zimny i spokojny - Jeśli nie możesz jej nic wyperswadować, po prostu ją wynieś.
- A ty? - zaskomlał Lothos - Ona drapie...
- Ja jestem ostateczna instancją.
Nie chciał w nią ingerować. Nie chciał, by Bryan oskarżył go o powtórkę z przeszłości - bo i fortepian i szaleństwo mogłoby się zgadzać.
Jasnowłosy przeszedł parę kroków i zatrzymał się obok stojącego w drzwiach księcia.
- A Bryan?
- Nie może na nią patrzeć w tym stanie. Jeszcze przez pół godziny ma na co...
- Wygrasz zakład! - Lothos aż zachłysnął się powietrzem
- Naturalnie powinieneś wspierać Swietlanę... Idź, bo przegra. - wyrzucił go
- Przegra wszystkie etiudy... - mruknął Lothos, wychodząc
Książę wszedł do pokoju i zamknął za sobą drzwi, opierając się o nie.
Leo podniósł na niego pytające spojrzenie. Książę pokiwał głową.
- Jaki zakład? - spytał chłopiec siadając możliwie daleko
- Założyliśmy się z księżną o przyszłość Lydii...
Zapadła cisza.
- Po co ten dystans? - książę zmrużył oczy
Leo westchnął cicho.
- Jesteś rozdrażniony. Boję się ciebie w tym stanie.
Demon przesunął dłonią po zamku drzwi, zamykając go.
- Boisz się mnie zawsze, czy to nie wystarcza? Spędzasz tu tyle czasu i wciąż nie możesz się oswoić. Powinieneś dawno przesiąknać tym domem...
- Czy ja zdrowieję? - chłopiec spojrzał na niego na wysokości swoich oczu.
- Zdrowiejesz. - szepnął szkarłatnowłosy - Dziś chcę tylko krztynę, pomoże ci to zasnąć tym bladym świtem...
Leo zanurzył się w słowach demona, w melodii jego głosu, by opaść lekko w jego wizje - tak, to były światy, o których mógł śnić. Ból znikał w tępym bólu głowy, wywołanym niewyspaniem. Vitae uchodziło, nadając księciu rumieńców i pełni kolorów. Rzeczywiście chwilka. Delikatna i przedsenna. Osunął się, opierając na zimnym ciele, jedwab był połyskliwy i miękki, łagodził wrażenie nieludzkości.
- O co się założyłeś? - wymamrotał chłopiec, ale książę położył mu tylko palec na ustach.
-Śpij... Zostań w moich snach. Wyciszę ci pokój...
Sen kontrolowany, sen bez koszmarów, bez niepotrzebnych wspomnień, również tych o matce, Lothosie czy nim samym. Sen bez zmysłów, w ciemności i ciszy.
Zasypiał przy nim, tak szybko. Ufnie. Spokojnie.
Książę wyszedł miękko, zamykając drzwi bez najmniejszego odgłosu.
Raphael stał pod drzwiami, czekając od pół godziny na swoje "natychmiast", zmarznięty, w cienkiej piżamie i boso na chłodnawym korytarzu drugiego piętra.
Ukląkł przed demonem, jednak ten minął go bez słowa.
Po kilku krokach przeszyło Raela zniecierpliwione "za mną" i został wpuszczony do jednego z pokojów. Salonik przy sypialni. Za drugimi drzwiami był zapewne panicz, przysypiający nawet pomimo kaskady dźwięków.
III
Wieczór mienił się już fioletem i pomarańczem. Leo trącił Bryana, ale nie mógł go obudzić.
Usiadł zniecierpliwiony obok niego, na wielkim, krytym jedwabiem łożu i rozglądając się, czekał.
Bryan obudził się dopiero po kilku minutach, wyraźnie wytrącony z równowagi.
- Oddychaj ciszej... - wymruczał.
Przetarł oczy, ruchem nie bardzo już ludzkim, lecz wciąż świadczącym o jakichś nawykach.
- Raven pozwolił ci tu wejść? I budzić mnie? - obrócił się do niego, nie mając widocznie zamiaru wstawać.
- Chyba się nie kładł, łóżko było zaścielone. I drzwi byłyby zamknięte.
O tak, od czasów bytności Leo w domu, drzwi były starannie zamykane.
- Po co przyszedłeś? - spytał Bryan - Poskarżyć się na Lydię?
- Tak, to też. Chociaż ona po prostu się uczy...
- Nie, ona tylko nie umie przestać. Dałoby się ją podpalić i spłonęłaby ze swoim fortepianem.
W jego głosie pobrzmiewała złość i rozgoryczenie, niezrozumiałe dla Leo. Wspomnienie o Jacqueline było zbyt silne. Deja vu. Tylko w postaci tej głupiutkiej istotki, którą nie wiadomo po co powołał do życia.
- Przyszedłem spytać o co założyli się książę i księżna... On jej nienawidzi, skrzywdzi ją przy pierwszej okazji.
"Wiem" - pomyślał Bryan - "Tylko to mnie każe ją skrzywdzić."
Wstręt do siebie za wszystko na co się zgodził i za metody jakimi wyżebrał jej odroczenie wyroku. Odpowiadało mu, że Ravena nie ma teraz w pobliżu, to nie były rozmowy na jego obecność. I nie były to odpowiednie emocje, a o tych pojęcia nie mógł mieć.
- Nic jej nie zrobi, możesz mi wierzyć. - westchnął
- Dlaczego?
- To też część zakładu...
- Ty też nie chcesz mi powiedzieć?
Bryan spojrzał na chłopca, starając się wydać niezorientowany i mało interesujący oraz wywołać w Leo dużo sprzecznych i niezrozumiałych uczuć. Jak miał wytłumaczyć dziesięciolatkowi, że założyli się o sposób samobójstwa jego zniszczonej psychicznie, demonicznej córki?
- Nie, to nic co mogłoby cię interesować.
- On potrafi... - zaczął Leo
Przerwało mu ostre trzaśnięcie drzwi.
Arcyksiążę, w pełni ubrany, więc chyba się nie kładł, z zaciętym wyrazem twarzy stał w drzwiach. Uśmiechnął się chłodno.
- Bryan... powiedz swojemu dziecku dlaczego nie będzie grała na fortepianie w godzinach wczesnoporannych. Masz ją wychować, jeśli chcesz ją trzymać w moim domu. Albo ja ją wychowam bez pytania cię o zdanie.
- Byle tak jak Serafinę... - przeciągnął się młodszy demon i zdecydował się wstać. Ciemnozielona satyna mieniła się na nim jak wężowa łuska.
- Nie lepiej tak jak Jacqueline?
Fala gniewu targnęła Bryanem. To było złośliwe, to było niezasłużone niczym.
Dlaczego przypominasz mi Jacqui?? - krzyknął bezgłośnie - Nie wystarcza ci teraźniejszość?! Nie wystarcza ci, że patrzę co się dzieje z Lydią i co dzień pytam się dlaczego wszystkim im marnuję życie?!
- Uspokój się - głos Anioła Kruka był cichy i mesmeryczny, dziwnie czuły - Źle spałeś i reagujesz gorzej niż zwykle. A ja nie spałem wcale i nie jestem tym zachwycony.
Uspokajał go tonem, aura pulsowała powoli, tak jak powoli powinien oddychać. Bryan dostosowywał się naturalnie do tego rytmu, czując jak wbrew niemu emocje wyciszają się.
Nie chciał tego. Chciał mieć prawo do swojej złości.
- Nikt ci nie bronił snu, czekałem na ciebie jak długo dałem radę...
Szeptali dość cicho, by Leo nie słyszał. Patrzył na nich z pokładów jedwabiu i wiedział, że to musi dziać się poza nim. Tak było najlepiej. Mimo to się bał.
- Cały dom nie spał poza tobą. - odpowiedział niewzruszenie książę
- I co z tego, mogłeś ogłuchnąć na nich z taką pasja, z jaką umiesz ogłuchnąć na moje wołanie...
- Cały dom - podkreślił demon jeszcze raz klarownie i wyraźnie, jakby tłumaczył mu to dobre dwieście lat temu - nie sądzisz, że zbyt wielu tu szaleńców? W tym jeden żywo zainteresowany naszym najmłodszym nabytkiem...
Bryan wciągnął głęboko powietrze. Traktowanie Leo jak "nabytek" wyznaczyło już pewną granicę, której nieprzekroczenie tak bardzo chciał wymusić. Ale nie tylko to było gorzkie.
- Mogłeś coś zrobić z Lothosem.
- Co na przykład, zamknąć go w pokoju? Albo w piwnicy? Związać mu ręce łańcuchem? - ton był kpiący, lecz pytania były poważne.
Bryan rzucił spojrzenie na Leo, który zaczynał się niecierpliwić.
- Nie jest na tyle zimno... - szepnął Raven początek zdania, którego użył wtedy, te kilka miesięcy wcześniej. Bryan zawinął się fałdami materiału i wyszedł, zamykając drzwi cicho. Ochota na trzaśnięcie zdążyła mu już przejść.
"Wróć później" - powiedział jeszcze książę, bezgłośnie, lecz tak by Bryan usłyszał. - "Musisz się przecież wyspać za te kilka godzin..."
Obietnica była kusząca.
IV
- Leo, czy możesz zejść z mojego łóżka?
- Niewyspany jesteś nieprzyjemny - spytał Leo tonem twierdzącym.
- Jak wszyscy ludzie - rzucił książę machinalnie, przechodząc koło niego.
- Nie jesteś... - zaczął Leo, nie decydując się kończyć.
Demon uśmiechnął się, nucąc coś pod nosem.
- Bywam ludzki.
Leo zsunął się ze śliskiego materiału na dywan. Pomacał haftowane kotary, szkarłatny kolor. Bezpieczny i niebezpieczny.
- Dziś jestem bezpieczny, prawda? - odwrócił się do demona, starając się jednak na niego nie patrzeć. Pulsowanie cichło i był to dobry znak.
- Tak i coraz lepiej na mnie reagujesz. Jesteś dużo silniejszy, Leo, niż kiedy tu przyjechałeś, skoro pytasz o to z dnia na dzień...
Melodia była znajoma. I nawet to wykonanie, aksamitny matowy głos szkarłatnego demona...
- To jest kołysanka Kydippe... - szepnął Leo bezwiednie
- Tak, a ściślej mówiąc kołysanka Leukonoe. Śpiewała ją po śmierci Claudii.
- A ty śpiewałeś ją Serafinie... - chłopiec uśmiechnął się lekko. Nie znosił nosić w sobie wspomnień demona, lecz takie chwile były nadzwyczajnie miłe. Pamiętali to samo. Rzeczywiście był bezpieczny, przecież nie zrobiłby mu nic w takt tej łagodnej, lirycznej melodii, melodii dzieciństwa demonów. Arcyksiążę uśmiechnął się również. Jakież to dziecko było naiwne. Ale nie, nie zamierzał na tym żerować.
- "...semper ibi sum." - skończył cicho Leo, mrucząc z pamięci słowa. Przychodziło mu to z trudem, ale i z radością. Pamiętał dokładnie. "Moja mama..." - pomyślał i chciał przypomnieć sobie słowa jednej z tych piosenek, których Anioł Kruk znać nie mógł, bo znał tylko jedną kołysankę, przynajmniej wtedy... Myśl wpłynęła i odpłynęła, niemal niezauważenie.
- Twoja ciotka na pewno czeka na ciebie, możesz się jej pochwalić co odnalazłeś w naszej pamięci. Na pewno jej się spodoba - delikatnie wyrzucił go z pokoju.
Tak, ciotka była lepszym obiektem uczuć od matki. Była blisko. I była jego.
"Raphael, do mnie!" - przebiło myśli chłopaka ostrym czerwonym strumieniem.
To było brutalne i gwałtowne, niemal zwaliło go z nóg.
"Dlaczego, panie?" - spytał bezgłośnie, w tym momencie mógłby wydać z siebie jedynie kwilenie. Miał urywany oddech od natężenia obecności demona w swoim umyśle i ciele.
Przecież umiał być delikatny, przecież mógł zrobić to tak łagodnie...
Raven przebrał się w międzyczasie do snu, nie potrzebował go fizycznie, ale z pewnością był to dobry sposób, by zamknąć ten męczący dzień; drugi sposób, oprócz Bryana..
Raphael dowlókł się do drzwi i stanął, nie ośmielając się pukać. To nie był nastrój pana, w którym chciałby zrobić coś nawet o pozorze przeszkadzania mu. Drzwi uchyliły się lekko. Pan czekał, biały i szkarłatny, w jasnych jedwabiach czy atłasach haftowanych łososiową nicią w nowoczesne półwidoczne wzory. Cudowny, bardziej anielski niż demoniczny, nucący coś delikatną starożytną łaciną. Chłopak ukląkł posłusznie i skłonił głowę. Zamknął oczy i poczuł wyraźnie jak nigdy rytm, do którego dopasowywał się jego oddech, nie czul pulsowania, lecz wiedział, że istnieje. Owionął go zapach ambry i płatków róż, otworzył oczy. Demon stał tuż przed nim, mógł widzieć opadający miękko materiał spodni i bose stopy pana. Zapragnął je ucałować, ale natychmiast zganił się za tę myśl. Co to za głupie pomysły... Bezsensowne i głupie. Powinien go wyśmiać.
- Proszę - powiedział demon przyzwalającym tonem. Co grało w jego głosie? Rael nie chciał się zastanawiać, to nie był na to czas.
Pochylił się do ziemi i ucałował zimny marmur stóp. Nie umiał tego zrobić tak doskonale, jak chciałby, ale towarzyszyły mu miłość, lęk i pokora. Skłonił się nisko. Bał się.
"Panie, nie wiem dlaczego chcesz mnie ranić, dlaczego zabierasz ze mnie życie co dzień, choć słabnę w twoich rękach... Dawniej nigdy tak nie robiłeś... Spójrz, całuję twoje stopy, choć nie wiem nawet co to za myśl, zrobię co zechcesz, nie wiem nawet za co mnie karzesz, ale przepraszam, przepraszam..."
Myśli przebiegały przez jego głowę zbyt szybko by mógł je tłumić. Nie, chciał być szczery.
Materiał zafalował, Rael poczuł jak zimne dłonie demona pociągają go w górę, na wyprostowane kolana. Zacisnął powieki, by nie spojrzeć w te starożytne, niebieskie oczy. Pan pochylił się, muskając go mimowolnie szkarłatnymi lokami. Chwila bólu, bardzo przenikliwego. Nie krzyczał. Był jak sparaliżowany. To koniec, koniec, już. Zdążył pomyśleć, że mdleje, ale mocne dłonie utrzymały go na kolanach. Ból skończył się, a Raphael zwinął się na dywanie jak zeschnięty liść. Drżał na całym ciele, było mu zimno. Łza spłynęła mu z oka bezwiednie i niezamierzenie. To koniec, tak miał umrzeć, na tym dywanie. Tak miało być. Musiał wyglądać jak śmieć, zmieniony wyczerpaniem, blady i zaczerwieniony, w tej pięknej monumentalnej sypialni. Książę stał nad nim. Mógł teraz skrócić to wszystko przetrącając mu kark jednym ruchem stopy, dopiero ucałowanej. Rael chciał zgodzić się na wszystko. Zamknął oczy, spuchnięte i podkrążone. Usłyszał materiał, książę kucnął przy nim, najwyraźniej na niego patrząc.
"Patrzy jak umieram."
Cisza, choć książę musiał to usłyszeć.
"Kocham cię, panie."
Cisza. Zimna dłoń ujęła go pod szyję i na plecach, mógł oprzeć na niej głowę. Był niemal bezwładny, wdzięczny za wszystko. Zrób co chcesz.
"Zabijesz mnie teraz, panie mój?" - w tym pytaniu nie było już sprzeciwu, tylko pytanie
"Nie, Raphaelu." - miał głos cichy i spokojny, Rael chciał w nim jakichś uczuć, lecz nie umiał już się łudzić. "Obiecałem ci, że zabiję cię zimą, gdy będzie padał śnieg..."
Wziął go na ręce, powoli, by nie potęgować bólu, mógł dać mu ulgę, ale nie chciał.
- Teraz już będziesz bał się zimy, przez wszystkie lata twego życia, a śnieg będziesz witał z lękiem... - szepnął mu do ucha.
"Dlaczego mnie karzesz, zrób co chcesz, powiedz tylko za co..."
- Czy to jest miłość? Twoje myśli o mnie. Zatrute do szczętu Lydią, zatrute kimś kogo nienawidzę i kogo znieść nie mogę, w moim domu. Nie mogę jej tknąć. Kocham Bryana. Jesteś jeszcze ty... Jest w tobie Lydia, twoja miłość której pragniesz, która krzyczy do mnie z każdej komórki twojego ciała. Jesteś nieczysty Raphaelu, twoje myśli są nieczyste, twoje uczucia są skażone, nawet twoja wierność. Powinienem zabić cię szybko, a ja pozwalam ci żyć, w moim domu. Niegdyś tak lubiany, moja droga maskotka, łamiesz moje reguły i reguły mnie podobnych, nie chcąc porzucić swojego zapamiętania. Nie umiesz, to normalne, ale ty nawet nie chcesz... Gdybyś chciał, Bryan zniszczyłby ci serce."
Położył go na czymś miękkim i zbliżył do niego twarz. Loki musnęły mu szyję.
- Gdybym chciał tylko, żebyś cierpiał, oddałbym cię Bryanowi... - szepnął mu do ucha.
Każdy głośniejszy ton poraniłby ten zmaltretowany strachem umysł.
Miękko. Jedwab. Miejsce przesiąknięte na wskroś zapachem pana. Łoże.
- Sam środek - szepnął Raven.
Rael nigdy nie przypuszczał, że się tu znajdzie. Nie śmiał nawet marzyć. Więc to był raj.
Wszystko bolało go, znów chciał zemdleć. Wiedział, że to pan utrzymuje go w świadomości.
Chłonął tę chwilę, stężony zapach ambry, kadzidła, piżma i róż, jedwab, obecność pana łagodną, jakiej pewnie już nie doświadczy, okrutne pieczenie, którego demon nie chciał mu odebrać. To miała być część kary, zaledwie preludium. Tak miało być. Czekał aż książę zaśmieje mu się w twarz.
"Chciałbym tu umrzeć." - pomyślał Raphael. Nie panował już nad swoimi myślami. Ale ufał.
- Dobrze, i to ci mogę obiecać, umrzesz tu, w moim łożu.
Czekał.
"Czy z innymi też...Czy innym też pozwalasz na takie..." - myśli były urywane i chaotyczne, ale demon wiedział o co mu chodzi.
- Tylko z niektórymi, naprawdę tylko niektórymi...
"Więc wciąż...jestem..."
- Jesteś jednym z wybrańców? Tak...
"Jut... tro..."
- Tak, jutro stracisz kolejną porcję życia. I nie będę dla ciebie jak dziś - delikatny, zwłaszcza jeśli Lydia nie przestanie grać tych potępieńczych etiud...
Raphael chciał się uśmiechnąć, ale wywołało to tylko ból w płucach.
- Śpij już - powiedział Raven. - Ja się prześpię z Bryanem, tam gdzie go znajdę - uśmiechnął się. Położył mu zimną dłoń nad oczy.
- Zapamiętaj jakie to uczucie.
Drugi raz miał go doświadczyć już bez świadomości. Bez życia.
Biała dłoń Arcyksięcia przesunęła się po powiekach chłopca. Zapadł w sen.